Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2009, 20:51   #32
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Widziała twarze tych ludzi, pełne strachu i desperacji, ale teraz liczyła się tylko jej rodzina. Tylko najbliżsi jej ludzie. Przetrwają tylko najsprytniejsi... i ci którym dopisze szczęście. Ludzie są gorsi od zwierząt, a kiedy instynkt zaczyna przemawiać przez ich czyny staja się najgorszymi potworami na świecie. Tak była straszna prawda o ludzkości. Taka była straszna prawda o niej. Być może właśnie przed chwila skazała na śmierć kilka niewinnych istnień. Patrzyła na znikające we mgle sylwetki bezustannie i szybko uderzając pagajem i powierzchnie wody. Starała się po prostu nie myśleć. Obok niej z taka samą intensywnością walczyła o przetrwanie swych dzieci jej ukochana siostra. Dorothy, która ostatnią koszulę oddałaby potrzebującemu, teraz z zaciśniętymi ustami patrzyła uparcie przed siebie. Od chwili spotkania nie wypowiedziała nawet jednego słowa.
Gdy znaleźli się w odległości, z której ludzie z brzegu nie mieli ich już szansy dosięgnąć, zwolnili odrobinę szaleńczy rytm wiosłowania. Teraz najważniejszą sprawą było zachowanie ciszy. Niestety jeden z pozostawionych swemu losowi desperatów, wyciągnął pistolet i strzelił. Nie chodziło nawet o to, że zraniłby kogoś w łodzi, na to odległość była za duża, a jego umiejętności zdecydowanie za małe, hałas którego jednak zdołał narobić mógł zaalarmować patrolujących rzekę strażników. Ponownie podjęli ciężkie zmagania z nurtem rzeki. Morderczy wysiłek zaczynał jednak powoli przynosić efekty. Przeciwległy brzeg niczym rajska kraina, zbliżał się do nich z każdym uderzeniem pagaja o wodę.
Wtedy zabłysły reflektory czającej się na środku nurtu łodzi i w uszach uciekinierów zagrzmiało natychmiastowe wezwanie do powrotu. Liberty nie miała zamiaru się poddać. Choć jej mięśnie protestowały przed jeszcze większym wysiłkiem z determinacja zagryzła wargi i zaczęła ze zdwojoną siłą walczyć z siłami natury. Straż musiała zawrócić by ich dosięgnąć, to dawało szansę na ucieczkę, a zbawczy brzeg był coraz bliżej.
I wtedy stało się to, czego dziewczyna obawiała się od początku: Straż zaczęła strzelać!
Doroty już wcześniej kazała swoim dzieciom położyć się płasko na dnie i leżeć cicho. Były przerażająco posłuszne. Prawdopodobnie przeżycia ostatnich kilku godzin już zdążyły się odcisnąć na ich psychice. Teraz przytuliły się do siebie mocno, a mały Ethien zaczął cichutko pochlipywać. Liby widziała jak jego siostra stara się uspokoić malca, mimo, że sama wyraźnie drżała z lęku i zimna. Serce ścisnęło jej się z żalu, smutku i strachu.
Mieli szczęście mimo, ze motorówka oberwała mocno i na dnie zaczęła się zbierać woda, mimo że ostatnie metry przebyli pod gradem nadlatujących pocisków, dotarli do brzegu. Gdy dno łodzi zaszurało po przybrzeżnym piasku dziewczyna odetchnęła z ulgi.

Za wcześnie... Boże! Za wcześnie.
Patrzyła prosto w twarz starego żołnierza zastygłą w grymasie zdziwienia, a przez dziurę w jego głowie widziała sylwetkę łodzi i plujący ogniem karabin. Przez chwile nie rozumiała co się dzieje. Prawda, widoczna przed oczami jakby nie docierała do jej mózgu. Jakby miała tam jakąś blokadę niedopuszczającą rzeczywistości. Dopiero miazga osuwająca się po jej policzku i metaliczny smak krwi na wargach przywrócił ją do rzeczywistości. W jej głowie narastał krzyk, otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich głos. Zobaczyła jak ciało Clinta niczym na zwolnionym filmie opada do tyłu i wpada do wody.
Nie czuła niczego, zimna, zdziwienia, strachu, a przecież terkot karabinu rozlegał się nieustannie. Ktoś zaczął szarpać ją za ramiona, a potem poczuła silne uderzenie w twarz. Jej głowa odskoczyła w bok.. Ból otrzeźwił ją na tyle, ze zaczęła odróżniać głosy i zdarzenia. Dorothy popatrzyła jej w twarz, a potem pchnęła w kierunku gramolących się już z łodzi mężczyzn:
- Bierz się w garść Libby, nie czas teraz na histerię!
Ruszyła niczym automat, posłuszna słowom siostry. Wydostali się na stały grunt i dotarli do Hummera, ale zupełnie nie pamiętała w jaki sposób się to stało. Nie była w stanie prowadzić, ktoś zabrał kluczyki z jej drżących rąk i wcisnął na tylne siedzenie samochodu. Całą drogę do domu po jej głowie kołatała się jedna myśl: „Zginął przeze mnie... gdybym go nie poprosiła, by jechał ze mną ciągle by żył... jestem winna jego śmierci...”
Zawartość żołądka podchodziła jej coraz bardziej do góry. Gdy samochód zatrzymał się przed domem, wybiegła z niego czym prędzej i upadła na kolana. Wraz z wydalaniem jego zawartości, powoli wracała do niej świadomość o otaczającej ją rzeczywistości. Zobaczyła jak siostra, która z nich dwóch zawsze była tą delikatniejszą tym razem z niesamowitym opanowaniem wprowadziła dzieci do domu, a potem wróciła po nią i też pomogła jej się tam dostać. Jej cichy głos, był taki kojący. Przytuliła się do Dorothy i zaczęła cicho płakać. Delikatne ruchy jej dłoni na plecach uspokoiły ją. Oderwała się od najlepszej przyjaciółki jaką kiedykolwiek miała i powiedziała cicho:
- Przepraszam Dorothy. Musisz zająć się dziećmi, a ja tu histeryzuję – Przytuliła ją jeszcze raz mocniej i dodała:
- Już dobrze. Wracajmy do domu. Dzwoniłaś do Deana, do rodziców? Muszę zadzwonić do Johna – Zawstydziła się, że dopiero teraz w ogóle o nim pomyślała.
- U rodziców wszystko w porządku, choć podobno w Seattle jest spore zamieszanie. Natomiast nie mogę skontaktować się z Denem – Liby zobaczyła strach w oczach siostry i mocniej ścisnęła jej dłoń – jego komórka nie odpowiada, ale to jeszcze nic nie znaczy, prawda Liberty?
- Tak kochanie, może po prostu rozładowała mu się bateria
– Dziewczyna wiedziała, że sama nie wierzy w słowa, które wypowiada. Czuła ból siostry jak własny.
Po powrocie do domu poszła na piętro i wybrała numer Johna. Wolała być sama, gdyby się okazała, że jego też numer nie odpowiada. Odebrał po pierwszym dzwonku:
- Libby kochanie... właśnie miałem dzwonić do ciebie. Mieliśmy zamkniętą konferencje i nikt nam nie powiedział co dzieje się w mieście. Skończyliśmy kilka minut temu. Boże to jakieś szaleństwo, nie możemy wyjść z budynku. Podobno cała dzielnica jest otoczona. Wszędzie wojsko i policja...
Słuchała głosu mężczyzny, a po jej twarzy płynęły łzy.
 
Eleanor jest offline