Tomasz odjechał kilka przecznic i zatrzymał się na Świętokrzyskiej; musiał się przez chwilę zastanowić nad tym co wydarzyło się przez kilka ostatnich godzin.
"A z kim się właśnie spotkałem?" - pytanie
Dunina skierowane do inspektora było trochę aroganckie i teraz, po czasie... Trochę żałował, że w taki, a nie inny sposób rozmawiał z
Hryniewiczem. Zdecydowanie lepiej było mieć go po neutralnej stronie niż przeciwko sobie, ale... stało się. Był zbyt zszokowany tym wszystkim co zaszło w gabinecie redaktora, aby wtedy zareagować lepiej... Hryniewicz zdawał się wiedzieć dużo, jeżeli nie "za dużo"... Na pewno był ważną figurą na szachownicy; tylko po której stronie planszy?
Opowieść Mostowicza wydawała się składna i miała znamiona prawdziwej... Był skłonny uwierzyć w historię o biednym chłopcu z prowincji i wywiadzie, dalej było znacznie gorzej... Pogardzająca większością niższej arystokracji i, tym mocniej, całym plebsem; żyjąca w przeświadczeniu własnego czystego ducha, a jednocześnie romansująca z... co za mezalians! Chociaż...
"Weroniko, jeżeli to gra..." - pomyślał po raz drugi w ciągu tych kilku godzin i wysiadł z samochodu. Zapalając papierosa rozejrzał się - sam nie wiedział co chce zobaczyć - kolejną nawiedzoną cygankę? podkomendnego Hryniewicza?
Hryniewicz... ten też pojawiał się kiedy był najmniej potrzebny. Niech to! Spotkali się pod redakcją "Kuriera"... To znaczyło, że Hryniewicz przyszedł porozmawiać z
Mostowiczem i spotkanie było czysto przypadkowe, acz bardzo niefortunne... Albo,
Dunina ktoś śledził - siedział w końcu w redakcji dość długo i inspektor miał dostatecznie dużo czasu, aby przyjechać na miejsce...
- Gazeta! - zakrzyknął i natychmiast jeden z małych gazeciarzy pojawił się przy nim.
- Szanowny pan życzy...
- Pokaż Warszawską - rzucił okiem na pierwszy tytuł i po chwili zaczął wertować strony niby czegoś szukając - Chcesz zarobić złotówkę? Słuchaj więc - kontynuował kiedy zauważył, że oczy chłopaczka zrobiły się okrągłe. - Wiesz gdzie jest ulica Krzywe Koło?
- Oczywiście proszę pana.
- Dobrze. Jest tam redakcja "Kuriera Mistycznego". Znajdziesz redaktora
Mostowicza i dasz mu osobiście tą gazetę. - Na gazecie skreślił: "Bracie, hotel Jantar" wyjął jeden z biletów - Dasz tą gazetę i to. Do rąk własnych Mostowicza. Rozumiesz?
- Oczywiście, proszę szanownego pana...
- To co masz zrobić?
- Dać redaktorowi Mostowiczowi w redakcji "Kuriera Mistycznego" ma Krzywym Kole gazetę i kartkę. Nie dawać nikomu innemu.
- Dobrze - wyjął złotówkę i kilkanaście groszy i zapłacił małemu - ale tak na jednaj nodze.
Chłopak schował pieniądze do kieszeni i zgasił papierosa, zostawiając niedopaloną końcówkę "na potem". Ukłonił się jeszcze i po chwili już go nie było...
Tomasz jeszcze raz się rozejrzał, nie miał doświadczenia w wypatrywaniu obserwatorów, ale liczył na to, że stojąc kilka minut w jednym miejscu zauważy osoby, które również czekają...
Mostowicz miał czekać na telefon od
Tomasza. Jeżeli faktycznie tak było, to nie powinien opuszczać redakcji... W takim wypadku dostanie wiadomość. Jeżeli go nie będzie to chłopak, albo będzie czekał, albo...
Dunina naprawdę średnio obchodziło, czy "Brat M." pojedzie do Gdańska czy nie. Dziennikarz w ogóle nie wzbudził zaufania w Tomaszu. Wręcz przeciwnie. Tak jakby za wszelką cenę chciał się wspiąć na szczyt i wygrzebać ze swojego zaściankowego grajdołka. Było w nim coś... Coś trudnego do zdefiniowania i jednocześnie niepokojącego. W umyśle Tomasza pojawiła się myśl, że być może znaczna część tego co powiedział redaktor była kłamstwem mającym zaskarbić sobie jego przychylność? Owszem, powiedział o śmierci
Jasińskiego i zagrożeniu. Jednak pierwsze było wiadome, drugie logiczne. Reszta... niesprawdzalna.
Tomasz potrafił kierować ludźmi; w ten, czy inny sposób nakłaniać ich do tego, aby zrobili to czego on chce - przeważnie oznaczało to łapówkę... Zdawał sobie sprawę, że z Mostowiczem nie będzie tak łatwo - był szczwany i na pewno coś chciał ugrać na całej sytuacji... Tylko co? I jak go wykorzystać??? Dunin westchnął, jednak bynajmniej nie były to skrupuły czy rozpamiętywanie "ciężkiej doli ludu pracującego, gnębionego przez klasy burżuazyjne" - z tym potrafił żyć i nie przejmować się za mocno...
Zgasił papierosa i wsiadł do samochodu. Wrócił do "Bristolu". I znalazł się w swoim pokoju. Sytuacja była coraz bardziej zagmatwana. Po pierwsze nie wiedział, czy
Cywiński zdobył bilety na pociąg. Po drugie - on sam na pewno na pociąg nie zdąży - zostało pół godziny do odjazdu i musiałby się mocno spieszyć. Po trzecie -
Mostowicz może i nie zauważył (albo nie dał po sobie poznać) - ale -
Dunin nie miał prawie żadnej wiedzy o zasadach panujących w masonerii... Raz udało mu się podać za mistrza, ale kolejne powitanie może już nie być takie udane. Z tym coś trzeba było zrobić... Może potrafiłby wybić taki tajemny kod ponownie, może nie... Jednak hasła o "ociosanym kamieniu czekającym na światło ze wschodu", były całkowicie poza jego zasięgiem...
Rozejrzał się po pokoju i podszedł do barku. Przez chwilę oglądał butelki i szkło. W końcu nalał trochę szkockiej do szklanki i wypił zostawiając trochę na dnie. Przeszedł do części sypialnej i uderzył naczyniem o szafkę nocną. Grube szkło szklanki nie wytrzymało i w kilku kawałkach znalazło się na podłodze delikatnie raniąc opuszek palca. Mężczyzna wziął jeden z, jak mu się wydawało, ostrzejszych kawałków i przejechał po nasadzie palców prawej ręki. Obejrzał ranę, nie była specjalnie głęboka, ale dość obficie krwawiła. Pozwolił kilku kroplom spaść na resztki szklanki i stolik nocny. Przewiązał rękę chustką i wyszedł z pokoju. Już po chwili był w recepcji, gdzie z właściwym sobie wdziękiem zajął połowę obsługi przynoszeniem wody, wzywaniem lekarza i przepraszaniem... Przybyły lekarz po obejrzeniu rany skłaniał się ku ranie ciętej pochodzącej od noża i wydawał się bardzo nieprzekonany tłumaczeniem
Tomasza, że to tylko nieudolne odstawianie szklanki. Hotelowa obsługa jednak oczywiście usłyszała co chciała i zapewne za chwilę wszyscy będą wiedzieć, że ktoś chce zabić gościa z pokoju 325... Najpierw przeszukano jego pokój, a teraz nawet atakowano nożem... Tomasz wiedział, że nazwisko Dunin jest spalone w "Bristolu" na najbliższe kilka lat... jeżeli w ogóle będzie to miało znaczenie... Lekarz w końcu zatamował krwawienie i założył opatrunek. Opatrunek na tyle duży, że jakiekolwiek uściśnięcie ręki było conajmniej niewygodne, nie mówiąc już o wystukaniu kodu...
Kiedy już kolejne zamieszanie ucichło, Dunin zaczął zastanawiać się co dalej. Poinstruował recepcję hotelową, że jeżeli ktokolwiek by o niego pytał - mają go niezwłocznie zawiadomić... Wrócił do pokoju, w drzwiach mijając się z pokojówką; która niosła na ozdobnej szufelce resztki szklanki...