Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2009, 23:01   #107
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Uciekający wciąż krok przed nimi mężczyzna zabrał ze sobą magiczne fluktuacje, które pozbawiały ją kontroli nad własną głową. Wraz z jego odejściem powróciła pełna świadomość. Wciąż odczuwała jeszcze delikatne anomalie, ale był to raczej posmak, resztki kręgów na wodzie. Choć fizycznie słabła z każdym krokiem, psychicznie czuła się dużo lepiej. Szła obok Alberta dziwnie rozdrażniona. Gdy stanęli w altance, ukradkiem przyglądała się małej histeryczce. Pierdolone kamienne łzy. Innym mogła kłamać prosto w oczy, ale siebie nie była w stanie oszukać. Ta cholerna dziewka otarła się o chaos o wiele intensywniej niż ona, Vestine. Skrzywiła się widząc, jak Bobby zakłada na siebie kolejne świecidełka.
Chaos.
To ona powinna być na miejscu Astriaty! To jej należały się wielkość i potęga, do wszystkich diabłów! To ona poza Mocą nie miała nic.
Miała ochotę podejść do tej małej suki i zepchnąć ją ze skalnego balkonu. Usłyszeć jej wrzask i zobaczyć jak zakwita na ziemi plamą krwi. Chciała wyłupić jej płaczące szlachetnymi kamieniami oczy, odebrać jej to, co tamta zawłaszczyła sobie bezprawnie, a co – według opinii Vestine – należało się jej.
Jedna część Vestine pragnęła tego bardziej, niż czegokolwiek innego. Druga zaś szeptała uparcie, że to niewłaściwe. Że to przesiąknięta złem ścieżka do zagłady. Łaknąca potęgi Vestine chciała nią podążyć, lecz ta Vestine, która wciąż jeszcze zakorzeniona była w realności uporczywie trzymała ją za rękę.

Ludzie Bachmanna, którzy podążyli ich śladem, być może uratowali obie czarodziejki. Uciekinierzy zerwali się do ucieczki, w pełnym pędzie przeskakując kolejne schodki. Pierwsza salwa wytraciła impet zanim zdążyła sięgnąć celu. Biegli. Ve czuła, jak nogi zaczynają się pod nią uginać. Potykała się coraz częściej. Bachmann nie był idiotą. Przegrupował swoich kuszników i posłał ich na platformę, z której mięli znacznie bliżej do grupy niemal bezbronnych byłych robotników. Ciemnowłosa coraz częściej się potykała. Powietrze coraz oporniej wypełniało jej płuca. Goniła resztką sił. Kątem oka spostrzegła mierzących do nich zbrojnych. Zapatrzyła się dosłownie przez chwilę. Wystrzelili. Rzuciła się do przodu w ostatniej chwili. Mgnienie oka później przypłaciłaby to życiem. Fałszywy krok odebrał jej resztkę równowagi. Runęła w bok, rozpaczliwie wymachując rękami. Już witała się z ziejącą tuż obok schodów otchłanią, gdy poczuła nagłe szarpnięcie. Ktoś złapał ją mocno za nadgarstek i pociągnął w swoim kierunku. Albert. Zrozumiała dopiero, gdy w odruchu oplotła go ramionami, przywierając do szerokiej piersi mężczyzny. Ciężko powiedzieć, które z nich bardziej było zaskoczone nieoczekiwanym mgnieniem bliskości. Krzyk Tobiasza przypomniał Ve gdzie się znajduje. Oderwała się od Alberta i potykając się, pociągnęła go ku oferującemu złudę bezpieczeństwa przejściu. Wypchnąwszy ją ku tunelowi, sam zawrócił po Tobiasza. Obejrzała się przez ramię, żeby upewnić się, że za nią biegnie i stanęła jak wryta. W tej samej chwili bełt jednego z ludzi Bachmanna wgryzł się wściekle w bok Alberta. Czarodziejka krzyknęła rozdzierająco, lecz ktoś z biegnących za nią, wepchnął ją w głąb korytarza. Chwilę później wlokący rannego chłopaczka jeszcze bardziej ranny rycerz dopadł korytarza.

- Do jasnej cholery, czyś Ty zwariował?! Chciałeś sie zabić? Są na to szybsze i mniej bolesne sposoby! - Ve dopadła grzebiącego przy pocisku chłopaka. W jej oczach błyskało szaleństwo. Wystraszyła się nie na żarty. Albert zaś milczał. Może nie wiedział co jej odpowiedzieć. Może nie chciał jej okłamywać. Śmierć też jest jakimś rozwiązaniem w jego sytuacji.
- Jeśli uważasz, że możesz udawać, że mnie nie słyszysz to jesteś w błędzie. Spójrz na mnie, Albert! O co chodzi?
Spojrzał i ściszonym głosem odpowiedział
- Próbuję wam... tobie pomóc. Póki jeszcze mogę. Na jego twarzy odciśnięte miał piętno bólu. A może to smutek...
- Próbując się zabić? - brwi Vestine zbiegły się w wyrazie troski. - Proszę Cię, pożyjmy jeszcze trochę, dobrze?
Nie przytaknął.
- Po prostu nie zostawiłem chłopaka na pewną śmierć! A czasem za cenę życia innych trzeba zapłacić krwią.
Wyciągnął zza pasa siekierę. Pogoń się zbliżała. Pogoń się zbliżała a Vestine stała w osłupieniu, wpatrując się w plecy rycerza. Utarł jej nosa, nie ma co. Faktycznie, może nie była błękitnokrwistą królewną żyjącą wedle kodeksu, ale nikt jeszcze nie oznajmił jej tego w podobny sposób.
- Nawet jeśli, to Ty zapłaciłeś chyba dostatecznie dużo? - omal nie puknęła się w czoło. Zabrzmiała tak, jak brzmieć mogłaby jej własna matka, gdyby była choćby odrobinę mniej rozpustna.

- Czy ty będziesz ciągle tyle gadać. Tak muszę! Nie znał się na kobietach, ale słyszał w gospodzie o taki jednym skutecznym sposobie na uciszenie tych gadatliwych. Przyciągnął ją bez zbędnej delikatności. Nie było na to czasu. Przywarł ustami do jej ust… Chyba ten spaczeń kompletnie namieszał mu w głowie.
A Vestine... oniemiała. Prawdopodobnie spodziewała się każdej innej innej reakcji poza tą jedną. Dotyk jego warg odgrodził ją od wszystkiego, co działo się tuż obok. Żarliwie odwzajemniła pocałunek. Dopiero po chwili rozluźnił uścisk. Podziałało! Ciemnowłosa czarodziejka umilkła zupełnie zbita z pantałyku, a on spokojnie ruszył naprzeciw wrogom.

Trwało to chwilę, zanim odzyskała rezon.
Okręciła się na pięcie, lustrując ślepy zaułek.
Nie bardzo wiedziała co z sobą zrobić. Poparzone ręce czyniły ją bezużyteczną.
 

Ostatnio edytowane przez hija : 15-10-2009 o 23:35. Powód: BB code
hija jest offline