Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2009, 00:34   #110
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Kiedy posypały się kamienie przyspieszyła. Reszta zrobiła to za nią. Nie żeby uznała kamyki za szczególnie groźne, większość nie osiągała impetu, który mógł czymkolwiek im zagrozić, ale jeden sukinsyn miał pecha i coś trzasnęło mu w kości. Pozbierał się. Kulał, ale przecież nie przylazł tu tańczyć. Nie musiała nawet straszyć go spojrzeniem.

Ogólnie pleveńscy żołdacy byli nieźli. Nie znakomici, ale całą tę wariacką pogoń przebiegli jak karne wojsko. I nawet nie mrugnęli, gdy objęła chwilowe dowództwo. Doceniała takie zdyscyplinowanie. Tyle, że sama walka zapowiadała się żałośnie. Więźniowie wyglądali jakby ledwo trzymali się w pionie, byli kiepsko uzbrojeni, ruchy ograniczały im ciężkie obręcze kajdan na rękach i nogach. Mogłaby zabić ich sama. Ale Bachmann chciał przynajmniej część dostać żywych. Zwłaszcza, tę zwaną Bobby, ciemnowłosą w steranym, acz ładniutkim gorseciku.

Wyminęła krasnoluda i znalazła się przy najwyższym z mężczyzn. Nieudolnie spróbował ataku. W nagłym przebłysku wesołości Ksenia oblizała wargi. Pozwoliła zmienić mu broń. Przez chwilę tylko unikała jego ciosów. Niech się męczy. Uderzał zanim ona nawet drgnęła. Całkowicie przewidywalny, dużo za wolny. Wiedziała, że jej taktyka nie była mądra, obnaża się broń, żeby zabijać, ale Ksenia chciała obejrzeć niezwykły młot. Rozpoznawała niektóre symbole na jego rękojeści. Ceremonialna broń w rękach przeklinającego jak dziecko półgłówka wzburzyła jakąś strunę w duszy barbarzynki. W końcu doczekała się. Przeciwnik wyprowadził zgrabny cios. Uniknęła, nadal ruszał się jak mucha w smole, ale widziała w tym tknięcie mocy, młot nie odrzucił uzurpatora. Z boku padał na ziemię drugi z wielkoludów.

Chciała tę broń zobaczyć w prawdziwym starciu, nie w takiej parodii. Chciała żeby mężczyzna miał szansę nauczyć się jej używać. Wykonała ruch tak nieznaczny, że przeciwnik nawet go nie zarejestrował.

- Pamiątka, kapłanie – znowu oblizała wargi, patrząc mężczyźnie w oczy.
Zbieg nie miał czasu na nowy stek bluźnierstw. Z odsłoniętej przez długowłosego blondyna strony atakował go następny żołnierz. Po policzku spływała mu ciepła, gęsta krew. Głębokie, faliste cięcie pozostawi brzydką bliznę na zawsze. Wściekłość przezwyciężyła ból mięśni u uzbrojonego w młot więźnia, ale cios, furia, która powinna zmiażdżyć Ksenię, nie mogły jej dosięgnąć. Barbarzynka była już gdzie indziej.

Korytarz drżał w posadach, co z pewnością nie docierało do wszystkich walczących.

Iwo Bruhl, wielkonosy, ambitny, zapatrzony w uda dziewczyny Bachmanna, tak bardzo, że nie zauważył świątyni, a szkoda, bo poza udami miała to być ostatnia tak niezwykła rzecz, jaką widział w życiu, stanął do walki w jednym szeregu z Ksenią. Skupił się na przeciwniku, choć Myrmidia mu świadkiem, nie było to łatwe. Blondyn był od niego wyższy o dobre dziesięć centymetrów. Zarejestrował poczciwą, młodziutką twarz w tej samej chwili, co szkarłatną plamę na żebrach. Uśmiechnął się pewny łatwej wygranej. Wtedy blondyn odepchnął go z imponującą siłą. Iwo zatrzymał się dopiero na skalnej ścianie. Poczuł kłujący ból w plecach. Czerwony jak burak z impetem skoczył na rannego. Szczęknęły miecze. Uderzenie, parowanie, uderzenie, parowanie… Stanowczo za długo. Iwo miał wrażenie, że słyszy szyderczy śmiech Kseni. Czerwone plamy na policzkach żołnierza objęły już uszy i szyję, ale to z plamy na piersi blondyna kapała krew. Więźnia pokonywało własne ciało. Drżały zmęczone mięśnie. Z wykrzywionej nagłym skurczem ręki wypadł miecz. Żołnierz cały swój wstyd przelał w jedno kopnięcie. Bełt przemieścił się w ciele. Upadek blondyna zgrał się w czasie z nowym wstrząsem.

Iwo zaatakował więźnia z młotem. Gdzieś obok niego mignęła Ksenia. Przez chwilę jej plecy dotykały jego. Lędźwie zareagowały kretyńską erekcją. Zaatakował uciekiniera jakby walczył z własnym popędem. Furia naprzeciw furii. Jego atutem był niższy wzrost, mniejsze zmęczenie i szybsza broń. Trafił z pierwszym atakiem, choć miecz ześlizgnął się po boku, przecinając jedynie udo przeciwnika. Rozluźnić się. Starczy jeden dobry atak, na to ciało niechronione zbroją. Młot uderzył w skałę tuż przy głowie Iwo, aż zagwizdało mu w uszach. Zachwiał się. Przecież nie da zabić się górnikowi. Zmienił pozycję, przerzucił broń do drugiej ręki. Zmusił obrońcę do przesunięcia się. Miejsca starczyło żeby rozgorzała walka i w drugiej linii. Jego dwa ataki, zbiega jeden. Drasnął go ponownie, po piersi, niezręcznie, płytko. Znowu usłyszał szyderczy śmiech.
- Dziwka! - zaryczał w stronę przeciwnika, zupełnie jakby to go chrzcił tym mianem.

Kolejny atak i następny, aż nagle miecz trafił w młot wielkoluda. Iwo zdążył się zdziwić nim jego broń pękła na pół. Potem ramię spróbowało osłonić twarz przed uderzeniem. Śmierć przyszła szybko.

Heroiczna walka Urira zajmie w tej opowieści zbyt mało miejsca. Przyczółek obronny uciekinierów. Pierwszy. Sam. Nie miał szans. Dzięki umiejętnościom przetrwał pierwszy impet. Dzięki determinacji drugi. Nawet za trzecim razem mógł mówić o szczęściu mimo przeciętych ścięgien prawej nogi, rany, która odsłoniła złamaną kość. A potem zginął.

Walczyła już i druga linia.

Paolo był tym, który dobił krasnoluda, żaden honor, sztychem w kark, gdy szerokobary khazad klęczał już na jednej nodze. Gorzki smak tego zabójstwa sprawiał, że w ustach, mimo ciągłego spluwania gromadził się nadmiar śliny. Może dlatego czterdziestoletni estalijczyk tak ochoczo przedarł się za plecy walczących w pierwszym szeregu. Dziurę powstałą po upadku blondyna zatkało dwóch mężczyzn, w tym jeden krajan, Paolo łatwo rozpoznał to po akcencie.
- Poddajcie się – wycharczał, podobnie jak wcześniej Ksenia – na chuj macie tu umierać?
Nie podobał mu się ten pościg. Kątem oka widział dwoje dzieci, w wieku jego własnych, nieprzytomnego chłopca i płaczącą dziewczynkę, i brudną, młodą kobietę, która zawyła niczym śmiertelnie ranne zwierzę, gdy padł blondyn z pierwszego szeregu. Przez chwilę nawet cieszył się, że jest jeszcze tych dwóch naprzeciw niego, w tym jeden nawet w skórzni i z dobrym orężem. Pomagało to otrząsnąć się z myśli, że taka walka to tchórzostwo, że nie tak miało być, że całe to cholerne Pleven z jego niewolnictwem i kultem złota wychodzi mu już bokiem.

Zakrzywiony miecz estalijskiego więźnia szczerbił się przy każdym uderzeniu o tarczę, ale mężczyzna był prawie równie szybki, co stary weteran. I to pomimo kajdan. Paolo atakowany z dwóch stron chwilowo tylko się bronił. Odetchnął z ulgą, gdy kolejny żołnierz stanął obok niego. Dzięki temu miał teraz tylko jednego przeciwnika. Wir wydarzeń zepchnął obu estalijczyków na ścianę, walczyli prawie przytuleni, częściej odpychając się niż zadając ciosy. A Paolo opuszczała cała determinacja. Niezwykle wyraźnie słyszał cichy płacz dzieci, patrzył w zawziętą twarz rodaka. Kawałki skały odłupywały się od sufitu. Nienawidził podziemi.
- Poddajcie się – tym razem zabrzmiało to jak prośba.

I wtedy skaveński miecz utkwił mu w brzuchu, wbił się głęboko przyciśnięty jeszcze ciałem przeciwnika. Potworny ból rozszedł się falą, nic nie widział poza jasnozielonymi rozbłyskami. Nie czuł smrodu, który uderzył w nozdrza jego adwersarza.
- Umieram – powiedział głośno i wyraźnie w ojczystym języku.

Udo Pieniacz, wbrew nazwisku słynął z tego, że nie wychylał się bez potrzeby. To on najdłużej zmitrężył przy martwym krasnoludzie. Potem też nie pchał się do przodu, bo przecież i miejsca nie starczyło dla wszystkich, za to mógł odpocząć po szybkim biegu i ogarnąć całość sytuacji. Gdy padł pierwszy więzień i linia walki przesunęła się nieco, postanowił pozamykać sprawy za kompanów. Podniósł wielki półtorak, by zakończyć życie leżącego, zarejestrował jego przymglone spojrzenie. Wtedy wyskoczyła na niego dziewucha.
Wyglądała jakby się zdziwiła widząc Udo, ale w mgnieniu oka odzyskała rezon i kopnęła go w krocze z taką precyzją, że gdyby nie był sobą, Udo Pieniaczem, facetem, którego zadany mu ból doprowadza do szału, pewnie zwijałby się w cierpieniu kilka minut. Ale dziewczyna miała pecha, Udo był sobą, zamiast się skulić, zawył jedynie i rzucił się na nią z potwornym rykiem. Uniknęła prowadzonego wprost na głowę ciosu, ale zachwiała się i wylądowała na kolanach. Wrzask Udo przeobrażał się już w wyzywający rechot. Zobaczył, że suka nie ma broni. Podkutym metalem butem kopnął ją w twarz, uchyliła się, trafił w obojczyk, chrupnęła kość, przebiła skórę, błysnęła bielą nad ciemnym kubraczkiem. Dziewczyna zbladła, zachwiała się, ale stanęła na nogach. Pieniacz odkopnął miecz blondyna, ten, po który najwyraźniej wcześniej sięgała.
-Boisz się suko? –marnował czas na gadanie, ale przecież nie ryzykował, ona bez broni, o połowę cieńsza, podzwaniająca łańcuchami, taka żałosna, zagoniona w kąt – Bój się! – wrzasnął drugi raz najwyraźniej niezadowolony z efektów pierwszego pytania.

Może i była całkiem szybka, może nawet dosyć zręczna, gibka niczym łania, ale co mogła w ciasnym korytarzu. Zatańczyła unikając miecza, raz i drugi. Udo śmiał się przeraźliwie, jądra pulsowały mu bólem, jak ona mu, tak on jej, wiedział jak chce ją zabić, ciosem od dołu przetnie jej krocze aż do kręgosłupa, będzie patrzył na jej zdziwienie, że to już, właśnie teraz śmierć przyszła po nią w postaci tego bladego tłuściocha, oprawcy w przepoconym mundurze. Zapomniał o nieprzytomnym, o zwykłej przezorności, o walącym się korytarzu i konieczności odwrotu. Bawił się.

Zbiegłego sztygara ta walka wyprowadziła z równowagi. Wargi same ścisnęły się w wąską kreskę, wydłużyła się zmarszczka między brwiami, pobladły kłykcie palców. Żołnierz, z którym Szurak skrzyżował ostrza, mimo, że dość sprawny i szybki był jednak tylko gołowąsem, starczał na przekąskę, nie nadawał się na danie główne dla prawdziwego mężczyzny, nawet zmęczonego, jak sztygar teraz. Ale albo z Randala jest kawał nieprzewidywalnego sukinsyna i bóg postanowił pożartować ze śmiertelnika, albo sam Morr upominał się właśnie o swoje. Najpierw uciekinier dostał w oczy sypiącym się z sufitu pyłem, kilka sekund walczył ślepy, wypłakując gryzące nieczystości, pozornie spokojny, skupiony, jakimś cudem precyzyjny, nieulegający panice dzięki twardej woli przetrwania. Potem, gdy wreszcie zaczął widzieć a żołnierz w niezręcznym uniku całkowicie odsłonił niechronioną hełmem głowę, w ranne w starciu ze skavenami ramię sztygara wbił się ciśnięty przez kogoś sztylet, zwyczajny nóż zza cholewy, żadne wymuskane cacko do rzucania. Nawet nie miał czasu spojrzeć, komu to zawdzięcza. Nim z upiornym jękiem wyrwał z rany ostrze, żołnierz znowu stanął w pozycji bojowej. Wreszcie, gdy zachwiało wszystkimi kolejne drgnięcie podłoża, skała pękła właśnie tam gdzie sztygar uskakiwał. Ugrzęzła mu noga, zmuszając na długie sekundy do skupienia się jedynie na obronie.
A potem zobaczył dziewczynę przypartą do muru przez tłustego Pleveńczyka i kij wie, dlaczego skoczył tam zamiast dokończyć zmęczonego chłopaczka. W ostatniej chwili odepchnął grubasa, mimo impetu ledwie zdołał, drab ważył ze 120 kilo.

Chyba sufit walił im się na głowy, gdyby nie to nie dałby się odepchnąć od ofiary. Przerwano zabawę Udo.
- Dorwę cię jeszcze– darł się tak, że pokonał pochłaniający wszystko huk.

Przywołany przez uciekinierów żywioł precyzyjnie oddzielał obie walczące strony.
Walka pochłonęła trzy istnienia.
Dwa bloki skalne połączyły się na zawsze. Bez ofiar.

***

Albert świadomość odzyskał gdy tylko plecy gruchnęły o podłoże. Nie mógł się ruszyć. Myśl, że to koniec owiała go chłodem i dziwnym spokojem. Czas zwolnił. Spróbował ugiąć jedną nogę, drgnęła nieznacznie, jeszcze raz, odrobinę skręcić biodro, nieznacznie przesunąć całe ciało. Słabo widział, krew z rozciętej skroni zamazywała obraz, potrzebował miecza, stal błysnęła na krawędzi percepcji, jeszcze jeden mały ruch, w tamta stronę. Nie podda się przecież, liczą na niego, nie w ten sposób … bez walki. Słyszał wycie Vestine wyraźniej niż cokolwiek innego. Tak chyba nie powinno być. Nagle czarodziejka umilkła, przerażony, że coś jej się stało, odwrócił głowę, raptownym, zaskakującym ścięgna ruchem, dzięki ci Sigmarze, udało się przekręcić szyję, łzy bólu mieszały się z krwią, wtedy zobaczył grubego żołnierza nad sobą … i Bobby.

I znowu słyszał Vestine, zbyt wyraźnie, słowa w obcym języku, czy ona czaruje?, NIE wrzasnął, chciał jej wytłumaczyć, żeby nie robiła tego, nie w tym straszliwym miejscu, bo starci na zawsze. Coś. Najważniejszego. I poczuł, wiedział, że to właśnie to, wiatr nad nim, czysty chaos, przykrywał go całunem, wiedział, że musi mu się oprzeć, Sigmarze, Młotodzierżco, dopomóż swemu słudze, odpychał to od siebie, najtrudniejsza walka w jego życiu, jego własny zionący ogniem smok.

- NIEEE

Może to krzyk Alberta poruszył skały.

***

Prosta prośba. Odwołanie do matczynej tęsknoty. Szczere? Tak. Nie. Tego nikt nie mógł wiedzieć. Nikt nie mógł nawet słyszeć. Ale przerzucający gruz obok Astrii, Valdred i Aleam, jakby instynktownie obejrzeli się na dziewczynę, która przestała kopać i zaczęła bezgłośnie poruszać ustami. Zaskoczeni i zaniepokojeni. Valdred nie mógł przełknąć śliny. Gdzieś z tyłu do jego uszu dochodziły krzyki i szczęk metalu, ale nie myślał o tym. Strach o siostrę i narastające poczucie bezradności, sprawiały, że w gardle młodego najemnika zaczęła narastać nieprzyjemna gula niepozwalająca nawet przełknąć śliny.
- As? Astria!? - odrzucił kamień i złapał siostrę w ramiona. Zaraz potem poczuł słabe drżenie podłoża. Drobne kamyczki na podłodze zatańczyły niewielkimi podskokami. Trzewia ziemi zatrzeszczały gdzieś dudniąco. Coś się działo. Aleam i Emesto przyspieszyli. Górą już by nawet dało się przeczołgać. Tam była ucieczka. Estalijczyk nie wytrzymał. Nie oglądał się na innych. Chwycił tylko pozostawioną przy zawalisku jedną z lamp i rzucił się w stronę wąskiego przejścia przy stropie. Aleam zdążył tylko za nim krzyknąć, gdy ten zniknął w ciemnym otworze i po chwili stanął po drugiej stronie, gdzie biegiem zaczął się oddalać od reszty.
A Astria bała się pomyśleć, to co wydawało jej się oczywiste. Że mamusia wysłuchała…

Kute ściany korytarza zaczęły drżeć, gdy w paru miejscach pojawiły się pajęcze konstrukcje spękań. Coraz większe i większe. Zapał obu walczących stron został ostudzony, gdy podłoże zaczęło dygotać nierównomiernie grożąc rozejściem się. Jednak to strop nie wytrzymał drgań. Całkiem głośny, choć stłumiony huk rozległ się gdzieś nad ich głowami, po czym na korytarz zwaliła się cała masa gruzu. Walka była skończona.

Odgrzebanie przejścia, którym zdążył przecisnąć się Emesto nie zajęło wiele czasu. Gorzej było z rannymi. Kurt choć niespecjalnie to w ogóle zauważał, ewidentnie utykał na lewą nogę, która obficie broczyła krwią. Albert wstał. Był ledwie żywy. Złamany bełt praktycznie cały schował się w obrzmiałej ranie. Wielki blondyn żył chyba wyłącznie dzięki wyrobionej przez lata ciężkich treningów, kondycji. Zahartowany organizm nie łatwo było zdusić. Szurak też trzymał się za bok, ale nie pozwalał nikomu zbliżyć mówiąc, że wszystko jest w porządku. O krasnoludzie, który spoczął w tych podziemiach mało kto pamiętał. Z drugiej strony nowego zawaliska, nadal było słychać głosy Ksenii i strażników. Wyglądało jednak na to, że trochę potrwa zanim się przedrą. Grupka uciekinierów z kopalni ruszyła w górę odgrzebanego korytarza nim minął kwadrans.

Droga była monotonna i ciężka. Gładkie ściany i prostota konstrukcji świadczyły, że nie był to twór naturalny tak jak rozpadliny, którymi dotarli do świątyni. Wykucie tego miejsca, to były lata pracy górników, lub niewolników. Czemu tak głęboko kopali? Czemu tak długą drogę wybrali? Gdyby nie ewidentne wpływ chaosu, można by pomyśleć, że całe to miejsce służyło jakimś pielgrzymkom… Pytania same chcąc nie chcąc nasuwały się na myśl. Nadzieją napawało tylko delikatne wznoszenie się korytarza ku górze, oraz fakt, że nie natrafili jeszcze ani na Piskorza, ani na Kuno, ani na Emesto. Musieli więc brnąć dalej tak jak tamci. Emocje związane z ucieczką opadły i wycieńczenie znów zaczęło ogarniać wszystkich. Wkrótce musieli zwolnić. Tobiasz pierwszy zemdlał i trzeba go było cucić. Skończyła się woda, a także parę zatęchłych sucharów, które Aleam znalazł w torbie w pajęczym gnieździe. Nikomu nie przeszkadzał posmak pleśni. Dziewczyny z Albertem trzymały się niewiele lepiej niż chłopiec. Rezygnacja zaczęła zakradać się do serc niektórych, gdy nagle Bobby swoim zwyczajem głośno skomentowała nowe odkrycie:
- Nie no kurna?! Nie wierzę! - Dziewczyna sapnęła wziąwszy głębszy oddech. Nie myliła się. Tak dobrze znany jej zapach był nie do pomylenia z niczym innym. Z przyjemnością pozwoliła by morska sól przeniknęła do jej płuc. Morze … To musi być morze.

Przyśpieszyli. Morze oznaczało powierzchnię. Jeśli to prawda, to będą wolni. Naprawdę wolni. Po chwili inni też to czuli, a jeszcze po paru minutach słyszeli. Jednostajny szum rozbijających się fal. Nie mogło być daleko… jeszcze tylko trochę. Parę metrów. Korytarz wyprowadził ich do niewielkiej naturalnej groty po środku, której było małe jeziorko.
Spacerujące po podłodze kraby pośpiesznie umykały spod nóg uciekinierów, chowając się przed światłem lamp i kaganków. Nieco wyżej zaś po lewej stronie był otwór przez który do wnętrza groty wpadało jasne światło słoneczne. Przy każdym uderzeni fal do środka wpadało trochę wody. W tle dał się słyszeć krzyk mew. Aleam pierwszy rzucił się w tym kierunku. Szybkie oczy w mig wyszukały najdogodniejszą drogę po skalistej ścianie i już po chwili młody ulicznik zobaczył morze. Zaraz za nim pojawili się Valdred i Astria. Stali u podstawy niezbyt wysokiego kamienistego klifu.
Był na tyle pokruszony i nie równy, że wejście na górę nie powinno stanowić wyzwania nawet dla rannych. Zatoka zaś, którą okalał była cała pełna niewielkich kamienistych wysepek, których ostre jak brzytwa brzegi mogły rozorać każdą burtę. Pływające gdzieniegdzie nadgniłe deski zdawały się tylko potwierdzać to przypuszczenie. Słońce nie było jeszcze wysoko, więc nie minęło nawet południe. Na niebie można było zobaczyć tylko nieliczne białe chmury zapowiadające dobrą pogodę dla żeglarzy.

Był piękny pleveński poranek, 8 Vorgeheim, zgodnie z imperialnym kalendarzem.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 18-10-2009 o 01:02.
Hellian jest offline