Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2009, 01:42   #203
Thanthien Deadwhite
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Gdzieś i kiedyś.


Ognisko wesoło płonęło, a jego blask odbijał się od stojących w pobliżu menhirów. Cykady grały nocną melodię, w którą przez pewien czas wsłuchiwało się pięć osób.
- Naprawdę uważasz, że to się uda? - rzekł wysoki głosik należący do niskiej postaci, najpewniej niziołka.
- Nie mamy wyjścia - powiedział mężczyzna dorzucający drewno do ogniska. Od złotego łańcuszka odbiły się refleksy światła, gdy dodał. - Musimy tutaj zostać.
- Łatwo Ci mówić. Ty założyłeś świątynię, a do tego mianowali Cię burmistrzem. Mnie tu nic nie trzyma.
- A starzy przyjaciele z którymi się nie jedno przeszło? - rzekł najwyższy z mężczyzn łagodnym głosem, siedząc z zamkniętymi oczyma.
- Oj wiesz staruszku, że nie o tym mówię - roześmiał się radośnie niziołek. - Ale co nam szkodzi, wyruszyć dalej.
- Ej! - krzyknął udając oburzonego krępy brodacz - Ja właśnie zacząłem budowę karczmy!
- I co zamierzasz tutaj spędzić całe swe cholernie długie życie? - spytał niziołek nie dając za wygraną.
- No jasne, przecież wiesz, że zawsze marzyłem o karczmie! - krzyknął krasnolud troszkę nerwowo.
- I pewnie nie ma to nic wspólnego z tą przemiłą kobietką, na którą się tak gapiłeś co? - odezwał się piąty mężczyzna błyskając białymi zębami, wystukując nieznany rytm na swym kolanie. Krasnolud spojrzał na niego, później na niziołka, następnie na pozostałą dwójkę i w końcu westchnął.
- Zaśpiewasz na naszym ślubie. - rzekł cicho mocno się czerwieniąc. Przyjaciele jednak się nie zaśmiali. Uśmiechnęli się tylko lekko.
- Oczywiście. To będzie dla mnie zaszczyt, przyjacielu.
- Dzięki Nicos - odparł brodacz.
- Ech, no to chyba ja też będę musiał sobie znaleźć jakąś panienkę, jeśli mamy już tutaj zostać. - zaśmiał się niziołek, na co wszyscy odpowiedzieli gromkim śmiechem.

- A co z tym? - rzekł nowy burmistrz pobliskiego miasta pokazując im swój przegub, na którym zapięta była dziwna branzoletka jarząca się dziwnym światłem.

Każdy z nich spojrzał na swój przegub, każdy oprócz tego, który miał wciąż zamknięte oczy. To on też odpowiedział na to pytanie.

- Teraz jesteśmy strażnikami. Póki trwa przymierze, póty one są bez znaczenia. - podszedł do błyszczącej pomarańczową poświatą kuli, która złożona została na mały ołtarzyku w pobliżu kręgu. - To jest naszą gwarancją. Jeśli kiedyś ona zostanie rozbita, będziemy musieli robić wszystko, by nikt, absolutnie nikt nie dał rady zebrać więcej niż trzech branzolet. Zasady się bowiem zmieniły, potrzeba ich więcej niż kiedyś. Sami wiecie dlaczego. Jeśli ktoś będzie miał trzy z nich, wtedy pozostali zostaną ostrzeżeni. Musimy dopilnować, by nikt nie zdobył większej ich liczby...

Południowe Dęby, wzgórze cmentarne - droga do grobu Cade'a Laviny.

- Ario cfo Ci fjest - powiedział Liadon sepleniąc.
- Co się dzieje? - krzyknął Mago rozbrajając kolejną pułapkę, jednak zatrzymując narzędzie nagle w bezruchu. Obejrzał się do tyłu i zobaczył, że elf podtrzymuje czarodziejkę, a ta jest blada i słania się na nogach.
- Nie przerywaj - powiedziała cicho do niziołka. Ten kiwnął głową i zajął się pułapką. Była to kolejna kaskadowa sztuczka. Wyrzutnia ognia nie wykryta mogła ich spopielić. Wykryta zaś była tak skonstruowana, że najłatwiej było ją unieruchomić, poprzez wystrzelenie ognia w sufit. Mago jednak zorientował się, że przy samym suficie są naciągnięte żyłki. Uderzający tam ogień spalił by je, co na pewno spowodowało by coś niemiłego. Akrobata nauczony doświadczeniem, dał sobie jednak z tym po chwili radę. Teraz wrócił do Arii.

- Nic mi nie jest - rzekł po chwili już normalnym głosem. Spojrzała na swoje brzemię i dodała - Ktoś ma już trzy branzoletki. Zostałam ostrzeżona. Musimy się spieszyć.

Gęstwina Południowej Kniei.

Musimy dopilnować, by nikt nie zdobył większej ich liczby... - rozbrzmiewał w jej głowie głos ojczyma. - Cholera łatwo mu powiedzieć. Myślałam, że z jego branzoletą będzie mi łatwiej. Okazało się jednak to cholernie trudne. Gdyby nie Ci przeklęci awanturnicy już dawno miałabym cztery branzolety i wtedy mogłabym to zrobić. A tak mam problem. Ale to jeszcze nie koniec, jeszcze się zemszczę. I pomszczę Szpona. Zacznę już za chwilę. - myślała gorączkowo elfia kobieta przedzierając się przez las. Była strasznie cicha, przemykała niczym cień. Ptaki i leśne zwierzęta nawet nie zwracały na nią uwagi. Była cicha i bardzo niebezpieczna. Zbliżała się zaś do miejsca, w którym najłatwiej było dostać się do wioski.

Amra szła na polowanie.



Południowe Dęby, domek Kosefa.

Tengir był zamyślony i nie w humorze. Wszystko co wyczytał z dziennika Kosefa dawało ciekawe implikacje, ale sprawiało jednocześnie, że umysł czarnoksiężnika przysłaniały coraz ciemniejsze chmury. Jeśli w to wszystko wmieszana była Czarna Sieć, a na to właśnie wyglądało, to było gorzej niż mogli przypuszczać na początku.

Mężczyzna już właściwie opuścił domek, gdy z jego wnętrza usłyszał odgłos. Przypominał on dzwoneczki, które dźwięczą na lekki podmuch wiatru. Człowiek z blizną cofnął się więc, by zlokalizować, źródło hałasu. I już po chwili zrozumiał co się dzieje. Żyrandol trząsł się bardzo mocno, tak jakby ktoś szturchał go kijem. Czarownik skupił się i z miejsca pojął dwie rzeczy. Pierwszą był fakt, że w pięknym żyrandolu, w samym jego środku krystalizowała się coraz silniejsza magia przemian oraz przywołań. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić, bowiem nagliła go druga sprawa. A była nią wielkich rozmiarów hiena, która znikąd pojawiła się za nim. Stwór skoczył na mężczyznę, ale ten błyskawicznie dobył rapiera i wbił sztych w jej gardło zabijając jednym ruchem. Siła jej skoku była jednak taka, że hiena wpadła na czarnoksiężnika i ten razem z martwym ciałem wpadł do domku Kosefa. Podniósł się szybko. Jego zmysły szalały. Co się tutaj działo?

Nagle, żyrandol zaświecił mocno i zerwał się z uchwytu. Spadł na ziemie i powinien się roztrzaskać lecz tego nie zrobił. W powietrzu bowiem przybrał kształt pająka. Miejsce gdzie normalnie były świece, zamieniły się w nogi. Kryształowy pająk spadł na podłogę, amortyzując upadek swymi ośmioma odnóżami.


Czarnoksiężnik nie czekał. Uderzył swą mocą, pająk jednak błyskawicznie odskoczył w bok. Jego prędkość i skoczność była zdumiewająca. Ożywiony przedmiot skoczył na boczną ścianę, a stamtąd runął na czarnoksiężnika. Ten uderzył jeszcze raz swoją mocą, ale ta rozbiła się o lecącego pająka niczym fala o falochron.

Ostatnie co Tengir zapamiętał to silne uderzenie kryształowego pająka w jego tors.

Południowe Dęby, "domek Julii"

Potężny mężczyzna siedział w zamkniętym pokoju. Trzymał swój miecz na kolanach i polerował go znalezioną tutaj szmatką. Zapach konwalii był tutaj tak mocny, że aż nie do zniesienia. Jemu jednak najwyraźniej to nie przeszkadzało. Jego ruchy były spokojne. Nie miał się przecież czego obawiać. Nie miał też nad czym się zastanawiać. Nie miał wielkiego wyboru. Musiał się dostosować. Tacy jak on zawsze musieli to robić, by nie dać się zniszczyć, by żyć. Życie było i dla niego najważniejsze. Szczególnie jego własne.

Może, gdy to się skończy będę mógł wyrównać stare porachunki? - pomyślał i po raz kolejny spojrzał przez okno. Tego na, którego czekał jeszcze nie było. Znał tego chłopaczka. Był łasy na pieniądze, ale jeszcze bardziej podatny na groźby. Gdy się nim odpowiednio potrząsnęło był w stanie uwierzyć w każdą groźbę, nawet najbardziej nierealną, a co ważniejsze był wtedy gotów zrobić bardzo wiele, by ta się nie spełniła. Właśnie w ten sposób ją tutaj przyprowadzi.

- Oby to nie trwało za długo - sapnął dobrze zbudowany mężczyzna i znowu spojrzał w okno. Jego posłaniec już tutaj szedł wraz z nią. Wyglądała na niezadowoloną i zmęczoną. To może mu pomóc. Mężczyzna powstał, włożył miecz do pochwy i założył na siebie długi czarny płaszcz, na głowę zaś kaptur...


***

Babcia Danusia miała tego dość. Wciąż była gdzieś wzywana, jednak to co przekazał jej chłopiec stajenny, było intrygujące. "Stary Przyjaciel przesyła pozdrowienia i chce spokojnie porozmawiać teraz bez świadków, inaczej się ulotni. Ma Pani też zabrać ze sobą swą kotkę, Łatkę." Z racji, że ze stajennego nie dało wydusić się nic więcej, kobieta postanowiła ruszyć. Najgorsze było to, ów "przyjaciel" musiał sporo o niej wiedzieć. W końcu nie wszyscy znają Łatkę z imienia. A do tego po co miała ją brać? Po to by ta nie mogła nikogo powiadomić.

Aldana nie czuła jednak strachu. Oddał swój dar i swe przekleństwo w dobre ręce. Chwilowo była tylko zwykłą czarodziejką. Czarodziejką o wielkiej mocy, która łatwo się nie podda.

Chłopiec doprowadził ją do domku, który stał mocno na uboczu. Babcia zapamiętała jeden szczegół. To chyba o tym budyneczku kiedyś wspominała Risha. Chłopak przełknął ślinę i powiedział.

- To ja już pójdę - po czym odwrócił się na pięcie i szybko się ulotnił. Aldana zaś weszła do środka. Pierwsze co w nią trafiło do zapach konwalii oraz kurz. Ten był wszędzie, pokrywał meble, szyby i podłogę. Drzwi do jednej z sypialń były otwarte i tam też instynktownie ruszyła babcia. Weszła do pokoju i zobaczyła wysoką postać, odwróconą do niej plecami.

- Witaj babciu - powiedział spokojny męski głos, jakże dla niej znajomy - Przejdę do rzeczy. - mężczyzna odwrócił się, a babcia tylko potwierdziła w myślach to co już wiedziała, gdy usłyszała głos, głos który wciąż mówił. - Musicie oddać mi waszą branzoletę i uciekać stąd. Inaczej wszyscy zginiecie.

W pełnej zbroi płytowej, z mieczem przy pasie wpatrywał się w nią Serpah.



Inna przestrzeń inny stan świadomości.

- Masz cudowną córkę Irekahn - mówił ciężko ranny mag do jej matki.
- Nigdy za dużo miłości... - szeptała sama do siebie.
- Kocham Cię Riv - mówił Tengir.

Spełnienie w miłości. To było to. Czerwony blask włosów i delikatna skóra, koloru kości słoniowej odbijał się od jej elfie twarzy. Gdzieś na granicy czasu i przestrzeni, gdzieś w innym wymiarze była ptakiem. Leciała nad swoim życiem i obserwowała je całe. Minuta po minucie, godzina po godzinie.

- Nigdy za dużo miłości - szeptała sama do siebie.

Zobaczyła Tengira. To on był jej miłością, jej spełnieniem. Marzyła by żyć tylko z nim. Nic więcej jej nie interesowało. Była wolnym ptakiem, który znalazł partnera. Reszta nie była ważna.

- Nigdy za dużo miłości - szeptała sama do siebie.

Chmury nad którymi leciała zrobiły się nagle ciemne, gdzieś błysnął piorun. Zobaczyła Południowe Dęby stojące w ogniu. Wszędzie były martwe ciała. Były one potwornie zmasakrowane, nosiły ślady tortur. Odór ciał był okropny. Widok był nie do zniesienia. Nagle usłyszała pisk. Swój własny. Zobaczyła Tengira. Jego głowa była rozbita, miał urwaną nogę i rękę, wygryziony bok. Serce jej pękało na ten widok, ale nie mogła przestać patrzeć.

- Nigdy za dużo miłości - szeptała sama do siebie.

Biel. Czystość. Piękne niebieskie niebo i jeszcze piękniejsze chmury.


Piękna kobieta o rudoczerwonych włosach. Cichy i piękny zaśpiew gdzieś, jakby z daleka, a jednak z bliska. Zewsząd ale znikąd.


Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,

- Pójdź dziecko teraz i uratuj swego oblubieńca. - powiedziała najpiękniejsza istota świata.

Południowe Dęby, Kaplica Lathandera.

Paladynka ocknęła się nagle. Jeszcze przed chwilą klęczała spokojnie pod obrazem Pana Poranku, ponieważ łatwiej było jej się tu pomodlić zarówno do niego jak i do swej patronki. I wtedy to przyszło. Nagłe uniesienie i euforia. Nagła wizja. Po jej policzkach spływały łzy, w rękach zaś trzymała metalową zbroję. Był to napierśnik Eberka. Nagle dziewczyna zrozumiała co mówiła jej Pani w wizji. Wiedziona nagłym impulsem już znała drogę wprost do swego ukochanego.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 18-10-2009 o 18:17.
Thanthien Deadwhite jest offline