Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2009, 14:56   #125
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Szpital Moskiewski nr 3

Czasem nie warto spojrzeć na całościowy obraz. Niekiedy życie w owczym stadzie jest lepsze, wygodniejsze i dłuższe. Co z tego, że karmią nas papką dla niemowląt kiedy chcemy prawdziwego jedzenia w naszym głodzie wiedzy. Kiedy podłączamy się do sieci, a światło płynie w kablach jest to niczym heroina w naszych żyłach. Rzucić ten nałów? Slawisty manifest Mentora w swej sparafrazowanej formie obijał się o zakamarki umysłu Szamila. Mężczyźnie wydawało się, że całą wieczność wpatruje się w czarny ekran komputer podczas gdy trwały sekundy. Na ekranie zaś widniał komunikat.

Nie chcę walki, znalazłem cię przypadkiem. Tak, jestem przestępcą. Moim przestępstwem jest ciekawość. Pamiętasz?

Cóż było czynić? Odpowiedzieć? Ułamki sekund temu komputer wypluł płynąca prosto przez kabel od Szamila odpowiedź o chwilowym zawieszeniu broni. Cholerne pielęgniarki. Znowu plotkują myjąc podłogę. Znowu zagłuszają myśli swymi niskimi problemami. Znowu, znowu boli niedoskonałe ciało.

Mów mi Kurt Vonnegut, jak tamten pisarz. Również jestem hakerem, po drugiej stronie barykady. Ja pamiętam, że nie musimy się zabijać. Trzeba to robić z klasą.

Anna, Anna.. Anna Flyborn... Imię pobrzękiwało na skraju świadomości jakoby wołając o fałszu i demagogi. Niestety, miast wołania Wirtualny Adept wydobył na światło dzienne kolejną wiadomość.

Ghul. Ty mnie namierzyłeś.

Owszem.

Milczenie, cisza w eterze.

Obrzeża Moskwy

Sprawa była bardzo rutynowa. Kiedy to Diakon kreśl laską krąg w ziemi z niebywałym pośpiechem jakby miał, a miął przecież, kogoś na karku. Tymczasem Siergiej przypominał pijanego

-Widziałem... Coś...

Wybałuszając oczy poszukiwał odpowiednich słów aby przekazać co czuł. Niestety nic z tego, język plątał się niemiłosiernie wraz z roztrzęsionym błędnikiem. W międzyczasie Diakon w dalszym ciągu rysował kręgi, pochłonęło go bez reszty. Nawet nie reagował na bełkot Siergieja.

-To było... Takie... Nigdy w życiu...

Magya nigdy nie powinna być rutyną jaką stała się w tej chili> Odklepanie hermetycznej formuły, pomoc mówczyni Marzeń i... Nic. Ta magya była sterylna, prosta i zmurszała jakby wielokroć czynione bluźnierstwo wobec samej istoty rzeczy – w końcu rzecz przestaje se tak mocno rumienić. Wilki zawyły przeraźliwi, na skraju słuchu śnieg trzaskał pod czyimiś butami. A po magach zostały tylko symbole.

Szpital Moskiewski nr 3

Zajmuje się analizą giełdową. Nie mam nic wspólnego z miejskim syfem.

Po co to piszesz? Abym znowu nie posłał programów na żer?

Znowu cisza. Poufały milczał. Pielęgniarki poszły dalej. Pstryk. To właśnie kolejna, niej bolesna kroplówka włączyła się do krwiobiegu Wirtualnego Adepta. Miejsce wkłucia zapiekło. Komputer w dalszym ciągu podtrzymywał procedurę archanoida strzegącą technomante przed technokratą.

Ponieważ jesteś osobnikiem którego szukam. Prawie byś mnie zabił. Czy byłbyś w stanie zabić wskazanego z nas i jeszcze dostać za to nagrodę? Płacę w pieniądzach jak i... Mechanizmach.

Obrzeża Moskwy

Amy spojrzała na Gusta który to pierwszy, z rutyną i spokojem przeszedł przez lustro. Teraz już było zimno, a wiatr i szmery w głębi piwnicy przypominały, że pora już wejść. Stała procedura i krok w lustrzaną powierzchnie. Przymrożone oczy, nie patrzenie na boki i tylko droga do przodu, ciągle do przodu. Zimne szkło pod stopami, tysiące spojrzeń na skórze, a przede wszystkim bezczynność. Nic się nie stało. Cokolwiek, gromy z nieba. Tymczasem było cicho i samotnie. Nie było już Richiego, Avatara sama odrzuciła. Masz przyjaciół, czemu tak wielu odrzucasz – niemal samo się narzucało, czemu tylko Amy wychodżac z Lustrzanej Sali towarzyszyło ciągle uczucia, że to nie jej własna myśl, że to tylko przebudzony przebłysk, stara mądrość?

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Kiedy na holu z drewnianych zarośli wyjawiła się Amy nie było już hermetycznego ucznia, schodził w głąb bocznego korytarza wraz z zasmuconym Mistrzem Robertem. Burza wydawała się wisieć w powietrzu, niewiadomy niepokój mieszał się ze złością i bezsilnością. Zawsze żywy Jon teraz niczym marmurowy, skulony gargulec siedział na ławce i wymownym spojrzeniem obserwował czarny ekran laptopa. Lica traciły rumieniec, małe włosy na ciele nastroszyły się jakby w przestrachu, oddychał płytko niczym we śnie. Zaciśnięcie nerwowo raz jednej, a raz drugiej pięści i towarzyszący temu efektowny zgrzyt kości. W tym samym czasie Inna wyszła do kuchni jakby zastanawiając się co bardziej jest na miejscu – rozpaczając nad prawie nie znaną osobą czy też zachować się naturalnie. Światło z kopuły błyskało w metalicznych strunach gitary Grigorija pobrzękującego chaotycznie.
Wtedy to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pomiędzy Amy, a Grigorijem pojawiła się trójka magów – Diakon, Ravna oraz Siergiej z nogami trzęsącymi się jak galareta. Pomiędzy kolejnymi dźwiękami gitary, Grigorij zadarł łeb do góry, omiótł przybyłych i wykrztusił z siebie.

-Anna nie żyje, torturowali ją, przesłuchali i zabili. Możliwe, że wiedzą o portalu. Teraz czrkamy na Grzegorza. Mistrzu Aureliuszu, zajrzyj do Mistrza Roberta. Przesłuchiwał go i zrobił mu w głowie taką sieczkę jaka zrobiono z ciała Anny. Nie mów, że jesteśmy lepsi.

Niepyszny Diakon posadził na wolnej ławce koło fontanny Mówcę Marzeń i czym prędzej popędził w stronę biblioteki i Roberta.

-Mam!

Wysyczał Jon, zmierzył wzrokiem wszystkich.

-Dziś po koncercie musimy pogadać. Tylko bez słowa hermetykom, Mistrzowski Rasputinowi i Michaiłowi. Trzeba przedyskutować co będziemy postulować na radzie.

Grigorij podrapał się po karku, otworzył usta jakby do przemowy, w powietrzu zawisła aura, emocja żywych słów i żywego wzburzenia serca. Lecz zimny rozum to powstrzymał, na światło dzienne wyszło lakoniczne zdanie.

-Powoli trzeba się szykować.

Wstał i wyszedł. Bez zbędnych słów szeptał pod nosem.

-...mniej szczęścia mieli, ilu ich było...

Podczas jego od chodnego do dziedziny wpadł Grzegorz Lipa. Blado-zielona twarz komponowała się z przepoconym ubraniem i właśnie bardzo intensywna wonią męskiego potu. Rzucił kluczyki w kierunku Jon.

-Trzymasz się, Grzesiek?

-Tak. Zakopałem ją, na cmentarzu. Tak będzie lepij.

-Rasputin nam nogi z dupy powyrywa, a tobie już szczególnie.

Grzegorz machnął ręka w geście przywitania do zgromadzonych, rozpiął kurtkę, zdjął słuchawkowe z ucha. Rozejrzał się po dziedzinie z podziwem. Trwał tak w zamyśleniu kilka minut, a następnie ruszył w kierunku kuchni.

-Jestem głodny.

Rzekł lakonicznie i niezbyt przejmując się wydarzeniami. Zupełnie.

Następne kilkadziesiąt minut upłynęło na przygotowaniach, smutku oraz echach rozmowy trójki hermetyków dobiegających z biblioteki. Jon zadeklarował się, że podwiezie Amy i Ravne jakoby ta ostatnia miała do niego sprawę, natomiast reszta musiała sobie radzić w inny sposób – samochód fundacyjny miał zostać gdzie był.

Klub „Red Power”

Siłą rzeczy Nana, mając wbrew pozorom dużo czasu przed koncertem zjawiła się jeszcze przed otwarciem jeszcze dziesięć minut, widać podana godzina była godzina otwarcia klubu, nie zaś samego koncertu. Przed drzwiami przewijali się różni ludzie, chciwcze tłumu nie było. Ot zakochana para, kilku punków, babinki wracające do domu czy trójka motocyklistów kryjących się przed światłem latarni. Wieczór był naprawdę chłodny i duszny, moc spalin przemykających samochodów, zimny wiatr który ją niósł i ostatnie odgłosy wszechogarniających budów. To miasto umierało, a jednocześnie co razu Nana widziała na ulicy babusię z hosta na głowie i nerwowo licząc kostki w palcach, odmawiając prawosławny odpowiednik różańca. Jakby uciekające przed nocą, modląca się o szczęśliwy dotarcie do domu. Zapach ziół z niektórych aut, wielkie starcie tego co stare i nowe. Moskwa pękała w wojnie, wojnie o kształt świata. Z tego zamyślenia wyrwał Kultystę Ekstazy płatek śniegu opadły na jej nos. Potem następny na lica, a kolejne już padały w śniegowym deszczu.

-Ej słuchaj, może będą jakieś panienki...

-...oby nie takie jak właścicielka klubu.

O ile pogadanka motocyklistów była cicha, to ich rechotanie przez chwile zagłuszyło nawet ruch uliczny. Ubrani w skóry, bardzo podobne, kwadratowe twarze by nie rzec bandyckie i jawne noszenie rewolweru przez jednego z nich nie wróżyło dobrze jeśli mieli być w tym samym miejscu. Natalya czuła także od nich wewnętrzne, niewytłumaczalne „fuj” jak do zgniłego mięsa, padliny. Jakby byli chodząca padliną której musi się brzydzić.

Tymczasem ABraham zaparkował samochód na parkinu strzeżonym dwieście metrów dalej, a nieciekawe zewnętrze klubu ukazało się całej trójce. Jon przypominał trochę technokratę, walizka z laptopem i lustrzanki jednak kontrastowały z nieuczesaniem oraz wymięta koszulką skrytą pod skórzaną, markową skórą warta wedle oceny Amy w stanach jakieś 500 dolarów.
Spojrzenia Ravny i Nany na moment spotkały się w zdumieniu. Kiedy to Mówczyni Marzeń ujrzała przebudzonego avatara, niemal instynktownie wyczuła jego szeroko otwarte oczy, inność. Natomiast Nana użala te szczególne oddziaływanie z Kwintesencją, moc w duchu i... Obydwie jakby spłoszone odwróciły wzrok. Ravna usłyszała znad ramienia kpiący głos Jona.

-Kolejna zaleta lustrzanek, nie widząc gdzie patrzysz.

Uśmiechnął się smętnie, minęli małe grupki ludzi. Ostatecznie Jon zapukał, przywitał się z wychudzonym ochroniarzem i wprowadził Ravne i Amy do środka wielce zdziwiony, ze ani Wiktoria, ani Grigorij.
Do wnętrza klubu prowadziły niskie, acz bardzo długie schody. Mijając szatnie, wreszcie dotarli do głównej sali klubu. Wysoki, nawet za wysoki sufit jak na piwnice przykrywał dużą salę, dość zimną i utrzymaną w metalowo-drewnianej stylistyce. Cały przód sali zajmowała bardzo duża, drewniana scena z już rozłożonym sprzętem jak perkusja czy głośniki. Przed nim rysował się oddzielony od reszty, spory placyk otoczony metalowymi, czerwonymi barierkami. Surowy, bez wyłożonej gumą jak wszędzie pogody, a tylko zimny beton – upadek podczas pogo musiał być bolesny. Długość prawej ściany zajmował natomiast podświetlony na czerwono bar z logiem stylizowanego, pordzewiałego młota i złamanego sierpa. Poza sceną znajdowały się okrągłe stoliki niczym w kawiarni. Loża była niczym innym jak podwyższoną o metr częścią stolików w których znajdowało się ich jakieś pięć i to właśnie do loży zaprowadził ich Jon, zapobiegawczo dostawiając krzeseł do dużego stolika do liczby ośmiu.

-Nie wiece co z Grigorijem?

Spytał się lekko podenerwowany, jego emocje promieniowały nawet dla Amy, chociaż ta miała bardzo przytępione zmysły magyczne.
Nie trzeba było długo czekać, tylnym wejściem wkroczył Grigorij wraz zresztą zespołu też dość starszych ludzi, z wyjątkiem jednego gitarzysty który to miał najwyżej dziadzienia lat. Bez słowa wszedł na scenę i zaczął się przygotowywać. Zza nim wybiegła Wiktoria, owa niepiękna gotka z obfitym biustem biegała szaleńczo przygotowując wszystko co trzeba i dryfując ludźmi. Widać niestety, że była przybita. Ostatni weszli Grzegorz, Isamu, Siergiej mrożąc oczy oraz Inna, wszyscy bez słowa dosiedli się do stolika. Milczeli, jedynie Grzegorz przedstawił się szerszemu gronu. Tymczasem Jon, bardziej skrzywiony niżeli zazwyczaj, westchnął.

-Nie jesteśmy lepsi. Ale i tak, jak można... W poniedziałek pewnie znowu nie będzie decyzji. Najpierw Iwan i jego żona, teraz Anna. Technokracja jest jak wścieły ogar, rzuca się na wszystko i o rozszarpuje, nie postępuje rozważnie.

Tuz po otwarciu, klub zapełnił się do granic możliwości. Nie wiedząc zupełnie czemu, Nana dostała miejsce zaraz pod lożą, a przy tym nie wykosztowała się za bardzo. Cóż to trzydzieści rubli? Cześć ludzi czekała pod sen, inni popijali przy stolikach. Ze wstępu Wiktorii dało się usłyszeć tylko nazwę zespołu i wrzask fanów. Właścicielka klubu zeszła gdzieś w tłum który był teraz istna mozaiką rożnych uczuć, oceanem wylanej farby mieniącej się na wszystkie możliwe kolory. [b]Grigorij[b] dobył mikrofonu.

-Na początek ku pamięci moich przyjaciół którzy odeszli i odejdą.

Ustawił mikrofon na statywie, szarpnął struny i się zaczęło.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=OcbgKxMhIDI[/media]

Jon napił się zamówionego soku... marchwiowego. Napił się i ziewną. Tymczasem Nana raz jeszcze rzuciła spojrzenie na Ravnę.

-Nas też by o mało nie zastrzelili... W zasadzie to zastrzelili.

Niemrawo skomentował milczenie Siergiej. Nie dość, że już miał rany na swym psyche po kontakcie z oficerem i strasznie denerwował go zielona koszulka Wirtualnego Adepta to jeszcze czuł się jakby wydoił cysternę wódki, co zresztą okazywał niepewna postawą.TYmczasem Nana znowu usłyszała przyśpiewkę.

-Nanananana.... Nananananana...

Zimny, zimno na karku Kultystki Ekstazy, a od niego promieniował lodowaty dreszcz.

-Nanananana...

Ową przyśpiewkę również usłyszała Amy, chyba też Inn która oburzyła się nerwowo. Tymczasem Grzegorz schował telefon fundacyjny. A „Lew Tołstoj” grał nadal.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline