Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-10-2009, 01:50   #81
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu

Światło stroboskopu załamywało się i rozbijało na tysiące barwnych iskier napotykając na swej drodze wysoką szklankę, wypełnioną musującą mieszanką ginu z tonikiem oraz kostkami lodu w fantazyjnych kształtach.




Rose uniosła do twarzy delikatną, bladą dłoń. W długich palcach, zakończonych karminowymi paznokciami tkwiła ciemna cygaretka. Nie, wampirzyca, nie zaciągnęła się. W jej stanie byłby to jedynie tandetny, śmieszny gest. Imitacja życia, które dawno się skończyło. Niewielka loża z obitą czarną skórą kanapą, dawała przyjemne czucie pewnej prywatności i izolacji w tym zatłoczonym miejscu, zarazem pozwalając na baczną obserwację otoczenia. Kobieta zanurzyła się w słodkawym zapachu wiśniowego tytoniu. Wąska smużka dymu wiła się niczym żywa istota, by w końcu ulecieć gdzieś w przestrzeń i zniknąć w otchłani otaczającego ich wszechświata. Rose z mieszanką irytacji i znudzenia śledziła tor ześlizgujących się po gładkiej, powierzchni szklanki kropel. Jako osobie gustującej w muzyce klasycznej, gruntownie wykształconej w tym kierunku, dobiegająca z głośników łupanina sprawiała prawie fizyczny ból. Wampirzyca westchnęła i rozejrzała się po zatłoczonej sali. Nic... Zastanawiała się co młodzi ludzie w tym widzą. Przypomniała sobie słodkiego, niebieskookiego Tomasa o wyglądzie cherubinka, który z takim zapałem i pasją opowiadał o tym miejscu. Jej młody uczeń, między jednym, a drugim ćwiczeniem gamy, rozpływał się w opowieściach o tym fantastycznym, jak to ujął miejscu, do którego trafił w pewien sobotni wieczór z kolegami. Z różnych względów Rose chciała być blisko ze swymi młodymi podopiecznymi, dlatego zdecydowała się odwiedzić klub, który zachwycił nie tylko Tomasa, ale był również popularny w kręgach młodzieży, która chciała być... Jak oni to obecnie nazywali... TRENDY. Faktycznie, to miejsce miało coś w sobie. Ta duszna, przesycona skrajnymi emocjami atmosfera, wielokulturowość bywalców tego lokalu. To wszystko czyniło go na swój sposób atrakcyjnym. Kolejne spojrzenie. Tym razem wampirzyca zauważyła coś ciekawego. W tłumie rozgrzanych, rozbawionych ludzi mignęła znajoma twarz. Znajoma to zbyt mocno powiedziane. Adrien Mills, młody wampir, syn tego Markusa, jak zdążyła się dowiedzieć. Rose uwielbiała obrazy starego Toreadora, była w nich za razem siła i kruchość, rozpacz i szaleńcza radość. Wszystko zaklęte w ferii barw i kształtów. Pasja zamknięta i uwięziona w formie. Czy Adrien też był artystą? Rose nie wiedziała tego, mężczyzna sam wyglądał jak dzieło sztuki. Jego rysy zdawały się wyjść spod dłuta samego Fidiasza lub Michała Anioła. Kobieta rozsiadła się wygodniej i zaczęła bacznie obserwować młodego Kainitę, z braku innego ciekawszego zajęcia.





Jak się wkrótce okazało wampir przyszedł tu zapolować. Po chwili u jego boku pojawiła się apetyczna blond piękność. Wampirzyca uśmiechnęła się z uznaniem.

- Co taka piękna dziewczyna robi sam w taką noc jak ta? - zirytowana Rose oderwała wzrok od Millsa i przeniosła na barczystego, opalonego jegomościa, który rzuciwszy tę trywialną i oklepaną formułkę
przysiadł się do jej stolika.

- Czy coś Ci się nie pomyliło koleś, szukasz guza geju jebany? - owłosiona, umięśniona, pokryta tatuażami łapa zacisnęła się na blado różowej koszulce polo.

Podrywacz, który jeszcze przed chwila tryskał humorem i pewnością siebie, zastygł z na wpół otwartymi ustami wpatrzony w wielkiego, łysego draba w koszulce Lonsedale.*

- Sorrrry... Stary... - niedoszły Casanova odskoczył od stolika jak oparzony, potknął się po drodze oblewając kogoś trzymanym przez siebie kurczowo piwem.

Ros zachichotała i wróciła do przerwanej w tak nietaktowny sposób obserwacji Adriena na łowach. Na początku nie mogła go znaleźć, gorączkowo przebiegała wzrokiem po zgromadzonych w klubie ludziach, aż w końcu. Długie blond włosy, krótka, lekko błyszcząca sukienka... tak to była ona. Toreador wraz ze swoją potencjalną ofiarą kierowali się ku wyjściu. Wampirzyca, zgasiła cygaretkę, wstała, wygładziła czarną, satynową spódnicę i ruszyła w kierunku parkietu. Jej smukłe ciało wyginało się w rytm, tak przez nią nielubianego łomotu, który ktoś, zapewne głuchy, nazwał muzyką. Po chwili zniknęła w tłumie tańczących.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 12-10-2009 o 01:55.
MigdaelETher jest offline  
Stary 12-10-2009, 10:19   #82
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Dziesięć osób.

Tylko dziesięć osób dzieli każdego człowieka od dowolnej osoby na świecie.

Tylko dziesięć osób, dziesięć nazwisk, numerów telefonów, dziesięć rozmów, by odnaleźć to, co zagubione.

Ludmiła czuła się jak pająk na obcej pajęczynie znajomości. Nocami śniła męczące sny, w których płynęła w morzu rozmiękających papierów, pismo rozmywało się, rozpływało w ciemnej wodzie. Nazwiska i numery telefonów rozplatały się i zmieniały w wodorosty, które zalepiały oczy, oplątywały nogi, wciskały się do ust i Ludmiła tonęła. Na odległym brzegu brat machał do niej ręką.


Ludmiła płynęła tak od trzech lat, i była już naprawdę zmęczona. A w takich miejscach jak to, wypełnionych ludźmi jak puszka sardynkami, musiała przyznać sama przed samą, że płynęła na próżno, może nawet w niewłaściwym kierunku.
Musiała przyznać, że nie miała nic, a własna bezradność była tym, co Ludmile nie miało wszak prawa się przydarzyć.

Oto się przydarzyło.

Męczyło ją przeczucie, że na nic mozolne szukanie, logiczne łączenie faktów, na nic drobiazgowe śledztwo Ethana, jeśli nie trafi im się uśmiech losu - ta pierwsza osoba. I Ludmiła zaczęła szukać na chybił trafił, prześlizgując się jak dłoń pływaka po myślach przypadkowych osób. W swojej pogodzie ducha miała mimo wszystko nadzieję, że zdarzy się jej ten łut szczęścia - i w morzu ludzkich myśli jej dłoń spotka tę jedną, która odmieni wszystko, i wyłowi ją spośród innych.



***

Właśnie szukała, próbując ignorować zagadującego ją mężczyznę. Niezrażony mizernym zainteresowaniem Polki Anglik właśnie się chwalił, że ma zamek w Szkocji.
- My mamy gospodarstwo - odparła Ludmiła uprzejmie i machinalnie.
Myśli pana na szkockich włościach krążyły wokół jednego - bujnego biustu Ludmiły, opiętego szydełkowaną bluzką w kolorze głębokiego fioletu.
Nie był zresztą odosobniony w swoich pragnieniach spędzenia nocy w towarzystwie. Umysł Polki dotykał delikatnie myśli tańczących i Ludmiła miała wrażenie, że coś się do niej przykleja, że oblepia ją jak ślina to wszechobecne pragnienie miętoszenia, ocierania i rozbierania.
- A z pochodzenia jesteśmy uszlachconymi Tatarami - Lena pochwaliła się wynikami genealogicznych poszukiwań, bezbłędnie wyczuwając możliwość zostania gwiazdą wieczoru. Szkocki książę z bajki momentalnie zmienił front, wycelowując armaty swego wątpliwego wdzięku w drugą siostrę. Ludmiła spojrzała na Lenę ze zdziwieniem. Czy to możliwe, żeby ta inteligentna, wykształcona i o wiele bardziej doświadczona w stosunkach damsko-męskich dziewczyna poleciała na taki tani bajer? Ludmiła, znając dobrze swoją siostrzyczkę, miała na to tylko jedno wytłumaczenie - chwila, w której Lena osiągnie stan uchlania, w którym będzie należało odizolować ją od społeczeństwa, była już bliska.

Tymczasem Ludmiła pozwalała siostrze się bawić. W odróżnieniu od ostatniego łupu Leny - ciemnoskórego chirurga o aparycji King Konga - pseudo-Szkot wydał się jej nieszkodliwy. Z Kenijczykiem sprawa była ciężka - nie dość, że puszczony w trąbę po tygodniu nie chciał przyjąć tego do wiadomości i prześladował Lenę w sposób niezwykle pomysłowy, to jeszcze siostra bezrozumnie zdążyła się pochwalić nim rodzicom. W wyniku czego Ludmiła do tej pory musiała tłumaczyć matce, że Lena nie puszcza się na prawo i lewo (półprawda), że z chirurgiem to była tylko przyjaźń (gówno prawda), a Mugatma to nie jest cygańskie imię (jak raz nie musiała kłamać).

Lena po prostu czuła się jak ryba w wodzie w atmosferze nieustającego podrywu, od którego Ludmiła, oblepiona cudzym pożądaniem, właśnie odcięła się grubą ścianą swoich myśli.

Poszukiwania dały jednak jakiś skutek. W okolicach parkietu krążyły dwie osoby, które nie powinny myśleć. Nie powinny też chodzić, mówić... Nie powinny być. Bo były martwe.

Piękna, smukła kobieta zniknęła Ludmile w tłumie, ale mężczyznę miała jak na dłoni. Wyglądał jak stały bywalec tego przybytku, i ani wyglądem, ani zachowaniem nie wyróżniał się z tłumu. Jego myśli również wpisywały się w wszechobecne pragnienie bliskich kontaktów z drugą osobą. Właśnie zogniskowały się na ładniutkiej blondynce w sukience przypominającej skórę pstrąga, której Ludmiła nie założyłaby za żadne skarby świata - z prostej przyczyny - takie ciuszki najlepiej wyglądały na wieszakach. On się uśmiechnął, ona zatrzepotała rzęsami, i wszystko zmierzało najwyraźniej stronę najstarszej zabawy świata. Tylko jedna rzecz była nie tak - mężczyzna był martwy. Ludmiła upiła łyk piwa i wychwyciła jeszcze jedną myśl mężczyzny "żeby nikt nie zobaczył".

Poruszyła się niespokojnie. Czego nie zobaczył? Co niby niezwykłego jest w pospolitym obmacywaniu się w kiblu na imprezie? Ściany tutejszych toalet oglądają takie sceny codziennie. Przed oczami stanęło jej sterylne prosektorium i zwłoki przykryte białym prześcieradłem. Zwłoki, w których było zbyt mało krwi. Po plecach przebiegła jej strużka zimnego potu. Wstała gwałtownie, wywracając swoje piwo.
Muzyka zmieniła się w jednostajny jazgot. Ludmiła przeciskała się przez tłum na schodach, bezwzględnie pracując łokciami.

W połowie schodów przystanęła, przytrzymując dłonią krzyżyk na łańcuszku, żeby w tłumie nikt go jej nie zerwał. Martwy mężczyzna z pstrągową blondynką właśnie opuszczali okolice parkietu. Ludmiła oszacowała dzielące ją od nich kłębiące się ludzkie mrowie.

I zamarła. Olśniona i zachwycona. Smukła kobieta, która również była martwa, siedziała przy odległym stoliku, i patrzyła na Ludmiłę, albo tylko w jej kierunku. W wąskiej dłoni trzymała papieros, dym oplatał smukłe palce. Wydawała się zdystansowana wobec łomoczącej muzyki, wobec wrzasków i dzikiej zabawy, spokojna i delikatna.
I wydała się Ludmile tak bliska i znajoma w swoim skończonym pięknie i wdzięku, który promieniował z jej sylwetki, choć siedziała nieruchomo.

Ikona. Święta z ikony cioteczki Zoi. Te same idealne rysy, wpatrzone w nieskończoność oczy, to samo ułożenie dłoni. Ludmiła zapomniała o martwym mężczyźnie, a także o tym, że i ta kobieta nie miała w sobie życia. W tym dalekim kraju znalazła okruch domu - i uśmiechnęła się do własnych wspomnień, do świętej pamięci cioteczki Zoi, która tak kochała tę ikonę, i do kobiety na drugim końcu klubu - która była tej ikony może nie żywym, ale wiernym odbiciem. Szczęście rozjaśniło twarz Ludmiły.

Chwila minęła. W ciszy pomiędzy dwoma utworami Ludmiła usłyszała wyraźnie... ciszę. A konkretnie - brak wysokiego głosu jej siostry. A skoro Lena nie rozmawiała, musiała robić co innego. Ludmiła odwróciła się na pięcie i wpadła z powrotem na pięterko. Oczywiście - jej siostra już splotła się w uścisku z pseudo-Szkotem, który był najwyraźniej tak napalony, że nie zamierzał nawet fatygować się gdzieś na ubocze w celu realizacji swoich pragnień.

- Przepraszam - oznajmiła Anglikowi, wyszarpując mu siostrę z objęć.
- Idziemy - oznajmiła Lenie kategorycznie.
- No co jest? - zaprotestował pseudo-Szkot.
- No coooo? - zawtórowała mu Lena.
- Oczko ci poszło, ladacznico, idziemy do kibla - poinformowała Lenę po polsku.
- Książę pan niech sobie znajdzie bardziej trzeźwy obiekt - zajadowiciła do Anglika i pociągnęła siostrę ze sobą.

***

- Ludmiłaaaa, jesteś potworem - narzekała Lena z kabiny. - Jesteś psem ogrodnika. Sama nie skorzystasz i innym nie dasz.
- Jestem twoim mózgiem zewnętrznym. Ostatnim razem jak się przespałaś po pijaku z... nawet sama nie wiesz kim, miałaś moralniaka przez dwa tygodnie.
- Przynajmniej sypiam z kimś.
- A to ci dopiero zasługa...
- A ty zostaniesz strzygą, siostrzyczko
- wybełkotała Lena triumfalnie.
- Niby dlaczego?
- To prasłowiańskie wierzenie. Jeżeli kobieta umarła jako dziewica, wstawała z grobu jako strzyga. Dlatego zmarłe dziewczyny rozdziewiczali przy użyciu patyka.
- Niesamowite. Nie wiedziałam. Wiem za to, co spotykało w bajkach złe, złośliwe i puszczalskie siostry.
- Złe siostry były zawsze starsze
- mruknęła Lena przez drzwi. - Kocham cię Luda, ale mogłabyś dać sobie trochę luzu, wiesz? Zamierzasz tak żyć do usranej śmierci?
- Jak żyć?
- Sama.
- Teraz nie mam na to czasu
- ucięła ostro Ludmiła.
- A potem okaże się, że go zabraknie, zobaczysz. I że nie będzie już więcej szans.

Ludmiła nie skomentowała. Dopchała się wreszcie do lustra i zaczęła poprawiać makijaż. Tymczasem Lena w kabinie uznała, że to najlepszy moment na występ wokalny i przybliżenie Anglikom arcydzieł ckliwej ballady Cyganów rosyjskich. Jej wysoki głos zawibrował tęsknie w białokafelkowanym pomieszczeniu.

Dzień i noc,
o tobie ciągle myślę
Dzień i noc
twój obraz w oczach mam
serce me
do ciebie chce należeć
pozwól bym
nie został teraz sam


Ludmiła pociągnęła usta szminką i wyciągnęła telefon. Ethan nie odbierał, co wprawiło pogodną zazwyczaj Ludmiłę w zgryźliwy nastrój. Ethanowi nie zdarzały się spóźnienia. Nigdy. Miał tu być ponad kwadrans temu. Ludmiła, która straciła brata, nie cierpiała, kiedy bliscy jej ludzie znikali. Nawet na kwadrans.

Lena wydzierała się w kabinie.

Tylko raz
jest w życiu
taka chwila,
kiedy ktoś
swe serce
oddać chce


- Skończyłaś?
- Nieee...
- Idziemy na zewnątrz, musisz się przewietrzyć.
- Tu mi dobrze.

Tylko raz
w ten chłodny, zimny wieczór
pokochać zechciej mnie


- Luda?
- Jestem.
- Będę rzygać.
- Nie krępuj się.


Ludmiła oparła się plecami o drzwi kabiny, za którymi jej siostra oddawała hołd naturze. Zadzwoniła jeszcze raz, z tym samym skutkiem.
Lena pluła w muszlę i przysięgała na wszystkie świętości, że nigdy-przenigdy już się tak nie zrobi. Wyglądało na to, że spędzi tam dłuższą chwilę.

Ludmiła miała nadzieję, że jak tylko wyjdą, w zasięgu wzroku pojawi się sto kilo żywej wagi Ethana, zapakują wespół-zespół tę pijaczkę do taryfy, a Ethan udzieli jej odpowiedzi na kilka pytań. Tymczasem jednak postanowiła zaczerpnąć z żywej krynicy wiedzy o istotach nadnaturalnych, jaką była jej nieoceniona siostra. W dawnych wierzeniach tkwiło zdumiewająco wiele prawdy.

Zapukała do kabiny.

- Dobrze się czujesz?
- Nie. Właśnie wyrzygałam duszę.
- E tam. Wychodź, pójdziemy na kawę. Lena, słuchaj, jakie potwory są martwe i piją krew?

Z kabiny dobiegło soczyste smarknięcie.
- Różne. W jakim kręgu kulturowym?
- U nas.
- No to będą upiry i wąpierze.
- Wą... co?
- Wąpierze. Wampiry.


 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-10-2009 o 19:22.
Asenat jest offline  
Stary 12-10-2009, 11:11   #83
 
uzziah's Avatar
 
Reputacja: 1 uzziah nie jest za bardzo znanyuzziah nie jest za bardzo znany
Jego sen był lekki i czujny, wyuczony przez lata praktyki. To niejednokrotnie ratowało mu życie. Takich rzeczy nie można zapomnieć, ani się oduczyć. Słyszał jak krople wody miarowo uderzały o podłoże, także kiedy ona wchodziła do pokoju. Domyślał się, że jest naga i kusiło go żeby się odwrócić. Znał jej ciało doskonale, mimo to wciąż był nim zafascynowany i za każdym razem sprawiało na nim ogromne wrażenie. Jednak nie, chciał jeszcze chwile poleżeć, jeszcze pięć minut i zastanowić się...
- To chyba dobry czas żeby porozmawiać o poważnych sprawach. Może zbyt lekko do tego wszystkiego podchodze?!
Chyba gdzieś w głębi duszy wiedział, że rodzi się uczucie ktorego się obawiał. To jednak nie było pięć minut. Gdy tylko usłyszał dochodzące z pokoju obok odgłosy uruchamianego komputera czym prędzej otworzył oczy i wstał.
-Hmmm znów komputer
W dzisiejszych czasach cieżko jest funkcjonować bez komputera, możnaby pokusić się o stwierdzenie że jest to niemożliwe. Aleister to wiedział, ale mimo to traktował je jako zło koniczne, jakkolwiek czasem przydatne. Zastanawiał się i dziwił jak to możliwe ze bądź co bądź JEGO kobieta poświecała tyle samo uwagi i czasu tym maszynom co i jemu. Zdawał sobie sprawę, że to śmieszne... w końcu jak można byc zazdrosnym o maszynę. Jednak można...
-Taki już jestem i nic na to nie poradzę.
Tak zawsze myślał i tak to sobie tłumaczył. Chyba urodził się parę wieków za późno.
Stare dobre powiedzenie, że człowiek boi się tego czego nie rozumie w tym przypadku zdawalo się być na miejscu bardziej niż możnaby się tego spodziewać. Aleister nie do końca rozumiał i nie do końca ufał temu mnemonicznemu językowi jaki został wymyślony aby człowiek porozumiał się z maszyną. Sarah zdawała się znać go aż za dobrze.
Czas pomyśleć po wojskowemu, trzeba poznać wroga żeby umiec z nim walczyć... lub poprostu jeśli nie możesz kogoś pokonać... przyłącz się. Tak czy inaczej Sarah będzie w stanie mu pomóc.
Okrył swoje ciało ręcznikiem pozostawionym po wieczornej kąpieli i poszedł zobaczyć co robi jego kobieta. Starał zachowywać się dość głośno, nie lubił się skradać. Wolał zaznaczyc swoją obecność; tak by zachować choć cześć prywatności jaką sam zawsze szanował; żeby nie zastać jej w niezręcznej sytuacji. Mimo to po wejściu do pomieszczenia zauważył na jej twarzy lekkie zaklopotanie. Postanowił jednak nie dać po sobie tego poznać.
-Później zapytam się co się stało.
-Dzień dobry Kochanie! Jak się spało?
tu nastąpiła lekka przerwa, choć wcale nie spodziewał sie natychmiastowej odpowiedzi i kontynuował.
-Jesteś dziś zajęta? Może wyszlibyśmy gdzieś, co ty na to?
W tym czasie podszedł do niej i pocałował w szyję delikatnie odsuwając włosy.
-Ślicznie wyglądasz i jak zwykle pięknie pachniesz.
Czekał na jej rekację. Był ciekaw czy sama powie mu co się stało i cyz uda im się gdzieś wyjść.
 
__________________
Bohater jest człowiekiem, który kłóciłby się z Bogami i budził diabły w sporze o swą wizję...

Ostatnio edytowane przez uzziah : 12-10-2009 o 11:14.
uzziah jest offline  
Stary 12-10-2009, 13:09   #84
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Na dźwięk jego głosu aż podskoczyła na krześle. Zamknęła szybko laptopa. A kiedy pocałował jej szyję... poczuła się winna. Wcale nie udało się jej ukryć zmieszania. W końcu to, co robiła, było, w najlepszym razie, wysoce niestosowne. Grzebanie w cudzym życiorysie, zwłaszcza osoby, zdawało się bliskiej, bez jej zgody…

Sarah szybko wyślizgnęła się mężczyźnie. Odsunęła się od niego. Zakryła dokładniej szlafroczkiem, ale po chwili zdała sobie sprawę z bezsensowności swojego zachowania. Przecież przez tę zwiewną tkaninę wszystko było widać.

- Noo,… - ugrzęzło jej w gardle. Odchrząknęła lekko. – Możemy gdzieś wyjść.

Serce waliło jej niemiłosiernie. Czuła się jak dziecko przyłapane na niestosownym zachowaniu.
Nie patrzyła w oczy mężczyźnie, z którym łączyło ją przecież tak wiele. Starała się opanować. Co chyba za bardzo jej nie wyszło.

Wyminęła Aleistera. W drzwiach rzuciła tylko.

-Myślałam o Pozition. – Starała się aby jej głos brzmiał naturalnie i nie zdradzał zdenerwowania. – Zaraz się przebiorę. Weźmiemy taksówkę. No chyba, że ślubowałeś życie w czystości, hmmm… to znaczy w trzeźwości. – Uśmiechnęła się, już bardziej naturalnie na ten niezamierzony żart.
I szybko udała się do sypialni, aby coś na siebie założyć.

Przebierała wśród swoich rzeczy, jakie miała u Aliestera. Trochę tego było. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że aż tyle tego przeniosła do domu swojego kochanka.

W końcu znalazła. Mała czarna jest dobra na wiele okazji.



Poprawiła włosy. Dobrała drobną biżuterię, coś z tego, co otrzymała od Aleistera w prezencie.

~Źle robisz!~ zabrzmiał metaliczny pogłos w jej głowie, ale go zignorowała. ~Związki powinno się budować na zaufaniu! ~ głos ciągnął nieubłaganie.
~Znalazł się specjalista od spraw damsko-męskich. Porozmawiamy o tym kiedy indziej.~

- Aleister, kochanie. Ja już jestem gotowa – zawołała, nie wychodząc nawet z pokoju.

- Ja również jestem gotowy. Zatem chodźmy. – Mag stał w drzwiach.

Sarah spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. Była pewna, że ubrała się dość szybko. Chyba jednak było inaczej.

W tym przekonaniu utwierdził ją odgłos parkującego samochodu. Aliester musiał już wezwać taksówkę.

Podał jej rękę, aby pomóc wstać. Przy drzwiach podał płaszcz. Otworzył drzwi. Był szarmancki jak zawsze. Sarah to lubiła. Uważała, że współcześni mężczyźni w przeważającej części zbyt łatwo poddali się feministkom i zapomnieli o dobrych manierach. Ale Aleister do tego rodzaju mężczyzn nie należał.

Wsiedli do auta. Całą drogę milczeli.

Taksówka zatrzymała się przed klubem. Aliester zapłacił kierowcy. Wysiadł. Obszedł samochód i otworzył drzwi po stronie Sarah, podając jej rękę, aby mogła wysiąść.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 12-10-2009, 14:41   #85
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
~Ostatnie dwa lata były obfitujące w wydarzenia i pracę. Przede wszystkim pracę.~ tylko ta myśl przebijała się z trudem do umysłu Szona. Dzięki fałszywym papierom, załatwionym dzięki znajomościom Sama Davies'a udało się chłopakowi ukończyć wieczorową szkołę pielęgniarska. Cóż z tego, skoro wiele miejsc zajętych jest przez przybyszy ze wschodu i to z dyplomami wyższych uczelni. Jak do tej pory szczęście nie uśmiechało się do chłopaka pod względem pracy. Te kilkanaście zastępstw w karetkach było na razie najbardziej opłacalnymi fuchami jakich się imał.
~Cad White mówił, iż ma coś dla mnie na Erkach, mam nadzieje, iż fortuna się odwróci i to będzie to.~ Po czym potrząsnął głową w starym nawyku odgarniającym włosy z czoła. Całkowicie niepotrzebnym, gdyż rude włosy obcinał od dłuższego czasu bardzo krótko, tak aby nie przeszkadzały mu w pracy, czy też, co jest o wiele ważniejsze w walce. Nie tylko to się zmieniło, z drobnego chłopaka przemienił się w dobrze zbudowanego mężczyznę, może nie najwyższego, bo cóż to jest w dzisiejszych czasach metr osiemdziesiąt wzrostu.
Szon z uwagą zlustrował otoczenie. Domek przez ostatnie dwa lat też się zmienił. Przybyło wiele używanych, lecz całkiem porządnych przedmiotów. W salonie Dana wykłócała się z Elizabeth Swan. Jak zwykle poszło o program. Ośmiolatka domagała się Cartoonów, trzynastoletnia Beth Romatici. W pokoju obok, Fred Swan, brat bliźniak Beth, grał właśnie w jakaś strzelankę na komputerze, pewnie w Unreala albo Dooma bo tylko to chodziło na tak starym sprzęcie.
Szon energicznie wstał z głębokiego skórzanego fotela w którym drzemał. Zerknął na zegar z kukułką.
~Wpół do jedenastej, godzina, jeszcze młoda, dawno nie byłem w żadnym klubie trzeba to nadrobić.~
Przygotował się do wyjścia.
Sztylet umocowany w pochwie na lewym przedramieniu wychodził gładko. Sprawdził plecaczek dar od Deidre, wszystko było na swoim miejscu, nawet dowód, wiek oczywiście był fałszywy.
~Szon Borowski, dwadzieścia dwa lata. Jakby to miało znaczenie od dwunastego roku życia radziłem sobie dobrze sam.~
Wszystko to było tak śmieszne, iż po raz kolejny wybuchnął głośnym śmiechem. Rzeczywiście potrafił sobie radzić czy to samodzielnie czy też z pomocą swoich sprzymierzeńców. Prawdą też było, iż nie pozyskał by żadnego gdyby nie było w nim niezmierzonej woli walki i przetrwania. Takimi samymi cechami charakteryzowały się wszystkie dzieciaki, którymi się opiekował i opiekuje.
~ Na fałszu stoi cały świat, grunt aby wiedzieć co jest ważne~ pomyślał, przypominając sobie, iż według fałszywych papierów i wpisów w Opiece Społecznej adoptował Danę, i jest opiekunem prawny bliźniaków, nawet za tym szły jakieś drobne i śmieszne kwoty. Chłopak sam przed sobą nawet nie chciał przyznać jak wiele zawdzięczał Samowi Davies'owi.
Przed wyjściem wszedł do pokoju Freda.
- Fred, Fred. Tu Ziemia – zawołał do chłopak pogrążonego w grze.
- No. - odpowiedział monosylabą blond młodzian.
- Wychodzę twoja głowa aby Dana była przed północą w łóżku, dopilnujcie tego z Beth.
- OK.
- Po tych słowach chłopak znowu pogrążył się w grze.
Okolica również zmieniła się przy pomocy chłopak przez ostatnie dwa lata. Może po bliźniaczych domkach nie było widać zamożności, lecz czysto i spokojnie było wszędzie. Parę wizyt poprzez Penumbrę w postaci Crinos i niechciany element bardzo szybko rezygnował z mieszkania w takiej okolicy. Pozostali tylko ludzie sprawdzeni, chociaż niektórzy z nich byli wielkimi ekscentrykami. W strategicznych miejscach wyryte były glify Garou przypominające nieobeznanym tylko artystyczne ryty. Torowiskiem w pobliżu przejechał skład towarowy zakłócając nocną ciszę.
Chłopak szybko dotarł do klubu, który był najbliżej. Tłok był straszliwy i to już zdziwiło Szona. ~W tym dniu tygodnia o tej porze w tym klubie nie powinno być takich tłumów~ pomyślał sącząc powoli małego Fostera z oszronionego kufla.
~Trzeba się temu przyjrzeć dokładniej, już dawno nie patrolowałem okolicy Penumbrą~
W ubikacji dokonał skoku w bok.

Krajobraz zmienił się radykalnie.

Ściany klubu stały się nagle przeźroczyste, w jego środku wyrastał wiktoriański dom Merencerów. Szon wiedział, iż gdy wszedł po schodach na pierwsze piętro, wszedł do gabinetu spotkałby tam Euzebiasz . Za życia był on antykwariuszem, a i po śmierci nie porzucił on swojego księgozbioru, w którym było nawet kilkanaście inkanabułów. Lecz teraz Szon nie miał czasu. Szybko powrócił do swojej naturalnej postaci.
Rudoczarny wilk stepowy przez chwilę jeszcze stał intonując prośbę do Gai, aby ta użyczyła mu swych mocy. Zmysły wyostrzyły się poza granice dostępną nawet zwierzętom. Usłyszał zew epifaniaków bólu, poczuł w nozdrzach zapach epifaniaków krwi. Niedaleko tylko z dwa kilometry.
Szybko pomknął po widmowych schodach klubu na parter. Okolica tylko trochę przypinała tą z dwudziestego pierwszego wieku. Istniejące budynki najczęściej były tylko przejrzystymi duchami z rzeczywistości, zaś jak prawdziwe odbijały się budynki, które już dawno zostały wyburzone. Na rogu ominął stojący na środku ulicy i zajmujący cześć chodnika średniowieczny donżon. Tuż obok był zaparkowany Ford T, który pewnie wiele znaczył dla właściciela. Szon gnał przed siebie poddając się zewowi. Dwie przecznice dalej minął ogromny dąb wyrastający z widmowego domku. Obok dębu jak zwykle medytował odziany w skóry Eretoin Druid Starej Wiary. Szon pozdrowił go krótkim skowytem.

W końcu dotarł.

Przy tej ulicy było kilka klubów.
Na parkingu jednego z nich gromadziły się epifaniaki bólu wyglądające jak połączenie wielu maszyn tortur oraz krwi, wielkie czerwone ameby. Przemiana jak zwykle była szybka i płynna. Olbrzymi, prawie trzy metrowy Crinos w ciemnozielonym polarze z aplikacjami jasnoniebieskiego w czarnych dżinsach i skórzanych butach, przejrzał się w metalowej plakietce ozdabiającej powiększone paski od plecaczku. Gdy już poczuł, iż przekracza barierę ponownie przemienił się w Lupusa.
Znalazłszy się na parkingu w rzeczywistości (albo tym co poniektórzy uważają za rzeczywistość) jego wyostrzone zmysły zaatakowała gama zapachów i odgłosów, a mózg przetworzył je na potrzebne informacje. Był przygotowany na walkę na śmieć i życie.

[inicjatywa trzy sukcesy][z pierwotnych instynktów 3] Łącznie 6 sukcesów
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 12-10-2009 o 22:06.
Cedryk jest offline  
Stary 12-10-2009, 19:26   #86
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
Adam szedł ulicami Anglii i zastanawiał się nad wydarzeniami z ostatniego czasu. Zaginęli wielcy magowie, przywódcy wilkołaków, wielka rada wampirów. A on sam od dawien dawna nie spotkał ani nie słyszał nic o obserwatorach w tej okolicy. Od ponad dwóch lat nie czół również tych emocji, tego elektryfikującego uczucia towarzyszącego spotkaniu innego przedstawiciela swojego gatunku. Uppon Hull popadało w zapomnienie.

Anarchiści zyskiwali coraz to większą władzę i wpływy. Młody, wampirzy książę nie był w stanie w stu procentach panować nad sytuacją. Adam pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że niedoświadczony wampir w ogóle nie panował nad sytuacją. Mógł się pokusić o stwierdzenie, że jako taka równowaga w mieście była zachowana tylko i wyłącznie dzięki potężniejszym od niego, starszym wampirom. Gdyby było inaczej Uppon Hull już dawno spłynęło by krwią – nie tylko ludzką.

Nauczyciel historii nie wyczuwał również w okolicy żadnego potężnego Caernu. A moc wszystkich dotychczas poznanych mu miejsc znacznie zmalała, a niektórych była wręcz niewyczówalna.
- Ale się porobiło – powiedział półgłosem i skręcił w kolejną alejkę prowadzącą do nikąd.

Tej nocy Adam nie miał celu. Nie chciał wracać do domu. Tam czekały na niego tylko nuda i kolejne samotne godziny. Nie miał nic do roboty, nie miał pomysłu na najbliższe godziny, ani nie miał ochoty na powrót w cztery ściany. Postanowił więc podróżować. Pieszo, autobusem, metrem. Miał ochotę zwiedzić miasto. Po raz enty z kolei przejść się tymi samymi ulicami, odwiedzić te same miejsca, porozmawiać z tymi samymi bezdomnymi.

Gdzieś niedaleko niewielkiego hipermarketu mieszkał pewien weteran wojenny. Z tego co mówił, służył w armii USA podczas konfliktu w zatoce. Teraz, ponad dziesięć lat później, był zwykłym bezdomnym żebrającym na parkingu. Adam dał mu kilka monet i banknotów. Niewiele. Lepsze to jednak niż nic. Nauczyciel szanował umiejętności i wiedzę bezdomnego. Czasami najmował go do różnych prac. Czasami zapraszał do siebie na coś ciepłego, czy by mógł się wykąpać. Młodzieniec czuł wtedy, że robi coś dobrego. Bezdomny zaś odwdzięczał mu się nieraz informacjami, nieraz rozmową o dawnych czasach. Była to nie zobowiązująca do niczego znajomość.

Adam wędrował po mieście. Zaglądał w zakamarki, ciemne uliczki i odwiedzał znajome sklepiki. Dzisiejsza noc zapowiadała się na długą i nudną.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...
rasgan jest offline  
Stary 13-10-2009, 20:18   #87
 
Khemi's Avatar
 
Reputacja: 1 Khemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znany
Park centralny
David Heintz
Wampir zaśmiał się głośno gdy młodzieniec znów rozpoczął swoją tyradę. Śmiał się głośno, gdyż głos tamtego stawał się cieńszy ... niechybny znak, że niedługo sobie pójdzie. Czasami ... czasami zadawał sobie pytanie, gdzież to się udają, ale pewnie zostają jakoś wchłonięci ... no cóż, to chyba było jedno z pytań, na które odpowiedź nie zostanie poznana ... albo, na którą nie ma sensu szukać odpowiedzi? No cóż pewnie zawsze gdzieś się tam kryli, ale to ich sprawa ... tylko i wyłącznie ich ... on mógł być sam!
"Ruszasz się, czy długo będziesz tak tutaj sterczał" ... "Posłuchaj mnie gówniarzu, nie mam zamiaru się z tobą spierać, więc zamknij na razie tą cholerną jadaczkę, muszę chwilę pomyśleć!" W myślach krzyczał, właściwie to darł się ... ale cóż było robić ... poza tym chłopaczek miał rację, mógł się ruszyć, być może w klubie zobaczy coś przyjemnego ... o tak! Klub wydawał się wyśmienitym pomysłem!
Heintz praktycznie podskoczył z radości, gdy przez park ruszył w stronę klubu Position. Przynajmniej przez chwilę mógł się rozkoszować spacerem. Park był piękny ... albo nie? To zależy oczywiście od tego jak się na niego patrzyło, ale powierzchownie ... och tak powierzchownie mógł przyciągać. Aż chciało się zawyć do księżyca ... tak dla żartu? Może ktoś by pomyślał, że jest tutaj jakiś wilczek ... ohh to byłby wyśmienity pomysł ... oczywiście gdyby miał jakąś publiczność? Może księcia ... tak ... ten zdecydowanie nadawał się, żeby zrobić mu jakiś numer. Był taki nadęty, taki pewny siebie. Jakby pozjadał wszystkie rozumy ... jego problem, coś się wymyśli ... a wampir coraz bardziej zbliżał się ku swojemu celowi ...
Po drodze spostrzegł mężczyznę w długim płaszczu, idącego skrajem parku. Mężczyzna ten dziwnie przyjrzał się wampirowi, jednak nie wykazał ani jednej oznaki strachu, wrogości, namiętności, pasji, czy jakiegokolwiek uczucia. Spojrzał na niego w sposób, w jaki zwykł patrzeć na niego jego ojciec, gdy coś przeskrobał. David wzdrygnął się do tej myśli i szybko odwrócił. Sam nie wiedział dlaczego, ale nie miał zamiaru mieć kolejnego ojca w głowie przez kolejne godziny. Teraz był syty, jak rzadko kiedy a jegomość nawet nie wyglądał apetycznie.
Ruszył dalej w stronę klubu, i mijając posterunek policji skręcił w Wilberforce street. Teraz już widział klub i pewniejszym krokiem ruszył w Tamtą stronę.



Grimston st / George St.
Adam

Adam wchodził właśnie w krótką ulicę Grimston odchodzącą od parku centralnego. Przystanął na chwilkę na rogu, gdy dobiegł go głośny śmiech z obszaru parku. Chwilkę zajęło mu namierzenie właściciela głosu i śmiechu. Dostrzegł wysokiego mężczyznę ubranego w wygodne, dżinsowe spodnie i czarną koszulkę T-shirt. Przy chłodzie panującym o tej porze było to bardzo dziwne, chociaż zapewne nie dziwniejsze niż rozmowa, jaką mężczyzna prowadził sam ze sobą.
Historyk przyglądał się przez moment temu dziwactwu z sarkastycznym uśmiechem, nie mogąc określić tego, do jakiego gatunku ów przynależy. Nawet go to nie interesowało, zapewne zwyczajna zagubiona dusza, czy jakiś pijaczyna. Trzymał się jednak na nogach równo i najwyraźniej zmierzał w kierunku posterunku policji. Adam nawet nie sięgnął pod poły płaszcza. Coś mu mówiło, iż ta niewydarzona istota nie jest warta zachodu. Zagryzł zęby bardziej w sarkastycznym grymasie, gdy koleś spojrzał w jego stronę, mierząc go wzrokiem przez moment zdający się nie trwać dłużej niż mrugnięcie. Potem ich spojrzenia się rozbiegły. Jegomość podążył dalej, jakby zniechęcony samą obecnością Adama. On sam natomiast poszedł Grimston street w kierunku jednej, z głównych ulic.
Gdy doszedł do George street z klubu zaraz na rogu dobiegły go głosy wielu ludzi. Śmiechy, okrzyki i rozmowy. Spojrzał na szyld i uśmiechnął się do siebie. Napis brzmiał „Laser Quest”. Jak to się stało, że wcześniej tu nie trafił? Przeszedł Hull wzdłuż i wszerz podczas takich wędrówek wieczornych a to miejsce mu umknęło. Wszedł do środka a przywitało go tylko spojrzenie jednego młodego chłopaczka, akurat palącego papierosa przy drzwiach wejściowych. Chłopak miał plakietkę ze srebrzystym napisem „Andy”. Musiał być z obsługi, ale Adam nie zastanawiał się nad tym. Szybko przyswajał informacje i równie szybko oceniał to, które z nich są istotne i warte zapamiętania, a które nie były przydatne.
Rozejrzał się po klubie – pierwszy rzut oka – przy barze brak alkoholu i tylko napoje chłodzące. Na stołach – menu, jak w restauracji, aczkolwiek wyglądem klub przypominał typowy bar. Kolejny rzut oka – kilka stołów bilardowych i kilkanaście maszyn do różnego typu gier. W klubie znajdowało się kilkanaście osób. Jedni grali w snookera, inni na grach. Grupka ludzi stała przed monitorem co jakiś czas wyświetlająca punkty. Szybkie spojrzenie i Historyk przyswoił informacje: Luke Skywalker: 1248 pkt, Psycho: 819 pkt., Khemi: 457 pkt., Joli: 310 pkt., Ośmiornica: 298 pkt.
Dzieciaki przy monitorze przekrzykiwały się jedne przez drugich – „Wchodzimy jeszcze raz – tym razem Cię załatwię”, krzyczał jeden. „Chyba śnisz burakuto przez Joliciągle za mną łaziła i nie mogłem się ukrywać jak ty, - ciągle się czaiłeś.




Tyły Odeum – Worship street
Szon Borowski
Potężny wilk wynurzył się, jak gdyby wyskakiwał z tafli wody. Powietrze wokół zawirowało i zafalowało. To nie przypominało zwykłego przejścia. Było takie łatwe i tak nagłe, że wilk zdezorientowany rzucił się w bok,. Chcąc otrząsnąć się z czegoś, co przyklejało mu się do futra. Nigdy nie odczuł czegoś takiego ale też nie zastanawiał się nad tym dłużej. Jego zmysły nie pozwoliły mu na to, gdy woń krwi uderzyła go w nozdrza niczym powiew oparów chemicznych, drażniących śluzówkę i cały układ oddechowy. Wilk stał łapami w kałuży krwi a obok leżało roztrzaskane ciało jakiegoś mężczyzny. Rozszarpane gardło świadczyło o brutalnym ugryzieniu lub rozdarciu przytępionymi ostrzami. Wyglądało, jakby spadło – ta myśl zawirowała w głowie lupusa a łeb gwałtownie poderwał się w górę. Krew rozlana na parkingu zawirowała w nozdrzach po raz kolejny, gdy czujne zmysły rejestrowały to, co dostrzec można było na gzymsie budynku.
Ktoś odwrócił się, szybko zniknął, poruszając się w kierunku środka dachu. Szon zarejestrował to swoim wilczym wzrokiem a krew, drażniąca jego nozdrza zawirowała mu w głowie i odbierała zmysły. Zapach palił mu nozdrza i wywracał na nice żołądek.

Wilk zaczął nabierać większych rozmiarów i nie trwało to dłużej, niż kilka sekund, gdy w całej okazałości, ogromny Crinos skoczył w górę, lądując na ścianie dwupiętrowego budynku. Jedna z ogromnych łap wybiła kilkanaście cegieł ze ściany budynku, szukając oparcia, podczas gdy druga, pazurzasta łapa wybiła całą okiennicę, chwytając za resztki obszarpanych cegieł.
Gdzieś kilkadziesiąt metrów za plecami bestii dał się słyszeć ryk silników, klaksonów i pisk opon. Ogromny jazgot, jaki spowodowała kraksa kilkunastu samochodów z pewnością sparaliżowała ulicę a krzyki i ogólny hałas z pewnością zaalarmowały niejedne służby bezpieczeństwa w okolicy.
Wendigo już tego nie słyszał. Kolejny olbrzymi skok, zawdzięczany mocnym muskułom tylnych łap wyrzucił Crinosa w powietrze tak, że swój lot skończył na gzymsie Odeum. Szybkie spojrzenie wystarczyło, by zobaczyć drzwi do czegoś, co mogło być klatką schodową. Wilkołak nie zwrócił na nie większej uwagi – jego zmysły przykuł świetlik, który pokrywał środkową część dachu. Bez opamiętania, w szale spowodowanym dziwnymi oparami krwi Crinos skoczył w stronę świetlika zawalając całą jego konstrukcję, przy upadku.
Ciężkie uderzenie łap o posadzkę pomieszczenia poniżej otrzeźwił nieco umysł Szona, gdy nie tylko posadzka ale cała konstrukcja budynku zawyła z bólu, wydając odgłosy, jakie tylko walący budynek mógłby wydać. Wielka łapa poruszała się sama, jak w jakimś mechanizmie nie natrafiając żadnego oporu. Ani ciśnienie powietrza, ani szafa, o którą łapa zachaczyła, ani krtań stojącej na wprost niego wampirzycy nie były przeszkodą.


Dopiero po tym zamachu oczy Crinosa zwęziły się i odzyskał część funkcji motorycznych i kontrolę nad swymi zmysłami. Jego futro na łapach pokryte było krwią. Część dziwnie pachnącej krwi wymieszała się z zapachem krwi wampirzej, rozchlapanej po całym pokoju. Ciągle zamglonym, lecz odzyskującym ostrość wzrokiem Szon dostrzegł leżącą przed nim postać młodej wampirzycy, z rozciętą jego szponami szyją. Śmierć wampirzycy była szybka.
Szon zamierzał zmienić się na powrót w wilka... Coś mu przeszkadzało jednak. Lepka, paląca substancja, jak pajęczyna oplatała jego futro. Pajęczyna paliła jak srebro ale nie doznawał żadnych obrażeń. Stał tak nad ciałem wampirzycy, nie mogąc się ruszyć. Dopiero po chwili zdołał raczej wyczuć, jakimś wewnętrznym zmysłem, niż węchem, czy słuchem –jakieś poruszenie za sobą. Zebrał w sobie całą swoją wilkołaczą siłę, by powoli wreszcie odwrócić się dookoła własnej osi. Gdy już obrócił się o 180 stopni – stał twarzą w twarz ze starszym mężczyzną, którego czarna sylwetka zlewała się z mrokiem pokoju. Mężczyzna stał na lekko rozstawionych nogach nie całe dwa metry od Crinosa i przyglądał mu się, jakby na przesłuchaniu. Ręce trzymał za plecami i jedyną częścią nieosłoniętego ciała była blada twarz. Z prawej strony stała jeszcze bardziej dziwaczna postać w tym otoczeniu. Mnich,, który dopiero co podniósł się z ciemno brązowego fotela. Mnich odziany był w jednoczęściową mantiję z kapturem. Całość miała barwę ciemnego karmazynu, przechodzącą w tym mroku w sczerniały burgund. Kaptur zakrywał dokładnie oblicze mnicha a długie, obszerne rękawy zakrywały dłonie.



- „wiesz co Robercie – odezwał się głos, dochodzący od zakapturzonej postaci – Nawet nie możesz zagwarantować mi spokoju i zabezpieczyć przed takimi występami?co to kurwa ma być? – Najspokojniejsze miasto? Ułożona i spokojna wampirzyca? Odeum, będące ostoją pieprzonej kultury? – zapomniałeś dodać tylko – O wybacz bracie – czasami Wilkołaki spadają przez dach – dodała sarkastycznie zakapturzona postać. – Wiesz co? Nasze spotkanie dobiegło końca. Nie ma wampirzycy – nie ma interesu – Może jak jutro dostanę od Ciebie futro wilkołaka to pogadamy o interesach – zamilkł na chwilę i dodał – a wiesz co? Właściwie to wypatrosz go albo co tam twój chory umysł wymyśli – juz mnie to nie obchodzi. Rób co chcesz, ale ja nie chcę znów mieć Smitha na głowie.
Szon bezradnie przyglądał się groteskowym postaciom szamocąc się w pajęczej sieci, niczym mucha. Chciał się wyrwać, lecz szał opuszczał jego ciało, jakby ktoś wysysał z niego życie.
- Czy ty musisz być tak kurewsko zadufany starcze? – odpalił mężczyzna stojący na wprost wilkołaka. Nie poruszył się przy tym, nie spojrzał na mnicha. Nie drgnął mu nawet najmniejszy mięsień poza tymi, które poruszały jego ustami. – Zawsze zjawiasz się, jak tylko chcesz i wymagasz tego, co tobie się podoba, nie oferując nic w zamian – idź poskarż się swojej drogiej księżniczce – powiedz jej, że Robert Blake spieprzył transakcję kolejny raz ale ja ręce umywam.
- Nie mój drogi Robercie – to ja umywam ręce. Radź sobie sam. – To powiedziawszy mag zwrócił się w stronę Wilkołaka a mrok nadal skrywał jego twarz w cieniu kaptura. Wyciągnął dłoń w kierunku wilkołaka wewnętrzną stroną dłoni celując w klatkę piersiową Crinosa. – Jesteś wolny wilku ale przekleństwo szału niech ci kieruje życiem.
Teraz dopiero Szon zwrócił uwagę na dłoń maga. Dłoń – a raczej coś, co miało sylwetkę dłoni. Dłoń wyglądała, jak zrobiona z lodu, bardzo przejrzystego lodu. Na środkowym palcu błyszczał srebrny pierścień, na którym dziko wirowały iskierki, jak gdyby maleńkie wyładowania energii elektrycznej. W jednej chwili jedna z iskierek przeskoczyła i wylądowała na klatce piersiowej Szona. Ból był ogromny i palił ciało. Ból był jak gdyby połączeniem ognia i srebra, zaszytego w ciele. Obraz zamglił Crinosowi wzrok a umysł odleciał w dalekie regiony Umbry.
Gdy Szon otworzył oczy – leżał w postaci Lupusa w dziwnym otoczeniu. Dookoła nie było nic, poza kilkoma drzewami a grunt był twardo zbitą wyściółką leśną. Wilk od razu odczuł zapach lasu, ale lasu nie było. Wszystko było zamglone i wyglądało przerażająco. W oddali widać było więcej drzew, ale te drzewa lśniły, jakby powleczone tysiącami srebrnych niteczek. Z tej odległości wyglądało to, jakby stary zagajnik, przyprószony śniegiem i oplątany pajęczymi sieciami.


George street
Sarah Addington, Aleister Crowley

Podróż taksówką była krótka. Taki rodzaj taryfiarzy bardzo przypadł do gustu Aleisterowi. Szybka jazda, wykorzystywanie pasa dla autobusów. O tej porze nie miało to znaczenia ale mimo wszystko nie było przepisowe. Dojechali więc szybko na ulicę George street. Ulica ta prowadziła do klubu Pozition, jednak taksówkarz nie mógł tam podjechać, co wytłumaczył zawile, jakoby nie było tam postoju dla taksówek a on nie będzie stawał na jednej z głównych ulic miasta niedaleko posterunku policji. – Alkeister uśmiechnął się lekko do Sary a i sara nie pozostała dłużna. Po tak szalonej jeździe taksiarz z pewnością mógłby dożywotnio stracić prawo jazdy a teraz udawał świętoszka.
To jednak nie było problemem. Umysł Sary szybko określił: czterysta dwadzieścia trzy metry i piętnaście centymetrów dzieliło ich od drzwi głównych klubu Pozition. Była tu już wcześniej. Znała okolicę. Nic nie zaszkodzi, gdy przespacerują się kawałek.
Taksówka zatrzymała się przed klubem. Aliester zapłacił kierowcy. Wysiadł. Obszedł samochód i otworzył drzwi po stronie Sarah, podając jej rękę, aby mogła wysiąść. Ruszyli wolnym krokiem w kierunku pozition a Sara delikatnie chwyciła Aleistera pod rękę. Po przejściu jakichś pięćdziesięciu metrów mijali małą uliczkę – Grimson street. Sara, która lubiła się rozglądać podczas takich spacerów mimowolnie spojrzała w okno pierwszego z na[potkanych klubów.
Aleister, mimo, że przyzwyczajony do bólu aż jęknął, gdy lekki uchwyt Sary zmienił się w jakby spazmatyczny uścisk mocnych szczęk. Gdy spojrzał na Sarę – ona nie patrzyła na niego – stanęła i patrzyła w okno klubu Laser Quest. Aleister szybko zlokalizował miejsce, w które, przez okno spoglądała Sara.
Sara zacisnęła uścisk mimowolnie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Patrzyła w jednym kierunku, poprzez szybę, poprzez tłum kilkunastu osób wprost na jednego mężczyznę. Patrzyła na samotnego mężczyznę w długim płaszczu, który akurat grał sam ze sobą w snookera. Nie to jednak tak targnęło Sarą. Nie ubiór, nie snooker, nie klub czy tłum ludzi. Sara cofała się w czasie do przeszłości sprzed dwóch lat. Do wydarzeń sprzed – zdawało by się wieków – Do wydarzeń, o których chciała zapomnieć. Teraz już nie widziała klubu ani szyby ani ludzi...
Ogromny pęd a potem uderzenie. Sarah przeturlała się po miękkiej powierzchni tak lepkiej, że zdawało się, że jest niczym kolejne odzienie. Powoli próbowała najpierw uklęknąć a potem podnieść się i wyprostować. Elementy brunatnej zbroi wcale w tym procesie nie pomagały. Jej rumak leżał obok i ciężko sapał. Jedno z jego przednich kopyt było nienaturalnie wygięte a kałuża krwi wsiąkała w podmokły grunt barwiąc zgniłą zieleń - okropną czerwienią. Dookoła słychać było nawoływania rycerzy i rżenie koni. Cały grząski teren mokradła zasłonięty był wysokimi trawami i gdzieniegdzie kępkami szumowin. Jej rumak nie był jedynym, który zrzucił swego jeźdźca, lecz nie każdy jeździec skończył ten upadek tak szczęśliwie jak Sarah. Czuła palący ból w lewym boku i zdawała sobie sprawę, że już nie wróci na pole walki. Nie w takim stanie. ~Z tarczą, lub na tarczy~ Powtarzała sobie w duchu, chociaż wiedziała, że w takim wypadku nie wiele jej pozostało.
Sarah rozglądała się powoli, opierając się na długim mieczu. Dobrze, że to nie był typowy rycerski miecz, gdyż pewnie nie miałaby siły go utrzymać. Ten stanowił jakieś oparcie, wbity w pień jednego z nielicznych tutaj kłód drzewa pewnie przewróconego przez wichury. Wiedziała, że prędzej, czy później zjawi się piechota, by dobić resztki kiedyś wspaniałej konnicy. Ten odwrót taktyczny był genialnym posunięciem, gdyby nie to, że prowadził przez trzęsawiska i stanowił dla konnicy wielkie ryzyko...
Kiedyś musieli się zjawić, wyszeptała Sarah sama do siebie, patrząc w twarz pierwszego z przybyłych włóczników. Ich białe kapoty odznaczały się na ponurym tle zgniłej i krwawej teraz zieleni. Widziała, jak niektórzy z włóczników doskakiwali do ciężko rannych kawalerzystów i bez wahania wbijali im włócznie w boki na kilkanaście cali, przebijając organy i rąbiąc tym samym odpływy dla krwi, by nie barwiły więcej samej powierzchni grzęzawiska. Sarah chciałaby pomóc braciom, z którymi tyle razy ruszała w bój, ale zbierała siły na ten ostatni pojedynek - daremną obronę własnego życia i honoru. Nie chciała być dobita jak ranne zwierzę.
Czarny krzyż na białej kapocie włócznika miał być symbolem zbawienia a stał się okropnym wynaturzeniem męki. Trzymając opuszczoną głowę tylko kątem oka widziała ten rozmyty, zbliżający się symbol wyczekując momentu, w którym bezbłędne oko pokieruje dłonią, dzierżącą miecz...
Miecz przeciął powietrze i został brutalnie odrzucony przez ogromną siłę uderzenia włóczni. Sarah zachwiała się i upadła na bok, z krzykiem chwytając się za przebity bok. Wiedziała, że to już koniec i spojrzała na nacierającego mężczyznę. Jego wyraz twarzy w jednej chwili zmienił się z miny triumfu w okropną maskę wyrażającą najczystsze przerażenie. Jego ramie opadło bezwładnie a tułów dosłownie złamał się w połowie uderzony potężnym mieczem. Sekundę później włócznik leżał martwy a nad jego ciałem stał wysoki, postawny mężczyzna w zbroi z wykutym na piersi potężnym orłem.
- No waćpanno, szczęście nie każdego darzy uśmiechem. Czasami przechodzi obok niespodziewane. Daj waćpanna dłoń a o uśmiech zatroszczymy się później - rzekł powoli i wyraźnie rycerz, wyciągając okutą w stalowe płyty rękę.
Teraz Sarah ponownie stała przed klubem i patrzyła na mężczyznę – nie – to nie był mężczyzna w długim płaszczu grający w snookera –to był rycerz z jej snów...


