Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2009, 20:18   #87
Khemi
 
Khemi's Avatar
 
Reputacja: 1 Khemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znany
Park centralny
David Heintz
Wampir zaśmiał się głośno gdy młodzieniec znów rozpoczął swoją tyradę. Śmiał się głośno, gdyż głos tamtego stawał się cieńszy ... niechybny znak, że niedługo sobie pójdzie. Czasami ... czasami zadawał sobie pytanie, gdzież to się udają, ale pewnie zostają jakoś wchłonięci ... no cóż, to chyba było jedno z pytań, na które odpowiedź nie zostanie poznana ... albo, na którą nie ma sensu szukać odpowiedzi? No cóż pewnie zawsze gdzieś się tam kryli, ale to ich sprawa ... tylko i wyłącznie ich ... on mógł być sam!
"Ruszasz się, czy długo będziesz tak tutaj sterczał" ... "Posłuchaj mnie gówniarzu, nie mam zamiaru się z tobą spierać, więc zamknij na razie tą cholerną jadaczkę, muszę chwilę pomyśleć!" W myślach krzyczał, właściwie to darł się ... ale cóż było robić ... poza tym chłopaczek miał rację, mógł się ruszyć, być może w klubie zobaczy coś przyjemnego ... o tak! Klub wydawał się wyśmienitym pomysłem!
Heintz praktycznie podskoczył z radości, gdy przez park ruszył w stronę klubu Position. Przynajmniej przez chwilę mógł się rozkoszować spacerem. Park był piękny ... albo nie? To zależy oczywiście od tego jak się na niego patrzyło, ale powierzchownie ... och tak powierzchownie mógł przyciągać. Aż chciało się zawyć do księżyca ... tak dla żartu? Może ktoś by pomyślał, że jest tutaj jakiś wilczek ... ohh to byłby wyśmienity pomysł ... oczywiście gdyby miał jakąś publiczność? Może księcia ... tak ... ten zdecydowanie nadawał się, żeby zrobić mu jakiś numer. Był taki nadęty, taki pewny siebie. Jakby pozjadał wszystkie rozumy ... jego problem, coś się wymyśli ... a wampir coraz bardziej zbliżał się ku swojemu celowi ...
Po drodze spostrzegł mężczyznę w długim płaszczu, idącego skrajem parku. Mężczyzna ten dziwnie przyjrzał się wampirowi, jednak nie wykazał ani jednej oznaki strachu, wrogości, namiętności, pasji, czy jakiegokolwiek uczucia. Spojrzał na niego w sposób, w jaki zwykł patrzeć na niego jego ojciec, gdy coś przeskrobał. David wzdrygnął się do tej myśli i szybko odwrócił. Sam nie wiedział dlaczego, ale nie miał zamiaru mieć kolejnego ojca w głowie przez kolejne godziny. Teraz był syty, jak rzadko kiedy a jegomość nawet nie wyglądał apetycznie.
Ruszył dalej w stronę klubu, i mijając posterunek policji skręcił w Wilberforce street. Teraz już widział klub i pewniejszym krokiem ruszył w Tamtą stronę.
[ukryj="Hawkeye"]
Skonsultuj ze mną swoją akcję. Tym bardziej, że w okolicy jest wielu graczy i nie chciałbym, by wynikły jakieś nieścisłości.
[/ukryj]



Grimston st / George St.
Adam

Adam wchodził właśnie w krótką ulicę Grimston odchodzącą od parku centralnego. Przystanął na chwilkę na rogu, gdy dobiegł go głośny śmiech z obszaru parku. Chwilkę zajęło mu namierzenie właściciela głosu i śmiechu. Dostrzegł wysokiego mężczyznę ubranego w wygodne, dżinsowe spodnie i czarną koszulkę T-shirt. Przy chłodzie panującym o tej porze było to bardzo dziwne, chociaż zapewne nie dziwniejsze niż rozmowa, jaką mężczyzna prowadził sam ze sobą.
Historyk przyglądał się przez moment temu dziwactwu z sarkastycznym uśmiechem, nie mogąc określić tego, do jakiego gatunku ów przynależy. Nawet go to nie interesowało, zapewne zwyczajna zagubiona dusza, czy jakiś pijaczyna. Trzymał się jednak na nogach równo i najwyraźniej zmierzał w kierunku posterunku policji. Adam nawet nie sięgnął pod poły płaszcza. Coś mu mówiło, iż ta niewydarzona istota nie jest warta zachodu. Zagryzł zęby bardziej w sarkastycznym grymasie, gdy koleś spojrzał w jego stronę, mierząc go wzrokiem przez moment zdający się nie trwać dłużej niż mrugnięcie. Potem ich spojrzenia się rozbiegły. Jegomość podążył dalej, jakby zniechęcony samą obecnością Adama. On sam natomiast poszedł Grimston street w kierunku jednej, z głównych ulic.
Gdy doszedł do George street z klubu zaraz na rogu dobiegły go głosy wielu ludzi. Śmiechy, okrzyki i rozmowy. Spojrzał na szyld i uśmiechnął się do siebie. Napis brzmiał „Laser Quest”. Jak to się stało, że wcześniej tu nie trafił? Przeszedł Hull wzdłuż i wszerz podczas takich wędrówek wieczornych a to miejsce mu umknęło. Wszedł do środka a przywitało go tylko spojrzenie jednego młodego chłopaczka, akurat palącego papierosa przy drzwiach wejściowych. Chłopak miał plakietkę ze srebrzystym napisem „Andy”. Musiał być z obsługi, ale Adam nie zastanawiał się nad tym. Szybko przyswajał informacje i równie szybko oceniał to, które z nich są istotne i warte zapamiętania, a które nie były przydatne.
Rozejrzał się po klubie – pierwszy rzut oka – przy barze brak alkoholu i tylko napoje chłodzące. Na stołach – menu, jak w restauracji, aczkolwiek wyglądem klub przypominał typowy bar. Kolejny rzut oka – kilka stołów bilardowych i kilkanaście maszyn do różnego typu gier. W klubie znajdowało się kilkanaście osób. Jedni grali w snookera, inni na grach. Grupka ludzi stała przed monitorem co jakiś czas wyświetlająca punkty. Szybkie spojrzenie i Historyk przyswoił informacje: Luke Skywalker: 1248 pkt, Psycho: 819 pkt., Khemi: 457 pkt., Joli: 310 pkt., Ośmiornica: 298 pkt.
Dzieciaki przy monitorze przekrzykiwały się jedne przez drugich – „Wchodzimy jeszcze raz – tym razem Cię załatwię”, krzyczał jeden. „Chyba śnisz burakuto przez Joliciągle za mną łaziła i nie mogłem się ukrywać jak ty, - ciągle się czaiłeś.

[ukryj=”rasgan"]
Jesteś w klubie laser-quest. To klub nie tylko do gier ale dla zapaleńców paintballa. Z tym wyjątkiem, że zamiast kulek ma się gnaty laserowe i każde trafienie przeciwnika jest monitorowane przez komputer – taki Quake na żywo.
[/ukryj]



Tyły Odeum – Worship street
Szon Borowski
Potężny wilk wynurzył się, jak gdyby wyskakiwał z tafli wody. Powietrze wokół zawirowało i zafalowało. To nie przypominało zwykłego przejścia. Było takie łatwe i tak nagłe, że wilk zdezorientowany rzucił się w bok,. Chcąc otrząsnąć się z czegoś, co przyklejało mu się do futra. Nigdy nie odczuł czegoś takiego ale też nie zastanawiał się nad tym dłużej. Jego zmysły nie pozwoliły mu na to, gdy woń krwi uderzyła go w nozdrza niczym powiew oparów chemicznych, drażniących śluzówkę i cały układ oddechowy. Wilk stał łapami w kałuży krwi a obok leżało roztrzaskane ciało jakiegoś mężczyzny. Rozszarpane gardło świadczyło o brutalnym ugryzieniu lub rozdarciu przytępionymi ostrzami. Wyglądało, jakby spadło – ta myśl zawirowała w głowie lupusa a łeb gwałtownie poderwał się w górę. Krew rozlana na parkingu zawirowała w nozdrzach po raz kolejny, gdy czujne zmysły rejestrowały to, co dostrzec można było na gzymsie budynku.
Ktoś odwrócił się, szybko zniknął, poruszając się w kierunku środka dachu. Szon zarejestrował to swoim wilczym wzrokiem a krew, drażniąca jego nozdrza zawirowała mu w głowie i odbierała zmysły. Zapach palił mu nozdrza i wywracał na nice żołądek.

[ukryj="Cedryk"]
Ogarnia Cię szał i na chwilę przejmuję Twoją postać.
[/ukryj]
Wilk zaczął nabierać większych rozmiarów i nie trwało to dłużej, niż kilka sekund, gdy w całej okazałości, ogromny Crinos skoczył w górę, lądując na ścianie dwupiętrowego budynku. Jedna z ogromnych łap wybiła kilkanaście cegieł ze ściany budynku, szukając oparcia, podczas gdy druga, pazurzasta łapa wybiła całą okiennicę, chwytając za resztki obszarpanych cegieł.
Gdzieś kilkadziesiąt metrów za plecami bestii dał się słyszeć ryk silników, klaksonów i pisk opon. Ogromny jazgot, jaki spowodowała kraksa kilkunastu samochodów z pewnością sparaliżowała ulicę a krzyki i ogólny hałas z pewnością zaalarmowały niejedne służby bezpieczeństwa w okolicy.
Wendigo już tego nie słyszał. Kolejny olbrzymi skok, zawdzięczany mocnym muskułom tylnych łap wyrzucił Crinosa w powietrze tak, że swój lot skończył na gzymsie Odeum. Szybkie spojrzenie wystarczyło, by zobaczyć drzwi do czegoś, co mogło być klatką schodową. Wilkołak nie zwrócił na nie większej uwagi – jego zmysły przykuł świetlik, który pokrywał środkową część dachu. Bez opamiętania, w szale spowodowanym dziwnymi oparami krwi Crinos skoczył w stronę świetlika zawalając całą jego konstrukcję, przy upadku.
Ciężkie uderzenie łap o posadzkę pomieszczenia poniżej otrzeźwił nieco umysł Szona, gdy nie tylko posadzka ale cała konstrukcja budynku zawyła z bólu, wydając odgłosy, jakie tylko walący budynek mógłby wydać. Wielka łapa poruszała się sama, jak w jakimś mechanizmie nie natrafiając żadnego oporu. Ani ciśnienie powietrza, ani szafa, o którą łapa zachaczyła, ani krtań stojącej na wprost niego wampirzycy nie były przeszkodą.


Dopiero po tym zamachu oczy Crinosa zwęziły się i odzyskał część funkcji motorycznych i kontrolę nad swymi zmysłami. Jego futro na łapach pokryte było krwią. Część dziwnie pachnącej krwi wymieszała się z zapachem krwi wampirzej, rozchlapanej po całym pokoju. Ciągle zamglonym, lecz odzyskującym ostrość wzrokiem Szon dostrzegł leżącą przed nim postać młodej wampirzycy, z rozciętą jego szponami szyją. Śmierć wampirzycy była szybka.
Szon zamierzał zmienić się na powrót w wilka... Coś mu przeszkadzało jednak. Lepka, paląca substancja, jak pajęczyna oplatała jego futro. Pajęczyna paliła jak srebro ale nie doznawał żadnych obrażeń. Stał tak nad ciałem wampirzycy, nie mogąc się ruszyć. Dopiero po chwili zdołał raczej wyczuć, jakimś wewnętrznym zmysłem, niż węchem, czy słuchem –jakieś poruszenie za sobą. Zebrał w sobie całą swoją wilkołaczą siłę, by powoli wreszcie odwrócić się dookoła własnej osi. Gdy już obrócił się o 180 stopni – stał twarzą w twarz ze starszym mężczyzną, którego czarna sylwetka zlewała się z mrokiem pokoju. Mężczyzna stał na lekko rozstawionych nogach nie całe dwa metry od Crinosa i przyglądał mu się, jakby na przesłuchaniu. Ręce trzymał za plecami i jedyną częścią nieosłoniętego ciała była blada twarz. Z prawej strony stała jeszcze bardziej dziwaczna postać w tym otoczeniu. Mnich,, który dopiero co podniósł się z ciemno brązowego fotela. Mnich odziany był w jednoczęściową mantiję z kapturem. Całość miała barwę ciemnego karmazynu, przechodzącą w tym mroku w sczerniały burgund. Kaptur zakrywał dokładnie oblicze mnicha a długie, obszerne rękawy zakrywały dłonie.



- „wiesz co Robercie – odezwał się głos, dochodzący od zakapturzonej postaci – Nawet nie możesz zagwarantować mi spokoju i zabezpieczyć przed takimi występami?co to kurwa ma być? – Najspokojniejsze miasto? Ułożona i spokojna wampirzyca? Odeum, będące ostoją pieprzonej kultury? – zapomniałeś dodać tylko – O wybacz bracie – czasami Wilkołaki spadają przez dach – dodała sarkastycznie zakapturzona postać. – Wiesz co? Nasze spotkanie dobiegło końca. Nie ma wampirzycy – nie ma interesu – Może jak jutro dostanę od Ciebie futro wilkołaka to pogadamy o interesach – zamilkł na chwilę i dodał – a wiesz co? Właściwie to wypatrosz go albo co tam twój chory umysł wymyśli – juz mnie to nie obchodzi. Rób co chcesz, ale ja nie chcę znów mieć Smitha na głowie.
Szon bezradnie przyglądał się groteskowym postaciom szamocąc się w pajęczej sieci, niczym mucha. Chciał się wyrwać, lecz szał opuszczał jego ciało, jakby ktoś wysysał z niego życie.
- Czy ty musisz być tak kurewsko zadufany starcze? – odpalił mężczyzna stojący na wprost wilkołaka. Nie poruszył się przy tym, nie spojrzał na mnicha. Nie drgnął mu nawet najmniejszy mięsień poza tymi, które poruszały jego ustami. – Zawsze zjawiasz się, jak tylko chcesz i wymagasz tego, co tobie się podoba, nie oferując nic w zamian – idź poskarż się swojej drogiej księżniczce – powiedz jej, że Robert Blake spieprzył transakcję kolejny raz ale ja ręce umywam.
- Nie mój drogi Robercie – to ja umywam ręce. Radź sobie sam. – To powiedziawszy mag zwrócił się w stronę Wilkołaka a mrok nadal skrywał jego twarz w cieniu kaptura. Wyciągnął dłoń w kierunku wilkołaka wewnętrzną stroną dłoni celując w klatkę piersiową Crinosa. – Jesteś wolny wilku ale przekleństwo szału niech ci kieruje życiem.
Teraz dopiero Szon zwrócił uwagę na dłoń maga. Dłoń – a raczej coś, co miało sylwetkę dłoni. Dłoń wyglądała, jak zrobiona z lodu, bardzo przejrzystego lodu. Na środkowym palcu błyszczał srebrny pierścień, na którym dziko wirowały iskierki, jak gdyby maleńkie wyładowania energii elektrycznej. W jednej chwili jedna z iskierek przeskoczyła i wylądowała na klatce piersiowej Szona. Ból był ogromny i palił ciało. Ból był jak gdyby połączeniem ognia i srebra, zaszytego w ciele. Obraz zamglił Crinosowi wzrok a umysł odleciał w dalekie regiony Umbry.
Gdy Szon otworzył oczy – leżał w postaci Lupusa w dziwnym otoczeniu. Dookoła nie było nic, poza kilkoma drzewami a grunt był twardo zbitą wyściółką leśną. Wilk od razu odczuł zapach lasu, ale lasu nie było. Wszystko było zamglone i wyglądało przerażająco. W oddali widać było więcej drzew, ale te drzewa lśniły, jakby powleczone tysiącami srebrnych niteczek. Z tej odległości wyglądało to, jakby stary zagajnik, przyprószony śniegiem i oplątany pajęczymi sieciami.


