Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2009, 21:01   #44
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Sadza. Szary proch, który osiadł na ruinach.
Tego, co kiedyś było istnieniem. Na bawiących się dzieciach, na kręcącej się karuzeli, na jadącym aucie, na sklepowej wystawie.
Teraz tego wszystkiego już nie ma.
Jest tylko dym.
Oddycham dymem.
Mała zabawka - Życie.



Scorpion.

Meks powoli podszedł do wozu Patti. Rana na ręce coraz bardziej doskwierała.
- Pierdolon... - wycedził. Podniósł wzrok. Dwóch okutych w czarne zbroje Schultzów wyciągało z samochodu bezwładne ciało rannego. Tamten już chyba nie oddychał. Jego twarz, cała we krwi, zastygła w niemym wyrazie przerażenia.


Bał się. Tak bardzo się bał.
Za późno było już na jakiegokolwiek doktora. Został tylko rynsztok. Ten, który tak czule przyjmował każdego mieszkańca Detroit. Pijanego, pobitego, czy martwego.
Rynsztok dla każdego był wyrozumiały.
- Ty, wydawało mi się, że ten koleś wyżyje, jak go ostatni raz widzieliśmy. - Rzucił jeden z gangsterów do drugiego. Znajomy głos.
Scorpion spojrzał na do tej pory odwróconego plecami mężczyznę.
- Zszywacz... - wyszeptał sam do siebie. - Zszywacz! - zakrzyknął. Tamten odwrócił się zaskoczony. Nie od razu rozpoznał przyjaciela sprzed lat. Nagle i jego twarz przekrzywił uśmiech.
- Scorpion! Ty skurwlu! Tyle lat! - Wydarł się.
Rzeczywiście. Tyle lat. Z pięć? Chyba jakoś tak będzie.
Podeszli do siebie i wśród wspólnych wyzwisk oraz śmiechów podali sobie ręce. Zszywacz fachowym okiem otaksował ranę Hegemończyka.
- Duża rzecz. - Zagwizdał. - Ale nie po to złapałem robotę u Schultzów, żebym Cię miał nie poskładać. - Roześmiał się.
- Pakować się do wozu, do kurwy nędzy, panienki! - Wydarł się jeden z Schultzów.


- Lepiej z nim nie zadzierać. Chodźmy. Opatrzę Cię w środku. - Dodał cichym głosem medyk.
Gdy silnik zapalił, Zszywacz wyciągnął z torby z medykamentami dużą, czerwoną strzykawkę. Na tubie, czarnym markerem ktoś napisał "Stimpack", a pod spodem małymi literami dodał "i tak zdechniesz!".
- Okej. Wstrzyknę Ci to. Będzie cholernie bolało. Prawdopodobnie odlecisz. Ale po kilku dniach ręka będzie już jak nowa.. no prawie jak nowa. Do tego czasu będzie tak znieczulona, że nawet nie poczujesz, jak Ci ją jakiś mut oderwie. - Zaśmiał się szkaradnie, po czym bez ostrzeżenia wbił strzykawkę w ramię meksa.
Scorpionowi zrobiło się biało przed oczami.
Tamten nacisnął na tłok.
Czerwona substancja znikała w jego ciele.
Znikł. Wpadł w czeluść bez dna.
Powoli zaczynała krążyć razem z krwią.
Odleciał.


Ant.

Wozy mknęły ulicami Detroit.
Pobijane, zniszczonego Detroit. Krwawiąca rana na mapie pobitych Stanów Zasranej Ameryki.
Konwój otwierał czarny hummer, prowadzony pod wyklinającego pod nosem Anta, następny pędził czarny wóz Wolfa, a kolumnę zamykał krążownik szos Patti, w którym jechał Scorpion.
Mijali ludzi żyjących swoim wolnym tempem. Mających swoje życie, swoje problemy.
Być może jechali po śmierć.
A wszystkich, których widzieli w tylnym lusterku nic to nie obchodziło.
Bo niby dlaczego.
Ale ja jestem przy was. Zawsze.
- Wiem, wiem, wiem! - Przerwał ciszę Kociak. - Skręć tu w prawo! - krzyknął podekscytowany. - Kilkanaście kilometrów od miasta.. na pustyni, nasi znaleźli magazyn wypełniony towarem po brzegi! Kurwa, tyle tornado, a ty nie słyszałeś o tym? Ja pierdole... - Dzieciak pokręcił głową z zażenowaniem. - Teraz trzecia w lewo. I do rogatek. Kilka razy ich tam napadli, ale koniec, końców magazyn jest nasz. To może być to. Jeśli dziś chodzi o tornado, to na pewno stamtąd... - Zakończył z dumą w głosie.
W aucie na kilka sekund zapadła cisza. Ant włączył radio.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=M72qgmGhhzY[/MEDIA]

- Taki mały chłopiec. Nie powinnieneś siedzieć z mamą? - Rzuciła z tyłu dziewczyna.
Pięknie. Sprowokowała go.
- Pieprz się, obciągaro!

Kobieta wybuchła śmiechem. Dzieciak, naburmuszony nie odezwał się już.
Po kilku minutach dojeżdżali do barykady, za którą kończyła się dzielnica po panowaniem Schultzów. Kończył się świat, który tak dobrze znali i rozumieli. Zaczynał się ten jeszcze piękniejszy.
Wysoka kupy gruzu. Worki z piaskiem. Kilka wraków aut. Krew.
Krew. Ciało rozrzucone w karykaturalnej pozie.
Konwój zwolnił.
- Kurwa... - Wycedził Ant.

I gdy tak wielu twoich wrogów przeniosło się do nieba, Ty dalej zostałeś w piekle.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline