Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2009, 17:37   #229
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Minęło kilka długich godzin. Poszukiwania nie przyniosły żadnego skutku. Stanęłyście, gdyż Margot postanowiła wykłócić się o bukłak wody, zamiast po prostu za niego zapłacić. Stałaś potrącana przez ludzi, patrzyłaś bez nadziei gdzieś ponad ich głowami.

W tłumie, byłaś pewna, to był Słonecznik. Ta, która umierała ci na rękach. Ta, która nieprzytomna znalazła się z wami na posterunku straży. Ta, którą osłoniłaś, a ona tu... Zauważyła cię i ruszyła w waszą stronę. Co gorsza, nie była sama. Towarzyszyło jej dwóch mężczyzn. Prześladował was pech. To pewnie dlatego, że Margot rozsiewała wokół siebie taką negatywną aurę.
Między wami, a nimi wjechała furmanka.
- Wsiadać już! - z siana wyłoniły się dwie ręce, które wciągnęły waszą dwójkę na wóz, który dalej majestatycznie toczył się.
- Orfeusz? - Margot skrzywiła się i starała się zrozumieć, czemu jej kuzyn wyglądał "inaczej" - Co ci się stało? Wpadłeś w...
- Zamknij się. -
rzucił przez zęby. - Jak nas zauważą, jesteśmy ugotowani. nie po to was tyle szukałem od wczoraj i chowałem się przed Słonecznikiem, żebyś teraz tak łatwo spaliła moje wysiłki.
- Znalazł się...

Orf bezceremonialnie uderzył ją w slot słoneczny pięścią i uciszył na krótki moment, zanim mogła ponownie nabrać tchu.
- Nie żyjesz. Jak już wyciągnę moje brata, to cię poszatkuję. - warknęła w odpowiedzi Monteńka. Szkoda, że nie rzucała słów na wiatr.
- Zresztą ona nie jest w ciemię bita, z pewnością ruszy za wozem.
- Tak, ale sama, a tamtych puści wzdłuż ulicy - na wszelki wypadek.
- Orf odgarnął włosy z czoła, i odsunął siano trochę dalej od nosa. - Znalazłem bliźniaki.

Skurczybyk był dobry. Znalazł je szybciej, choć pewnie przeniósł się tu później.
- Będą na was czekać w porcie. Biegnijcie tą drogą aż do nabrzeża, mijacie karczmę "Rozbity Kufel", i znajdziecie je koło statku Insane. Będą wredne, ale jak im pokażesz to, co ci dałem to wezmą was do Eleny.
- A ty, co? Nie możesz nas zaprowadzić?

W tym momencie wóz się zatrzymał.
- Wysiadamy.
Wypadliście z siana, Słonecznik od razu to zauważyła. Ruszyła w waszą stronę.
- Biegiem już! - Orf odciągnął rękaw z lewego ramienia, ono nagle zniknęło, a potem w powietrzu pojawiło się z powrotem ze szpadą. - Nie wiem, ile jestem w stanie ją powstrzymać.
Margot przez chwilę nie mogła się zdecydować.
- Mięczak! - w końcu zdecydowała się na złośliwość, złapała Moirę za rękę i pociągnęła w stronę nabrzeża.



Orf uśmiechnął się ciepło, zasalutował ci bronią i z wolna ruszył w stronę Słonecznika już się nie oglądając.

Ulica nagle się wyludniła. Słonecznik wyszarpnęła sztylety zza paska. Jedyne co go ratowało to to, że była niedawno ranna. Choć to marne pocieszenie.
- Zejdź mi z drogi. To nie ciebie chcę. - przystanęła na chwilę.
- Powinienem się obrazić, ale tak pięknej dziewczynie się zawsze wybacza. - uśmiechnął się, odchylając lekko głowę. - Ale niestety nie mogę cię przepuścić.

"Teraz zapewne powinienem się pomodlić, ale nie wierzę w Theusa, więc..."
chciała go wyminąć, ale nie mógł na to pozwolić. Zaatakował, ona nie miała najmniejszego problemu w kontrze. I zaczęło się. Cios, odchylenie, krok. Ciągle musiał pilnować, aby nie mogła uciec. Dłoń piekła jak szlag, parzyła. Bandaż okapywał z krwi. Jednak mimo dość celnych pchnięć udało mu się jedynie ściąć jej kilka włosów. Sam tymczasem nabił się z konieczności z trzy razy na szytylet, rozcięła mu rękaw płaszcza i poznaczyła twarz.
- Znam cię.- rzuciła kiedy zbliżył się do niej na tyle, żeby zaserwować jej mocnego kopniaka. Lekko się skrzywiła.
- No tak, tylko ostatnio zmieniłem kolor włosów. - uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, bo blok naprawdę zabolał. Bywa tak, kiedy zatrzymuje się ostrze gołym ramieniem.

