Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2009, 18:52   #105
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Powoli, powoli huk walących się głazów i powodowane tym echo docierały do omroczonych zmysłów Astriaty. Czuła, że ktoś na przemian ciągnie ją i wlecze po skalistym podłożu, coraz wyżej i wyżej. Zamglonym wzrokiem spojrzała wzdłuż swej ręki, której koniec mocno ściskał Kurt. Czemu nie Val? - przeleciało jej przez głowę, ale zaraz uciekło, przepłoszone przez narastający hałas innego rodzaju: krzyki towarzyszy... nie... głosów było więcej... Ścigano ich! Ale jak? Dla zmęczonego umysłu Astrii za dużo się działo. Co prawda zniknęło wcześniejsze uczucie niemocy, ucisku, dudnienia i wszystkie inne doznania, które męczyły i przeszkadzały w skupieniu się na bieżących sprawach, jednak... dziewczyna miała wrażenie, że nowa fala doznań, których doświadczyła pod posągiem wyczerpała ostatnie zapasy energii. Spojrzała na ściskany mocno w dłoni kamień, po czym wsadziła go głęboko do kieszeni fartucha. Nie chciała myśleć o tym, co się tam stało, nie teraz, teraz nie było na to czasu.
Kilka bełtów świsnęło wokół nich i odbiło się od kamiennych ścian jaskini. Dziewczyna pisnęła i zmusiła swoje nogi do szybszych ruchów. Gdyby nie zabójcze tempo gladiatora pewnie już dawno zostałaby schwytana, ale i tak znajdowali się niemal na szarym końcu grupy - takie położenie tylko wzmagało chęć oglądania się za siebie, a to z kolei strach i prawdopodobieństwo upadku. Nie mogła się jednak powstrzymać! W dole, pod nimi zobaczyła elfa, który towarzyszył jej w kopalni. W pierwszej chwili poczuła ulgę, że dobry elf żyje. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że elf wcale nie był dobry - to on prowadził grupę pościgową! Ale w jaki sposób dogonili ich tak szybko? Co prawda uciekinierzy byli zmęczeni - a przez to wolniejsi - mieli kilka przystanków, ale jednak szli... Astriata poczuła wzbierający w gardle płacz. To po to tyle przeszli, żeby teraz i tak zginąć z rąk strażników? Mimo, że taka śmierć była mniej straszna niż pożarcie przez potwory czy utonięcie... to niesprawiedliwe! Przecież tyle się namęczyli, tak się starali! Ale... wciąż biegli! Dziewczyna przełknęła łzy wytężając wszystkie siły, by Kurt przyśpieszając nie wyrwał jej ręki z barku. Jeszcze tylko chwila i będą w korytarzu!

Kolejny huk i tuman kurzu wydawały się nieśmiesznym, okrutnym żartem. Tak jak wcześniej pajęczyna, tak teraz zwały kamieni zamknęły im jedyną możliwą drogę. Wszyscy stanęli niepewnie, po czym jak na komendę odwrócili się w stronę żołnierzy. Kurt wciągnął ją pod gruzowisko, po czym odwrócił się na pięcie i dobywając młota stanął w pierwszym szeregu, najwyraźniej gotów przyjąć pierwszy atak.
- Ten no... uważaj na siebie - mruknął na odchodnym.
- Ty uważaj - szepnęła słabo, ale pewnie już jej nie usłyszał. Napięte mięśnie, zwarta, gotowa do skoku postawa była taka sama jak wtedy, gdy czekał na nadchodzące w ciemnościach skaveny. Tu mrok korytarza nadal rozświetlał słaby blask lauryli, ale czy to duża pomoc przy liczebnej i zbrojnej przewadze? Z przerażeniem patrzyła, jak stojący obok niego Albert łamie drzewce bełta wystające mu z boku... Tobiasz znów jęczał... Tylko Bobby i ten chłopak, z którym się biła wydawali się w dobrych humorach. Jak oni mogą się śmiać?! Chyba strach odebrał im rozum!

- Przepraszam... - dobiegło ją gdzieś z lewej. Valdred stał obok, patrząc na nią dziwnym, pełnym winy i wstydu wzrokiem. Jej też na chwile zrobiło się głupio, że zupełnie o nim zapomniała... jakoś... gdzieś...
- Nie musisz, dałam sobie radę, nie musisz się mną opiekować. Tu każdy każdemu pomaga. - pogłaskała go po twarzy, a on przytulił ją mocno i gotów do walki stanął w drugim szeregu. Nie chciała, żeby czuł się winny temu, że nie uciekali razem. Nic nie mógł na to poradzić, tak się jakoś złożyło.

Wesołe okrzyki Callisto znów zwróciły jej uwagę. Chłopak ciskał kamieniami w nadbiegających ludzi. Spróbowała podać mu jeden, ale tylko zatoczyła się pod jego ciężarem. Kamień potoczył się pod nogi estalijczyka, który chętnie wykorzystał kolejny pocisk. Kamienie! Korytarz! Przecież musi się dać to odkopać, musi! To jedyna droga! Co prawda wcale nie była przekonana, że jest to droga wyjścia, ale raz, że szedł tędy ten ordo-cośtam, a po drugie - czy mieli alternatywę?

- Kopmy! - krzyknęła, a raczej wydała z siebie jakiś dźwięk. Zacharczała próbując usunąć z wyschniętych ust kurz i spróbowała ponownie. - Kopmy! Musimy się jakoś stąd wydostać! - podeszła do rumowiska i niezgrabnie spróbowała przetoczyć kilka głazów, za słaba by je podnieść. Byle by nie rzucać ich pod nogi walczących, a może uda się nie tylko odkopać przejście, ale i stworzyć jakąś prowizoryczną barykadę, która spowolni ludzi Bachmana. Od wysiłku zakręciło jej się w głowie tak, że musiała usiąść, oprzeć się o ścianę i odpocząć. Owinęła kolana rękami, natrafiając na leżącą w kieszeni perłę. Odruchowo ścisnęła ją w dłoni, starając się nie słyszeć głosów nacierających przeciwników. Pod zamkniętymi powiekami pojawiły się smutne, żółte oczy.
- Mamo... - pomyślała zupełnie znikąd. Nie chciała, nie powinna pamiętać tej strasznej, smutnej istoty, która ta kusząco ją wołała. Mamo... skoro tęsknisz, skoro chcesz nas zobaczyć... pomóż tam teraz... proszę...
 
Sayane jest offline