Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2009, 20:55   #33
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Leżał na dnie łodzi.
Nie chodziło o to, że nie wiedział co powinien robić. Nie paraliżował go śmiertelny strach. Nie został ranny. Nie odebrała mu czucia lodowata woda. Nie wspominał nikogo. Nie przelatywało mu życie przed oczami. Nie widział tunelu i oślepiającego światła.
Po prostu leżał.
Gorąca para otaczała jego mokrą skórę. Wyglądał, jakby jego ciało dymiło.
Nie żył mrzonkami. Nie myślał o śmierci. Nie wypruwał sobie żył. Nie zastanawiał się, czy mógłby być bohaterem. Nie przewidywał kilku posunięć na przód. Nie krwawił. Nie dawał z siebie wszystkiego. Nie bał się piekła. Nie wnikał czy istnieje niebo. Nie rozumiał pokuty. Nie żył chwilą.
Więc, czemu, do cholery nie mógł się ruszyć?!
Być może jednak się bał. Może, któryś z przelatujących nad nim pocisków trafił i rozbił mu kręgosłup. I nic nie poczuł?
Dziwne.
A może chodzi, o tych ludzi, którzy zostali na brzegu? Których skazali na śmierć.
Nie na pewno to nie jest wyjaśnieniem.
A może przytłacza go wiedza, że nic nie zmieni? Może przeczuwa, że staruch zaraz upadnie z dziurą wielkości piłeczki do golfa w okolicach czoła?
I upadł.
Jego krew zalała pokład. Czerwona posoka, w której można byłoby brodzić. Kawałki mózgu i czaszki, które wpadły do otwartych w krzyku ust.
Broń wypuszczona z martwych rąk.
Sztucer idealnie zaprojektowany do wykonania swojego zadania. Żadnego zbędnego elementu. Czysta prostota. Amerykański sen w stylu "Born to Kill".
Aleksander ujął z całej siły karabin. Aż do białości knykci. Tak jakby od tego zależało jego życie. A kto, jak kto on będzie trzymał się go do samego końca.
Poderwał się, przystawiając strzelbę do oka. Łodzią mocno zakołysało. Mgła.
Tamci byli jednak już daleko. Pociski przestały świstać nad głową. Ciało, to które teraz powinno się rozluźnić, wciąż było spięte.

Deszcz uderzający z furią w szyby samochodu.

Zrozpaczona twarz młodego chłopaka.

Nie wiem. Nie pamiętam. Po prostu ocknąłem się w łazience.
Aleksander leżał nagi w pustej wannie. Jego przemoczone ubrania walały się po podłodze.
Nerwowe stukanie do drzwi.
- Wszystko okej? - Kobiecy głos.
- Tak, tak.. - Rzucił niedbale. Oddalające się kroki.
Jeżeli cokolwiek mogło być teraz okej. White musiał poukładać wszystko w głowie. Ludzie zmieniają się w agresywne bestie. Rząd, policjanci i wojsko są bezradni. Całe miasto, a może i kraj ogarnia chaos.
Tak. Nie można zaprzeczyć, że to świetny materiał na reportaż. Tylko, że gdzieś zaczynała drążyć go ta nieustępliwa myśl.
Co jeśli tego nie przeżyje?
Pierdolenie. Na pewno przeżyje.
Ludzie, tacy jak on nie giną w wypadkach samochodowych. Odchodzą z fajerwerkiem.

Jeśli miało im się udać, a nie mogli uciec, to muszą się zabarykadować! Muszą się schować! Przeczekać!
I kolejny raz gówno prawda.
Owszem, jeśli tutaj zostaną może przeżyją. Może skuleni jak bite psy, wyskomlą dla siebie życie.
A tu trzeba sensacji. Trzeba materiału z zewnątrz, z ulic. Muszą wyjść z tego pieprzonego domu. A oni za nic za nim nie pójdą. Nie rozumieją, o co chodzi w życiu.
Bo nie jest najważniejsze, żeby spokojnie doczekać do jego końca.
Jedzenie. Potrzebują jedzenia.
Może kilku z nich poginie. Mniej mord do wykarmienia. I ciekawsza historia. Wiadomo, że gdy padają trupy, to napięcie sięga zenitu.
Szkoda, że nie ma między nimi czarnego. Wiadomo, na kogo by padło.
White wstał, ubrał się w wciąż mokre ubrania, otworzył drzwi i skierował się do głównego salonu.
Już miał wchodzić, gdy przypomniał sobie o najważniejszej rzeczy.
Twarz zmęczona, smutna, ale zdecydowana. Tą założy. Ta ich przekona.
Frajerzy.
Krok i już był wśród nich. Choć sam się do tego przed sobą nie przyznawał kolejny raz jego wzrok przykuła ta kobieta. Tym razem jej oczy były zapłakane. Niewątpliwie była roztrzęsiona, przerażona wręcz.
Jak słodko.
I choćby to miałaby być ostatnia rzecz, którą zrobię w swoim życiu, to zaciągnę cię do łóżka.
- Jedzenie. Potrzebujemy jedzenia. - Rzucił w ciszę. - Weźmy Hummera i jedźmy do miasta. Jeśli tutaj zostaniemy, zabarykadujemy się i poczekamy na ratunek, to i tak za kilka dni będziemy musieli poszukać jakiegoś żarcia. - Tu zrobił pauzę. Może coś dotrze do ich łbów. - Niech część z nas jedzie, a reszta niech zostanie pilnować domu. - Mówiąc to wziął, opartą o ścianę strzelbę. - W mieście możemy dowiedzieć się, co się dokładnie dzieje. Może prowadzą jakąś ewakuacje? Chyba warto to sprawdzić. - Kolejna pauza. - Więc kto ze mną?
No właśnie. Kto z nim?
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline