Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2009, 19:44   #53
Raphael
 
Raphael's Avatar
 
Reputacja: 1 Raphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znany
Post skonstruowany przy pomocy Katai.

___________________



Na stole pojawiła się stągiew piwa, bochen chleba i garnuszek smalcu ze skwarkami.

- No dobra – Ulfnar spojrzał na Lieva, Manfreda i Leonarda. – Teraz możemy mówić serio. Co tam było? I jakie zagrożenie dla Behemsdorfu stanowi?

- Poza tym chcielibyśmy wiedzieć dlaczego akurat teraz? – dodał Vidon. Spojrzał na zdziwione twarze siedzących naprzeciw przyjezdnych. – Po pierwsze: czarodziej... Po drugie: dużo przyjezdnych... Po trzecie: wyprawa do kopalni... Po czwarte: mutanci... W jaki sposób to wszystko się ze sobą łączy?

- Powinniście się czuć zobowiązani do szczerości i pomocy – dorzucił natychmiast Otton, groźnie łypiąc okiem. – W końcu jesteście tutaj gośćmi. Powinniście się odwdzięczyć za gościnę. I dlaczego nagle tak chętnie chcieliście się udać po towarzyszy do kopalni? Gdzie Wam teraz tak spieszno? – powiedział i wwiercił w Leonarda spojrzenie swoich oczu. Grajek zerknął ukradkiem na towarzyszy. Najwyraźniej nikt nie kwapił się, by odpowiedzieć. Zawsze wszystko na jego głowie…

- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. – rzekł ostrożnie Leo napełniając kufel. Upił łyk, by zyskać czas na zastanowienie. Każde słowo bowiem mogło go drogo kosztować. – Być może to się jakoś wiąże, ale w sposób niedostrzegalny dla mnie. – spojrzał po kolei na Behemsdorfczyków. – Zrozumcie, dla nad też jest to niecodzienna sytuacja. Behemsdorf to kolejny przystanek na naszej drodze, a bogowie chcieli, że przystanek ów sprawił nam niespodziankę. Chcemy wam pomóc, doceńcie to.

- Chcecie zwiać, nie pomóc. Widać to na pierwszy rzut oka… - warknął Otton, a reszta mruknęła z aprobatą. Atmosfera się zagęściła.

- Gdybyśmy chcieli uciec, nie wracalibyśmy tu. – odparł bez emocji Leo. Tego argumentu nie mogli zanegować. Niestety, ten moment wybrał sobie Manfred na wtrącenie paru słów. Niespodziewanych słów.

- Szczerze mówiąc… - zaczął, zerkając nerwowo na zebranych przy stole, zatrzymując najdłużej przepraszający wzrok na grajku, Niziołek. – Nająłem się do tępienia szczurów, nie do wojowania z chaosem. Tam, na polanie, działałem w obronie własnej. Teraz, muszę panów pożegnać. – na potwierdzenie swoich słów wstał od stołu. – Idę po swoje rzeczy.

Leonard śledził nie dowierzającym wzrokiem Manfreda, dopóki ten nie zniknął na piętrze. Tak, jak się spodziewał, Otton warknął:

- Ha! Ten jeden miał dośc jaj, żeby powiedzieć to otwarcie. Ci pewnie zwieją, twierdząc, że jadą po Effiego i resztę. Mówię wam, nie możemy im zaufać!

- Spokojnie, Otto, posłuchajmy najpierw, co mają nam do powiedzenia nasi przyjaciele. – powiedział Ulfnar, dziwnie akcentując ostatni wyraz. Liev zmrużył oczy.

- Macie nas za głupców? – na twarzach wieśniaków zagościło zdziwienie. – Czy za tchórzliwe sobaki? Nie trza być uczonym, żeby wiedzieć, że nie dotrzemy żywi do najbliższego miasta. Wokół na pewno roi się od mutantów i innych paskudztw. Ale o tym już żem gadał, nie lza języka strzępić. Lza iść do kopalni po ludzi i nieludzia, których stal może uratować Behemsdorf. – warknął. Leo tylko na to czekał.

- Dokładnie! Zarówno krasnolud, jak i wasz łowca są z pewnością niezłymi wojownikami. Szlachetka też na pewno nieźle mieczem robi. A u was co? Na palcach jednej ręki policzyć by można tych, co wiedząc, którą stroną miecza dźgać, idę o zakład! Poza tym… Wątpię, żeby zostawienie waszego pobratymca na pastwę Chaosu wzmocniło morale. – powiedział Leo i oparł się z założonymi rękami.

Jost spojrzał po kapłanach i westchnął.

- Chyba nie mamy wyboru. – powiedział. – Sprowadźcie ich do wioski… - urwał, wodząc wzrokiem za Manfredem, kierującym się do drzwi wyjściowych.

- Żegnajcie. – powiedział tylko Niziołek i skinął grajkowi. Ten zmęłł w ustach przekleństwo i nic nie odpowiedział. Podobnie postąpiła reszta zebranych. Po chwili Manfreda już nie było i mogli wrócić do rozmowy.

- Pamiętajcie, że pokładamy w was nadzieję. I zaufanie. – kontynuował Jost. – Miejcie uszy i oczy szeroko otwarte, szukajcie powiązań między tymi ostatnimi wydarzeniami. – wstał. – Ruszajcie. Możecie liczyć na błogosławieństwo naszych kapłanów.

- Zara, zara… - wtrącił kozak. – Nie myślicie, że dotarcie do kopalni na pieszo zajmie nam zbyt wiele czasu? Chyba nie chcecie, aby mutanci nie zastali w wiosce ani nas, ani śmiałków z kopalni, a?

- Do czego zmierzasz? – spytał Otton podejrzliwie.

- Macie w wiosce jakieś chabety?

***

- Ciągle nie wiem, jak udało ci się ich przekonać, żeby oddali nam ostatnie konie pociągowe. – powiedział grajek z nieukrywanym podziwem, gdy otrzymali już błogosławieństwo. Kozak uśmiechnął się.

- Ja toże. Ale grunt, że mamy na czym rzopy usadzić. – rzekł, wspinając się na grzbiet starego wałacha. Po chwili w jego ślady podążył Leo. Nie był zbyt dobrym jeźdźcem, ale „rumak” nie wyglądał na rączego, więc powinien dać sobie radę. Poszukał wzrokiem Agnes. Stała przy drzwiach karczmy, trzymając troskliwie lutnię grajka.

- Opiekuj się nią dobrze! – zawołał. Skinęła tylko głową i schowała się w karczmie. Leonard spojrzał na kozaka. Ten spiął konia i ruszył, nie czekając na grajka. Bard uśmiechnął się pod nosem do Losu i zaczął gonić Kislevitę.
 
__________________
W każdej sekundzie rozpadamy się i stajemy się nowym człowiekiem, w którym coraz mniej jest tego, kim byliśmy przed laty.

Ostatnio edytowane przez Raphael : 08-10-2009 o 19:51.
Raphael jest offline