George street
Sarah Addington, Aleister Crowley

Podróż taksówką była krótka. Taki rodzaj taryfiarzy bardzo przypadł do gustu Aleisterowi. Szybka jazda, wykorzystywanie pasa dla autobusów. O tej porze nie miało to znaczenia ale mimo wszystko nie było przepisowe. Dojechali więc szybko na ulicę George street. Ulica ta prowadziła do klubu Pozition, jednak taksówkarz nie mógł tam podjechać, co wytłumaczył zawile, jakoby nie było tam postoju dla taksówek a on nie będzie stawał na jednej z głównych ulic miasta niedaleko posterunku policji. – Alkeister uśmiechnął się lekko do Sary a i sara nie pozostała dłużna. Po tak szalonej jeździe taksiarz z pewnością mógłby dożywotnio stracić prawo jazdy a teraz udawał świętoszka.
To jednak nie było problemem. Umysł Sary szybko określił: czterysta dwadzieścia trzy metry i piętnaście centymetrów dzieliło ich od drzwi głównych klubu Pozition. Była tu już wcześniej. Znała okolicę. Nic nie zaszkodzi, gdy przespacerują się kawałek.
Taksówka zatrzymała się przed klubem. Aliester zapłacił kierowcy. Wysiadł. Obszedł samochód i otworzył drzwi po stronie Sarah, podając jej rękę, aby mogła wysiąść. Ruszyli wolnym krokiem w kierunku pozition a Sara delikatnie chwyciła Aleistera pod rękę. Po przejściu jakichś pięćdziesięciu metrów mijali małą uliczkę – Grimson street. Sara, która lubiła się rozglądać podczas takich spacerów mimowolnie spojrzała w okno pierwszego z na[potkanych klubów.
Aleister, mimo, że przyzwyczajony do bólu aż jęknął, gdy lekki uchwyt Sary zmienił się w jakby spazmatyczny uścisk mocnych szczęk. Gdy spojrzał na Sarę – ona nie patrzyła na niego – stanęła i patrzyła w okno klubu Laser Quest. Aleister szybko zlokalizował miejsce, w które, przez okno spoglądała Sara.
Sara zacisnęła uścisk mimowolnie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Patrzyła w jednym kierunku, poprzez szybę, poprzez tłum kilkunastu osób wprost na jednego mężczyznę. Patrzyła na samotnego mężczyznę w długim płaszczu, który akurat grał sam ze sobą w snookera. Nie to jednak tak targnęło Sarą. Nie ubiór, nie snooker, nie klub czy tłum ludzi. Sara cofała się w czasie do przeszłości sprzed dwóch lat. Do wydarzeń sprzed – zdawało by się wieków – Do wydarzeń, o których chciała zapomnieć. Teraz już nie widziała klubu ani szyby ani ludzi...
Ogromny pęd a potem uderzenie. Sarah przeturlała się po miękkiej powierzchni tak lepkiej, że zdawało się, że jest niczym kolejne odzienie. Powoli próbowała najpierw uklęknąć a potem podnieść się i wyprostować. Elementy brunatnej zbroi wcale w tym procesie nie pomagały. Jej rumak leżał obok i ciężko sapał. Jedno z jego przednich kopyt było nienaturalnie wygięte a kałuża krwi wsiąkała w podmokły grunt barwiąc zgniłą zieleń - okropną czerwienią. Dookoła słychać było nawoływania rycerzy i rżenie koni. Cały grząski teren mokradła zasłonięty był wysokimi trawami i gdzieniegdzie kępkami szumowin. Jej rumak nie był jedynym, który zrzucił swego jeźdźca, lecz nie każdy jeździec skończył ten upadek tak szczęśliwie jak Sarah. Czuła palący ból w lewym boku i zdawała sobie sprawę, że już nie wróci na pole walki. Nie w takim stanie. ~Z tarczą, lub na tarczy~ Powtarzała sobie w duchu, chociaż wiedziała, że w takim wypadku nie wiele jej pozostało.
Sarah rozglądała się powoli, opierając się na długim mieczu. Dobrze, że to nie był typowy rycerski miecz, gdyż pewnie nie miałaby siły go utrzymać. Ten stanowił jakieś oparcie, wbity w pień jednego z nielicznych tutaj kłód drzewa pewnie przewróconego przez wichury. Wiedziała, że prędzej, czy później zjawi się piechota, by dobić resztki kiedyś wspaniałej konnicy. Ten odwrót taktyczny był genialnym posunięciem, gdyby nie to, że prowadził przez trzęsawiska i stanowił dla konnicy wielkie ryzyko...
Kiedyś musieli się zjawić, wyszeptała Sarah sama do siebie, patrząc w twarz pierwszego z przybyłych włóczników. Ich białe kapoty odznaczały się na ponurym tle zgniłej i krwawej teraz zieleni. Widziała, jak niektórzy z włóczników doskakiwali do ciężko rannych kawalerzystów i bez wahania wbijali im włócznie w boki na kilkanaście cali, przebijając organy i rąbiąc tym samym odpływy dla krwi, by nie barwiły więcej samej powierzchni grzęzawiska. Sarah chciałaby pomóc braciom, z którymi tyle razy ruszała w bój, ale zbierała siły na ten ostatni pojedynek - daremną obronę własnego życia i honoru. Nie chciała być dobita jak ranne zwierzę.
Czarny krzyż na białej kapocie włócznika miał być symbolem zbawienia a stał się okropnym wynaturzeniem męki. Trzymając opuszczoną głowę tylko kątem oka widziała ten rozmyty, zbliżający się symbol wyczekując momentu, w którym bezbłędne oko pokieruje dłonią, dzierżącą miecz...
Miecz przeciął powietrze i został brutalnie odrzucony przez ogromną siłę uderzenia włóczni. Sarah zachwiała się i upadła na bok, z krzykiem chwytając się za przebity bok. Wiedziała, że to już koniec i spojrzała na nacierającego mężczyznę. Jego wyraz twarzy w jednej chwili zmienił się z miny triumfu w okropną maskę wyrażającą najczystsze przerażenie. Jego ramie opadło bezwładnie a tułów dosłownie złamał się w połowie uderzony potężnym mieczem. Sekundę później włócznik leżał martwy a nad jego ciałem stał wysoki, postawny mężczyzna w zbroi z wykutym na piersi potężnym orłem.
- No waćpanno, szczęście nie każdego darzy uśmiechem. Czasami przechodzi obok niespodziewane. Daj waćpanna dłoń a o uśmiech zatroszczymy się później - rzekł powoli i wyraźnie rycerz, wyciągając okutą w stalowe płyty rękę.
Teraz Sarah ponownie stała przed klubem i patrzyła na mężczyznę – nie – to nie był mężczyzna w długim płaszczu grający w snookera –to był rycerz z jej snów...
[ukryj="Ratkin"]

Dom
Duncan

Wychodzisz z chaty. Sam zdecyduj o tym, co rbisz i gdzie idziesz. Możesz to skonsultować ze mną jeśli chcesz aczkolwiek nie musisz.
[/ukryj]
[ukryj="behemot"]


Beverly road
Dreamer

To są tylko komentarze:
Jegomość i mogiły itp. To była tylko wizja ale nic nie znacząca. Jakiś wymysł zmęczonego organizmu. Możesz to troszkę rozwinąć. Podoba mi się.

Co do kobiety – może być. Tak czy inaczej do klubu Pozition nie dojdziecie zbyt szybko. Możecie też zatrzymać się w klubie po drodze na jednego i iść dalej. Chwilowo nie ma akcji dla Ciebie – wybacz :P

[/ukryj]


Parking Klubu Pozition
Adrien Mills
Adrien smakował krew kobiety. Nie był wcale tak spragniony, nie czuł głodu. Czuł chęć polowania i dlatego zapolował. Teraz krew młodej panny rozlewała mu się po wszelkich zakamarkach jego ciała, wypełniając je energią i siłą. Wampir puścił delikatnie młodą dziewczynę, która, jak w ekstazie odchyliła głowę do tyłu i oparła się o samochód. Tak, jak Adrien delektował się jej smakiem i krążącą kwintesencją życia – tak ona delektowała się chłodnym powiewem nocy, nie wiedząc dokładnie co się z nią dzieje pozwalała, by jej delikatne ciało przylgnęło do samochodu a niemalże bezwładna ręka zacisnęła się na klamce drzwi pojazdu. Czuła podniecenie i nie chciała tego zakończyć. Czekała na następny pocałunek mężczyzny i z zamkniętymi oczyma stała wyczekując.
Wampir nie zwrócił uwagi na huk, jaki rozległ się gdzieś w oddali. Nie doszły do jego świadomości krzyki i odgłosy setek klaksonów ani też zgrzyt roztrzaskiwanych samochodów. Adrian delektował się tym wieczorem do tej pory i delektował się smakiem krwi. Coś jednak zburzyło tą delikatną harmonię i uciszyło szał krwi pędzącej przez ciało. Był to bezgłośny krzyk i świadomość straty. Nagle, przepełnione do tej pory euforią serce zabiło w inny rytm a umysł wypełnił się obrazami krwi ale nie jego, czy ofiary. Umysł wypełnił się kolorem, zapachem i życiem, które gasło a raczej zgasło szybko, jak świeca. Nagle Adrien pomyślał o Arashi i ta myśl smutkiem przepełniła jego całą osobę. Arashi zginęła – tak czuł, tak myślał i był przekonany, że to prawda. Nagły podmuch wiatru otrzeźwił go nieco. Wampir stracił całe zainteresowanie oczekującą pocałunku ślicznotką i zdezorientowany spojrzał w kierunku odeum a raczej na poświatę, która jarzyła się nad budynkami z kierunku, gdzie Odeum się znajdowało.

[ukryj="MigdaelETher"]


Klub Position
Rose Black

To całkowicie ukryta wiadomość tylko dla Ciebie. Opisuj swoją akcję tak, jak to omówiliśmy i reaguj jeśli chcesz, na to co się dzieje i wynika z opisu dla Adriena.
[/ukryj]

[ukryj="Asenat"]

Klub Position
Ludmiła

Wybacz, że bez opisu. Twoja akcja będzie kontynuacją wcześniejszej. Jeśli nadal obserwujesz i idziesz na dół to zauważysz, że niezyjący koleś wychodzi z dziewczyną na zaplecze, płacąc ochroniarzowi przy tylnym wyjściu.
Zaraz za nim wychodzi inna osoba i mimo, że odczytując nadal powierzchowne myśli rozpoznasz, że jest to ta druga nieżyjąca osoba, którą widziałaś wcześniej to inaczej teraz wygląda – jakby momentalnie zmieniła wygląd i ubiór. Ta osoba wychodzi za pierwszym kolesiem w pewnej odległości i jeśli chcesz ich śledzić lub obserwować itp. to poczekaj z postem aż Merill i Migdael odpiszą. Masz przewagę – ty ich obserwujesz a oni nawet nie zdają sobie sprawy z Twojej obecności.
W razie czego to się kontaktuj jak zwykle.

[/ukryj]
 
__________________
Projektant wie, że osiągnął doskonałość nie wtedy, gdy nie ma już nic więcej do dodania, lecz wówczas, gdy nie ma już nic więcej do odjęcia...

Ostatnio edytowane przez Khemi : 15-10-2009 o 14:16.
Khemi jest offline