W innej części globu

Carlo wszedł od kuchni, otworzył butelkę wina, chwycił za talerz z jajecznicą i przekroczył próg saloniku. Casian nie ruszył się ze swojego fotela.
- Caspianie, nie wierzę że to powiem, ale on wróci. - Przystawił stolik stopą, i postawił jedzenie przed przyjacielem. - On nie umie zrezygnować z tego, na czym mu zależy. Mimo że mieszkał na ulicy, nigdy nie oddał sztyletu swego ojca, mimo że mógł za niego otrzymać okrągłą sumkę. Jedz.
Caspian żeby zrobić przyjemność przyjacielowi, upił łyk z kieliszka i wziął pełny widelec do ust.
- Nie wróci. Dom jest smutny, bo też to czuje. Nie mam na tyle władzy na ty miejscem, żeby go zmusić do odczuwania moich emocji.
- Jasne -
przytaknął z niedowierzaniem Carlo - Zbyt długo tu mieszkasz, on się dopasowuje do twoich emocji i nie przerywaj mi. Znam cię i ten budyneczek na krańcu świata. Nie wmówisz mi...
Kieliszek wypadł z dłoni Caspiana i rozbił się, rozlewając wino. Widelec upadł pod stolik. Mężczyzna zatrząsł się.
- Zakrztusiłeś się? - Carlo zapytał próbując zgrywać idiotę. Dom szumiał. Było jasne, że coś stało się daleko stąd.

Z powrotem w porcie

Orf z impetem wpadł na ścianę budynku, nabijając się ma otwarate okno ramieniem. Osunął się na ziemię. Miał wrażenie, że chociaż nabiera powietrze w płuca, dusi się. Co gorsza, dusi się własną krwią. Spojrzał w dół, koszula szybko zabawiała się na czerwony kolor w okolicy podbrzusza. Słonecznik dyszała szybko, też nie wyglądała najlepiej, ale dalej stała. Z pewnością ma też siłę na pogoń. "Jeśli nic nie zrobię..." Orf zacisnął zęby, wsparł się na szabli i starał się, sunąc plecami po ścianie, wstać. Kiedy już stał i właśnie miał zrobić krok w jej stronę, doskoczyła do niego. Przyszpiliła go sztyletem do ściany. Wszedł w brzuch Orfa jak w masło, aż po trzonek. Szabla z chrzęstem uderzyła o kocie łby uliczki. "Ale jak to...?" Nawet nie poczuł, że wysnuła mu się z dłoni.

Słonecznik wyszarpnęła sztylet i bez słowa ruszyła lekko kulejąc w stronę nabrzeża. Nogi Orfa odmówiły posłuszeństwa i po chwili już siedział na ziemi. Dłonie też go nie słuchały. "Wybacz Deriuszu, ale nie mogę dosięgnąć tej cholernej szpady." A leżała tuż obok, wystarczyłoby wyprostować ramie. Zakrztusił się. Cholera. Oparł głowę o ścianę. Robiło się zimno. Siedział we własnej kałuży krwi. Słońce grzało przyjemnie w twarz, tylko dlaczego jego ciało przechodziły dreszcze? "A tak, umieram." Uśmiechnął się. "Przepraszam Caspianie, powinienem był ci powiedzieć wprost..".


By sahara

- Caspianie... - wyszeptał tylko, bo na "kocham cię" już nie wystarczyło mu siły. Dlaczego jest tak zimno mimo że słońce grzeje?

W chatce na końcu świata

Caspian zerwał się przewracając stolik. Zanim Carlo zdążył zapytać, co się dzieje, tamten już stał po drugiej stronie pokoju. Zerwał materiał, stając przed pięknym ściennym lustrem.
- Mogę wiedzieć, czemu się tak zachowujesz?
Caspian rozciął dłoń nożem i przyłożył ją do tafli.
- To lustro nie stoi ot tak sobie przykryte, prawda? - jego towarzysz podszedł bliżej.
- Pokaż mi Ofreusza. - Caspian zbladł, a jego włosy zdały się jaśnieć w oczach.
Tafla lustra zafalowała i zamigotała. Patrząc na zmieniające się obrazy miało się wrażenie, że zeskoczyło się z ptaka nad Castille i teraz spada się w dół z prędkością tonowego kamienia.
- Co ten skurczybyk robi w Castille?

