- Zatiem, będziem musieli wrócić do naszej wioski - stwierdził starzec. - Może będziemy wam wdzięczni... może przeklniemy was, ale... na Krysha' krevia... dalyście nam lekcję, której nie zapomnimy. Wse szerkha' drukh'a, brety!
- Taa. Eee... żegnajcie - pożegnał "żołnierzy" Ragath. Dobrą stroną tego wszystkiego był chyba tylko fakt, że nie musieli już słuchać niczyich rozkazów. Znowu byli panami swojego losu.
Wojacy odeszli w stronę z której przybyli, a Gorginth zabrał się za przetrząsanie pozostałości wioski w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Co ciekawe nie odnalazł nigdzie wiedźmy. Czyżby opuściła wieś?
Tymczasem ranny Ragath przysiadł na jakimś głazie i zaczął rozmyślać. Myślał o domu, gdzie może i nie żył dostatnio, ale był szczęśliwy. Wystarczała mu pierwsza lepsza karczma i trochę grosza, a on już potrafił się zabawić. Ale tutaj, w tym kraju? Może zamiast błąkać się po jakichś dziurach powinni spróbować odwiedzić miasto? Potężny znalazł trochę jedzenia, a nawet śladowe ilości prochu, więc wsiedli na konie i ruszyli, zgodnie z radą czarownicy, na północ.
Podróż była długa i męcząca. Lasy zdawały ciągnąć się w nieskończoność. Jechali całymi tygodniami i nie trafili kompletnie na nic. Ragath wiedział, że jego towarzysz trzyma się go tylko dlatego, że gdyby go opuścił zostałby sam w tym nieznanym świecie. Sam najemnik zaczął wątpić w słowa wiedźmy. Ale po co miałaby ich kierować ku zgubie. Z drugiej strony po co miałaby im pomagać?
Pewnego dnia natknęli się na oddział kawalerii. Zbyt krótko byli w tym kraju by nauczyć się odróżniać strony konfliktu. Zresztą w tej chwili obie strony mogły okazać sie wrogo nastawione. Jednak ci żołnierze kierują się w jakieś konkretne miejsce, a w tym miejscu z pewnością czekają spore ilości jedzenia. Ujawnienie się byłoby zbyt ryzykowne ale...
- Jedziemy za nimi. Jednak lepiej by było, gdyby nie dowiedzieli się o naszej obecności. |