Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2009, 12:21   #31
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 12:45 czasu lokalnego.
Obrzeża Everett

**To już zdecydowanie nie są przelewki, proszę państwa! Kilka minut temu straciliśmy połączenie z naszą reporterką, a rząd wciąż nie udziela konkretnych informacji! Wojsko zablokowało miasto, chociaż i tak kto może, to niech oddali się jak najdalej, to jedyna szansa... **
Nagły, przeraźliwy, paniczny, pełen strachu krzyk zabrzmiał gdzieś na granicy wychwytywalności przez studyjny mikrofon.
**...są już tutaj! Właśnie widziałem... Matko Boska! To... to jest jak Apokalipsa! Idą po mnie...**
Pisk. Długi, jak nić przerwanego ludzkiego życia. Strzały, jeden, drugi. Zgrzyt i cisza, przerażająca, namacalna.
Radio Everett zamilkło.


Mgła była wybawieniem. Tylko mgła, bowiem brak zgrania, chociaż podobne intencje, mogłyby zabić wszystkich. Tamci już widzieli, że nikt na nich nie będzie czekał. Słyszeli krzyki, w tym te wyraźne, policjanta i reportera, nieszczególnie groźnie wymachującego krótkim dość pagajem. Oni też walczyli o życie. Rzucili się do biegu, ślamazarnego, nieporadnego biegu przez nierówny, żwirowaty piasek niewielkiej plaży.
-Stójcie!
-Weźcie chociaż dzieci!
-Nie zostawiajcie nas!

Krzyki zdesperowanych, zawsze takie same. Ale ludzie to samolubna rasa, niewielu przekłada dobro innych nad swoje. Nie, nie mogli im pomóc, to było oczywiste. Zaczęli pracować wiosłami, a łódź, powoli, zbyt powoli, oddalała się od brzegu. Ale i tamci nie rezygnowali. Dwóch mężczyzn wpadło do wody, na wpół idąc, na wpół biegnąc. White zrobił solidny zamach i pagaj ze sporą szybkością uderzył jednego z nich w nadstawione w obronie ramię. Coś trzasnęło, ale w ogólnym zamieszaniu nikt tego nie słyszał. Ale drugi złapał wiosło i pociągnął. Łódką poruszyło, a Alexander stracił równowagę, z krótkim krzykiem wpadając do wody.

Była zimna, bardzo zimna. Zimniejsza niż lejący się z nieba deszcz. I przemaczająca całkowicie, bez litości dla zimnego już ciała. Na szczęście nie była tu jeszcze głęboka i reporter z pomocą kobiet już gramolił się z powrotem. Clint wiosłował, a sprawniejszy i silniejszy cios Davida odgonił ostatniego z mężczyzn, wycofującego się teraz, z przekleństwami na ustach. I wtedy, gdy już mężczyźni znów wiosłowali, a White, zziębnięty i zdyszany, leżał na dnie łodzi, stało się coś, czego obawiali się wszyscy.
Ledwo już widoczna, zasnuta mgłą postać na brzegu, sięgnęła pod koszulę, wyciągając coś małego i ciemnego. Uniósł to i chwilę potem rewolwer rzygnął ogniem. Kula poleciała gdzieś daleko, nie mogło już donieść, a tamten był słabym strzelcem. Nieważne czy było to w bezsilnej wściekłości czy zemście. Ci ze Straży nie mogli tego nie usłyszeć.

Łódź przyspieszyła, gdy pagaje szybciej i mocniej zaczęły wbijać się w wodę. Przeciwny brzeg zbliżał się szybko, rzeka przecież nie była tu taka szeroka! Ale na jej środku rozbłysnął teraz potężny snop światła ruchomego reflektora. Silnik zmienił rytm, a potężna, prawie niewidoczna sylwetka powoli zaczynała zakręcać. Tu była ta szansa! Ich łódź patrolowa była zbyt duża na rzekę i teraz samo zawrócenie jest, to był cenny czas, czas tak bardzo potrzebny. Niestety, światło przebiło mgłę i wycelowało prosto w nich, zmuszając do mrużenia oczu i odwracania wzroku.
-Tu Straż Przybrzeżna! Natychmiast zawróćcie lub otworzymy ogień!
Nie było czasu. Słowa przebrzmiały w megafonie, a gdy znów zastąpił je jednostajny warkot ich silnika, brzeg już był niemal na wyciągnięcie ręki. I wtedy odezwał się karabin maszynowy.

Głuchy, rytmiczny terkot, wyrzucający z lufy małe ołowiane kulki. Niesłyszalny przy tym wszystkim plusk, gdy seria dziurawi wodę tuż obok. Postaci kulą się na łódce, próbując jednocześnie wiosłować jak najszybciej. Kule orają burtę i dno, woda szybko zaczyna przeciekać do środka. Ale brzeg jest tuż obok, już dno szoruje o piasek, a przybrzeżne zarośla wraz z mgłą kryją wszystkich. Ale nie chronią, pociski wciąż przecinają powietrze, ścinają gałązki, wywołują płacz dzieci. Ale nie trafiały, na Boga, przez dłuższą chwilę nie trafiały!
Już prawie się zatrzymali, gdy szczęście się skończyło. Pocisk kalibru 7,62 trafił. Krew bryznęła wszędzie, White i Montrose poczuli kawałki miękkiej tkanki uderzające i ściekające po ich twarzach razem z siekącym z nieba deszczem. Clint MacGregor stał nawet jeszcze przez chwilę, ale już nie myślał o niczym, odpływając w nicość. Jego ciało osunęło się do wody i nawet nie było komu go wyłowić, bowiem tu chodziło o życie tych, którzy jeszcze żyli.

Strach, przerażenie wręcz. Panika. Wymioty. Histeria i płacz. Nerwy ogarniające całe ciało i utrudniające ruchy. Czekanie na śmierć?
Śmierć nadchodziła, dla wszystkich bez wyjątków. Apokalipsa była sprawiedliwa.

Ocaliła ich mgła, znowu. Tamci nie zdążyli zawrócić, a gdy już byli na brzegu, nic nie mogło ich zatrzymać. Straż nie strzelała w stojące tam budynki. Byli tylko ludźmi, wykonywali rozkazy, nie rozumieli nic. Zabili człowieka, czy zdawali sobie z tego sprawę? Trup byłego marine został tam, przy brzegu, unosząc się na wodzie w niknącej powoli krwi. Jedno życie stracone, za trzy uratowane, można by nawet powiedzieć, że to niezły bilans. Krew zmieszana z błotem pokrywała teraz ubrania. Słowa były zbędne.
Hummer stał tam gdzie wcześniej. Droga do niego, poboczem asfaltowej jezdni, była dość długa i męcząca, ale adrenalina wciąż krążyła w żyłach. Nie było sensu rozmawiać ze starszą kobietą, której łódź dogorywała kilometr dalej. Może jeszcze będzie okazja podziękować? Teraz słowa nie przeszłyby przez gardło. Prowadził Thomson, opanowany najbardziej ze wszystkich, pewny, z tylko lekko drżącymi dłońmi. Pewny. Przynajmniej na zewnątrz, lata służby nauczyły go kilku sztuczek.

Najgorsze było spojrzenie Tima, gdy otworzyli drzwi w piętrowym dworku. W dłoniach wciąż kurczowo ściskał strzelbę, gdy nogi się pod nim ugięły a on sam prawie upadł na podłogę. Szok był zbyt głęboki, by chłopak był w stanie zrobić cokolwiek. Siedział na fotelu, nie bacząc na nic wokół, gdy Nathan rzucał się na Dorothy i przyciskał do niej w wyrazie rzadko okazywanej miłości. Krew zauważył potem. Ale był twardy, albo pozował na takiego. Wytrzymał, gdy pojawiła się gorąca herbata, ciepłe ubrania i suche ręczniki.

-Na sieci pojawiają się różne informacje i już nie znikają. Rząd ogłosił, że Stany Zjednaczone zostały zaatakowane przez terrorystów bronią biologiczną, która uszkadza ludziom mózgi i zarażenie następuje przez kontakt z krwią. Ugryzienie, głównie. Pewnie niewiele z tego jest prawdą, poczytałem o Raccoon City. Ludziom padają mózgi, ale wciąż żyją. Zapomina się kim się jest. Większość myśli potem już tylko o jedzeniu, ale niektórzy mutują inaczej. Bo to jakieś mutageny, nie tylko wirus czy bakteria. I... i czytałem, że jak kogoś ugryzą to trzeba mu od razu strzelać w głowę. Nie ma ratunku, przez te kilka lat nie było wzmianki o antidotum. Jeśli oni są wszędzie...
Cisza, która zapadła nagle, brzęczała w uszach.
-Czy my zginiemy...? Czy zginie cała ludzkość? Siedem miliardów...
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 12-10-2009 o 16:15.
Sekal jest offline