Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-10-2009, 16:35   #51
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Kopalnia

Effendi podszedł do stojących pod ścianą skrzyń. Tak jak wszystko tutaj, nadgryzione były przez ząb czasu. Pordzewiałe okucia i zawiasy ledwo trzymały w kupie butwiejące drewno, z którego wykonane były skrzynie. Łowca zajrzał do środka. W słabym i migotliwym blasku pochodni, trzymanej przez stojącego nieopodal bretończyka, dostrzegł, że skrzynie pełne są skorodowanych metalowych bolców, klamer i uchwytów. Wyglądało na to, że całkiem niedawno ktoś grzebał w zawartości kufrów, gdyż w kilku miejscach rdzy było mniej lub też pobłyskiwał czysty metal.

Pierwszą wartę, zgodnie z wcześniej uzgodnionym planem objęli młody Skjelbred i szlachcianka. Reszta poszukiwaczy sławy i bogactwa rozłożyła się na nocleg, pod pierwszą z kolumn w rzędzie, niknącym w ciemności. Nad ich głowami wyryte były jakieś krasnoludzkie runy i strzałki. Krasnolud, poproszony o odcyfrowanie napisu oznajmił, że przed nimi znajduje się rozwidlenie. Droga w lewo prowadzi do szybu Galan-Uz, natomiast w prawo do sztolni Brekk. Jak na razie nie podjęli decyzji, co do kierunku, w którym powinni się udać. Zjedli suchy prowiant i udali się na spoczynek.

Było zimno i wilgotno. Łowca chcąc umilić nieco atmosferę, zdecydował się na rozpalenie ognia. Właściwie to maleńkiego ogniska, tak aby było raźniej. Z pomocą szlachcianki pozbierali co suchsze kawałki drewna i podpalili je od dogasającej już pochodni. Małe ognisko dawało nieco ciepła i rozpraszało ciemności w najbliższym sąsiedztwie, jednak cała reszta wielkiej groty tonęła w ciemnościach.



Dwójka młodych ludzi umilała sobie czas wartowania rozmową i żarcikami, tak jakby nie było między nimi różnicy pochodzenia ani wychowania. Czas mijał szybko i nic wartego uwagi się nie wydarzyło.

Łowca obudził krasnoluda szturchnięciem w bok. Brodacz burknął coś niezrozumiale w swojej mowie, jednak po intonacji Effendi uznał, że nie są to pozdrowienia. Po chwili Caleb wstał i przetarł zaspane oczy. Obudził smacznie chrapiącego Axela, po czym usiadł przy ledwo co tlącym się ogniu.
Godziny mijały jedna po drugiej. Wszystkie takie same, niczym nie różniące się w mroku kopalni. Ciągły odgłos kropel uparcie drążących skałę i szelest nietoperzych skrzydeł. Co jakiś czas jeden z tych nocnych łowców przelatywał, niemal bezszelestnie nad głowami wartujących mężczyzn. Głowa kanciarza, z początku pilnującego się by nie zasnąć, opadła na pierś. Jego oddech wyrównał się. Axel spał. Krasnolud został sam, rozmyślając o tym co stało się z jego pobratymcami, którzy kiedyś drążyli Sowią Górę. Co spowodowało, że zostali zmuszeni do opuszczenia kopalni. Teraz kopalnia była pusta, nic się nie poruszało. Nic nie czyhało na życie wkraczających w tunele śmiałków. Na razie... Warta minęła spokojnie.

Trzecią wartę pełnił bretończyk. Obudzony przez krasnoluda, usiadł przy ogniu, obok wciąż śpiącego Axela. Mruknął pod nosem jakieś przekleństwa pod jego adresem i jego rodzicielki, po czym pogrążył się w zadumie. Myślał o przeszłości, nieludziach, śpiącej nieopodal szlachciance i wieśniaku, do którego była przytulona.

Gdy jasność dnia rozświetliła nieco wlot do tunelu, Jacques obudził towarzyszy. Wspólnie zjedli śniadanie i przygotowali się do dalszej eksploracji opuszczonej krasnoludzkiej kopalni.

Behemsdorf

Po płomiennej przemowie kislevity wieśniacy rozbiegli się, aby robić to co im polecił. Na miejscu pozostało tylko czterech mężczyzn. Helmut, pod karcącym wzrokiem żony zniknął we wnętrzu karczmy.

- To może i my wejdziemy. Niezbyt wygodnie rozmawia się pod gołym niebem – zaproponował Jost. Vidon popatrzył na niego spode łba, jednaki on się zgodził, po czym weszli do karczmy. Usiedli przy stole. Jako że, Helmuta ani jego żony nie było nigdzie widać, obsłużyła ich córka karczmarza, Agnes. Na stole pojawiła się stągiew piwa, bochen chleba i garnuszek smalcu ze skwarkami.

- No dobra – Ulfnar spojrzał na trzech bohaterów starcia z mutantami. – Teraz możemy mówić serio. Co tam było? I jakie zagrożenie dla Behemsdorfu stanowi?

- Poza tym chcielibyśmy wiedzieć dlaczego akurat teraz? – dodał Vidon. Spojrzał na zdziwione twarze siedzących naprzeciw przyjezdnych. – Po pierwsze: czarodziej... Po drugie: dużo przyjezdnych... Po trzecie: wyprawa do kopalni... Po czwarte: mutanci... W jaki sposób to wszystko się ze sobą łączy?

- Powinniście się czuć zobowiązani do szczerości i pomocy – Otton groźnie łypnął okiem. – W końcu jesteście tutaj gośćmi. Powinniście się odwdzięczyć za gościnę. I dlaczego nagle tak chętnie chcieliście się udać po towarzyszy do kopalni? Gdzie Wam teraz tak spieszno?

 

Ostatnio edytowane przez xeper : 05-10-2009 o 15:18. Powód: druga część - sytuacja w Behemsdorfie (dla brody, raphael, katai)
xeper jest offline  
Stary 06-10-2009, 16:18   #52
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Post pisany z moim ukochanym Mężem.

Zarówno warta jak i reszta nocy przebiegła spokojnie, a Aria bezpiecznie spała wtulona w Effendi'ego. Ten mężczyzna sprawiał, że czuła się dobrze i nie bała aż tak, jak powinna. Nawet śniło jej się coś miłego, dawno zapomniane obrazy ze szczęśliwych lat przemykały pod zamkniętymi powiekami sprawiając, że dziewczyna co jakiś czas się lekko do siebie uśmiechała. Postronny obserwator mógłby odnieść wrażenie, iż to młody łowca wywoływał to radosne wykrzywienie warg szlachcianki.

Gdy się przebudziła, Effendi jeszcze drzemał. Przeciągnęła się nieznacznie i zerknęła w stronę dogasającego ogniska. Ujrzała dziwne spojrzenie Bretończyka, szybko domyślając się, co może myśleć o niej i tym, co zaledwie przed chwilą robiła. Przez ułamek sekundy się zastanawiała. Szlachcic, pomimo jej wcześniejszych prób, nie wykazywał większego zainteresowania dziewczyną. Może nutka zazdrości by dobrze na niego podziałała?

Pochyliła się nad śpiącym łowcą i delikatnie musnęła jego policzek dłonią.
- Effi, chyba trzeba już wstawać - szepnęła mu do ucha, całując go w płatek.
- Eeee... no tak. - Effendi natychmiast otworzył oczy i przetarł je dłonią, podrywając się momentalnie do góry. Czuł, że dziewczyna go pocałowała i nie ukrywał, że było mu z tym bardzo przyjemnie. - Poranny pocałunek na dzień dobry? - uśmiechnął się do niej lekko.
- Och, zauważyłeś? - zapytała, świetnie udając zakłopotanie. - Po prostu jeszcze nigdy mi się tak dobrze nie spało, jak u twego boku. Może powinniśmy to kiedyś... powtórzyć? - dodała nieśmiało.
- Cieszę się, że dobrze spałaś, a co do powtórzenia, myślę że nic nie stoi na przeszkodzie, zawsze możesz na mnie liczyć. - chłopak puścił jej oczko. Musiał przyznać sam przed sobą, że zaczynał czuć się w jej towarzystwie coraz luźniej. I że nie była taka jak inne szlachcianki. - Kto wie, może kiedyś umyję ci plecki. - wyszczerzył zęby.

Tym razem Aria wcale nie musiała udawać i całkowicie szczerze się zarumieniła. Zaraz przyszło jej do głowy kilka nieprzyzwoitych rzeczy, przez które rumieniec objął całą twarzyczkę dziewczyny.
- Bardzo chętnie - odpowiedziała tak cicho, że Effendi ledwo ją usłyszał. - Jesteś najbardziej bezpośrednim mężczyzną, jakiego znam. Niejeden szlachcic by się pięć razy zastanowił, zanim by powiedział coś takiego głośno. Podoba mi się to w tobie - dorzuciła dużo głośniej i zadbała, by ich bretoński towarzysz usłyszał.
- No wiesz, obce mi są zasady jakie panują na salonach, poza tym pochodzę ze wsi - my zwykle mówimy otwarcie co myślimy... - powiedział łowca. - Miło mi, że ci się to we mnie podoba. Ty też mi się bardzo podobasz, ale chyba sama to zauważyłaś, prawda?
- Naprawdę ci się podobam? - zapytała szczerze ucieszona jego stwierdzeniem. Od razu się ożywiła, poprawiła włosy i uśmiechnęła do mężczyzny uroczo.
- Jesteś piękna, nie mówił ci nikt tego wcześniej? - zapytał, patrząc jej w oczy. - Masz w sobie coś takiego... Ciężko określić, ale mi się to podoba - dodał, uśmiechając się głupkowato. Po chwili jednak zasępił się. - Ale i tak nasza znajomość nie ma większego sensu, prawda? Ty wrócisz do siebie, a ja zastanę w swojej wiosce. Nawet mi nie pokażesz, jak mieszkasz, bo na dwór twego ojca przecież nie zostanę wpuszczony...

- Mówiłam ci już, że uciekłam z domu i nie mam zamiaru tam wracać - stwierdziła cichutko, by nikt tego nie usłyszał i zwiesiła trochę głowę. - Dlaczego tak bardzo cię to interesuje? Chyba nie liczy się to, co kto ma i z jakiej rodziny pochodzi, prawda?

Zaskoczyła go tym stwierdzeniem, nigdy by nie przypuszczał, że kobieta powalająca bogatym zdobieniem swego stroju, biżuterią i z pewnością niezłą ilością pieniędzy na koncie, tak będzie podchodzić do swego bogactwa. Nie spodziewał się tego zupełnie.
- Nie wszyscy tak sądzą, Ario. Większość ludzi twojego pochodzenia nie chce mieć z nami, wieśniakami, nic wspólnego, jakbyśmy nosili w żyłach jakąś zarazę, czy mutację. Mamy tylko tyrać na swoich panów i siedzieć cicho! - Effendi się oburzył i mówił to na tyle głośno, by Valdue usłyszał. - Nawet nie wiedzą, że niektórzy z nas też mają jakieś talenty i inteligencję. Jedynie Sigmar i Ulryk są sprawiedliwi dla wszystkich! I cieszę się, że ty jesteś inna. - pogładził ją po policzku. - Myślę, że jak to wszystko się skończy, moglibyśmy podróżować dalej razem. Co ty na to, panienko Estari? - posłał jej ciepły uśmiech.

Ta odpowiedź przekonała ją do tego, jakim człowiekiem jest łowca i jak musi z nim rozmawiać, by go zdobyć. Uśmiechnęła się do siebie w duchu. Teraz trzeba było jeszcze zwrócić na siebie uwagę Bretończyka i niech resztę panowie załatwiają między sobą. Oczywiście była za Effendim, ale trochę się jej nudziło i chciała, by w końcu coś się zaczęło dziać. Polubiła tego mężczyznę, mimo że był wieśniakiem i prostakiem.
- Bardzo chętnie, Effi - odpowiedziała, uśmiechając się do niego słodko i delikatnie trąciła wargami jego dłoń. Spojrzała mu się przy tym głęboko w oczy i zahipnotyzowała ich kolorem płynącego miodu. - Myślę, że to dopiero początek dłuższej znajomości.

Skinął jej głową, a na jego twarzy malowała się dziwna nadzieja i jakby... otucha. Ojciec pewnie by powiedział, że to wszystko jest zbyt piękne by było prawdą, ale Effendi nie przejmował się tym teraz. Byli kilometry od wioski, w śmierdzącej kopalni i teraz liczyło się teraz jedno - przetrwanie. Jeśli wyjdą z tego cało, będzie się zastanawiał nad innymi rzeczami.
- Myślę, że powinniśmy coś zjeść, a potem ruszać w dalszą drogę. - rzucił do szlachcianki, a potem wygrzebał z plecaka przygotowane przez siebie kanapki z kozim serem. Jedną z nich podał Arii. Dziewczyna przyjrzała się jej, ostrożnie zaglądając do środka i wąchając. Nie była do końca przekonana, czy jest to jadalne, ale widząc, jak Effendi się zajada, postanowiła mu zaufać i spróbować. Niepewnie wzięła małego kęsa, powoli przeżuwając i połknęła.
- Nawet niezłe - stwierdziła i niespiesznie dokończyła kanapkę. Potem wstała, otrzepała ręce i wskazała na szyb po lewej stronie. - Myślę, żeby udać się w tę stronę. Zaznaczmy czymś na ścianie, gdzie skręciliśmy i chodźmy już.

- Jestem za - powiedział Effendi i zaczął szukać czegoś, czym mogliby wyskrobać na ścianie znak i był już gotów do dalszej drogi.
 
Ouzaru jest offline  
Stary 08-10-2009, 19:44   #53
 
Raphael's Avatar
 
Reputacja: 1 Raphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znanyRaphael nie jest za bardzo znany
Post skonstruowany przy pomocy Katai.

___________________



Na stole pojawiła się stągiew piwa, bochen chleba i garnuszek smalcu ze skwarkami.

- No dobra – Ulfnar spojrzał na Lieva, Manfreda i Leonarda. – Teraz możemy mówić serio. Co tam było? I jakie zagrożenie dla Behemsdorfu stanowi?

- Poza tym chcielibyśmy wiedzieć dlaczego akurat teraz? – dodał Vidon. Spojrzał na zdziwione twarze siedzących naprzeciw przyjezdnych. – Po pierwsze: czarodziej... Po drugie: dużo przyjezdnych... Po trzecie: wyprawa do kopalni... Po czwarte: mutanci... W jaki sposób to wszystko się ze sobą łączy?

- Powinniście się czuć zobowiązani do szczerości i pomocy – dorzucił natychmiast Otton, groźnie łypiąc okiem. – W końcu jesteście tutaj gośćmi. Powinniście się odwdzięczyć za gościnę. I dlaczego nagle tak chętnie chcieliście się udać po towarzyszy do kopalni? Gdzie Wam teraz tak spieszno? – powiedział i wwiercił w Leonarda spojrzenie swoich oczu. Grajek zerknął ukradkiem na towarzyszy. Najwyraźniej nikt nie kwapił się, by odpowiedzieć. Zawsze wszystko na jego głowie…

- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. – rzekł ostrożnie Leo napełniając kufel. Upił łyk, by zyskać czas na zastanowienie. Każde słowo bowiem mogło go drogo kosztować. – Być może to się jakoś wiąże, ale w sposób niedostrzegalny dla mnie. – spojrzał po kolei na Behemsdorfczyków. – Zrozumcie, dla nad też jest to niecodzienna sytuacja. Behemsdorf to kolejny przystanek na naszej drodze, a bogowie chcieli, że przystanek ów sprawił nam niespodziankę. Chcemy wam pomóc, doceńcie to.

- Chcecie zwiać, nie pomóc. Widać to na pierwszy rzut oka… - warknął Otton, a reszta mruknęła z aprobatą. Atmosfera się zagęściła.

- Gdybyśmy chcieli uciec, nie wracalibyśmy tu. – odparł bez emocji Leo. Tego argumentu nie mogli zanegować. Niestety, ten moment wybrał sobie Manfred na wtrącenie paru słów. Niespodziewanych słów.

- Szczerze mówiąc… - zaczął, zerkając nerwowo na zebranych przy stole, zatrzymując najdłużej przepraszający wzrok na grajku, Niziołek. – Nająłem się do tępienia szczurów, nie do wojowania z chaosem. Tam, na polanie, działałem w obronie własnej. Teraz, muszę panów pożegnać. – na potwierdzenie swoich słów wstał od stołu. – Idę po swoje rzeczy.

Leonard śledził nie dowierzającym wzrokiem Manfreda, dopóki ten nie zniknął na piętrze. Tak, jak się spodziewał, Otton warknął:

- Ha! Ten jeden miał dośc jaj, żeby powiedzieć to otwarcie. Ci pewnie zwieją, twierdząc, że jadą po Effiego i resztę. Mówię wam, nie możemy im zaufać!

- Spokojnie, Otto, posłuchajmy najpierw, co mają nam do powiedzenia nasi przyjaciele. – powiedział Ulfnar, dziwnie akcentując ostatni wyraz. Liev zmrużył oczy.

- Macie nas za głupców? – na twarzach wieśniaków zagościło zdziwienie. – Czy za tchórzliwe sobaki? Nie trza być uczonym, żeby wiedzieć, że nie dotrzemy żywi do najbliższego miasta. Wokół na pewno roi się od mutantów i innych paskudztw. Ale o tym już żem gadał, nie lza języka strzępić. Lza iść do kopalni po ludzi i nieludzia, których stal może uratować Behemsdorf. – warknął. Leo tylko na to czekał.

- Dokładnie! Zarówno krasnolud, jak i wasz łowca są z pewnością niezłymi wojownikami. Szlachetka też na pewno nieźle mieczem robi. A u was co? Na palcach jednej ręki policzyć by można tych, co wiedząc, którą stroną miecza dźgać, idę o zakład! Poza tym… Wątpię, żeby zostawienie waszego pobratymca na pastwę Chaosu wzmocniło morale. – powiedział Leo i oparł się z założonymi rękami.

Jost spojrzał po kapłanach i westchnął.

- Chyba nie mamy wyboru. – powiedział. – Sprowadźcie ich do wioski… - urwał, wodząc wzrokiem za Manfredem, kierującym się do drzwi wyjściowych.

- Żegnajcie. – powiedział tylko Niziołek i skinął grajkowi. Ten zmęłł w ustach przekleństwo i nic nie odpowiedział. Podobnie postąpiła reszta zebranych. Po chwili Manfreda już nie było i mogli wrócić do rozmowy.

- Pamiętajcie, że pokładamy w was nadzieję. I zaufanie. – kontynuował Jost. – Miejcie uszy i oczy szeroko otwarte, szukajcie powiązań między tymi ostatnimi wydarzeniami. – wstał. – Ruszajcie. Możecie liczyć na błogosławieństwo naszych kapłanów.

- Zara, zara… - wtrącił kozak. – Nie myślicie, że dotarcie do kopalni na pieszo zajmie nam zbyt wiele czasu? Chyba nie chcecie, aby mutanci nie zastali w wiosce ani nas, ani śmiałków z kopalni, a?

- Do czego zmierzasz? – spytał Otton podejrzliwie.

- Macie w wiosce jakieś chabety?

***

- Ciągle nie wiem, jak udało ci się ich przekonać, żeby oddali nam ostatnie konie pociągowe. – powiedział grajek z nieukrywanym podziwem, gdy otrzymali już błogosławieństwo. Kozak uśmiechnął się.

- Ja toże. Ale grunt, że mamy na czym rzopy usadzić. – rzekł, wspinając się na grzbiet starego wałacha. Po chwili w jego ślady podążył Leo. Nie był zbyt dobrym jeźdźcem, ale „rumak” nie wyglądał na rączego, więc powinien dać sobie radę. Poszukał wzrokiem Agnes. Stała przy drzwiach karczmy, trzymając troskliwie lutnię grajka.

- Opiekuj się nią dobrze! – zawołał. Skinęła tylko głową i schowała się w karczmie. Leonard spojrzał na kozaka. Ten spiął konia i ruszył, nie czekając na grajka. Bard uśmiechnął się pod nosem do Losu i zaczął gonić Kislevitę.
 
__________________
W każdej sekundzie rozpadamy się i stajemy się nowym człowiekiem, w którym coraz mniej jest tego, kim byliśmy przed laty.

Ostatnio edytowane przez Raphael : 08-10-2009 o 19:51.
Raphael jest offline  
Stary 11-10-2009, 10:06   #54
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Leonard, Liev
Szerokim traktem wyjechali ze wsi i skierowali się w stronę gór. W miarę upływu czasu trakt stawał się coraz węższy a ślady człowieka z każdym krokiem koni znikały. W końcu dwóch jeźdźców znalazło się w niemalże nieskażonej obecnością człowieka okolicy. Wąska już ścieżka wiodła przez wiekowy, jodłowy bór, wzdłuż spienionego górskiego potoku.
Pogoda pogarszała się z minuty na minutę. Drobna mżawka przeszłą w deszcz, a ten po jakimś czasie stał się uporczywą ulewą. W potokach lejącej się z nieba wody, którą grubą warstwą spływała po ziemi nie było możliwości kontynuowania jazdy. Liev i Leonard zjechali z traktu obok starego kamiennego obelisku i skryli się między drzewami.
Na ustanie ulewy czekali parę godzin. Gdy przestało padać, cali mokrzy wyprowadzili konie z gęstwiny i ruszyli w dalszą drogę. Przymusowy postój oraz kondycja ścieżki, która zamieniła się w błotnisty kanał spowodowały, że przed zmrokiem nie udało się im dotrzeć do kopalni. Obozowisko na noc rozbili pod rozłożystym drzewem, które zapewniało ochronę przed wciąż padającym drobnym deszczem. W nocy, z oddali słychać było wycie wilków.
Przemarznięci i mokrzy wstali wraz z brzaskiem i pospiesznie ruszyli w dalszą drogę. W końcu natrafili na pozostałości po krasnoludzkiej kopalni. Pomiędzy drzewami, po obu stronach drogi majaczyły ruiny kamiennych budynków, pomostów i schodów. Śmierdziało rozkładającym się mięsem.



Teren wypłaszczał się a trakt przechodził w wybrukowany, teraz zarośnięty plac. W niemal pionowej ścianie skalnej widniało ciemne wejście do kopalni. Prostokątny otwór, otoczony portalem miał co najmniej dwukrotną wysokość człowieka i jeszcze większą szerokość. Otwór prowadził do tunelu, po którego podłodze biegły zniszczone szyny. Tuż za wejściem, pośród stert kamieni, jakie odpadły ze stropu leżał zniszczony górniczy wagonik. Liev i Leonard weszli w półmrok kopalni. Gdzieś daleko przed sobą dojrzeli pomarańczowy, pełgający blask. Ostrożnie, starając się nie potknąć na wilgotnych i omszałych kamieniach szli przed siebie, w stronę światła, które, jak mieli nadzieję, należało do ich towarzyszy.

Aria, Effendi, Caleb, Jacques
Po niezbyt obfitym śniadaniu wszyscy zebrali się do dalszej drogi. Poskładali swoje posłania i spakowali plecaki. Behemsdorfski łowca podniósł z ziemi kawałek kamienia i na filarze z kierunkowskazem, pod strzałką w lewo, wyrył rysę.
Potem, w świetle kolejnej, naprędce skleconej pochodni ruszyli wgłąb skalnego kompleksu. Nie przeszli nawet dwudziestu kroków, kiedy ich uwagę przykuły dwie rzeczy. Pierwszą z nich był odgłos kroków dobiegający od strony wejścia. Drugą, leżący na ziemi stary szkielet, odziany w zmurszałą skórzaną zbroję. Z pomiędzy jego połamanych i zapadniętych żeber wystawały resztki zardzewiałego ostrza.


 
xeper jest offline  
Stary 13-10-2009, 19:25   #55
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Post napisany wspólnie z Żoną.

Effendi pakował swój plecak, raz po raz zerkając na Arię i Jaquesa. Dziewczyna robiła na nim naprawdę wielkie wrażenie, a szlachcic tak naprawdę okazywał się dupą nie szlachcicem, skoro bez słowa pozwalał młodemu łowcy na słowne igraszki z panną Estari. Może to nawet i lepiej, przynajmniej nie musiał pokazywać swej wyższości w fizycznym starciu. Młody Skjelbred w pewnym momencie przyznał sam przed sobą, że gardził Valdue, który nawet nie potrafił zaakcentować swej wyższości nad wieśniakiem. To oznaczało, że ojciec mylił się jednak – nie każdy szlachcic miał na tyle duże jaja, by się postawić choćby prostemu chłopowi. Ale ten był Bretończykiem, czyżby oni mieli inne zwyczaje? A może krajobraz i sytuacja nie sprzyjała?

Mężczyzna nie zamierzał się nad tym teraz rozwodzić. Dokończył się pakować, upił kilka łyków wody z bukłaka, po czym dał go szlachciance. Ta również pociągnęła z niego żwawo, przecierając po chwili usta.
- Dobra, dawno takiej nie piłam. – stwierdziła zwracając Effiemu bukłak.
- Z tutejszych źródeł. – pochwalił się łowca. – Jest naprawdę orzeźwiająca.
Szlachcianka uśmiechnęło się lekko, zarzucając na plecy swój tobołek.

Łowca w tym czasie odnalazł kawałek jakiegoś kamienia i wyrył na drogowskazie rysę prowadzącą na lewo. Niby nic takiego, a jednak ułatwi trochę „spacer” po tej opuszczonej kopalni. Choć chyba nie do końca można ją było ochrzcić mianem opuszczonej… ale o tym się z pewnością przekonają.

Po wykonaniu czynności, ogarnął wzrokiem miejsce w którym nocowali, a także towarzyszy tej zwariowanej wyprawy. Wszyscy byli w pełnym rynsztunku, a Caleb postarał się sklecić kolejną pochodnię. Przyda się, zwłaszcza że im głębiej, tym zapewne ciemniej. I niebezpieczniej.
- Gotowi? – zapytał, a twarze kompanów zdradzały coś więcej niż tylko niecierpliwość. – Ruszajmy więc. Ja idę przodem, za mną Caleb, potem Aria i Jaques, Alex jako ariergarda. Trzymamy się blisko, jeśli któreś zobaczy coś niepokojącego, mówi o tym reszcie.

Nie znał się zbytnio na dowodzeniu, ale nasłuchał się tylu opowieści wujka Ulkjara, który swego czasu dowodził oddziałem Norsmenów, że postanowił sam tę wiedzę w tej sytuacji wykorzystać. Zastanawiał się tylko, czy rzeczywiście dobrze robi, i czy na coś się to przyda. Mimo wszystko chciał zaryzykować, bo na pewno nie zamierzał złożyć swego życia w ręce choćby Valdue. Jeśli popełni błąd – cóż, zdarza się; przynajmniej wiedział, że ma za sobą Arię i pewną rękę niezłomnego krasnoluda. To dodawało ciut otuchy.

W końcu wyruszyli. Effendi przygotował w międzyczasie swój łuk i nałożył dwie strzały na cięciwę. Szedł powoli rozglądając się ostrożnie dokoła. Nim zdążyli przejść do końca korytarza ich uwagę zwrócił zmurszały szkielet, któremu spomiędzy żeber wystawały resztki
zardzewiałego ostrza, najpewniej miecza. Łowca obejrzał znalezisko, po czym zmarszczył brwi.

- Jemu na pewno już nie pomożemy. – rzucił cicho. – Proponuję iść dalej.
- Ale Effendi, może byśmy go chociaż jakoś pochowali? – zasugerowała Aria przyglądając się pozostałościom po zwłokach. – Kto wie, może to był jakiś kapłan, a jego dusza błąka się teraz po tych jaskiniach szukając ukojenia?
Łowca spojrzał na nią unosząc prawą brew w górę.
- Chyba naczytałaś się za dużo poematów Detlefa Siercka, Ario. – rzucił Effendi. – Teraz ci jakieś głupoty do głowy przychodzą.
- Jakie głupoty?! – postawiła się szlachcianka. – Nie wiedziałam, że jesteś taki bezduszny, Effendi…
- Bezduszny? – spytał łowca. – Bo nie chcę pochować jakiegoś szkieletu, który leży tu nie wiadomo ile? Przestań, dobrze?
- Ciekawe co byś powiedział, jakbyś to ty tak leżał i inni by ciebie oglądali. – wskazała palcem na szkielet.
- Myślę, że nic bym nie powiedział, bo bym nie żył i miałbym w dupie, co sobie o mnie powiedzą. – stwierdził Effendi. – A teraz z łaski swojej rusz ten swój zgrabny tyłek, nie mamy całego dnia, żeby oglądać jakiś stary, rozlatujący się szkielet.
- Jakby słyszał i widział to mój ojciec, to już pewnie by cię wychłostał. – rzuciła Aria.
- Ale nie słyszy, nie widzi i z pewnością nie zobaczy. Tak jak i ciebie. – łowca uśmiechnął się do niej krzywo.
- A idź ty! – prychnęła.
- No właśnie pragnę to zrobić! – fuknął Effendi. – Dziękuję, że wreszcie się ze mną zgadzasz!

Aria miała już zamiar coś odpowiedzieć, gdy od strony wejścia usłyszeli kroki. Effendi błyskawicznie uniósł swój łuk w górę napinając cięciwę. Z tego co zdążył uchwycić, potencjalnych napastników było co najmniej dwóch. Wpatrując się w skupieniu w portal z którego nadeszli, wsłuchując się w zbliżające się kroki, szepnął do reszty.
- Przygotujcie broń, może być gorąco. – czuł jak serce przyspiesza swój rytm, a adrenalina wyostrza zmysły. W jednej chwili przestał przejmować się szkieletem, który napotkali. Odruchowo spojrzał w kierunku Arii, która dobyła już swych szabelek i czekał wraz z resztą na dalszy rozwój sytuacji.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.

Ostatnio edytowane przez Serge : 13-10-2009 o 19:33.
Serge jest offline  
Stary 17-10-2009, 10:27   #56
Sev
 
Sev's Avatar
 
Reputacja: 1 Sev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znany
Krasnolud cały czas miał złe przeczucie. Nie wiedział czemu, to po prostu się czuło. Takie przeczucia miał już parę razy. Nie zapowiadało to dobrego przebiegu zdarzeń...

Po zjedzeniu śniadania kompania udała się w dalszą drogę. Caleb zaaprobował w myślach zostawianie "znaków" na ścianach, zawsze mogą wrócić do Behemsdorfu nie gubiąc się w mrocznych czeluściach. Oczywiście jeśli nie tu zginą. Łowca podyktował formację i drużyna ruszyła w drogę. Effendi za bardzo się rządzi - myślał najemnik - niedługo trzeba będzie pokazać kto jest górą.... Podróż trwała dalej. Caleb nie powiedział słowa na temat szkieletu. Tym bardziej rozbawiło go stwierdzenie Aryi. Przeczucie nasilało się . Nagle usłyszeli rozbrzmiewający echem odgłos kroków od strony wyjścia. Krasnolud wyjął z pasa Annę, zakręcił nią młynek i przyjął postawę bojową. Kątem oka zauważył Łowcę napinającego łuk. Oby nie zrobił niczego głupiego
- NIECH NIKT NIC NIE ROBI BEZ MOJEGO ROZKAZU! - ryknął Caleb z złowrogim błyskiem w oczach...
 
__________________
"Czemu nosisz miecz na plecach?"
"Bo wiosło mi ukradli"
Sev jest offline  
Stary 20-10-2009, 12:05   #57
 
katai's Avatar
 
Reputacja: 1 katai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputację
Mężczyźni szybkim krokiem zbliżali się do rosnącej stopniowo poświaty.
Falujący blask rzucał w oddali długie postrzępione cienie. Niewyraźne odgłosy rozmowy ucichły. Kislevita i grajek przyspieszyli.
NIECH NIKT NIC NIE ROBI BEZ MOJEGO ROZKAZU! - doniośle zakrzyknął ktoś z z głębi korytarza skąd dochodziło światło.
-Ahoooj!- zawołał Liev machając nad głową toporem.
Echo zniekształciło głos, który zabrzmiał bardziej jak ryk niż ludzkie nawoływanie.

***
Effendi z zapartym tchem wpatrywał się w mrok jaskini nasłuchując zbliżających się kroków. Gdy usłyszał gromki ryk naciągnął cięciwę oczekując nadejścia potencjalnych przeciwników. Aria natomiast krzyknęła przeciągle, chwytając go za ramię. Nie wiedział, czy udzieliły mu się jej nerwy, ale po prostu puścił cięciwę uwalniając dwa pociski, które w mgnieniu oka pomknęły ku zbliżającym się osobnikom. Łowca zaklął pod nosem i spojrzał karcąco na szlachciankę.
- Następnym razem tak nie rób, bo ktoś może zginąć! - warknął.
Dziewczyna w odpowiedzi milczała wpatrując się w swoje buty.
***

Brzęk cięciwy i gwizd strzał przelatujących tuż obok uszu ostudził entuzjazm Kislevity.
-Na glebę!-krzyknął Bazanow i zarył łokciami o podłoże. Kątem oka zauważył Leonarda kucającego za rumowisiem kamieni.
-Blać- pomyślał
-Leo... Leo! Zaśpiewaj... zaśpiewaj coś z gospody, bo nas ponabijają tymi patykami.
Twarz grajka wyrażała nie określone emocje pomiędzy "Kim jestem" a "Jak ja się tu znalazłem". Po chwili jednak Leo odzyskał zimną krew i próbował ułożyć słowa w zrozumiały ciąg.
-yyyyyiiik...- wychrypiał lecz po chwili odchrząknął i zaśpiewał zadziwiająco jak na sytuację czystym głosem.:
-…I tym tępym mieczem
Kozak nasz ciął
Skracając smoka o głowę
I to tępe ostrze
Wspaniałym stało się
Przynosząc śmierć smokowi
Jakiż z tego morał
Ach jakaż korzyść
Że bard tutaj śpiewa nam?
Pieczara wypełniła się sylabami ballady. Gdy echo ucichło mężczyźni usłyszeli kroki.
 
katai jest offline  
Stary 20-10-2009, 18:55   #58
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Po kilku ostrych słowach skierowanych do łowcy, który tak nieopacznie zaatakował swoich kompanów przybyłych z wioski, ci zdradzili powód, dla którego zjawili się w opuszczonej kopalni. Wyglądało na to, że bezpieczny do tej pory Behemsdorf był zagrożony. Ze słów Leonarda wynikało, że bezpieczna przystań jaką była oddalona od cywilizacji wieś, została odkryta przez Chaos. Nowoprzybyli do kopalni przynosili wezwanie od wioskowej starszyzny, aby członkowie ekspedycji do kopalni, a w szczególności młody Skjelbred, czym prędzej wracali do Behemsdorfu. Jednak tajemnica opuszczonego krasnoludzkiego kompleksu kusiła. Szczególnie teraz, kiedy stali nad starym kościotrupem. Kto to był? Kiedy zginął i dlaczego? Kto go zabił? Takie pytania kłębiły się w niektórych głowach i głos Effendiego, namawiający do powrotu został zagłuszony. Na razie... Szczególny udział w takim rozwoju wypadków miała młoda szlachcianka, jej słodkie słówka i mina, która wyrażała dezaprobatę. Effendi uległ. Ale zastrzegł, że w kopalni nie zabawią długo.

Ruszyli w dalszą drogę. Po pierwszym szkielecie natrafili na kolejne. Leżące w bezładzie kości, wymieszane z resztkami broni i zbroi wskazywały na to, że w tym miejscu stoczono kiedyś potyczkę. Większość trupów była ludzka, jednak część, na co wskazywały kości należała do innych gatunków. Niektóre czaszki zwieńczone były rogami i kostnymi grzebieniami. Kilka szkieletów, mimo humanoidalnych kształtów miało zwierzęce głowy lub ogony. Wiele kości było dziwnie powykrzywianych lub zdeformowanych.

Antyczne pobojowisko ciągnęło się wgłąb prostego i szerokiego korytarza, po którego podłodze biegły zardzewiałe szyny. Z lewej strony korytarza otwierały się portale prowadzące do krótkich, pochyłych sztolni o nieobrobionych ścianach. W szarej skale widać było resztki wydobywanej tu niegdyś rudy i ślady krasnoludzkich świdrów i kilofów. W drugim z kolei korytarzu, na zmurszałym stemplu podtrzymującym strop wisiała górnicza latarnia. Trochę zardzewiała i ze zbitą szybką, ale po bliższych oględzinach okazała się przedmiotem nadającym się do użytku. Pozostawała kwestia paliwa do niej...

Przy trzecim rozwidleniu zatrzymali się. Przyzwyczaili się już do stęchłego zapachu jaki panował w kopalni. W tym miejscu pojawił się inny zapach. Delikatna słodka woń. Woń rozkładającego się mięsa.
Główny korytarz nadal biegł prosto w głąb góry. W lewo prowadził trzeci, identyczny jak poprzednie pochyły szyb. W prawo również otwierało się przejście, nieco węższe i niższe niż te w lewo. W kamiennej framudze okalającej otwór wisiały resztki drewnianych drzwi, na których widniał zatarty napis.
Krasnolud szybko odczytał runy i wyjaśnił, że pomieszczenie za drzwiami było niegdyś składem na narzędzia.
 
xeper jest offline  
Stary 21-10-2009, 16:19   #59
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Post napisany wspólnie z Serge'em.

Łowca powoli trawił informacje, które usłyszał od nowoprzybyłych i aż nie mógł uwierzyć w to, co mówili. Jeśli Behemsdorf faktycznie był w niebezpieczeństwie, Skjelbred musiał wracać, by pomóc ojcu i pozostałym w walce z Chaosem. Z drugiej strony jednak to, co opowiadał Liev i Leonard mogło być jedynie jakimś jednorazowym atakiem. Effendi był skołowany, zwłaszcza, że przebyli kawał drogi do kopalni i właśnie zaczęli ją eksplorować.

Chodził w kółko po jaskini rozmyślając, co ma uczynić, aż w końcu usłyszał głos szlachcianki.
- Chyba nie zamierzasz teraz nas tutaj zostawić, Effi? – zapytała.
- Nie chcę, ale jeśli wioska jest w niebezpieczeństwie, muszę pomóc rodzinie. – rzucił nerwowo łowca.
- A jeśli nie jest? Jeśli oni… - wskazała na dwójkę przybyłą przed momentem. – wyolbrzymiają całą sprawę?
- To i tak powinienem to sprawdzić, mój łuk może się tam przydać.
- Tak jak i tutaj, mój drogi. – Aria położyła mu dłoń na policzku. – Myślę, że nie powinieneś wracać, bo tu czeka na nas coś lepszego, czuję to. Poza tym nie po to tutaj przychodziliśmy, żeby teraz się wycofać. Nie chcę, żebyś wracał. – jej dłoń zjechała niżej i zacisnęła się na ramieniu łowcy.

Ten przez chwilę patrzył w oczy kobiety z kamiennym wyrazem twarzy, po czym skinął głową.
- Dobrze, zbadamy szybko te jaskinie i wracamy na powierzchnię. Chcę wiedzieć, jak się sprawy mają w wiosce. – rzucił do Arii, ale na tyle głośno, by pozostali również to usłyszeli.

W końcu się zebrali i nie tracąc czasu ruszyli w dalszą drogę, która usłana była kolejnymi szkieletami, nie tylko ludzkimi. Nie trudno się było domyślić, że rozegrała się tu jakaś mała bitewka, ale o tym kto ją wygrał, mogły wiedzieć tylko dusze tych martwych wojowników. Effendi zastanawiał się, czy i oni spotkają na swej drodze takie stwory, ale odpowiedź była chyba tylko jedna i nie za bardzo się młodemu łowcy podobała. Od czasu do czasu słychać było dziwny szum, jakby płynącej pod nimi podziemnej rzeki, a także rozbijające się o skały krople wody. Powietrze, im posuwali się w głąb, robiło się bardziej stęchłe i wilgotne, ale po pewnym czasie chyba wszyscy już się do tego przyzwyczaili.

Cały czas słyszał za swoimi plecami ostrożne kroki Arii, która starała się iść jak najszybciej, jednocześnie nie potykając się o nic i nie brudząc swego stroju. Nie widział tego, ale kobieta uśmiechała się lekko pod nosem, zadowolona z wpływu, który na niego miała. Wiedziała, że wystarczy kilka dni, by był jej niemal całkowicie oddany i posłuszny. A gdyby miała z tym jakieś problemy, zawsze miała pewnego asa w rękawie. Łóżko. Jedna rzecz jednak nie dawała jej spokoju.

- Posłuchajcie - zaczęła, zwalniając trochę. - A co jeśli tamci mutanci, co się pojawili koło wioski, są tymi samymi, co tu widzieliśmy ich szkielety? Może oni się właśnie z kopalni wzięli? - zapytała, zatrzymując się po chwili.
- Całkiem prawdopodobne. - powiedział łowca. - W każdym razie, czy to mutanci czy inne cholerstwo, musimy się liczyć z tym, że im będziemy się głębiej zapuszczać, tym będzie niebezpieczniej. Miejcie więc broń przygotowaną i oczy dookoła głowy.
- Uważam, że TYM BARDZIEJ powinniśmy najpierw sprawdzić co się tutaj kryje. Jestem prawie pewna, że to te same stwory są odpowiedzialne za znikanie ludzi w kopaniach. Może tamten czarodziej je rozzłościł i dlatego wylazły? Tak czy inaczej, odpowiedź jest przed nami, a nie w wiosce - stwierdziła, dobitnie akcentując słowa i nadając im poważnego tonu. Tonu rozkazującego i nieznoszącego sprzeciwu. Zwracała się do nich tak, jak uczył ją ojciec. Tak, jak powinna się wyrażać szlachcianka do swoich parobków.