Caspian zaniepokojony wpatrywał się bez słowa w powierzchnię lustra. A ona właśnie zwolniła. Pojawiła się opustoszała uliczka tuż przy nabrzeżu, biegnąca dziewczyna i ktoś siedzący przy ścianie.
- Nie. - szepnął Caspian przykładając drugą dłoń do tafli.
Lustro zogniskowało się na siedzącej postaci. W kałuży krwi. Własnej. O czarnych włosach, czerwonych oczach zwróconych do nieba, z uśmiechem cynicznym na ustach.


By tobiee

- Nie, nie, nie. - Caspian osunął się na kolana, przyłożył czoło do tafli.
Mimo zmiany koloru włosów i podziurawionego ciała, Carlo nie miał wątpliwości - to Orfeusz.
- Capian...- szepnęły prawie zwłoki. No i pięknie.
Carlo patrzył, nie mogąc uwierzyć. Co ten młody głupek najlepszego zrobił? I co właściwie robi Capsian?
- Czy ty... płaczesz? - pochylił się nad drugim mężczyzną, odgarniając włosy z jego czoła.
Caspian z mokrymi policzkami zerwał się na równe nogi. "Tylko niech nie mów, że ci się oczy spociły."
- Musisz mi pomóc. - Położył dłonie na ramionach towarzysza. Stanowcze oczy i spokój. Podjął decyzję. Doprawdy, jakby nie mógł tego zrobić wcześniej.
- Co mam robić? - Carlo westchnął.
- Przeniosę cię tam, ale nie mogę wziąć was z powrotem.
- Czyli mam go spróbować tam pozszywać?
- odsunął się od Caspiana, zabrał swój płaszcz, szablę i coś w rodzaju apteczki, którą wręczył mu mag.
- To zaczynamy, żeby było co zbierać.

Uliczkę dalej w tym samym porcie

Carlo zmaterializował się w uliczce obok. Na szczęście ani gapiów, ani straży jeszcze nie było. Podszedł do Orfeusza, schował leżącą obok szablę do pochwy przy pasie dzieciaka, sprawił mu puls, obwiązał wszystkie mocno broczące rany i w końcu wziął go na ramiona.
- Twój dług wdzięczności wobec mnie właśnie się powiększył dwukrotnie, dwustuletni skurczybyku. - rzucił w powietrze wiedząc, że Caspian z pewnością ich obserwuje.
Po czym ruszył w stronę nabrzeża. Tu potrzebny był jakiś dobry cyrulik, a nie nauczyciel szermierki do cholery.
- Jeśli odzyskasz świadomość to tak cię skopię, że nie odezwiesz się do mnie przez kilka lat. Ale może przestaniesz wpadać na jakieś głupawe pomysły "śmierci w pojedynku". Bachor się znalazł. - mruczał pod nosem.
Wszedł do pierwszej karczmy z brzegu, z kopa otwierając drzwi i umieścił dzieciaka na pierwszym stole z brzegu.
- Dobra potrzebuje ciepłej wody, nici, igieł, najlepszego cyrulika w mieście i cudu. Cena nie gra roli. - wrzasnął stojąc koło głowy Orfeusza. Na dowód zaraz koło chorego wylądował mieszek przyjemnie dzwoniący złotymi monetami. "Wliczę to zadość uczynienie, Capianie". - Jacyś chętni? Bo on się zaraz wykrwawi, a pieniądze znikną.
Zrobił się tłum, do stolika przepchnęło się dwóch zdecydowanych.
- Ja wiedziałem, że to się tak skończy. - okularnik spojrzał na Carlo - Jestem Deriusz, znajomy Ofra. Syriuszu, pomożesz mi go pozszywać?


By yuumei

Drugi mężczyzna się uśmiechnął.
- Jak się dzieli pieniędzmi?
- Bierzesz połowę, jeśli on przeżyje.
- Deriusz uśmiechnął się kwaśno.
- Umowa stoi. To gdzie ta woda?

A ONE BIEGNĄ

Margot nie puszczała silnego uścisku na nadgarstku Moiry. W końcu minęły karawelę "Insane" i od razu oni rzucili się im w oczy.

Tak, to z pewnością bliźniaki.

 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline