Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-10-2009, 12:21   #31
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 12:45 czasu lokalnego.
Obrzeża Everett

**To już zdecydowanie nie są przelewki, proszę państwa! Kilka minut temu straciliśmy połączenie z naszą reporterką, a rząd wciąż nie udziela konkretnych informacji! Wojsko zablokowało miasto, chociaż i tak kto może, to niech oddali się jak najdalej, to jedyna szansa... **
Nagły, przeraźliwy, paniczny, pełen strachu krzyk zabrzmiał gdzieś na granicy wychwytywalności przez studyjny mikrofon.
**...są już tutaj! Właśnie widziałem... Matko Boska! To... to jest jak Apokalipsa! Idą po mnie...**
Pisk. Długi, jak nić przerwanego ludzkiego życia. Strzały, jeden, drugi. Zgrzyt i cisza, przerażająca, namacalna.
Radio Everett zamilkło.


Mgła była wybawieniem. Tylko mgła, bowiem brak zgrania, chociaż podobne intencje, mogłyby zabić wszystkich. Tamci już widzieli, że nikt na nich nie będzie czekał. Słyszeli krzyki, w tym te wyraźne, policjanta i reportera, nieszczególnie groźnie wymachującego krótkim dość pagajem. Oni też walczyli o życie. Rzucili się do biegu, ślamazarnego, nieporadnego biegu przez nierówny, żwirowaty piasek niewielkiej plaży.
-Stójcie!
-Weźcie chociaż dzieci!
-Nie zostawiajcie nas!

Krzyki zdesperowanych, zawsze takie same. Ale ludzie to samolubna rasa, niewielu przekłada dobro innych nad swoje. Nie, nie mogli im pomóc, to było oczywiste. Zaczęli pracować wiosłami, a łódź, powoli, zbyt powoli, oddalała się od brzegu. Ale i tamci nie rezygnowali. Dwóch mężczyzn wpadło do wody, na wpół idąc, na wpół biegnąc. White zrobił solidny zamach i pagaj ze sporą szybkością uderzył jednego z nich w nadstawione w obronie ramię. Coś trzasnęło, ale w ogólnym zamieszaniu nikt tego nie słyszał. Ale drugi złapał wiosło i pociągnął. Łódką poruszyło, a Alexander stracił równowagę, z krótkim krzykiem wpadając do wody.

Była zimna, bardzo zimna. Zimniejsza niż lejący się z nieba deszcz. I przemaczająca całkowicie, bez litości dla zimnego już ciała. Na szczęście nie była tu jeszcze głęboka i reporter z pomocą kobiet już gramolił się z powrotem. Clint wiosłował, a sprawniejszy i silniejszy cios Davida odgonił ostatniego z mężczyzn, wycofującego się teraz, z przekleństwami na ustach. I wtedy, gdy już mężczyźni znów wiosłowali, a White, zziębnięty i zdyszany, leżał na dnie łodzi, stało się coś, czego obawiali się wszyscy.
Ledwo już widoczna, zasnuta mgłą postać na brzegu, sięgnęła pod koszulę, wyciągając coś małego i ciemnego. Uniósł to i chwilę potem rewolwer rzygnął ogniem. Kula poleciała gdzieś daleko, nie mogło już donieść, a tamten był słabym strzelcem. Nieważne czy było to w bezsilnej wściekłości czy zemście. Ci ze Straży nie mogli tego nie usłyszeć.

Łódź przyspieszyła, gdy pagaje szybciej i mocniej zaczęły wbijać się w wodę. Przeciwny brzeg zbliżał się szybko, rzeka przecież nie była tu taka szeroka! Ale na jej środku rozbłysnął teraz potężny snop światła ruchomego reflektora. Silnik zmienił rytm, a potężna, prawie niewidoczna sylwetka powoli zaczynała zakręcać. Tu była ta szansa! Ich łódź patrolowa była zbyt duża na rzekę i teraz samo zawrócenie jest, to był cenny czas, czas tak bardzo potrzebny. Niestety, światło przebiło mgłę i wycelowało prosto w nich, zmuszając do mrużenia oczu i odwracania wzroku.
-Tu Straż Przybrzeżna! Natychmiast zawróćcie lub otworzymy ogień!
Nie było czasu. Słowa przebrzmiały w megafonie, a gdy znów zastąpił je jednostajny warkot ich silnika, brzeg już był niemal na wyciągnięcie ręki. I wtedy odezwał się karabin maszynowy.

Głuchy, rytmiczny terkot, wyrzucający z lufy małe ołowiane kulki. Niesłyszalny przy tym wszystkim plusk, gdy seria dziurawi wodę tuż obok. Postaci kulą się na łódce, próbując jednocześnie wiosłować jak najszybciej. Kule orają burtę i dno, woda szybko zaczyna przeciekać do środka. Ale brzeg jest tuż obok, już dno szoruje o piasek, a przybrzeżne zarośla wraz z mgłą kryją wszystkich. Ale nie chronią, pociski wciąż przecinają powietrze, ścinają gałązki, wywołują płacz dzieci. Ale nie trafiały, na Boga, przez dłuższą chwilę nie trafiały!
Już prawie się zatrzymali, gdy szczęście się skończyło. Pocisk kalibru 7,62 trafił. Krew bryznęła wszędzie, White i Montrose poczuli kawałki miękkiej tkanki uderzające i ściekające po ich twarzach razem z siekącym z nieba deszczem. Clint MacGregor stał nawet jeszcze przez chwilę, ale już nie myślał o niczym, odpływając w nicość. Jego ciało osunęło się do wody i nawet nie było komu go wyłowić, bowiem tu chodziło o życie tych, którzy jeszcze żyli.

Strach, przerażenie wręcz. Panika. Wymioty. Histeria i płacz. Nerwy ogarniające całe ciało i utrudniające ruchy. Czekanie na śmierć?
Śmierć nadchodziła, dla wszystkich bez wyjątków. Apokalipsa była sprawiedliwa.

Ocaliła ich mgła, znowu. Tamci nie zdążyli zawrócić, a gdy już byli na brzegu, nic nie mogło ich zatrzymać. Straż nie strzelała w stojące tam budynki. Byli tylko ludźmi, wykonywali rozkazy, nie rozumieli nic. Zabili człowieka, czy zdawali sobie z tego sprawę? Trup byłego marine został tam, przy brzegu, unosząc się na wodzie w niknącej powoli krwi. Jedno życie stracone, za trzy uratowane, można by nawet powiedzieć, że to niezły bilans. Krew zmieszana z błotem pokrywała teraz ubrania. Słowa były zbędne.
Hummer stał tam gdzie wcześniej. Droga do niego, poboczem asfaltowej jezdni, była dość długa i męcząca, ale adrenalina wciąż krążyła w żyłach. Nie było sensu rozmawiać ze starszą kobietą, której łódź dogorywała kilometr dalej. Może jeszcze będzie okazja podziękować? Teraz słowa nie przeszłyby przez gardło. Prowadził Thomson, opanowany najbardziej ze wszystkich, pewny, z tylko lekko drżącymi dłońmi. Pewny. Przynajmniej na zewnątrz, lata służby nauczyły go kilku sztuczek.

Najgorsze było spojrzenie Tima, gdy otworzyli drzwi w piętrowym dworku. W dłoniach wciąż kurczowo ściskał strzelbę, gdy nogi się pod nim ugięły a on sam prawie upadł na podłogę. Szok był zbyt głęboki, by chłopak był w stanie zrobić cokolwiek. Siedział na fotelu, nie bacząc na nic wokół, gdy Nathan rzucał się na Dorothy i przyciskał do niej w wyrazie rzadko okazywanej miłości. Krew zauważył potem. Ale był twardy, albo pozował na takiego. Wytrzymał, gdy pojawiła się gorąca herbata, ciepłe ubrania i suche ręczniki.