- Więc co proponujesz, Pani Wszystkowiedząca? - łowca poprawił łuk. - Moim zdaniem, powinniśmy ruszać dalej i jak najszybciej dowiedzieć się, co jest grane. Potem wrócimy do wioski. - rzucił.
- Ja nie proponuję, ja MÓWIĘ, że idziemy dalej.
To powiedziawszy nakazała skinieniem dłoni, by wrócił do przerwanej czynności, czyli dalszego maszerowania. Effendi pod nosem przedrzeźniał ją, naśladując jej sposób mówienia i gesty, po czym westchnął, pokręcił głową zrezygnowany i na odchodnym machnął ręką. Odwrócił się na pięcie i poszedł przodem.

Kiedy ruszyli, Aria zerknęła na grajka. Jakoś wcześniej nie zwróciła na niego uwagi, a wydawał się bardzo interesujący i męski, brakowało mu teraz tylko swojej lutni. Jak tylko uchwycił jej zaciekawione spojrzenie, uśmiechnęła się do niego czarująco i puściła oczko. Cieszyła się, że Effi idzie przodem i nie widzi tego.

Gdy minęli w końcu trzecie rozwidlenie, ich oczom ukazały się nadgryzione zębem czasu drewniane drzwi z wyrytymi na nich napisami. Caleb szybko stwierdził, że jest to narzędziownia, a w powietrzu unosił się dziwny, słodkawy zapach.
- Czujecie to? Jakby mięso. - rzucił łowca.
- Ja tam nic nie czuję. - Alex rozłożył ręce.
Effendi zmarszczył brwi i rozejrzał się.
- Dobra, plan jest taki. - zaczął. - Alex, otwierasz te drzwi, ja staję naprzeciwko z napiętym łukiem. Jak będzie tam coś niebezpiecznego, to po prostu zabiję. Caleb, ubezpieczaj mnie z boku, Aria za mnie. Pozostali też do broni.

Kanciarz nieco ospale, ale podszedł do zmurszałych drzwi. Jego twarz zdradzała niecierpliwość i chyba strach, ale dzielnie stanął przy drzwiach i chwycił za zardzewiałą klamkę. Jeśli nic tam nie było, dobrze - jeśli w mroku czaiło się coś złego, wtedy łowca zamierzał wypuścić strzałę.

-Effendi? - Aria szepnęła mu do ucha. - Jeśli w środku nic się nie będzie czaić, to staniemy na krótki odpoczynek, bo mnie strasznie nóżki bolą.
- No chyba żartujesz? Ale przecież... - Effendi odwrócił głowę.

- Gotowi? - rzucił Alex przerywając wieśniakowi. Łowca skinął mu głową i przygotował łuk.
 

Ostatnio edytowane przez Ouzaru : 21-10-2009 o 17:54. Powód: drobna korekta ;)
Ouzaru jest offline  
Stary 21-10-2009, 19:26   #60
Sev
 
Sev's Avatar
 
Reputacja: 1 Sev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znanySev nie jest za bardzo znany
Post pisany wspólnie z Katai

Drużyna szła nieustępliwie przez kopalnie. Pierwszej próbie kapitulacji zostali poddani kiedy przybył kislevita oraz grajek. Największą próbę charakteru przeżył jednak sam łowca postawiony przed wyborem powrotu do rodzinnej wioski a dalszej eksploracji kopalni. Caleb był pewien ,że gdyby nie Aria Effendi niechybnie uległ by pokusie pomocy Behemsdorfowi.Może i dobrze się złożyło sam już nie wiem co o tym myśleć.-dumał krasnolud.

Wędrówka powoli udzielała się niektórym. Sam krasnolud nie czuł zmęczenia. Jego krótkie ,acz wytrzymałe nogi przeszły nie jedne góry. Pomimo prawie całego życia spędzonego na powierzchni ,po wejściu do kopalni poczuł dziwne uczucie. Jakby właśnie tutaj spoczywało jego przeznaczenie ,powołanie. Nie przeszkadzał mu stęchły zapach wilgoci ,a dźwięk kropel przyjemnie muskał mu uszy swoim monotonnym dźwiękiem.

Niestey utopia niedługo się skończyła. Wytartą kamienną posadzkę zaczęły zdobić szkielety. Niektóre wyglądały na ludzkie ,inne miały kostne grzebienie ,rogi bądź inne wynaturzone elementy. Mutanty . Caleb zgodził się z Effendim. Tu musiała wydarzyć się jakaś bitwa. Jego teoria ataku na Behemsdorf też wydawała się przekonywująca.

Kiedy dotarli pod drzwi narzędziowni ,jak głosił napis ,nozdrza bohaterów uderzył słodki zapach zgnilizny. Niewątpliwie dochodził on z narzędziowni. Caleb zagadnął kislevite:
- Ale wali ,nie ?
- Jak spod kiecki Praaskiej kurtyzany- odparł Bazanow spoglądając na krasnoluda
- He he - zaśmiał się rubasznie krasnolud - Chyba trzeba sprawdzić tą narzędziownię?
- Woni ścierwem. W miare świerzym ścierwem. Miejmy nadzieje, że nie wparujem na jakiś bankiet - zaśmiał sie Liev.
- Taa... Jak coś to możemy liczyć na mój topór - odparł gładząc pieszczotliwie ostrze Anny
- Do roboty - odrzekł kislevita wyciągając toporzysko z uprzęży na plecach.

Obaj żołdacy odepchnąwszy Alexa ustawili się po obu stronach dźwierzy przyjmując bojowe pozycje.
 

Ostatnio edytowane przez Sev : 22-10-2009 o 14:36.
Sev jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172