Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2009, 22:46   #102
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Był kiedyś takich chłopak. Gorecho się nazywał, ale ogólnie nosił ksywę „Dupek zakłamany”. Donosiciel, krętacz i ogólnie dupek kwadratowy. Kiedyś jak przegiął pałę, spuściliśmy go związanego na sznurku do dziury zamkowej latryny w Margitcie. Niech nauczy się kultury, gnojek! - przeleciało mu.

Nie nauczył się. Nie pomogło, ale Callisto, stojąc przed tym zawalonym korytarzem, zaczynał rozumieć, jak gościu musiał się czuć wisząc w głębokim wylocie kibla. Mniej więcej tak, jak siedemdziesięcioletni facet w ciąży. Nie wiedział, jakim cudem zaszedł (do tego miejsca), jakim sposobem może się wydostać, skoro brak jest normalnego otworu, natomiast od drugiej strony czuć ostre parcie (w postaci amazonki i pięciu silnorękich). Rante, mente.

- Carramba – wyrwało mu się po estalijsku.

- Jakby coś, jesteś całkiem niezła babka. Miło było poznać, mimo tego kopa po jajach. Mam nadzieje, że uda się jakoś wydostać. Spijemy się – mruknął do Angie sięgając po solidny kamień. - Naści chłopaczki – mruknął do ścigających strażników ciskając na nich solidne ćwierć cetnara litej skały – oraz również ty, zasmarkana podła córko zapchlonej ogrzycy – dodał uprzejmie do cycatej amazonki. Zamachnął się jeszcze kolejnym dostrzegając, że ktoś obok podchwycił pomysł, albo wpadł na niego równolegle.
- Nigdy nie odmówię butelki rumu. Szczególnie gdy stawiają – usłyszał głos dziewczyny. Widać nie lubiła wylewać za kołnierz.
- Optymistka - parsknął - ale niech ci będzie, pod warunkiem, że druga kolejka jest twoja - chłopak ubrany wyłącznie w spodnie bez jednej nogawki przypominał nieco miejskiego trefnisia wyglądem, albo zwariowanego żeglarza. Tak czy siak szczerzył zęby na na myśl o zdrowej popitce pociekła mu ślinka. Nie to, że bardzo lubił pić, ale przy takiej okazji …
- W porządku. Druga butelka na mój koszt - odpowiedział mu jej perlisty śmiech.
Potrafiła zachować odwagę i zdrowy rozsądek. Nawet przy takiej parszywej, urąbanej sytuacji! Podobało mu się to.

Poleciał kolejny głazik lądując na kolanie jakiegoś strażnika. Niby tamci na pierwszą linie skierowali tych z tarczami, którzy próbowali osłonić wszystkich od kamieni, ale od czasu do czasu któryś się przedostawał. Zresztą nawet te, co obijały pawęże też odwalały solidna robotę powodując zmęczenie reki. Giermek doskonale wiedział, jak to wspaniale odbije się przy dalszej walce, kiedy trzeba najpierw przyjąć na ramię solidne walnięcie. Część improwizowanych pocisków jednak przeszła. Uderzały boleśnie, aż wreszcie któryś trafił kolano. Trzask kości.
- Uuu! - wrzask strażnika, który nagle upadł i przekleństwa jego towarzyszy. Dostrzegał jego twarz w blasku pochodni. Istny okaz piękności męskiej. Rzecz jasna, gdyby mu tylko wyprostować kluchowaty nos, usunąć brodawki, zamazać ospowate blizny znaczące jego twarz sinymi cętkami, uładzić wykrzywione złośliwością spierzchnięte wargi oraz ujędrnić obwisłe, policzki na których widniały niedogolone kępki zarostu. Wtedy pewnie niejedna dziewka poleciałaby na niego, gdyby tylko zatkał sobie gębę, bo miał absolutne przekonanie, że mężczyzna wydziela typowy zapach czosnku przemieszanego z wielodniową uryną. Leżał przewrócony na kamieniach. Zwijał się. Ryczał boleśnie trzymając się za trafiony giczoł.

- Bolało! Hehe.
Włażenie po schodach pod gradem solidnych kamyczków to nie przelewki. Trochę jak oblężenie. Włazi się po drabinie, natomiast zza blanek wywalają radośnie wszystko na głowy: od kubłów gnojówki do podgrzanej smoły. Wreszcie jednak napastnicy dochodzą do korony wału. wtedy trzeba wziąć się za miecze.

Ogólnie było ciasno i nisko. Zdecydowanie najsensowniejszym wyjściem było skierowanie do walki stosunkowo niskich oraz zręcznych, mogących sobie poradzić w takich warunkach. Taż szansy nie było na porządny zamach, ani z góry, bo sufit całkiem niziutko zwisał się nad ich głowami. Czyli wręcz prosili się Angie i Urrir. Wprawdzie ten zabrał się za wyjście, ale nie znał krasnoluda, który zrezygnuje z bitki dobrowolnie.

Tak przypadkiem akurat z tyłu stali Kurt i Albert. Oni stworzyli pierwszą linie obrony, wraz z Urrirem, który zdołał się wepchać między nich. Największe wrażenie robił jednak Kurt ze swoją bronią. Wyglądał jak sam Sigmar Młotodzierżca zapewne niemal. Można było liczyć na jego ciosy. Przy takiej ciasnocie chybić praktycznie nie mógł, natomiast tarcze przeciw takiej broni mniej więcej tyle znaczyły, co lignina wobec huraganu. Chłop zwalisty pchał się jednak do przodu. Wyrywny zbytnio, oj naprawdę zbytnio.
- Co za młot – rozważnie nie dodał, czy ma na myśli coś, czy kogoś. On i Angie stanęli w drugiej linii, gotowi zastąpić każdego ze swoich, który jakoweś odniósłby rany. Reszta z tyłu odpoczywała, albo brała się za odwalanie. Zawalisko wszakże nie zrobiło się samo. Któż wie, ile jeszcze sufit wytrzyma. Trzeba było wygrać, potem zaś brać tyłek w troki uciekając jak się da. Najdalej oraz naprawdę chyżo.

Huk! Zawsze był huk wspierany przez szczęk oraz łomot. Kiedy oręże starły się po raz pierwszy.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 13-10-2009 o 23:13.
Kelly jest offline