-Na sieci pojawiają się różne informacje i już nie znikają. Rząd ogłosił, że Stany Zjednaczone zostały zaatakowane przez terrorystów bronią biologiczną, która uszkadza ludziom mózgi i zarażenie następuje przez kontakt z krwią. Ugryzienie, głównie. Pewnie niewiele z tego jest prawdą, poczytałem o Raccoon City. Ludziom padają mózgi, ale wciąż żyją. Zapomina się kim się jest. Większość myśli potem już tylko o jedzeniu, ale niektórzy mutują inaczej. Bo to jakieś mutageny, nie tylko wirus czy bakteria. I... i czytałem, że jak kogoś ugryzą to trzeba mu od razu strzelać w głowę. Nie ma ratunku, przez te kilka lat nie było wzmianki o antidotum. Jeśli oni są wszędzie...
Cisza, która zapadła nagle, brzęczała w uszach.
-Czy my zginiemy...? Czy zginie cała ludzkość? Siedem miliardów...
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 12-10-2009 o 16:15.
Sekal jest offline  
Stary 14-10-2009, 20:51   #32
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Widziała twarze tych ludzi, pełne strachu i desperacji, ale teraz liczyła się tylko jej rodzina. Tylko najbliżsi jej ludzie. Przetrwają tylko najsprytniejsi... i ci którym dopisze szczęście. Ludzie są gorsi od zwierząt, a kiedy instynkt zaczyna przemawiać przez ich czyny staja się najgorszymi potworami na świecie. Tak była straszna prawda o ludzkości. Taka była straszna prawda o niej. Być może właśnie przed chwila skazała na śmierć kilka niewinnych istnień. Patrzyła na znikające we mgle sylwetki bezustannie i szybko uderzając pagajem i powierzchnie wody. Starała się po prostu nie myśleć. Obok niej z taka samą intensywnością walczyła o przetrwanie swych dzieci jej ukochana siostra. Dorothy, która ostatnią koszulę oddałaby potrzebującemu, teraz z zaciśniętymi ustami patrzyła uparcie przed siebie. Od chwili spotkania nie wypowiedziała nawet jednego słowa.
Gdy znaleźli się w odległości, z której ludzie z brzegu nie mieli ich już szansy dosięgnąć, zwolnili odrobinę szaleńczy rytm wiosłowania. Teraz najważniejszą sprawą było zachowanie ciszy. Niestety jeden z pozostawionych swemu losowi desperatów, wyciągnął pistolet i strzelił. Nie chodziło nawet o to, że zraniłby kogoś w łodzi, na to odległość była za duża, a jego umiejętności zdecydowanie za małe, hałas którego jednak zdołał narobić mógł zaalarmować patrolujących rzekę strażników. Ponownie podjęli ciężkie zmagania z nurtem rzeki. Morderczy wysiłek zaczynał jednak powoli przynosić efekty. Przeciwległy brzeg niczym rajska kraina, zbliżał się do nich z każdym uderzeniem pagaja o wodę.
Wtedy zabłysły reflektory czającej się na środku nurtu łodzi i w uszach uciekinierów zagrzmiało natychmiastowe wezwanie do powrotu. Liberty nie miała zamiaru się poddać. Choć jej mięśnie protestowały przed jeszcze większym wysiłkiem z determinacja zagryzła wargi i zaczęła ze zdwojoną siłą walczyć z siłami natury. Straż musiała zawrócić by ich dosięgnąć, to dawało szansę na ucieczkę, a zbawczy brzeg był coraz bliżej.
I wtedy stało się to, czego dziewczyna obawiała się od początku: Straż zaczęła strzelać!
Doroty już wcześniej kazała swoim dzieciom położyć się płasko na dnie i leżeć cicho. Były przerażająco posłuszne. Prawdopodobnie przeżycia ostatnich kilku godzin już zdążyły się odcisnąć na ich psychice. Teraz przytuliły się do siebie mocno, a mały Ethien zaczął cichutko pochlipywać. Liby widziała jak jego siostra stara się uspokoić malca, mimo, że sama wyraźnie drżała z lęku i zimna. Serce ścisnęło jej się z żalu, smutku i strachu.
Mieli szczęście mimo, ze motorówka oberwała mocno i na dnie zaczęła się zbierać woda, mimo że ostatnie metry przebyli pod gradem nadlatujących pocisków, dotarli do brzegu. Gdy dno łodzi zaszurało po przybrzeżnym piasku dziewczyna odetchnęła z ulgi.

Za wcześnie... Boże! Za wcześnie.
Patrzyła prosto w twarz starego żołnierza zastygłą w grymasie zdziwienia, a przez dziurę w jego głowie widziała sylwetkę łodzi i plujący ogniem karabin. Przez chwile nie rozumiała co się dzieje. Prawda, widoczna przed oczami jakby nie docierała do jej mózgu. Jakby miała tam jakąś blokadę niedopuszczającą rzeczywistości. Dopiero miazga osuwająca się po jej policzku i metaliczny smak krwi na wargach przywrócił ją do rzeczywistości. W jej głowie narastał krzyk, otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich głos. Zobaczyła jak ciało Clinta niczym na zwolnionym filmie opada do tyłu i wpada do wody.
Nie czuła niczego, zimna, zdziwienia, strachu, a przecież terkot karabinu rozlegał się nieustannie. Ktoś zaczął szarpać ją za ramiona, a potem poczuła silne uderzenie w twarz. Jej głowa odskoczyła w bok.. Ból otrzeźwił ją na tyle, ze zaczęła odróżniać głosy i zdarzenia. Dorothy popatrzyła jej w twarz, a potem pchnęła w kierunku gramolących się już z łodzi mężczyzn:
- Bierz się w garść Libby, nie czas teraz na histerię!
Ruszyła niczym automat, posłuszna słowom siostry. Wydostali się na stały grunt i dotarli do Hummera, ale zupełnie nie pamiętała w jaki sposób się to stało. Nie była w stanie prowadzić, ktoś zabrał kluczyki z jej drżących rąk i wcisnął na tylne siedzenie samochodu. Całą drogę do domu po jej głowie kołatała się jedna myśl: „Zginął przeze mnie... gdybym go nie poprosiła, by jechał ze mną ciągle by żył... jestem winna jego śmierci...”
Zawartość żołądka podchodziła jej coraz bardziej do góry. Gdy samochód zatrzymał się przed domem, wybiegła z niego czym prędzej i upadła na kolana. Wraz z wydalaniem jego zawartości, powoli wracała do niej świadomość o otaczającej ją rzeczywistości. Zobaczyła jak siostra, która z nich dwóch zawsze była tą delikatniejszą tym razem z niesamowitym opanowaniem wprowadziła dzieci do domu, a potem wróciła po nią i też pomogła jej się tam dostać. Jej cichy głos, był taki kojący. Przytuliła się do Dorothy i zaczęła cicho płakać. Delikatne ruchy jej dłoni na plecach uspokoiły ją. Oderwała się od najlepszej przyjaciółki jaką kiedykolwiek miała i powiedziała cicho:
- Przepraszam Dorothy. Musisz zająć się dziećmi, a ja tu histeryzuję – Przytuliła ją jeszcze raz mocniej i dodała:
- Już dobrze. Wracajmy do domu. Dzwoniłaś do Deana, do rodziców? Muszę zadzwonić do Johna – Zawstydziła się, że dopiero teraz w ogóle o nim pomyślała.
- U rodziców wszystko w porządku, choć podobno w Seattle jest spore zamieszanie. Natomiast nie mogę skontaktować się z Denem – Liby zobaczyła strach w oczach siostry i mocniej ścisnęła jej dłoń – jego komórka nie odpowiada, ale to jeszcze nic nie znaczy, prawda Liberty?
- Tak kochanie, może po prostu rozładowała mu się bateria
– Dziewczyna wiedziała, że sama nie wierzy w słowa, które wypowiada. Czuła ból siostry jak własny.
Po powrocie do domu poszła na piętro i wybrała numer Johna. Wolała być sama, gdyby się okazała, że jego też numer nie odpowiada. Odebrał po pierwszym dzwonku:
- Libby kochanie... właśnie miałem dzwonić do ciebie. Mieliśmy zamkniętą konferencje i nikt nam nie powiedział co dzieje się w mieście. Skończyliśmy kilka minut temu. Boże to jakieś szaleństwo, nie możemy wyjść z budynku. Podobno cała dzielnica jest otoczona. Wszędzie wojsko i policja...
Słuchała głosu mężczyzny, a po jej twarzy płynęły łzy.
 
Eleanor jest offline  
Stary 17-10-2009, 20:55   #33
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Leżał na dnie łodzi.
Nie chodziło o to, że nie wiedział co powinien robić. Nie paraliżował go śmiertelny strach. Nie został ranny. Nie odebrała mu czucia lodowata woda. Nie wspominał nikogo. Nie przelatywało mu życie przed oczami. Nie widział tunelu i oślepiającego światła.
Po prostu leżał.
Gorąca para otaczała jego mokrą skórę. Wyglądał, jakby jego ciało dymiło.
Nie żył mrzonkami. Nie myślał o śmierci. Nie wypruwał sobie żył. Nie zastanawiał się, czy mógłby być bohaterem. Nie przewidywał kilku posunięć na przód. Nie krwawił. Nie dawał z siebie wszystkiego. Nie bał się piekła. Nie wnikał czy istnieje niebo. Nie rozumiał pokuty. Nie żył chwilą.
Więc, czemu, do cholery nie mógł się ruszyć?!
Być może jednak się bał. Może, któryś z przelatujących nad nim pocisków trafił i rozbił mu kręgosłup. I nic nie poczuł?
Dziwne.
A może chodzi, o tych ludzi, którzy zostali na brzegu? Których skazali na śmierć.
Nie na pewno to nie jest wyjaśnieniem.
A może przytłacza go wiedza, że nic nie zmieni? Może przeczuwa, że staruch zaraz upadnie z dziurą wielkości piłeczki do golfa w okolicach czoła?
I upadł.
Jego krew zalała pokład. Czerwona posoka, w której można byłoby brodzić. Kawałki mózgu i czaszki, które wpadły do otwartych w krzyku ust.
Broń wypuszczona z martwych rąk.
Sztucer idealnie zaprojektowany do wykonania swojego zadania. Żadnego zbędnego elementu. Czysta prostota. Amerykański sen w stylu "Born to Kill".
Aleksander ujął z całej siły karabin. Aż do białości knykci. Tak jakby od tego zależało jego życie. A kto, jak kto on będzie trzymał się go do samego końca.
Poderwał się, przystawiając strzelbę do oka. Łodzią mocno zakołysało. Mgła.
Tamci byli jednak już daleko. Pociski przestały świstać nad głową. Ciało, to które teraz powinno się rozluźnić, wciąż było spięte.

Deszcz uderzający z furią w szyby samochodu.

Zrozpaczona twarz młodego chłopaka.

Nie wiem. Nie pamiętam. Po prostu ocknąłem się w łazience.
Aleksander leżał nagi w pustej wannie. Jego przemoczone ubrania walały się po podłodze.
Nerwowe stukanie do drzwi.
- Wszystko okej? - Kobiecy głos.
- Tak, tak.. - Rzucił niedbale. Oddalające się kroki.
Jeżeli cokolwiek mogło być teraz okej. White musiał poukładać wszystko w głowie. Ludzie zmieniają się w agresywne bestie. Rząd, policjanci i wojsko są bezradni. Całe miasto, a może i kraj ogarnia chaos.
Tak. Nie można zaprzeczyć, że to świetny materiał na reportaż. Tylko, że gdzieś zaczynała drążyć go ta nieustępliwa myśl.
Co jeśli tego nie przeżyje?
Pierdolenie. Na pewno przeżyje.
Ludzie, tacy jak on nie giną w wypadkach samochodowych. Odchodzą z fajerwerkiem.

Jeśli miało im się udać, a nie mogli uciec, to muszą się zabarykadować! Muszą się schować! Przeczekać!
I kolejny raz gówno prawda.
Owszem, jeśli tutaj zostaną może przeżyją. Może skuleni jak bite psy, wyskomlą dla siebie życie.
A tu trzeba sensacji. Trzeba materiału z zewnątrz, z ulic. Muszą wyjść z tego pieprzonego domu. A oni za nic za nim nie pójdą. Nie rozumieją, o co chodzi w życiu.
Bo nie jest najważniejsze, żeby spokojnie doczekać do jego końca.
Jedzenie. Potrzebują jedzenia.
Może kilku z nich poginie. Mniej mord do wykarmienia. I ciekawsza historia. Wiadomo, że gdy padają trupy, to napięcie sięga zenitu.
Szkoda, że nie ma między nimi czarnego. Wiadomo, na kogo by padło.
White wstał, ubrał się w wciąż mokre ubrania, otworzył drzwi i skierował się do głównego salonu.
Już miał wchodzić, gdy przypomniał sobie o najważniejszej rzeczy.
Twarz zmęczona, smutna, ale zdecydowana. Tą założy. Ta ich przekona.
Frajerzy.
Krok i już był wśród nich. Choć sam się do tego przed sobą nie przyznawał kolejny raz jego wzrok przykuła ta kobieta. Tym razem jej oczy były zapłakane. Niewątpliwie była roztrzęsiona, przerażona wręcz.
Jak słodko.
I choćby to miałaby być ostatnia rzecz, którą zrobię w swoim życiu, to zaciągnę cię do łóżka.
- Jedzenie. Potrzebujemy jedzenia. - Rzucił w ciszę. - Weźmy Hummera i jedźmy do miasta. Jeśli tutaj zostaniemy, zabarykadujemy się i poczekamy na ratunek, to i tak za kilka dni będziemy musieli poszukać jakiegoś żarcia. - Tu zrobił pauzę. Może coś dotrze do ich łbów. - Niech część z nas jedzie, a reszta niech zostanie pilnować domu. - Mówiąc to wziął, opartą o ścianę strzelbę. - W mieście możemy dowiedzieć się, co się dokładnie dzieje. Może prowadzą jakąś ewakuacje? Chyba warto to sprawdzić. - Kolejna pauza. - Więc kto ze mną?
No właśnie. Kto z nim?
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline  
Stary 18-10-2009, 12:30   #34
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Krew, krzyki, strzały i uderzenia wiosła o wzburzoną powierzchnię rzeki, gdy łódź przecinała ją w poprzek. Gdyby nie mgła, byliby trupami wszyscy bez wyjątku. Może nawet ci na brzegu, w końcu strzelali prawie w kierunku Straży. Występki przeciw prawu, władzom, występki przeciw ludzkości. Nie czuł żalu, gdy zostawiali tamtych na brzegu. Nie wszyscy mogli przeżyć. Tamci też nie dbali o dobro innych, tłukąc z marnego pistoleciku, wiedząc, że pocisk nie ma szans. Nie ten ich.
Potężny snop światła znalazł ich mimo mgły. Byli już obok, ramiona Thomsona bolały od ciągłęgo machania pagajem. Skulił się odruchowo, słysząc odgłosy wystrzałów. Nie przerażały go, tylko wzmagały adrenalinę. Widział już strzelaniny, mówił sobie. Strzelano już do niego.
Widział już trupy, mówił sobie widząc jak trafiony staruszek wpada z pluskiem do wody. Widział trupy i go nie przerażały.
Zazwyczaj, bo nigdy ci dobrzy nie zabijali tych dobrych. Nie w jego umyśle i pamięci. Co najwyżej źli zabijali złych. On zabijał. Nie myślał o tym. Starał się nie myśleć. Kolejna ofiara czyjejś pomyłki, niech i tak będzie. Dobrze, że najstarsza. Młodzi mają większe szanse odbudować ludzkość.
O czym on kurwa myślał?!

Emocje schodziły z niego powoli. Całkowicie przemoczony, zziębnięty i brudny, mógł skupić się na swoim stanie, odrzucając to co się wydarzyło. Szkolony umysł, jego jedyna zaleta. Zawsze potrafił odgrodzić od siebie te emocje, które akurat mu przeszkadzały. To dlatego ona odeszła, zdawało się mówić serce. Pierdolić to, nie mógł teraz do tego wracać. Usiadł za kierownicą potężnego wozu, jego właścicielka kompletnie się do tego teraz nie nadawała. Silnik zapalił, a koła pchnęły stwora do przodu. Pamiętał drogę, nie była długa. Skupić się na wąskiej kresce jezdni przed nimi. Światła przeciwmgielne przebijały mlecznobiałą zawiesinę. Nikt nic nie mówił, tylko najmłodsze dziecko pochlipywało co chwilę. Można było to znieść. Wreszcie stanął.