Parking Klubu Pozition
Adrien Mills
Adrien smakował krew kobiety. Nie był wcale tak spragniony, nie czuł głodu. Czuł chęć polowania i dlatego zapolował. Teraz krew młodej panny rozlewała mu się po wszelkich zakamarkach jego ciała, wypełniając je energią i siłą. Wampir puścił delikatnie młodą dziewczynę, która, jak w ekstazie odchyliła głowę do tyłu i oparła się o samochód. Tak, jak Adrien delektował się jej smakiem i krążącą kwintesencją życia – tak ona delektowała się chłodnym powiewem nocy, nie wiedząc dokładnie co się z nią dzieje pozwalała, by jej delikatne ciało przylgnęło do samochodu a niemalże bezwładna ręka zacisnęła się na klamce drzwi pojazdu. Czuła podniecenie i nie chciała tego zakończyć. Czekała na następny pocałunek mężczyzny i z zamkniętymi oczyma stała wyczekując.
Wampir nie zwrócił uwagi na huk, jaki rozległ się gdzieś w oddali. Nie doszły do jego świadomości krzyki i odgłosy setek klaksonów ani też zgrzyt roztrzaskiwanych samochodów. Adrian delektował się tym wieczorem do tej pory i delektował się smakiem krwi. Coś jednak zburzyło tą delikatną harmonię i uciszyło szał krwi pędzącej przez ciało. Był to bezgłośny krzyk i świadomość straty. Nagle, przepełnione do tej pory euforią serce zabiło w inny rytm a umysł wypełnił się obrazami krwi ale nie jego, czy ofiary. Umysł wypełnił się kolorem, zapachem i życiem, które gasło a raczej zgasło szybko, jak świeca. Nagle Adrien pomyślał o Arashi i ta myśl smutkiem przepełniła jego całą osobę. Arashi zginęła – tak czuł, tak myślał i był przekonany, że to prawda. Nagły podmuch wiatru otrzeźwił go nieco. Wampir stracił całe zainteresowanie oczekującą pocałunku ślicznotką i zdezorientowany spojrzał w kierunku odeum a raczej na poświatę, która jarzyła się nad budynkami z kierunku, gdzie Odeum się znajdowało.



 
__________________
Projektant wie, że osiągnął doskonałość nie wtedy, gdy nie ma już nic więcej do dodania, lecz wówczas, gdy nie ma już nic więcej do odjęcia...

Ostatnio edytowane przez Khemi : 15-10-2009 o 14:16.
Khemi jest offline  
Stary 14-10-2009, 00:45   #88
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Mieszkanie Katie było niewielkie, mieściło się w powojennej kamienicy koło parku Pearsona, panował w nim lekki rozgardiasz. Mieli wejść tylko na chwilę, kobieta wzięła prysznic, a potem zaczęli robić kolacje.
- Śniłaś mi się. - powiedział w którymś momencie Sean -We śnie byliśmy właśnie tutaj. Robiliśmy śniadania, gdy zadzwonił domofon. Na ulicy stał tylko jeden samochód, czarny Phantom. - mężczyzna szczegółowo opisał model auta - Wysiedli z niego czterej mężczyźni, w czarnych garniturach, podeszli do bramy... - gdy opowiadał poczuł rozpływającą się falę lęku, tylko przez chwilę, jak nagłe ukłucie szpilki, lub oparzenie. Katie nieco pobladła, słuchała uważnie, wyglądała na dziwnie przejętą.
- Potem uciekaliśmy przez tylne wyjście, jak na filmach z James Bondem. - uśmiechnął się, jakby chcąc zapewnić, że to tylko sen.
- Mi się nic nie śni. Prócz matury. - słuchał i bardzo chciał powiedzieć, że zazdrości spokojnej nocy - Coś jeszcze ci się śni?
- Tak, Drzewo i rzymianie.


Drwale uwijali się wokół pnia, wokół nich na ziemi leżały złamane trzonki siekier, krzyczeli do siebie w mieszańce łaciny i tutejszej mowy. Pień drzewa był gruby i twardy. Konary wznosiły się wysoko przesłaniając niebo, korzenie sięgały zapewne głęboko, głębiej niż ktokolwiek przypuszczał. Legionista w czerwonym płaszczu patrzył na ich pracę i martwił się, że idą tak wolno. Cokolwiek robili było zbyt mało, każde trudne zwycięstwo odkrywało tylko kolejnego przeciwnika, jakby wspinali się po nieskończonej drabinie.

Do centuriona zbliżał się orszak prowadząc jeńca, jednego z dzikich szamanów, odzianego w grube futro jak zwierzę. Rzucili go u stóp rzymianina tak by upadł na kolana. Był brudny, śmierdzący, poraniony... a mimo to gdy patrzył na dowódcę jego oczy były przepełnione nienawiścią i pełne siły, jakby gotów był rzucić się i gołymi rękoma udusić najeźdźcę. Jego usta poruszały się, lecz zamiast słów słychać było tylko: Bar - Abr - Rab - Bra - Arb - Rba - Bar.
- Tłumacz. - rozkazał mężczyzna w czerwonym płaszczu.
- Panie to nic godnego uwagi... - był jednak stanowczy.
- Jak zechcesz Panie. - chrząknął - ...I zginie ojciec z rąk syna, a matka w dłoniach córki... to co stworzyli zostanie spalone, przez owoc ich miłości... po kres czasu nie będzie między nimi zgody... a dzieci ich tak jak i oni wystąpią przeciw tym którzy dali im życie...
- Klątwę rzuca?
- tłumacz milczał speszony, rzymianin nie okazał lęku
- Mój Bóg mnie ochroni, zabierzcie go, później się nim zajmę. Najpierw niech runie konar. - spojrzał na niewzruszony pień, który trwał od wieków, a teraz opierał się drwalom, jakby dawna wiara trzymała go na swym miejscu.


- Niezwykłe. - powiedziała Katie -Skąd ty bierzesz te sny? Wiesz mam wrażenie, że cały czas coś ukrywasz, gdy tylko coś mi zdradzasz, to jest jak jeden stopień i tylko jeden, a ciągle ich tyle zostało. - uśmiechnęła się, a zbliżyła , dotknęła, przesłoniła świat. Pozwolił na to, poddał, zapomniał, zamknął oczy by nie widzieć czarnego kota obserwującego ich spoza krawędzi lustra.