Nie miał słów na pocieszenie dla młodego chłopaka. Na usta cisnęło się tylko "i tak już był stary", na szczęście nie wyszło poza jego własny mózg. Czy jego życie aż tak go zniszczyło? Zdołał tylko poprosić o coś suchego do ubrania, to co mieli na sobie nie nadawało się obecnie do niczego. Z łazienki chcieli skorzystać wszyscy, ale Thomson nie zamierzał zabawiać tam długo. Olał tego cholernego reportera, który umiał tylko na dnie łódki leżeć i zmył z siebie brud. Potem z ciepłą kawą, cholera wie którą już tego dnia, mógł zacząć myśleć. Nie o telefonach, jak kobiety. Nie to, że nikogo nie miał. Nie chciał wiedzieć, nie teraz.
Zaczął od czegoś innego, gdy powrócił do kobiet i dzieciaków. Podał rękę uratowanej kosztem jednego trupa kobiecie.
-Detektyw David Thomson, wcześniej nie było okazji.
Postanowił olać przedstawianie White'a, nie był jego pierdoloną niańką. Tamten jednakże postanowił wyjśc i podzielić się swoim zajebistym pomysłem. Przez chwilę miał ochotę mu jebnąć. Na poprawę humoru. Po cholerę brał tego gościa ze sobą?!
-Jedzenie owszem, ale jak do cholery chcesz wjechać do miasta, z którego właśnie ledwo uciekliśmy? I to nie wszyscy...
Ten reporter musiał mieć niepokolei we łbie. Najpierw to bieganie z aparatem wśród zarażonych a teraz to.
-Tu muszą być gdzieś inne sklepy. Dalej na wschód są małe miasteczka i wsie, wątpię by wojsko potrafiło obstawić to wszystko. Musimy też zdobyć paliwo, amunicję i ciepłe ubrania.
Tu mogło być najtrudniej. Spojrzał na załamanego chłopaka i westchnął. Z tego co wywnioskował, jego dziadek mieszkał tuż obok. Ukucnął przed nim.
-Słuchaj, dzieciaku. Jest wykurwiście ciężko, wiem o tym, wierz mi. Ale będzie gorzej. Widziałem co się dzieje, gdy ktoś jest zarażony. My chcemy przeżyć, masz jeszcze inną rodzinę, zgadza się? Pomyśl jak oni by się czuli, jak coś się ci stanie. Masz klucze do domu dziadka? Musimy zrobić wszystko, by udało się nam uratować.
Dał chłopakowi chwilę na przemyślenia.
-Liberty, masz tu coś mocniejszego? - z tego wszystkiego zaczynał do wszystkich na ty mówić, pieprzyć to - Kilka głębszych pomaga. Ja mogę prowadzić, jeśli zabierzemy się tylko hummerem. To mniej paliwa, a trzeba trzymać się razem. Gdzie wasze rodziny? Musimy uciec jak najdalej od skupisk ludzi, gdy już zabierzemy wszystko co trzeba. Gdzie i jakie sklepy są tu w okolicy?
Spojrzał na bojowego reportera.
-Pojedziesz ze mną, weźmiemy trochę ubrań i przydatnych przemiotów. Panno Montrose, pani spakuje siebie i siostrę.
Ach, te nawyki do wydawania poleceń. Za to też go wyjebali, bo nie za bardzo dbał o stopnie. Za to teraz chciał żyć, a samotna ucieczka niezbyt mu pasowała. Ale i tak wchodziła w grę, gdyby chcieli tu zostać i czekać na zbawienie. Nic mu do tego. Spojrzał po wszystkich twarzach, szukając potwierdzenia lub zaprzeczenia.
 
Widz jest offline  
Stary 18-10-2009, 14:06   #35
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Po rozmowie z Jonem, która tak naprawdę nie przyniosła nic poza informacja, ze mężczyzna żyje i jak na razie nie grozi mu bezpośrednie niebezpieczeństwo, Liberty zeszła na dół i popatrzyła na siedzących tam ludzi. Najgorzej wyglądał wnuk pana MacGregora, ale dziewczyna nie miała siły z nim rozmawiać. Nie teraz. Na szczęście zajął się nim policjant. Spokojnie wysłuchała dziwacznych słów reportera. Temu chyba ostatnia kąpiel wyraźnie zaszkodziła. Jak on sobie wyobrażał powrót do miasta? I po co? Na szczęście nim także zajął się detektyw i ustawił w odpowiednim miejscu. Potem zwrócił się bezpośrednio do niej.
Bez słowa podeszła do stojącego w rogu salonu sporego stylizowanego globusa, a drewnianych toczonych nóżkach i odchyliła górną półkulę, ukazując jej interesująca zawartość.


- Proszę się częstować – powiedziała i sama nalała sobie solidną porcję Wiskey. Wypiła połowę jednym haustem i na chwilę wyraźnie zaniemówiła, a potem opadła na kanapę i dodała cynicznie:
- Taaak od razu mi lepiej...
Przez chwilę w milczeniu obracała szklankę z uwaga wpatrując się w jej zawartość, a potem powiedziała”
- Zgadzam się, że nie możemy tu zostać. Jednak ucieczka bez konkretnego celu tez nie ma wielkiego sensu. Nie należy też raczej udawać się w kierunku dużych skupisk ludzkich. Tam jest teraz najbardziej niebezpiecznie. Mam pewna propozycję – Popatrzyła na resztę, a potem kontynuowała:
- Na północny wschód od Everett w pobliżu miasteczka Darrington, w Parku Narodowym Mt Baker, żyje niewielkie plemię Indian Sauk-Suiattle. Żyją jak w dawnych czasach z wyrobów własnych rąk, łowów i plonów ziemi, mam tam wielu przyjaciół. Może powinniśmy spróbować się do nich dostać?
Po drodze jest trochę małych miasteczek, w których możemy zdobyć żywność i paliwo... chyba... nie mam wiele gotówki, a w obliczu zaistniałych sytuacji przewiduje pewne problemy z płatnościami za pomocą kart kredytowych.
 
Eleanor jest offline  
Stary 20-10-2009, 13:25   #36
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 13:51 czasu lokalnego.
Obrzeża Everett


"Władze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej ogłosiły stan wyjątkowy. Wszyscy obywatele i tymczasowi mieszkańcy miast większych od dwudziestu tysięcy mieszkańców proszeni są o natychmiastową ewakuację do stref bezpiecznych. Każdy będzie sprawdzony na obecność Wirusa X, zarażonym podane zostanie antidotum, pozostali otrzymają szczepionki zabezpieczające. Wojsko jest zobowiązane pomóc w ewakuacji a służby miejskie skierują w odpowiednie rejony. Mieszkańcy prowincji i mniejszych miast proszeni są o zgłaszanie się do najbliższych szpitali, gdzie zostanie udzielona niezbędna pomoc. Nie podano dokładniejszych informacji na temat tajemniczego wirusa, który najwyraźniej w jakiś sposób niszczy lub oddziałuje na nasz mózg."

"Rząd karmi nas kłamstwami! Nie mają żadnych szczepionek i antidotów, tak jak nie mieli wtedy w Raccoon City! Nie wierzmy im, chcą nas wszystkich zamknąć w klatkach byśmy tam umarli powolną śmiercią!"


Tim nie wyglądał dobrze. Całe jego ciało drżało, a szkliste oczy zdawały się nie do końca widzieć co dzieje się wokół. Thomson prawie wmusił w niego trochę mocnego alkoholu, ale nie wyglądało, by to chłopakowi pomogło. I na dodatek nie wiadomo było co teraz myślał o ludziach dookoła, z którymi jego dziadek poszedł i z którymi nie wrócił. Kilka kolejnych potrząsań zakończyło się pewnym połowicznym sukcesem - wyjął z kieszeni klucze, wkładając je w dłoń detektywa. Nie podniósł wzroku, nie wypowiedział nawet słowa. Naciski najwyraźniej były bez sensu. Za to Dorothy łyknęła sobie solidnie i nawet nalała trochę Nathanowi.
-Chrzanić niepełnoletność. Widzieliście te wiadomości? Ja tam nie jadę! Tylko... tylko co z resztą?
Pytanie było o rodzinę, zresztą nie tylko ona musiała mieć te wątpliwości. Większość znajomych i bliskich była teraz w miastach, otoczonych kordonami wojska, a teraz ewakuowanych. Thomson zerknął na swój telefon, który nagle zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu pojawiło się krótkie imię "Ann". Podniósł do ucha, gdy nagle komórka padła, piszcząc o rozładowaniu baterii.
Tak, to był piękny dzień. Ładowarki jak zwykle nie były uniwersalne.
Przegłosowany Alexander jak i David wsiedli do wozu detektywa, ruszając spod podjazdu ku domowi martwego już MacGregora.


Piętrowy budyneczek nie stał daleko, trafili po kilku prostych wskazówkach Liberty. Wybudowany jeszcze w starym stylu, tak samo też utrzymany i umeblowany - nie licząc typowo myśliwskich trofeów, zawieszonych na ścianach. Prócz strzelby, które mieli już po zmarłym, w domu znaleźli też jeszcze jedną dubeltówkę oraz rewolwer, chyba z dawna nie używany i nieco zaśniedziały. Nie było też do niego amunicji, a do strzelb znaleźli łącznie tylko dziesięć śrutowych pocisków. No i kilka wojskowych i myśliwskich noży.

Znacznie lepiej było w kwestii wyposażenia - były wojskowy i zapalony myśliwy był doskonale przygotowany na tutejszą pogodę. Był też w miarę normalnego wzrostu, więc wszystko po drobnych przeróbkach mogło pasować. Dwa brezentowe, nieprzemakalne namioty, śpiwory, sztormiaki i ciepłe, męskie ubranie w brunatno-czarno-zielonych kolorach. Do tego solidne, nieprzemakalne buty i osobno - kalosze, niektóre aż do kolan. Sprzęt podróżny, do przetrwania w lesie. Butla gazowa, saperka i cała reszta osprzętu. Co jak co, ale dziadek znał się na rzeczy, a jego wiedza mogłaby być niezwykle przydatna. Żeby chociaż zabił go wirus a nie kula...

Z jedzeniem też nie było tak źle. Myśliwy robił zapasy z tego, co udało mu się upolować, dzięki czemu może sama lodówka nie była mocno zapełniona, to jednak była też zamrażarka, w której znajdowało się sporo mięsa. A w piwnicy suszyły się płaty wędzonej dziczyzny. Dla ośmiu osób to wszystko nie starczy na długo, ale chociaż te kilka dni, zawsze coś.
No i największe znalezisko, które Thomson zawdzięczał swoim detektywistycznym zdolnościom. Plik banknotów, po szybkim przeliczeniu - kilka tysięcy dolarów. Niewiele sami mieliście gotówki, a banki mogły przestać działać w każdej chwili - to zabezpieczenie mogło być równie pomocne jak naładowana strzelba. Same pieniądze można było potem zwrócić. Jeśli ktoś przeżyje to wszystko. Naładowali forda czym się dało, licząc na późniejszą selekcję.


Szybki rekonesans po okolicy pozwolił upewnić się w tym, że większość ludzi najwyraźniej uwierzyła w rządowe oświadczenie. Szli lub jechali w stronę Everett, gdzie był najbliższy szpital, niepewni, przestraszeni i zdeterminowani. Ci sami którzy słyszeli radio lub oglądali telewizję. Zagadnięci prawie nigdy nie wiedzieli co się dzieje. Ale było też kilku z miasteczek na wschodzie.
-Panie władzo, jakie wojsko! Przejechało kilka jeepów, ze dwie ciężarówki i tyle. Teraz zaganiają wszystkich tutaj, ale kto chce to i tak przejedzie, bo blokad prawie nie ma. I nie wszędzie stoją, jak widziałem. Śmignie pan, ale co z tego, jak zastrzelą? Lepiej iść do szpitala, chociaż raźniej w grupie.
Samozagłada? Może, jeśli faktycznie nie mieli żadnej szczepionki to ta strategia mogła okazać się tragiczna w skutkach.

Wrócili pod dom Liberty, która razem z siostrą i Nathanem zapełniała już Hummera. Samochód był duży, ale dziewięć osób, nawet jak dwójka była dziećmi, oznaczał, że ścisk będzie duży. Otwarty bagażnik pozwalał upakować trochę rzeczy, tych najbardziej potrzebny. Ale nie wszystkie. Jeździł na ropę, paląc jej straszliwe ilości, pozostałe dwa wozy były benzynowe, ale również zdecydowanie mniejsze.
Dalej na wschód prowadziło kilka dróg, w tym takie rzadko uczęszczane. Liberty była tam kilka razy, ale teraz we mgle, zgubić się mógł każdy. No i z każdym kilometrem na wschód oddalali się od rodzin i znajomych. Dorothy nie była przekonana, w zasadzie to cała trzęsła się ze strachu, prawie tak jak Tim, który nie poruszył się przez ten czas nawet.
-Może odczekamy jeszcze trochę? Może... może tylko w Everett było tak źle? Opanują sytuację i będziemy mogli pomóc... Żeby on chociaż odebrał ten telefon!
Wydawała się rozbita i zagubiona. I pewnie nie tylko ona. Dzieciaki siedziały cicho, jakby podświadomie rozumiejąc paskudną sytuację.
 
Sekal jest offline  
Stary 23-10-2009, 22:55   #37
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Oświadczenie rządowe. Jasne, miały w sobie tyle samo prawdy co te policyjne. Sam praktycznie przygotowywał kilka takich. Ważne były zapewnienia, że będzie lepiej, że przestępca będzie złapany, że zrabowane pieniądze odzyskają, takie tam. Czysta bzdura. Nie wierzył w szczepionkę, chociaż uwierzył w to, że chcą zebrać wszystkich w kotły. I mogą mieć jakiś sposób na przefiltrowanie tych zdrowych, w których żyłach nie krążyła jeszcze ta wysublimowana trucizna, unieszkodliwiająca tylko mózg. Bo przecież nie działo się to od razu, sam widział jak kilku ugryzionych wyrywa się i próbuje uciekać. Szkoda, że nie wiedzieli tak naprawdę nic więcej, a nikt nie próbował powiedzieć im więcej. Motłoch. Panika i tak już wybuchła, ale sposób, w który próbowano nad nią zapanować był co najmniej głupi. Jeden lub kilku zarażonych w takim kotle...

Wtedy też pomyślał o czymś, co zmroziło mu krew w żyłach. Może to o to właśnie chodziło? Ktoś popełnił błąd, a jeśliby ktoś miał się dowiedzieć, to lepiej było pozbyć się wszystkich? Chociaż nie, wątpił, by nawet największy optymista pomyślał o wszystkich. Ale 90%, to już nie taki problem. Ciekawe ile procent ludzi na całym świecie było już zarażonych.

Starał się o tym nie myśleć, ale jego zbroja ze spokoju i opanowania zaczynała opadać im dłużej trwał ten dzień. Im bardziej inni panikowali, tym automatycznie on sam stawał się spokojniejszy. Ale to nie będzie trwało wiecznie, tego był pewien. Zerkał to na jedną, to na drugą twarz, duszkiem wypijając swoją szklankę z whiskey. Dobrze, że chociaż alkohol ta Liberty miała dobry. A potem pojechali szabrować dom martwego staruszka. I to z oficjalnym niemal pozwoleniem jego własnego wnuka. Świat już popierdoliło, co więc będzie za kilka dni? Thomson spodziewał się tylko rzeczy gorszych.

**

Dziwnie się czuł, robiąc coś przeciwnego do tego, co wpajano mu przez większość życia. Za to jak zwykle robił to metodycznie, regał po regale, szafka po szafce. Staruszek był nieźle zaopatrzony - ekwipunek i jedzenie na pewno się przydadzą. Amunicji nie było prawie wcale, trudno. Pakował wszystko do forda, później się będą zastanawiać co wziąć. Znalezienie pieniędzy skwitował wzruszeniem ramion.
-Fart.
Stwierdził na użytek White'a lub siebie samego. Tak na prawdę nie wierzył, by one były jeszcze potrzebne, nie gdy tego co się działo nie dało się powstrzymać. Zarażeni zdominują ziemię, David przez jakiś czas nawet się zastanawiał, czy też będą musieli jeść. Widział w zasadzie jak atakowali ludzi, ale czy ich organizmy potrzebują tyle samo pożywienia co żywy człowiek?
~Kurwa, Thomson. Ale się z ciebie filozof zrobił! ~
Nie było na to czasu. Tylko to zabijało myśli. Powinien tam być, pomagać i nawet zginąć, bo taki był jego zasrany obowiązek. Chociażby dla Ann, której głosu usłyszeć nie zdążył i prawdopodobnie już nigdy nie zdąży. Nie pamiętał jej numeru, by oddzwonić z innego numeru. Za to miał nadzieję, że na jakiejś stacji benzynowej będzie można doładować.

**

Kobiety zdążyły się już prawie spakować, gdy wrócili. Były konkretne, Thomson uważał, że jeśli są siostrami to muszą być podobne, a wydawały się konkretne. I dobrze, bo ten rąbnięty reporter trochę go zaczynał... przerażać? Nie, za mocno. Ale detektyw zaczynał mieć go w dupie, i jak na jego gust to mógł sobie do tego miasta biec. Już pstrykając zdjęcia tam na lotnisku udowodnił, że pod jego kopułą nie wszystko było ok. Zresztą jak i u większości tych dupków z mediów.

David nie wszedł od razu do domu. Najpierw wyjął kilka zabranych z domu dziadka baniaków i gumową rurkę, wkładając ją do baku pickupa. Hummer to było za mało na ich gromadę, gdy będzie potrzeba zawsze mogą jeden samochód zostawić. Zassał powietrze i zaczął spuszczać benzynę do prowizorycznych kanistrów. Dopiero po tym wszedł do domu, znów praktycznie całkiem mokry. Zabrany z domu tamtego sztormiak sprawdzał się nieźle, ale pogoda była całkiem do dupy.
-Nie możemy tu zostać, za blisko miasta. Jeśli nas dorwie wojsko to już się nie wywiniemy i nas wsadzą do jednego z tych kotłów, które robią z grup ludzi. I wtedy na pewno już nikomu nie pomożemy.
Odchrząknął. On nie miał tu bliskiej rodziny, jedynie znajomych i przyjaciół, ale nawet w takiej sytuacji podjęcie takiej decyzji nie przychodziło łatwo.
-Pojedziemy na dwa samochody, mogą się przydać a nam nie utrudnia. Tim, ty ze mną, ok? Jeszcze jedna osoba, reszta w Hummerze. Liberty, dobrze znasz drogę do tego rezerwatu? Indianami raczej władze przejmować się nie będą, możemy tam zostać przez jakiś czas. Po drodze zajedziemy po benzynę i wszystko, co może się nam przydać. Mam pieniądze, ale w takiej sytuacji może nie być sprzedawców. Potrzebujemy latarek, baterii, CB radia. To zabiorę z pickupa, gdy wszystko padnie, to cholerstwo wciąż będzie nadawać. No i będziemy potrzebować więcej amunicji. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam ochoty zdychać w najbliższym czasie.
Nigdy nie nadawał się na przywódcę, mówcę ani charyzmatycznego przewodnika po pierdolonych ścieżkach żywota. Ale jak nie on to kto? A wychodził z założenia, że lepszy jeden dowodzący, niż demokracja. Czasu może potem nie być. Z drugiej strony i tak już całe życie słuchał poleceń. A w każdym razie docierały one do jego uszu.
-Chyba, że macie inne pomysły, nikt też nie musi iść. White, ty też jesteś wolny. Jeśli chcesz wracać do miasta, to nie bronię. Ale stamtąd już może nie być powrotu.
Wzruszył ramionami. On mówiący takie rzeczy! Przecież to jego utrzymywało państwo przez kilkanaście pierdolonych lat! Ładnie się odwdzięczał. Ale szybciej by strzelił w łeb żołnierzowi, niż poszedł do kotła.
 
Widz jest offline  
Stary 24-10-2009, 17:51   #38
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Ogłoszenie władz, nie wiadomo dlaczego, wywołał o skórze liberty gęsia skórkę. Właściwie nie była anarchistką, czuła się amerykanką i była na swój sposób dumna ze swego pochodzenia, a jednak w jej publikacjach ewidentnie przewijała się pochwała pierwotnego, plemiennego systemu życia bez nadrzędnej władzy centralnej, która zazwyczaj dążyła do zniszczenia tego prostego systemu. Zazwyczaj zgadzała się z koniecznością podporządkowania władzy naczelnej. Tym razem jednak rozporządzenie władz przejęło ja dreszczem.
Pośpiesznie wykręciła numer rodziców.. Odebrała matka mówiąc, ze właśnie wychodzą z domu by udać się do szpitala. Zdążyła więc! Spokojnym pewnym tonem powiedziała:

- Mamo proszę... pod żadnym pozorem nie jedźcie do miasta. To zbyt niebezpieczne. Z tego co mówił mi John w centrum Seattle panuje szaleństwo. Wystarczy, ze jeden zarażony znajdzie się w zamknięci z innymi ludzki i nikt nie opanuje rozprzestrzeniania się choroby! Nie dajcie się zamknąć. Spakujcie swoje rzeczy i wyjedźcie natychmiast w jakieś odludne miejsce... Może do Robinsonów... może wypłyńcie na morze... Nie wiem, ale trzymajcie się z daleka od dużych skupisk ludzkich.
...
- Tak mamo Dothy i dzieci są ze mną...
- Nie nic nie wiemy o Deanie...
- Tak John jest w samym centrum...
- Nie mówmy o tym proszę, to nic nie da ani nic nie zmieni...
- Tak będziemy o siebie dbać...
- Jedziemy na północ do plemienia Czarnego Sokoła...
- Ja też cie kocham. Ucałuj tatusia...

Liberty rozłączyła się. Przez chwile siedziała bez ruch z zamkniętymi oczami. Och ile by dała, by to wszystko co się dzieje okazało się snem. Głupim koszmarem, z którego obudzi się zlana potem. Na wszelki wypadek uszczypnęła się w rękę. Niestety zabolało jak diabli! Kurwa! Czemu to nie jest sen! Miała ochotę krzyczeć ze złości. Miała ochotę rozpłakać się. Miała ochotę coś rozwalić, zniszczyć. Odetchnęła głęboko. Otworzyła oczy i popatrzyła na skurczoną z bólu twarz siostry, na przerażone twarzyczki dzieci. Nie mogła sobie pozwolić na słabość. Musiała być silna. Musiała walczyć dla nich.

Wstała i zabrała się do pakowania. Większość sprzętu, który zabierała ze sobą na wyprawy, mogła się teraz okazać wysoce przydatna. Namiot, dodatkowy brezent, ciepłe koce, ciepłe ubrania, naczynia do gotowania w warunkach polowych, żywność, a także leki i środki opatrunkowe, kilka ciekawych i przydatnych eksponatów ze swojej kolekcji i sporo egzemplarzy noży i innej broni ręcznej, a także masajską tarczę i łuk ze strzałami. Cały czas stan jakiejś dziwnej nierealności sytuacji, oderwania od rzeczywistości nie opuszczał kobiety. Jakby tylko dzięki niemu była w stanie przetrwać i funkcjonować dalej w miarę normalnie. Przecież właśnie świat, w którym żyli stawał na głowie i rozsypywał się w proch!

Kończyły z Dothy pakowanie, gdy wrócili mężczyźni z przeglądu mieszkania Clinta. Nie chciała określać moralności takiego czynu. Zastanawiała się co dzieje się z ludzka moralnością w ekstremalnych warunkach? Nie mogła też patrzeć na rozpacz Tima. Odetchnęła z ulgą gdy policjant zaproponował, ze zabierze go do swojego samochodu. Był dla niej jak żywy wyrzut sumienia. To przecież ona poprosiła staruszka, by z nią pojechał. Czuła się odpowiedzialna za jego śmierć.

Pytania Thomsona oderwały ją od ponurych rozmyślań:
- Najlepiej pojechać dziewiątką prosto na północ do Arlington. To boczna droga i nie powinna być patrolowana przez wojsko, a w miasteczku może będzie otwarty sklep i stacja benzynowa. Potem skręcamy lekko na północny wschód na drogę 530, wiedzie prosto do miasteczka Darrington. Stamtąd już tylko kilka kilometrów drogą w las do siedziby Indian.

Skupienie się na wyjeździe i omawianiu szczegółów pozwalało nie myśleć o takich słowach jak te wypowiedziane przez policjanta: ”...stamtąd już może nie być powrotu...”: Z Everett... Olimpii... ze Seattle... Frank... Dean... John...
Nie myśl o tym Liberty, nie myśl... po prostu skup się na prostych czynnościach, które są do zrobienia.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 26-10-2009 o 12:03.
Eleanor jest offline  
Stary 24-10-2009, 18:20   #39
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Wiem, za kogo mnie mają. Widzę to w ich oczach. Nic nie rozumieją.
Wiesz, ile będziesz żyć? Tak, tak, może to trochę nierzeczywiste, ale kiedyś każdy z nas umrze. Nawet Ty. Nawet Ja.
Masz trzy sekundy na odpowiedź. Ile dni tu pognijesz?
Trzy sekundy.
Zapamiętaj odpowiedź.
A teraz prosta matematyka. Przeciętny człowiek żyje się około 70-75 lat. Załóżmy, że 75. Masz te pięć latek ode mnie w prezencie.
Rok trwa 365 dni. Mnożysz to 75 razy 365. Wynik to 27,375.
Zaokrąglając to przed tobą 28 tysięcy dni. Jeszcze Ci trochę dorzucę.
A teraz najlepsze. Ile masz latek chłopcze z policji? Czterdzieści? Statystycznie, to zostało Ci 13400 dni życia. Tyle sobie dawałeś?
Życia, które kończy się z każdą sekundą. Statystycznie.
Mi trochę więcej, ale to i tak za mało. Widzisz, ja nie mogę sobie pozwolić na nie zostanie sławnym. Na spieprzanie przez pół stanu, z jednego zamkniętego więzienia, do drugiego.
Ale nie zostawię was. Potrzebuje was. Na swój sposób was pożądam.
Chyba to dla tego, że jesteście dosyć fotogeniczni.

Stary dom obwieszony trofeami myśliwskimi i dziesiątkami zdjęć uśmiechającymi się z każdej ściany ludźmi. Jak słodko.
Skrzypiąca, drewniana podłoga. Ciepłe wnętrze. Trochę, jak u Altmana.
Cholera, to stało się zaledwie kilka godzin temu. A wydaje się, że tak dawno. To wszystko, co dzieje się dookoła, chyba przyćmiło tą historię.
Kurwa.
White przeszukując dom, spoglądał ukradkiem na Thomsona. Tamten dokładnie, wyuczonymi ruchami rozkładał na części pierwsze całe pomieszczenie.
Daję głowę, że dorabiasz tak wieczorami. Twoi kumple fotografują trupa, a ty szukasz skrzyneczki z biżuterią, co?
- Fart. – Rzucił policjant, znajdując skrytkę z plikiem banknotów.
A nie mówiłem?
White nie łudził się, że ktokolwiek będzie chciał, im za nie coś sprzedać. Za kulkę w łeb być może. Ale nie za Frankliny.
Spojrzał znów na Thomsona. Stał przy dawno wypalonym kominku, otoczony przez półmrok, z otwartą kaburą, z której wystawał rewolwer. Stał tak, przeliczając pieniądze. I cień zwątpienia w kącikach oczu. Być może nie wierzył, że dolary zdadzą mu się na coś więcej, niż na rozpałkę. Być może myślał, że nie przeżyje. Być może dotarła do niego myśl o końcu.
Szybkie ujęcie z biodra. Dwa nowe zdjęcia. Tamten chyba nawet nie zauważył. Aparat znów wylądował w kieszeni płaszcza.
White tylko się uśmiechnął.

Kilka kwadransów później siedząc na kanapie i przegryzając kawałek mięsa Alexander słuchał przemówienia policjanta. Dochodziło do niego, co drugie słowo. Zresztą pieprzą już o tym samym od dobrej godziny.
Jeśli pójdzie tak dalej, to miasto, od którego tak bardzo uciekają samo przyjdzie do nich. Zapuka do drzwi, kulturalnie się przedstawi i odgryzie im łeb.
Rozejrzał się po twarzach zebranych. Ogarniała ich panika. Wariowali. I na dodatek nie chcieli się do tego przyznać.
- White, ty też jesteś wolny. – Rozmowa nagle zaczęła go interesować. – Jeśli chcesz wracać do miasta, to nie bronię. – Przyznaj się, że się boisz, że nie chcesz bym Cię opuszczał, że błagałbyś mnie na kolanach, gdybym chciał wstać i wyjść. Istnieje jakiś irracjonalny powód, dla którego, chciałbyś bym stał z tobą ramię, w ramię. Obydwaj go nie rozumiemy. –Ale stamtąd już może nie być powrotu. – A nie mówiłem? Zabrzmiałeś, jakbyś krzyczał: Zostań, zostań!
Zostanę, tylko nie pozwolisz mi zrobić krzywdy, prawda?
Słowa Thomsona zastygły w powietrzu. Wszystkie oczy skierowały się na Alexandra. Ten spokojnie wyciągnął aparat z kieszeni płaszcza i zaczął niedbale się nim bawić.
- Widzisz, Thomson.. – Zaczął cicho. – Myśl, o mnie, co chcesz, ale ja nie jestem głupi. Widziałem, co się dzieje. Jeśli mamy wyjść z tego w jednym kawałku.. – Kontynuował ustawiając ostrość. – To jako grupa. Pojedynczo się nie uda. – Przystawił aparat do oka. Objął kadrem detektywa i zanim ten zdążył się poruszyć, nacisnął na migawkę. Błysnął flesz. White uśmiechnął się. – Zresztą, jesteś jednym z bohaterów mojego reportażu.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline  
Stary 26-10-2009, 14:08   #40
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 15:59 czasu lokalnego.
West Lake Stevens


Wydostanie się z kotła nie było takie proste, jak zdawało się być po spojrzeniu tylko na mapy lub GPS-a. Radio CB łatwo się odkręcało, zresztą Thomson i tak miał podobne w swoim fordzie. Tanie policyjne badziewie. Clint na technice się nie znał, ale chociaż tę zabawkę miał lepszą. Gdy padnie prąd i sieć, to cacko może być ostatnim sposobem na komunikację na odległość. Oczywiście pomijając chociażby znaki dymne, z lekka nawiązujące do celu wyprawy całej grupy. Dzieciaki znów płakały. Tim popadł w stan katatoniczny, owszem poszedł do wozu detektywa, usiadł, patrzył przed siebie. Robot jak z filmów science fiction. Trzy osoby w sedanie, reszta stłoczona w terenowym Hummerze. Ruszyli, z bagażnikami wypchanymi wszystkim, co udało im się zebrać w krótkim czasie.

Szybko się okazało, że prosta i teoretycznie prosta droga na północ wcale taka prosta nie była. Blokady wojskowe były tam prawie wszędzie, zresztą to samo określenie nie było za dokładne. Żołnierze bowiem stali na głównych drogach, ale ich ciężkie hummery blokowały większość zjazdów i uniemożliwiały rozchodzenie się tłumom, które ciągnęły od wschodu prosto do Everett. Pieszo można było ich wyminąć, samochodami, nawet mimo mgły, szanse były małe. Były inne drogi, nie trzeba było ryzykować. Skręcili na wschód, a potem na południe, tłukąc się coraz bardziej polno-leśnymi drogami, którymi częściej jeździły konne wozy niż samochody z setkami mechanicznych koni pod maskami.

Cała okolica była poprzecinana różnymi kanałkami, a rzeka, którą już raz przekraczali łodzią w niezbyt sprzyjających okolicznościach, tutaj miała kilka odnóg, opływających okolicę, wijących się i tworzących swoiste wyspy i półwyspy. Niewielu tu mieszkało ludzi, toteż i praktycznie nikogo nie spotkali - teren był nieprzyjazny i aż dziw bierze, że w ogóle dało się tędy przejechać. Ford z napędem tylko na jedną oś kilka razy ledwo wyjeżdżał z co większych kałuż i połaci błota. Przynajmniej Hummer nie miał z tym większego problemu i parł naprzód.
W końcu im się udało. Mały, drewniany most, lata swojej świetności obchodził dawno temu, ale wciąż można było po nim przejechać na drugi brzeg niezbyt szerokiej w tym miejscu rzeki. Przed nimi było kilka małych miejscowości, których objazd nie powinien nastręczać takich trudności.


Lekka ulga pojawiła się na ich twarzach, gdy znów wrócili na asfaltową jezdnię, mknąc przed siebie. Mknąc tempem ślimaczo-żółwim, bowiem może samochodów to tu wielu nie było, ale nawet potężne reflektory przeciwmgielne nie pomagały na pogodę, która atakowała ich strugami deszczu i coraz bardziej pogarszającą się widocznością. Nie mogli wpaść na blokadę, bo to był koniec tej "ucieczki" w dzikie tereny. No i szukali stacji, co też nie było łatwe, zważywszy na to, że rzadko kiedy bywali w tych okolicach. Minęli tablicę z napisem "West Lake Stevens" a także pierwszą stację benzynową, niestety opustoszałą już całkowicie. Byli też ludzie, pojedynczo, grupkami lub samochodami podążając na zachód, zachęceni na pewno przez rządowe obwieszczenia. Zaskoczone, przerażone, niepewne lub po prostu zdenerwowane twarze mijały ich z każdej strony, uniemożliwiając najprostsze rozwiązanie - czyli włamanie się, uruchomienie dystrybutorów i ucieczkę w siną dal. Prawo wciąż obowiązywało, a jeden podniesiony alarm mógłby wezwać nie tylko policję ale i wojsko. Minęły ich dwie wojskowe ciężarówki, pełne mundurowych w maskach przeciwgazowych. Patrzyli za wami, ale nie zatrzymali się. Upiorne twarze bez emocji, tak właśnie wyglądali w tych maskach.

W końcu się udało. Słońce już powoli chyliło się ku zachodowi, chociaż tak na prawdę przez mgłę i chmury nie było go widać wcale a tylko jego niknąca poświata i zapadający mrok dawały to do zrozumienia. Stacja była wyludniona, wyglądała wręcz widmowo w strugach deszczu. Ale światło było zapalone w budyneczku postawionym obok, by strudzeni kierowcy mogli wydawać swoje pieniążki również na zakupy.


[MEDIA]http://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/09-da_octopuss-highway.mp3[/MEDIA]

Baki napełnione zostały bardzo szybko. Potem kanistry i wszystko inne, co zabrali ze sobą i co nadawało się do trzymania w tym benzyny. Takiej okazji jak ta, mogli nie mieć w najbliższym czasie, postanowili się więc zaopatrzyć. A na dodatek był sklep. Baterie, latarki, jedzenie, nawet piwo. Co kto lubił. Stojący za ladą staruszek w wytartym kombinezonie roboczym, wyglądał bardziej na mechanika niż sprzedawcę. Zapytany roześmiał się cicho.

-Poleźli wszyscy po te szczepionkę, o której w telewizorni gadali. Ale ja stary już, w bujdy nie wierzę. Siedemdziesiąt lat na tym świecie żyję, a oni wciąż mnie tą papką karmią! Pewnie sobie wymyślili to wszystko, dranie jedne, by darmowo na nas jakiś środek przetestować! Albo znów coś popsuli, i naprawić muszą. O nie, nie oszukają starego Jack'a, nie dam sobie igieł wbijać. A i wy w drugim kierunku, co? Tak trzymać, jak najdalej od mundurowych, tak trzymać...

Pieniądze się przydały, dziadek był zresztą bardzo ucieszony rozmiarami ich zakupów. Nie liczył już na zarobek tego dnia. W ekranie telewizora migającym w rogu pomieszczenia, dojrzeliście jak jakiś reporter z kamerą przeciska się przez tłum wrzeszczących coś ludzi. Nie dało się określić nawet skąd był ten reportaż, głos był wyciszony. Ale na twarzach ludzi widać było wściekłość i przerażenie. Dziadek patrzył na to wszystko obojętnie.
To musiało się więc rozchodzić od największych miast, tutaj, w West Lake Stevens, nie zobaczyli przecież żadnej oznaki tego, co się działo kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Everett. Kolejna wojskowa ciężarówka pomknęła drogą. Spod jej plandeki nie patrzyli już tylko żołnierze, ale także cywile.
Pomocny żołnierz, dowiezie na miejsce i zaopiekuje się każdą duszyczką.
Te przerażone i niepewne twarze były gorsze od beznamiętnych masek przeciwgazowych.


Zawracali jeszcze dwa lub trzy razy. Za każdym razem, gdy zobaczyli przed sobą policyjne koguty, wojskowe kolory jeepów lub broń długą, trzymaną przez jednego z tych ludzi w maskach. Tak, oni wszyscy mieli maski! To już samo w sobie było przerażające. Ale nie ścigał ich nikt, gdy zawracali samochody, by poszukać innej drogi. A byli pewni, że przynajmniej raz dostrzeżono ich mimo mgły. Może pomagały szeroko rozstawione światła Hummera, w zapadających ciemnościach upodabniając go do wozu wojskowego. Nieważne, ważne było to, że powoli opuszczali teren zabudowany. Ostatnie skrzyżowanie, ostatnie światła.

Thomson nie zauważył przeciwmgielnych świateł na czas. Rozpędzona terenowa Toyota wbiła się z dużą szybkością w bok forda, odrzucając go kilkanaście metrów w bok i niemal odrywając mu tył. Huk, zgrzyt metalu, brzęk rozbitych szyb i pisk hamulców Toyoty i Hummera, gdy Liberty z przerażeniem oglądała to wszystko zza swojej kierownicy.
Zabezpieczenia samochodów w roku 2016 były całkiem niezłe, można by wręcz powiedzieć, że świetne jeśli porównać je z tymi chociażby dwadzieścia lat wstecz. Poduszki powietrzne włączyły się natychmiast, unieruchamiając i łagodząc uderzenia. Pasy napięły się i przytrzymały ciało w fotelu całkiem nieruchomo. Thomson i White mieli tylko kilka siniaków i obolałe żebra od siły, która przytrzymała ich w fotelu. Tim jednak nie był w stanie myśleć o zapinaniu pasów. Jego głowa, jak głowa jakiegoś manekina, rąbnęła w bok samochodu i teraz zwisała smętnie razem z resztą ciała z tylnego siedzenia. Z boku czaszki spływała mu krew.

Z Toyoty wysiadła kobieta. Długie, ciemne włosy, przerażone, rozbiegane spojrzenie. I biały lekarski kitel z przodu którego wyszyta była parasoleczka. Umbrella Corporation, ten znaczek znali wszyscy. Połowa wychwalała, druga połowa na niego pluła. Kobieta zachwiała się, dotykając jedną dłonią głowy. Potem podbiegła do forda.


-Boże... Przepraszam... ja nie patrzyłam... ja...
Nie zdążyła dokończyć. Nathan i Liberty już też zdążyli wysiąść z zaparkowanego pospiesznie na poboczu samochodu, David i Alexander jeszcze odzyskiwali zdolność poruszania się i myślenia. Boczne drzwi uszkodzonego samochodu nie otworzyły się, po naciśnięciu klamki wypadły na zewnątrz. Cały tył był zmasakrowany, a z drugiej strony swoje dołożyła latarnia. Tim rzęził cicho.

Kolejna terenówka, czarna jak noc, wyhamowała z piskiem opon niedaleko forda. Wysiadło z niej dwóch mężczyzn w średnim wieku. Czarne uniformy przypominały trochę dobre garnitury. Brak oznaczeń, za to krótka broń w wyprostowanych dłoniach.
-Doktor Jessika Langen! Proszę położyć ręce na głowę i podejść do nas. Nie będę powtarzał!
Zbliżali się powoli. Kilkanaście metrów, pistolety były jednak całkiem duże. Na twarzy zwróconej w stronę forda zalśniły łzy.
-Pomóżcie mi, proszę... oni mnie... wiem za dużo. Proszę...
Odwracała się powoli, unosząc dłonie. Cała drżała. Tamci zbliżali się wciąż ostrożnie. Jednak to nie ona wydawała się im zagrożeniem, a pasażerowie rozbitego samochodu.
-Proszę się nie wtrącać i nie ruszać! Potem wezwiecie karetkę czy co tam chcecie. Pani doktor, chyba nie chcemy załatwić tego publicznie prawda? Tym ludziom nic do tego, mogą przeżyć.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172