 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 14-10-2009 o 23:07.
behemot jest offline  
Stary 15-10-2009, 10:26   #89
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu

Ścisk, gwar, przyspieszone oddechy przepojone wonią alkoholu, krew dziko pulsująca w żyłach. Rose tanecznym krokiem przeciskała się przez rozbawioną tłuszcze na parkiecie. Posłuszna naukom Ojca, zawsze ostrożna, z precyzyjnie zaplanowanym każdym kolejnym krokiem. Po chwili smukła, długowłosa brunetka zniknęła, a jej miejsce zajął rachityczny, pryszczaty rudzielec. Kilka kolejnych kroków w ścisku. Wampirzyca za wszelką cenę starała się nie zgubić dziewczyny w mieniącej się niczym rybia łuska sukience i jej nieumarłego towarzysza.Po chwili, na parkiecie nie było już wychudzonego nastolatka, za to krótko obcięta mulatka rytmicznie kołysała apetycznymi biodrami, na których opinały się mikroskopijnej wielkości jeansowe szorty. Kilka sekund później dziewczyna była już tylko mglisty wspomnieniem podpitego wyrostka, który miał sięgnąć ręką do jej jędrnych pośladków. Rose jeszcze raz zmieniła wygląd stając się tym razem przywdziać maskę, najbardziej szarego, przeciętnego człowieka, jakiego była sobie w stanie wyobrazić, po czym w ogóle zniknęła.

Szła w pewnej odległości za Toreadorem i jego zdobyczą. Para skręciła w stronę tylnych drzwi. Krótka wymiana zdań z ochroniarzem, do kieszeni którego Adreien wsunął zwinięty banknot i już wampir z blond ślicznotką mogli cieszyć się swoim towarzystwem w trakcie słodkiego sam na sam. Rose wycofała się w cień rzucany przez załom korytarza. Przywołała obraz barmana który obsługiwał ją dzisejszej nocy. Po chwili do wyjścia na parking maszerował raźnym krokiem wysoki brunet w czarnej, lekko rozpiętej koszuli z papierosem filuternie zatkniętym za ucho.

- Hej Juri. - uśmiechnął się do ochroniarza, sięgając jedną ręką po papierosa, a drugą do gałki otwierającej drzwi - Ciężka noc, wyskoczę tylko na szluga.

- No, też bym sobie wyszedł zajarać, ale kto mnie zastąpi... - mruknął z wyrzutem Juri- A tylko nie wpadnij na Millsa, wyszedł przed chwilą z knajpy z jakąś blond laseczką...szykuje się ostry numerek na tylnym siedzeniu.

- Widzisz Juri niektórzy to mają wszystko - barman mrugnął do osiłka porozumiewawczo - Nie to co my.

Mężczyzna z papierosem zniknął za drzwiami. Wampirzyca okryta Niewidzialnością przystanęła nieopodal wyjścia. Wolała nie podchodzić z byt blisko, a z tego miejsca i tam miała doskonały widok na rozgrywającą się na parkingu scenę.




Adrien trzymał w ramionach swoją piękną zdobycz. Jego dłonie błądziły po jej kształtnym ciele, a wargi przywarły do smukłej szyi. Kobieta wiła się w jego uścisku z rozkoszy, z jej ust wydobywały się słodkie jęki, zamknęła oczy przeżywając ekstazę. Oddała mu się całkowicie. Rose przeszył dreszcz, przejechała językiem po rozchylonych karminowych wargach. Coś w głębi jej zimnego, martwego ciała zapłonęło. Jej drobna, blada dłoń mimowolnie sięgnęła do szyi, powolnym ruchem zsuwając się niżej. To co w tej chwili odczuwała Rose, można było jedynie przyrównać do tego, co czuje bezwstydny podglądacz, obserwując przez szparę w zasłonach namiętnie kochająca się parę.

Wampirzyca otrząsnęła się z dziwnych uczuć które na chwile nią owładnęły. Na to będzie czas później... Spojrzała na szerokie plecy Millsa, jego silne dłonie zaciśnięte na kobiecych pośladkach i przymknięte w uniesieniu oczy. Skupiła się, sięgnęła głęboko. Przedarła się przez coś na kształt szarej, lepkiej galarety, zacisnęła dłonie, lekko odchyliła głowę. Rose uwielbiała mnogość doznań jakie dawało zaglądanie w najmroczniejsze zakamarki czyjejś duszy.


***

Ostry smród tchórzostwa, którego nie można pomylić z niczym innym.


Lepką, obłamującą ją swymi niematerialnymi członkami lubieżność.


Rozpierającą, przytłaczającą do ziemi pyche.



***


Co takiego skrywa, Adrien? Nagle jak grom z jasnego nieba napłynęły uczucia i obrazy. Krew, ból... śmierć. Rose zobaczyła Adriena stojącego nad zwłokami siostry i poczuła...poczuła... przytłaczający ciężar odpowiedzialności jaki spada na barki kogoś, kto nie wypełnił powierzonego mu zadania...

Kiedy wizja znikła wampir stał na parkingu, jego ofiara patrzyła na niego zdezorientowanym, pustym wzrokiem, za to spojrzenie Millsa utkwione było w niej, w Rose. Wampirzyca wyszła z cienia, na spotkanie z młodym Toreadorem.


 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 15-10-2009 o 19:42.
MigdaelETher jest offline  
Stary 15-10-2009, 19:36   #90
 
uzziah's Avatar
 
Reputacja: 1 uzziah nie jest za bardzo znanyuzziah nie jest za bardzo znany
Aleister po chwili zauważył dziwny i nieobecny wzrok Sarah wlepiony w okno pobliskiego budynku. Zaniepokoiło go to zachowanie... to nie był pierwszy raz kiedy Sarah odchodziła swoim myślami daleko od ciała.
~ Tym razem czas zareagować.
Pomyślał i postanowił działać, ponieważ owo dziwne zachowanie jego kobiety najwyraźniej zostało wyzwolone przez coś znajdujacego sie w budynku.
~ Tylko jak to zrobic, żeby jej nie wystraszyć?
Po chwili zawachania przemówił.
- Kochanie czy wszystko jest w porzadku?
Złapał ja delikatnie za ramię i przysunął w swoją stronę.
- Wejdźmy do środka.
To wyraził stanowczo, poczekał chwilę i dodal już dużo łagodniejszym tonem.
- Najwyraźniej dzieje się coś nie do końca dobrego. Chyba musimy pogadac.Później czekał na jej reakcję. Sarah wciaż stała obok niego, właściwie nie był piewien czy otrzyma odpowiedź. Gdy już miał zrezygnowany ponowić pytanie, ona odezwała się do niego.
- Pogawędzić?? - Zapytała cicho poddając się jemu biernie.
Przez chwilę jeszcze spoglądała w stronę budynku klubu Laser Quest, po czym spojrzała Aliesterowi w oczy.
Już chciała coś powiedzieć, ale zamilkła.
Propozycję udania się do środka przyjęła, możnaby rzec z zadowoleniem.
- Dlaczego demony nas prześladują?? I to w najmniej odpowiednim momencie?? - Zapytała.
- Dwa lata temu... -
Zaczęła bardzo nie składnie i chaotycznie.
- Ten koszmar się nigdy nie skończy. Znowu poczułam jak bardzo może boleć wirtualna rzeczywistość. Ten facet, tam w klubie. -
Ruchem głowy wskazała na Laser Quest.
- Ja go widziałam dwa lata temu. W moich snach.

~ Sny ponoć są projekcjami naszych marzeń i pragnień~ Dodała w myślach.

- Tego samego mężczyznę. Rozumiesz?? Dwa lata temu był w moich snach. A teraz jest tu. Żywy. Z krwi i kości.

~Zaczynam panikować!!~

Aleister widział jak Sarah eskaluje swoje zaniepokojenie. On wiedział, że to nie doprowadzi do niczego dobrego.
-Kochanie! Nie czas na zdenerwowanie. Wejdziemy tam i sprawdzimy czy to on, czy tylko ktoś podobny?
Powiedział to raczej dla uspokojenia atmosfery, ponieważ wiedział że w takich sytuacjach nie należy wątpić w jej słowa.
Czym prędzej wziął ja pod rękę i poprowadził wprost do budynku.
- Czas zmierzyć się z demonami przeszłości.
Dodał jakby mimowoli i bardziej do siebie.
- Wejdźmy tam?? Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Sprawdźmy czy to on?? Niby jak?? A tak w ogóle, to limit na walkę z demonami, to ja mam już dawno wyczerpany.
Dodała ostrzej, ale tak aby tylko on to usłyszał.

Właściwie to porównując ich masy ciała i siłę jaką dysponowali, próba wyrwania się z jego uścisku była z góry skazana na niepowodzenie. Sarah zresztą nie chciała robić scen. Szamocząca się z mężczyzną kobieta zawsze wzbudza ciekawość.

Jednakże zaczęła stawiać opór. Miała nadzieję, że dla niego wyczuwalny, ale niezbyt rzucający się w oczy.

- Ok! Zrobimy jak zechcesz. Myślałem, że lepiej będzie zareagować odrazu.
Odpowiedział nieco zmieszany jej reakcja. W tym samym momencie puścił ją i dodał.
- Prowadź zatem.
Sarah poprowadziła ich do klubu Pozition.
 
__________________
Bohater jest człowiekiem, który kłóciłby się z Bogami i budził diabły w sporze o swą wizję...

Ostatnio edytowane przez uzziah : 20-10-2009 o 13:48. Powód: uzgodnione z Efcią
uzziah jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172