Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-10-2009, 11:29   #201
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Sen.

Niewielka dolina w północno-zachodnim Cormyrze. Wysoka trawa kołysała się na wietrze, podobnie jak czerwone i żółte górskie kwiaty. Dolina w żaden sposób nie przypominała miejsca, które Babcia kiedyś znała, a jednak nie miała ona żadnych wątpliwości, że to miejsce.
„Ile to już lat? 60? 65?” zastanawiała się, przyglądając się niewielkiemu strumykowi płynącemu przez środek doliny. Strumykowi w którym 65 lat zmienił się w rzekę krwi...

*

Stała w miejscu w którym stała wtedy, choć porośnięte trawą i niewysokimi krzewami w niczym nie przypominało wypalonej przy pomocy czarów ziemi; jedynie potężna skała zdradzała, jest dokładnie tam gdzie była. To tu zginęli jej towarzysze: Arthiel; jego żona Mae; Madaran, najmłodszy i być może najzdolniejszy z nich wszystkich, zdolniejszy w sztuce magicznej nawet od Aldany; Varian, słodka, piękna Varian, którą Madaran przekonał by poszła z nimi, choć nie chciała; Caleg, uparty i dumny krasnolud; Navel, kapłan Lethandera, najmądrzejszy z nich, który pierwszy dostrzegł zagrożenie i dzięki któremu Babcia i Belevard opuścili dolinę; Marianna, córka Aldany, której marzeniem było towarzyszyć matce. Z 11 Harfiarzy, która wyruszyła z Suazil, stolicy Cormyru, do domów powróciło tylko troje...
Nic nie zapowiadało tak tragicznego końca, choć misja od początku była ryzykowna, ponieważ Góry Burzy nigdy nie należały do miejsc bezpiecznych, a tamtego roku dzikie plemiona orków zostały zjednoczone pod dowództwem Urgula, potężnego szamana. Mieli sprawdzić czy orkowie zagrożą królestwu Cormyr, a jednocześnie zbadać plotkę jakoby Urgul zdobył potężny magiczny przedmiot zwany Mroczną Pięścią i w razie gdyby plotka okazała się prawdziwa, odzyskać ów przedmiot.
Wszystko szło dobrze, aż za dobrze, lecz skąd mogli wiedzieć, że jedno z nich zdradziło przekupione obietnicą pieniędzy i władzy. Skąd mogli wiedzieć, że tą osobą był ich dowódca Kathiel. Skąd mieli wiedzieć, że prawdziwym celem była Laska Ordana, której powiernikiem była Aldana...

*

- Musimy się przebić do tej skały, jedynie tam mamy jakąkolwiek szansę! – krzyknął Belevard do pozostałych przy życiu Harfiarzy. Było ich pięcioro: Caleg, Madaran, Marianna, Belevard i Aldana, pięcioro umazanych, rannych ludzi. A mimo to ciągle żyli, choć ich sytuacja stawała się beznadziejna.
- Teraz albo nigdy! – odkrzyknął Caleg, widząc, że napastnicy cofnęli się na chwilę przygotowując się do kolejnego ataku. - Idę pierwszy, za mną Madaran, Aldana. Żelazny i Mari na koniec! Chronimy Aldanę! – stwierdził krasnolud tnąc kolejnego orka. Zmienili szyk i ruszyli do przodu.

*

- Teraz ty – powiedział Belevard do Marianny.
- Szybko, złap się mnie!!! – krzyknęła Aldana do swojej córki wyciągając rękę. Ta złapała ją oburącz, a Aldana zaczęła ciągnąć.
Wszystko szło dobrze, dziewczyna była już prawie na skale, gdy jeden z orków wypuścił z łuku strzałę, która wbiła się w plecy Marianny. Nie krzyknęła nawet, powiedziała tylko cicho:
- Matko... – po czym puściła rękę Aldany. Ta rozpaczliwie próbowała ją utrzymać, była jednak zbyt słaba i po kilku sekundach...

*

Głośne pukanie do drzwi obudziło Babcię przerywając koszmar. Staruszka wzięła kilka głębszych oddechów odpędzając złe wspomnienia, po czym powiedziała:
- Tak? Kto tam?
- Nazywam się Jori – usłyszała głos młodej kobiety. – Maten przysłała mnie do ciebie, żebym ci przekazała, iż kapłanka pilnie potrzebuje twojej pomocy.
„Co tym razem? Nie może się tym zająć sama” pomyślała nieco poirytowana Babcia, jednak powstrzymała się przed wyrażeniem swojej opinii głośno.
- Rozumiem. Zaraz do ciebie dołączę – powiedziała Babcia wstając. Przemyła twarz w wodzie, chwyciła torbę i rzuciła cicho do Łapki – Idziemy, praca czeka.


*

- Ja nie wiem jak mogłabym pomóc, dlatego poprosiłam was, byście tu przybyły. Można coś zrobić?
- Nie wiem, pozwól że ją zbadam – odpowiedziała Babcia na pytanie młodej kapłanki, po czym podeszła i usiadła przy chorej.

Trzydziestoletnia kobieta była rozpalona i mówiła coś nieskładnie. Babcia próbowała się wsłuchać w słowa, szukając w niej jakiegoś sensu, melodii, jednak nic odnalazła go. Staruszka dotknęła ręką czoła kobiety, a potem delikatnie zmierzyła tętno. Następnie wypowiedziała kilka słów w języku elfów, krótką modlitwę do swojej bogini, które na chwilę uspokoiły na krótką chwilę chorą. Babcia westchnęła głośno.

- Przykro mi, ale nie potrafię jej pomóc, choć być może potrafiłabym stworzyć lekarstwo na tą dziwną chorobą. Byłoby to jednak pyrrusow zwycięstwo, ponieważ powstrzymanie choroby nic by nie dało; prawdziwym problemem jest potężna klątwa, którą na nią nałożono... – Staruszka przerwała na chwilę, zastanawiając się czy dzielić się swoimi wątpliwości. W końcu uznała, że tak, więc kontynuowała. – Obawiam się, że nie jest to zwykła klątwa i potrzeba tutaj czegoś więcej niż mają do zaoferowanie mistrzowie magii. Może Rivellia znajdzie jakieś rozwiązanie – skończyła, patrząc się na elfkę.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 12-10-2009 o 07:49.
woltron jest offline  
Stary 16-10-2009, 22:20   #202
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Penny, Kerm, Aveane

No to zaczynamy zabawę - pomyślał Mago, gdy krata się podniosła. Jego druga rodzina zawsze uczyła go, żeby w takich sytuacjach zachować spokój. Tak też miał zamiar zrobić.
- Mam nadzieję, że zapalenie lampy nie zaszkodzi - powiedział cicho Liadon. - Troszkę tu ciemno.
Gdyby chodziło o obłapianie dziewczyn, to nie miałby nic przeciw ciemnościom. W takiej sytuacji lepiej jednak byłoby coś widzieć.
- Cicho – syknęła Aria wprost w jego ucho. Wciąż nie wiedziała czy właśnie zejście do krypty Cade’a było tym, czego pragnęła najbardziej.
- Myślałem, że nie chcesz nic, co się nagrzewa - odpowiedział niziołek z uśmiechem i wyjął z torby krzeszącą gałązkę. Zapalił ją i podszedł do otwartego przejścia.
- Dobra lampa to nie pochodnia - stwierdził Liadon. - Poza tym 'lampa' to pojęcie względne. Co widać.

Niziołek podszedł do wejścia i zaczął je przeszukiwać, nie wchodząc jednak do korytarza. Szukał we wszelkich szczelinach, zagłębieniach i innych miejscach, gdzie zwykło się ukrywać niespodzianki. W końcu natrafił na pułapkę, której nie można było nie zauważyć. Cienka żyłka poprowadzona między ścianami, a tuż za nią niewyraźna szpara w podłodze.
- Zapadnia - szepnął bardziej do siebie niż do towarzyszy. Obejrzał dokładnie miejsca, skąd wystawały końce linki.
- Nie jest źle, mechanizm jest prosty. Wystarczy jeden ruch - Mago sięgnął do jednego z zagłębień w ścianie - i gotowe. Jedyne, na co teraz musicie uważać - dodał z uśmiechem - to żeby nie potknąć się o linkę.
- Miejmy nadzieję, że tak będzie dalej - Aria zaśmiała się cicho.
- Ciekawe, ile jest tam, w dół - powiedział Liadon, wskazując na zapadnię. - Ale nie zamierzam sprawdzać - dodał, uprzedzając ewentualne uwagi.
- Ja też wolę nie wiedzieć - odpowiedział Mago, podnosząc głowę i sprawdzając, czy mechanizm się nie uruchomi. - Kiedyś trafiłem na trzydziestometrową. Gdyby mnie nie złapali, to bym leżał sobie tam na dole do dzisiaj.
- Więc lepiej nie bądź ciekaw - Aria wzruszyła ramionami przechodząc ponad linką. W niedalekim końcu korytarza majaczył zarys kręconych schodów prowadzących w dół.
- Może powinniśmy się związać liną? Jak w górach? - zaproponował Liadon wskazując schody. - Chociaż nie sądzę, by Cade stosował te same metody kilka razy.
- Z jednej strony ma to plusy, ale z drugiej jedna osoba może pociągnąć za sobą resztę, a to już może nie być przyjemne. Ale w tym wypadku dostosuję się do waszej opinii - stwierdził niziołek.
- Lina by tylko krępowała ruchy - głos Arii wydawał się być zamyślony. - Choć niewątpliwie miałoby pewne zalety. Ale ja jestem na nie.
- W tym akurat zgadzam się z Arią - dodał Mago. - Mogłaby krępować.
- W takim razie nie ma sprawy - stwierdził Liadon.

Dotarcie do schodów nie sprawiło im większej trudności. Choć niziołek odkładnie przeszukiwał korytarz, nie znalazł nic, co mogłoby im zaszkodzić. Nie było co znaleźć. Kamienne ściany były tylko ścianami, podłoga podłogą, a sufit sufitem.
- W grobowcu Nicosa też takie były? - zapytał Mago, wskazując schody podczas poszukiwań.
- Były. Ale tam nie przewidywaliśmy pułapek - odparł Liadon.
- Tak. Prowadziły do korytarza Athelstana - odpowiedziała Aria stając przy niziołku. - Idealne miejsce na pułapkę, wiem. To samo pomyślałam, jak je zobaczyłam po raz pierwszy.
- A grób gdzie był? Jakiś boczny korytarz?
- Nie, na końcu korytarza na dole jest krypta - wyjaśniła kobieta marszcząc brwi. - Korytarz był dość wąski, szliśmy gęsiego.
- Rozumiem - odparł niziołek zamyślony, obserwując schody. - Ario, możesz tu spojrzeć? Widzisz te znaczki na drugim stopniu?
Rzeczywiście, we wskazanym miejscu, tuż przy ścianie, były drobne napisy, wyryte w kamieniu.
- Tak, widzę - czarodziejka klęknęła, by przyjrzeć im się bliżej. Po chwili dodała:
- Stopień jest przeklęty. Sądzę, że ten, kto na niego wejdzie zostanie obłożony klątwą.
- Jaką dokładnie?
- Niestety, tego nie jestem w stanie powiedzieć - padła odpowiedź ze strony czarodziejki. Pewnie niezbyt miłą, pomyślał Mago.
- A jesteś w stanie to unieszkodliwić czy mam kombinować? - odezwał się niziołek, nadal wpatrując się w stopień.
- Można to, po prostu, ominąć? - spytał Liadon. Klątwa... To było dość paskudne.
- Można, jednakże istnieje ryzyko, że nadziejemy się na to w drodze powrotnej, po prostu o tym zapominając - Mago rozłożył ręce z uśmiechem. - Z doświadczenia wiem, że zostawianie pułapek za plecami niekoniecznie wychodzi na dobre.
- Polejmy czerwoną farbą jako ostrzeżenie - zażartował Liadon.
- Według mnie kolejny stopień też powinien być pułapką - dodał. - Dla takich dowcipnisiów, którzy chcieliby obejść klątwę.
- Całkiem możliwe - odrzekł akrobata.
Aria zastanawiała się dość długo nad zadanym przez Mago pytaniem.
- Spróbuję, choć wolałabym takich sztuczek używać w ostateczności - stwierdziła powoli. - Moje możliwości są ograniczone.
- To w takim razie tylko się przygotuj - stwierdził niziołek wyciągając z plecaka swoje berło. - Jak zauważysz, że coś magicznego się dzieje, spróbuj mi jakoś tyłek uratować - wyszczerzył zęby w uśmiechu i wyciągnął linę. Odmierzył odpowiednią odległość od schodów i nacisnął przycisk na berle, zawieszając je w powietrzu. - Nie chcę was niepotrzebnie przemęczać - wyjaśnił, widząc pytające spojrzenia towarzyszy. Przywiązał się liną do berła, stanął na pierwszym stopniu i pochylił się do przodu. Lecąc zauważył niewielki otwór w ścianie kilka schodków niżej. Lina się naciągnęła i niziołek zawisnął idealnie kilkanaście centymetrów nad schodkiem z pułapką. Berło ani drgnęło.
Liadon z zaciekawieniem obserwował poczynania Mago. Może po prostu trzeba było przynieść długie deski i zbudować sobie mostek... W tym samym czasie Aria przygotowywała się do natychmiastowego rzucenia zaklęcia, jeśli coś by poszło nie tak.
- Cholera - zaklął po chwili niziołek, badając stopień. - Nienawidzę czegoś takiego. Dwa spusty. Zablokowanie jednego odblokowuje drugi - westchnął ciężko, zwieszając bezradnie ręce. - Bez drugiego pułapkowca będzie ciężko.
- Może tak troszkę jaśniej? - powiedział Liadon.
Mago odwrócił się, wisząc dalej na linie, tak więc zwrócony był tyłem do schodów.
- Pułapka uruchomi się, jeśli ktoś na nią nadepnie. Zazwyczaj takie pułapki wyłącza się przez zablokowanie możliwości odpadnięcia schodka lub zablokowanie spustu. Ta tutaj - wskazał za, a raczej pod siebie - ma dwa spusty. Wyłączyć jeden to nie jest większy problem. Ale jak wyłączę drugi, to ten pierwszy się włączy i znowu wrócimy do punktu wyjścia. Jakby była druga osoba, która umiałaby je wyłączyć, to sprawa by była rozwiązana - wyłączylibyśmy razem, każdy swój.
- Nie można tego jakoś zablokować po wyłączeniu? Mechanicznie zablokować? - spytał Liadon.
Niziołek spojrzał na niego przymrużonymi oczyma.
- Nie miałeś wcześniej żadnej styczności z pułapkami?
- Unikałem ich, jak mogłem, zwykle zdając się na fachowców - powiedział z uśmiechem Liadon.
- I chyba wielu fachowców spotkałeś - odpowiedział Mago, odwzajemniając uśmiech. - O zablokowaniu bym nie pomyślał, powiem szczerze. Chyba, że po jakimś czasie. Możesz mi podać z torby taki gruby wytrych? Gdzieś w bocznej kieszeni powinien być. Ario - zwrócił się do czarodziejki. - Możesz mi przystawić bliżej gałązkę?
Czarodziejka skinęła głową, zagryzając wargi. Spojrzała jeszcze raz na przeklęty stopień.
- Mago... Nie wiem czy mi się uda, ale jeśli tylko zobaczę to o czym mówisz może mogłabym ci pomóc... - stwierdziła przybliżając świecący patyk. Po chwili w rękach Liadona również znalazł się poszukiwany przedmiot.
- Proszę bardzo - podał wytrych niziołkowi.
- Dzięki - skinął elfowi głową. - Tobie też - spojrzał na Arię - ale nie chcę ryzykować. Jak do mechanizmu dochodzi magia, to ja sam się o siebie boję, a tym bardziej o innych. Zresztą - dodał z uśmiechem - nauczenie Cię tego zajęłoby mi trochę czasu. Ale w przyszłości, czemu nie?
Wziął od czarodziejki gałązkę i położył ją na stopniu niżej, uśmiechając się do niej promiennie. Magia. Przydatne w tym fachu, przydatne. Mogłaby być całkiem niezła, jakby się ją dobrze wyszkoliło. Wziął się do unieszkodliwienia pułapki. Zablokował jeden włącznik bez większego problemu. Teraz czekała go najgorsza część pracy. Wsunął wytrych w szczelinę w schodku. Początkowo miał problemy, żeby dobrze trafić i chwilę mu to zajęło, ale w końcu się udało. Zabrał się za drugi. Ledwo go dotknął, a pierwszy chciał już wrócić do pozycji wyjściowej. Na szczęście wytrych wytrzymał nacisk, a Mago odetchnął z ulgą.
- Nie cierpię tego - wyznał.
- Wspaniała robota, Mago - Astearia uśmiechnęła się szeroko.
- Też tak uważam - skinął głową Liadon. - Masz bardzo duże piwo.
- Powiedzcie tak, jak dotrzemy do końca - odparł, choć było widać, że jest wdzięczny za te słowa. Znów się odwrócił i zaczął się podciągać na linie. Gdy wrócił do pozycji pionowej, dodał:
- Widzicie tę dziurę w ścianie kilka schodów niżej?
Aasimarka wytężyła wzrok i skinęła głową.
- Kolejna?
- I sądzę, że nie ostatnia. Piliście antytoksyny?
- Oczywiście - kobieta uśmiechnęła się łagodnie. Niziołek spojrzał pytająco na Liadona.
- Jakże by inaczej - Liadon skinął głową. - Ogień? Gaz? Strzały? - spytał.
- Podejrzewam - mówił niziołek, schodząc powoli po schodach i rozglądając się uważnie - że jest tam albo jakaś strzała, albo wyziew trujących oparów. Do strzał często lubią coś dodać, żeby bardziej bolało.
- Zanim zabierzesz się za to paskudztwo... - powiedział Liadon, nie przerywając niziołkowi poszukiwania. - Jakie szanse miałby ktoś wpuszczając tu gnolla za gnollem, by po kolei uruchamiali pułapki?
- Zależy, jaki jest mechanizm przeładowania - niziołek dotarł do dziury i odwrócił się do wojownika. - Może być tak, że dowolna uruchomiona pułapka zamyka dostęp do jakiejś ostatniej komnaty. Może być przeładowanie błyskawiczne, czyli jeden po drugim ginęliby przy tej samej pułapce. A może być i tak, że dostali to, czego chcieli, niewątpliwie ponosząc straty.
- Masz wątpliwości, Liadonie? - spytała Aria podchodząc bliżej elfa. - Myślisz, że ktoś już tu był?
- Nie - Liadon pokręcił głową. - Zastanawiałem się tylko, czemu nasz znajomy grubasek nie zastosował takiej metody. Wszak gnolli ma pod dostatkiem.
- Może nie on ma nad nimi kontrolę - stwierdziła po chwili zastanowienia.
- Wątpię - Liadon pokręcił głową. - Ale lepiej już nie rozpraszajmy Mago.
- Nie rozpraszacie mnie - odpowiedział, uśmiechając się niezbyt miło. - Mówicie o tym magu, tak?
- Tak. Tchórz i grubas - Aria prychnęła cicho.
- Uwielbiam takich - akrobata wyszczerzył zęby. - Zawsze mi powtarzali, że nawet najlepszy mag ze sztyletem w plecach poważnie traci na umiejętnościach. Sprawdza się - szepnął, zabierając się do rozbrajania pułapki. Przyłożył deskę do dziury, nic się jednak nie wydarzyło. - Wiecie, ogólnie jestem dość pokojowy, ale jak ktoś skacze, to się go ucisza - rzekł bez większych emocji, wsuwając dłoń do otworu.
- Tylko czasami trudno się dostać do tych pleców. A poza tym to racja.
Niziołek uśmiechnął się na te słowa.
- Wszędzie można się dostać. No to got... Cholera! - krzyknął, słysząc nieprzewidziane kliknięcie. Zablokowanie pierwszego mechanizmu uruchomiło drugi. Pułapki kaskadowe! Myśl na przyszłość, kretynie!
- Mówiłem o trudnościach, nie... - Liadon nie skończył. Aria zrobiła pół kroku w stronę niziołka. Wyglądała na śmiertelnie przestraszoną.
- Co się dzieje?

Aasimarce odpowiedział jej wzrok. Obok pierwszego otworu pojawiła się nowa szczelina, z której z ogromną siłą na korytarz wyleciała chmura śmierdzącego, zielonego dymu, spowijając całą trójkę. Mago zakrył oczy, które zaczęły go niemiłosiernie szczypać. Szybko ruszył w górę schodów, kaszląc lekko. Chwycił towarzyszy za ręce i pociągnął ich za sobą. Obydwoje ruszyli bez oporów. Dopiero, gdy niziołek mógł otworzyć oczy, zauważył, że Aria również zniosła to bez większych komplikacji, ale Liadon wyszedł na tym znacznie gorzej. Na jego twarzy pojawiły się obrzydliwe krosty. Próbował się odezwać, ale miał problemy z wydobyciem z siebie głosu.
- Jasna cholera - zaklęła czarodziejka kaszląc i mrugając by pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia.
- Na jad skorpiona, nie zauważyłem durnej żyłki - Mago przejechał dłońmi po twarzy, po czym znów spojrzał na pozostałą dwójkę. Zatrzymał wzrok na Liadonie. - Mam nadzieję, że Ferdi coś na to nam dał - po czym zabrał się za przeszukiwanie torby.
- Mnie lepiej o nic nie pytaj - wyszeptał Liadon. Nie miał nawet sił, by odkaszlnąć.
- Biedaku... - Aria wzięła elfa za rękę i przybliżyła źródło światła do jego twarzy. Niziołek podniósł wzrok znad rzeczy otrzymanych od Detalisty.
- Wiesz, co mogłoby pomóc?
Kobieta dokładnie obejrzała twarz towarzysza, po czym pokręciła niepewnie głową.
- Sama nie wiem... jad skorpiona, mówisz? - zastanowiła się przez chwilę. - Niestety.
- To było tylko takie przekleństwo, wątpię, że to jad. Liadonie, wytrzymasz do powrotu?
Aria roześmiała się trochę nerwowo. Oczywiście, że to było przekleństwo, ale jej myśli były zbyt zajęte by zwrócić na to uwagę.
- Mago, jeśli chodzi o Liadona jestem skłonna wierzyć, że zaatakował go choćby niedźwiedź - stwierdziła. - Wmówiłbyś mi to i bym ci uwierzyła.
Liadon pokazał na migi, że może iść dalej.
- To dobrze - niziołek uśmiechnął się lekko. Spojrzał w dół schodów. - Babcia pewnie coś poradzi na to.

Pozostało tylko czekać, aż chmura się rozwieje. Uważaj następnym razem, pouczył go głos Ramireza.
 
Aveane jest offline  
Stary 18-10-2009, 01:42   #203
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Gdzieś i kiedyś.


Ognisko wesoło płonęło, a jego blask odbijał się od stojących w pobliżu menhirów. Cykady grały nocną melodię, w którą przez pewien czas wsłuchiwało się pięć osób.
- Naprawdę uważasz, że to się uda? - rzekł wysoki głosik należący do niskiej postaci, najpewniej niziołka.
- Nie mamy wyjścia - powiedział mężczyzna dorzucający drewno do ogniska. Od złotego łańcuszka odbiły się refleksy światła, gdy dodał. - Musimy tutaj zostać.
- Łatwo Ci mówić. Ty założyłeś świątynię, a do tego mianowali Cię burmistrzem. Mnie tu nic nie trzyma.
- A starzy przyjaciele z którymi się nie jedno przeszło? - rzekł najwyższy z mężczyzn łagodnym głosem, siedząc z zamkniętymi oczyma.
- Oj wiesz staruszku, że nie o tym mówię - roześmiał się radośnie niziołek. - Ale co nam szkodzi, wyruszyć dalej.
- Ej! - krzyknął udając oburzonego krępy brodacz - Ja właśnie zacząłem budowę karczmy!
- I co zamierzasz tutaj spędzić całe swe cholernie długie życie? - spytał niziołek nie dając za wygraną.
- No jasne, przecież wiesz, że zawsze marzyłem o karczmie! - krzyknął krasnolud troszkę nerwowo.
- I pewnie nie ma to nic wspólnego z tą przemiłą kobietką, na którą się tak gapiłeś co? - odezwał się piąty mężczyzna błyskając białymi zębami, wystukując nieznany rytm na swym kolanie. Krasnolud spojrzał na niego, później na niziołka, następnie na pozostałą dwójkę i w końcu westchnął.
- Zaśpiewasz na naszym ślubie. - rzekł cicho mocno się czerwieniąc. Przyjaciele jednak się nie zaśmiali. Uśmiechnęli się tylko lekko.
- Oczywiście. To będzie dla mnie zaszczyt, przyjacielu.
- Dzięki Nicos - odparł brodacz.
- Ech, no to chyba ja też będę musiał sobie znaleźć jakąś panienkę, jeśli mamy już tutaj zostać. - zaśmiał się niziołek, na co wszyscy odpowiedzieli gromkim śmiechem.

- A co z tym? - rzekł nowy burmistrz pobliskiego miasta pokazując im swój przegub, na którym zapięta była dziwna branzoletka jarząca się dziwnym światłem.

Każdy z nich spojrzał na swój przegub, każdy oprócz tego, który miał wciąż zamknięte oczy. To on też odpowiedział na to pytanie.

- Teraz jesteśmy strażnikami. Póki trwa przymierze, póty one są bez znaczenia. - podszedł do błyszczącej pomarańczową poświatą kuli, która złożona została na mały ołtarzyku w pobliżu kręgu. - To jest naszą gwarancją. Jeśli kiedyś ona zostanie rozbita, będziemy musieli robić wszystko, by nikt, absolutnie nikt nie dał rady zebrać więcej niż trzech branzolet. Zasady się bowiem zmieniły, potrzeba ich więcej niż kiedyś. Sami wiecie dlaczego. Jeśli ktoś będzie miał trzy z nich, wtedy pozostali zostaną ostrzeżeni. Musimy dopilnować, by nikt nie zdobył większej ich liczby...

Południowe Dęby, wzgórze cmentarne - droga do grobu Cade'a Laviny.

- Ario cfo Ci fjest - powiedział Liadon sepleniąc.
- Co się dzieje? - krzyknął Mago rozbrajając kolejną pułapkę, jednak zatrzymując narzędzie nagle w bezruchu. Obejrzał się do tyłu i zobaczył, że elf podtrzymuje czarodziejkę, a ta jest blada i słania się na nogach.
- Nie przerywaj - powiedziała cicho do niziołka. Ten kiwnął głową i zajął się pułapką. Była to kolejna kaskadowa sztuczka. Wyrzutnia ognia nie wykryta mogła ich spopielić. Wykryta zaś była tak skonstruowana, że najłatwiej było ją unieruchomić, poprzez wystrzelenie ognia w sufit. Mago jednak zorientował się, że przy samym suficie są naciągnięte żyłki. Uderzający tam ogień spalił by je, co na pewno spowodowało by coś niemiłego. Akrobata nauczony doświadczeniem, dał sobie jednak z tym po chwili radę. Teraz wrócił do Arii.

- Nic mi nie jest - rzekł po chwili już normalnym głosem. Spojrzała na swoje brzemię i dodała - Ktoś ma już trzy branzoletki. Zostałam ostrzeżona. Musimy się spieszyć.

Gęstwina Południowej Kniei.

Musimy dopilnować, by nikt nie zdobył większej ich liczby... - rozbrzmiewał w jej głowie głos ojczyma. - Cholera łatwo mu powiedzieć. Myślałam, że z jego branzoletą będzie mi łatwiej. Okazało się jednak to cholernie trudne. Gdyby nie Ci przeklęci awanturnicy już dawno miałabym cztery branzolety i wtedy mogłabym to zrobić. A tak mam problem. Ale to jeszcze nie koniec, jeszcze się zemszczę. I pomszczę Szpona. Zacznę już za chwilę. - myślała gorączkowo elfia kobieta przedzierając się przez las. Była strasznie cicha, przemykała niczym cień. Ptaki i leśne zwierzęta nawet nie zwracały na nią uwagi. Była cicha i bardzo niebezpieczna. Zbliżała się zaś do miejsca, w którym najłatwiej było dostać się do wioski.

Amra szła na polowanie.



Południowe Dęby, domek Kosefa.

Tengir był zamyślony i nie w humorze. Wszystko co wyczytał z dziennika Kosefa dawało ciekawe implikacje, ale sprawiało jednocześnie, że umysł czarnoksiężnika przysłaniały coraz ciemniejsze chmury. Jeśli w to wszystko wmieszana była Czarna Sieć, a na to właśnie wyglądało, to było gorzej niż mogli przypuszczać na początku.

Mężczyzna już właściwie opuścił domek, gdy z jego wnętrza usłyszał odgłos. Przypominał on dzwoneczki, które dźwięczą na lekki podmuch wiatru. Człowiek z blizną cofnął się więc, by zlokalizować, źródło hałasu. I już po chwili zrozumiał co się dzieje. Żyrandol trząsł się bardzo mocno, tak jakby ktoś szturchał go kijem. Czarownik skupił się i z miejsca pojął dwie rzeczy. Pierwszą był fakt, że w pięknym żyrandolu, w samym jego środku krystalizowała się coraz silniejsza magia przemian oraz przywołań. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić, bowiem nagliła go druga sprawa. A była nią wielkich rozmiarów hiena, która znikąd pojawiła się za nim. Stwór skoczył na mężczyznę, ale ten błyskawicznie dobył rapiera i wbił sztych w jej gardło zabijając jednym ruchem. Siła jej skoku była jednak taka, że hiena wpadła na czarnoksiężnika i ten razem z martwym ciałem wpadł do domku Kosefa. Podniósł się szybko. Jego zmysły szalały. Co się tutaj działo?

Nagle, żyrandol zaświecił mocno i zerwał się z uchwytu. Spadł na ziemie i powinien się roztrzaskać lecz tego nie zrobił. W powietrzu bowiem przybrał kształt pająka. Miejsce gdzie normalnie były świece, zamieniły się w nogi. Kryształowy pająk spadł na podłogę, amortyzując upadek swymi ośmioma odnóżami.


Czarnoksiężnik nie czekał. Uderzył swą mocą, pająk jednak błyskawicznie odskoczył w bok. Jego prędkość i skoczność była zdumiewająca. Ożywiony przedmiot skoczył na boczną ścianę, a stamtąd runął na czarnoksiężnika. Ten uderzył jeszcze raz swoją mocą, ale ta rozbiła się o lecącego pająka niczym fala o falochron.

Ostatnie co Tengir zapamiętał to silne uderzenie kryształowego pająka w jego tors.

Południowe Dęby, "domek Julii"

Potężny mężczyzna siedział w zamkniętym pokoju. Trzymał swój miecz na kolanach i polerował go znalezioną tutaj szmatką. Zapach konwalii był tutaj tak mocny, że aż nie do zniesienia. Jemu jednak najwyraźniej to nie przeszkadzało. Jego ruchy były spokojne. Nie miał się przecież czego obawiać. Nie miał też nad czym się zastanawiać. Nie miał wielkiego wyboru. Musiał się dostosować. Tacy jak on zawsze musieli to robić, by nie dać się zniszczyć, by żyć. Życie było i dla niego najważniejsze. Szczególnie jego własne.

Może, gdy to się skończy będę mógł wyrównać stare porachunki? - pomyślał i po raz kolejny spojrzał przez okno. Tego na, którego czekał jeszcze nie było. Znał tego chłopaczka. Był łasy na pieniądze, ale jeszcze bardziej podatny na groźby. Gdy się nim odpowiednio potrząsnęło był w stanie uwierzyć w każdą groźbę, nawet najbardziej nierealną, a co ważniejsze był wtedy gotów zrobić bardzo wiele, by ta się nie spełniła. Właśnie w ten sposób ją tutaj przyprowadzi.

- Oby to nie trwało za długo - sapnął dobrze zbudowany mężczyzna i znowu spojrzał w okno. Jego posłaniec już tutaj szedł wraz z nią. Wyglądała na niezadowoloną i zmęczoną. To może mu pomóc. Mężczyzna powstał, włożył miecz do pochwy i założył na siebie długi czarny płaszcz, na głowę zaś kaptur...


***

Babcia Danusia miała tego dość. Wciąż była gdzieś wzywana, jednak to co przekazał jej chłopiec stajenny, było intrygujące. "Stary Przyjaciel przesyła pozdrowienia i chce spokojnie porozmawiać teraz bez świadków, inaczej się ulotni. Ma Pani też zabrać ze sobą swą kotkę, Łatkę." Z racji, że ze stajennego nie dało wydusić się nic więcej, kobieta postanowiła ruszyć. Najgorsze było to, ów "przyjaciel" musiał sporo o niej wiedzieć. W końcu nie wszyscy znają Łatkę z imienia. A do tego po co miała ją brać? Po to by ta nie mogła nikogo powiadomić.

Aldana nie czuła jednak strachu. Oddał swój dar i swe przekleństwo w dobre ręce. Chwilowo była tylko zwykłą czarodziejką. Czarodziejką o wielkiej mocy, która łatwo się nie podda.

Chłopiec doprowadził ją do domku, który stał mocno na uboczu. Babcia zapamiętała jeden szczegół. To chyba o tym budyneczku kiedyś wspominała Risha. Chłopak przełknął ślinę i powiedział.

- To ja już pójdę - po czym odwrócił się na pięcie i szybko się ulotnił. Aldana zaś weszła do środka. Pierwsze co w nią trafiło do zapach konwalii oraz kurz. Ten był wszędzie, pokrywał meble, szyby i podłogę. Drzwi do jednej z sypialń były otwarte i tam też instynktownie ruszyła babcia. Weszła do pokoju i zobaczyła wysoką postać, odwróconą do niej plecami.

- Witaj babciu - powiedział spokojny męski głos, jakże dla niej znajomy - Przejdę do rzeczy. - mężczyzna odwrócił się, a babcia tylko potwierdziła w myślach to co już wiedziała, gdy usłyszała głos, głos który wciąż mówił. - Musicie oddać mi waszą branzoletę i uciekać stąd. Inaczej wszyscy zginiecie.

W pełnej zbroi płytowej, z mieczem przy pasie wpatrywał się w nią Serpah.



Inna przestrzeń inny stan świadomości.

- Masz cudowną córkę Irekahn - mówił ciężko ranny mag do jej matki.
- Nigdy za dużo miłości... - szeptała sama do siebie.
- Kocham Cię Riv - mówił Tengir.

Spełnienie w miłości. To było to. Czerwony blask włosów i delikatna skóra, koloru kości słoniowej odbijał się od jej elfie twarzy. Gdzieś na granicy czasu i przestrzeni, gdzieś w innym wymiarze była ptakiem. Leciała nad swoim życiem i obserwowała je całe. Minuta po minucie, godzina po godzinie.

- Nigdy za dużo miłości - szeptała sama do siebie.

Zobaczyła Tengira. To on był jej miłością, jej spełnieniem. Marzyła by żyć tylko z nim. Nic więcej jej nie interesowało. Była wolnym ptakiem, który znalazł partnera. Reszta nie była ważna.

- Nigdy za dużo miłości - szeptała sama do siebie.

Chmury nad którymi leciała zrobiły się nagle ciemne, gdzieś błysnął piorun. Zobaczyła Południowe Dęby stojące w ogniu. Wszędzie były martwe ciała. Były one potwornie zmasakrowane, nosiły ślady tortur. Odór ciał był okropny. Widok był nie do zniesienia. Nagle usłyszała pisk. Swój własny. Zobaczyła Tengira. Jego głowa była rozbita, miał urwaną nogę i rękę, wygryziony bok. Serce jej pękało na ten widok, ale nie mogła przestać patrzeć.

- Nigdy za dużo miłości - szeptała sama do siebie.

Biel. Czystość. Piękne niebieskie niebo i jeszcze piękniejsze chmury.


Piękna kobieta o rudoczerwonych włosach. Cichy i piękny zaśpiew gdzieś, jakby z daleka, a jednak z bliska. Zewsząd ale znikąd.


Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,

- Pójdź dziecko teraz i uratuj swego oblubieńca. - powiedziała najpiękniejsza istota świata.

Południowe Dęby, Kaplica Lathandera.

Paladynka ocknęła się nagle. Jeszcze przed chwilą klęczała spokojnie pod obrazem Pana Poranku, ponieważ łatwiej było jej się tu pomodlić zarówno do niego jak i do swej patronki. I wtedy to przyszło. Nagłe uniesienie i euforia. Nagła wizja. Po jej policzkach spływały łzy, w rękach zaś trzymała metalową zbroję. Był to napierśnik Eberka. Nagle dziewczyna zrozumiała co mówiła jej Pani w wizji. Wiedziona nagłym impulsem już znała drogę wprost do swego ukochanego.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 18-10-2009 o 18:17.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 18-10-2009, 08:17   #204
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Musiał chyba mieć pecha...
Akurat na niego padło... Czysta przyjemność...
Jeśli wyglądał tak, jak mówił, a skierowane na niego spojrzenie Arii sugerowało coś takiego, będzie chyba musiał zacząć nosić maskę, co w zestawieniu z miłym i sympatycznym głosem, jakim został właśnie obdarowany, będzie sprawiać olśniewające wrażenie.
Chyba, że Mago będzie miał rację i Aldona coś poradzi.
Ale do tego momentu mogło upłynąć wiele czasu.

- Nie możesz mówić? - spytała zaniepokojona Aria, gdy po raz kolejny pokazał coś na migi, zamiast użyć głosu.

- Mogem, ale nie chcem - Liadon strawestował znane powiedzenie.



Opary zielonkawej mgły zbladły, rozwiały się...
Ruszyli dalej.
Niezbyt daleko zaszli.
Ledwo przeszli parę stopni Mago ponownie ich zatrzymał.

Stali cierpliwie na schodach słuchając, jak niziołek - mówiąc ni to do siebie, ni to do nich - opisuje kolejną pułapkę, dorzucając barwne opisy możliwości jej działania.

"Tu dwie pułapki, tam dwie pułapki... następnym razem będą pewnie trzy. Dla urozmaicenia."

Nim zdążył się podzielić z Mago odkrywczą myślą gdy nagle Aria zbladła i zachwiała się na nogach. Podtrzymał ją.

- Ario, fo ci jeft? - spytał, łamiąc postanowienie nieodzywania się przez najbliższe godziny.

Odpowiedź Arii była tylko częściowo uspokajająca.
Ktoś miał trzy bransolety.
Połowę.
Widocznie twórca bransolet doszedł do wniosku, że przyda się takie ostrzeżenie.
Czyżby 'trzy' było wartością graniczną? Czyżby już cztery bransolety były niebezpieczne? Nie cały komplet, jak mieli nadzieję?

Czemu ci durnowaci właściciele bransolet nie rozjechali się po całym Faerunie, by utrudnić zebranie błyskotek, tylko siedzieli sobie razem, w jednej małej osadzie? A raczej miasteczku?
Gdzie tu sens...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 18-10-2009 o 08:40.
Kerm jest offline  
Stary 19-10-2009, 00:29   #205
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Czuła się podle z powodu tego, co stało się Liadonowi. Nie dość, że i tak narażał dla niej swoje życie to jeszcze ucierpiał wtedy, kiedy praktycznie nic im nie groziło. A ona nie potrafiła nic zrobić.

Ścisnęła w rękach Laskę Ordana czując, że owo poczucie bezsilności zaraz ją rozsadzi. Ilekroć spojrzała na twarz Liadona miała ochotę coś rozszarpać.

Nie miała, naturalnie, żalu do Mago, bo ten nie był niczemu winny. Błądzić i się mylić jest rzeczą ludzką, w tym wypadku raczej niziołczą. Jednak jej własny upór, jej niecierpliwość i podejrzliwość zawiodły ich aż tutaj – w nieznane.

Patrząc na swojego obrońcę po raz kolejny zadała mu to głupie pytanie o zdolności werbalne. Oh, jaka była głupia, że w ogóle o to pytała.

Nagle jej ręce stały się słabe i o mały włos nie wypuściłaby trzymanego przedmiotu. Kręciło się jej w głowie, czuła się naprawdę słabo, a jej serce zaczęło tłuc się w jej piersi jak wystraszony wróbel. Jakby coś wysysało jej energię. Miała wrażenie, że ktoś próbuje dobrać się do jej zdrowia.

Chyba musiała zasłabnąć, bo nagle znalazł się przy niej elf, czuła jak jego silne ręce podtrzymują ją w pozycji pionowej. Poczuła się dokładnie tak, jak wtedy, gdy po raz pierwszy za dużo wypiła. Ale wtedy kto inny był obok niej.
- Canthanarion – bezwiednie wypowiedziała na głos swoje myśli, na chwilę przestając panować nad swoim zachowaniem. Po kilku chwilach osłabnięciu zaczęło towarzyszyć coś jeszcze. Skupiła się na tym resztką woli, myśląc, że wytropi tego dowcipnisia, który tak zabawia się jej organizmem.

- Ario, fo ci jeft? – usłyszała gdzieś w tle. Spojrzała na pokrytą krostami twarz Liadona i próbowała się uśmiechnąć, ale widać słabo jej to wyszło, bo z twarzy towarzysza nie zszedł ten zaniepokojony wyraz. Dotknęła jego policzka w uspokajającym geście.
- Zakręciło mi się w głowie – szepnęła, a słysząc pytanie Mago zaniepokoiła się o akrobatę jeszcze bardziej niż o samą siebie. – Nie przerywaj – rzuciła w jego kierunku. Wydawało jej się, że to był ton rozkazujący.

Znów skupiła się na tym wrażeniu. Tak, teraz wiedziała co się dzieje. Informacja płynąca niejako od jej bransolety, choć równocześnie wydawała się nadchodzić skądś jeszcze. Sama wiadomość była zbyt przerażająca.

Siły trochę jej wróciły, mogła przestać opierać się o Liadona. Stanęła trochę pewniej na nogach i przymknęła oczy, oddychając głęboko.
- Musimy się spieszyć – wyszeptała, a jej głos brzmiał już normalnie. Zerknęła na Białą i powiedziała z pewnością w głosie: Ktoś ma trzy bransoletki. Zostałam ostrzeżona.

Nagła słabość niemal odeszła, choć wciąż nie czuła się najlepiej. Przez chwilę pomyślała o Athelstanie. Czy też to wiedział? Czy też poczuł? Nie miała pojęcia.

Sięgnęła do sakiewki i wyciągnęła z niej jasny włos nawinięty na szyjkę jednego z flakonów z eliksirem. Chyba nie powinna go teraz wzywać, ale… chciałaby wierzyć, że jest tam jeszcze ktoś… ktoś kto wie dokładnie, co się dzieje.

Jej wzrok z anielskiego włosa prześlizgnął się na pracującego niziołka. Jakie to szczęście, że mieli go przy sobie. Miała nadzieję, że jego trud nie pójdzie na marne. Jeśli jednak pójdzie... Astearia chyba nigdy mu się nie odpłaci za to, co zrobił.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 25-10-2009, 10:22   #206
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Musicie oddać mi waszą bransoletę i uciekać stąd. Inaczej wszyscy zginiecie - powiedział Seraph.
- Mi? To znaczy komu? Rycerzowi, który nam towarzyszył czy komuś innemu? - odpowiedziała spokojnie Babcia wpatrując się w oczy Serapha.
- Czy to ważne - wzruszył ramionami mężczyzna. - Powinnaś tylko wiedzieć, że to iż tu jestem to moja inicjatywa. Nie przeżyjecie jeśli tu zostaniecie. Uciekajcie stąd i nie wracajcie tu... nigdy!
- I niby kto zagwarantuje nam bezpieczeństwo? Ty, który uciekłeś? A może twoi tajemniczy sojusznicy? Poza tym, gdybyś był Seraphem, którego znałam, to wiedziałbyś, że nie mam żadnego wpływu na innych, a szczególnie na tę która została powiernikiem bransolety. Wiedziałbyś też, że przynajmniej większość z nas nie pozostawi tutejszej ludności na pastwę losu. Im też proponujesz bezpieczeństwo? A może twoja propozycja obejmuje tylko i wyłącznie "najemników"?
- Jestem tym samym Seraphem, nie mam tylko wpływu na wszystkie swoje decyzje. Wiem, za to, że jesteś najbystrzejsza wśród moich byłych towarzyszy, na których - możesz w to wierzyć bądź nie - bardzo mi zależy. Wierzę, że rozumiesz jakie cierpienia mogą spać za pomocą tych bransolet na ludzi z Dębów. Nie wiem co się stanie z ludźmi tej wioski, gdy Kosef i jego ludzie przejmą bransolety, nie wiem co się też stanie, gdy zrobi to moja przełożona. Wiem jednak, że Wy możecie uciec.
- Twoja przełożona... Istota z Mgieł? Wiedźma Nocy? - zapytała się Babcia bardziej samej siebie niż Serapha. - Tak jak powiedziałam nie mam wpływu na innych, a oni już podjęli decyzję. Poza tym póki co ani ty, ani Kosef nie
- Istota z Mgieł nie jest jeszcze przyzwana, ale wie na pewno, że jej czas się zbliża i jej własność znowu ją tu wezwie. - powiedział wojownik odpowiadając na pytanie babci mimo, iż się tego nie spodziewała - Wy za to macie tylko jedną. I nawet nie wiecie, do czego ona służy.
- Jakkolwiek potężna jest Istota z Mgieł nie ma ona mocy decydowania o przyszłości. Taką moc mają jedynie Bogowie, a ona nim nie jest jednym z nich, ponieważ żaden z Bogów nie dałby się spętać grupie awanturników. Wtedy zapewne też nie przewidziała, że zostanie pokonana... nawet jeżeli szansa zwycięstwa jest mała lub bardzo mała, to sądzę, że większość z nas zaryzykuje by ją, a także Kosefa, powstrzymać.
- Nie rozumiesz babciu - pokręcił głową Serpah - Ty nic nie rozumiesz. Ona jest wielkim bytem. I nigdy nie została spętana.
- A więc wytłumacz mi - Babcia uśmiechnęła się nieco ironicznie - skoro spętała ciebie.
- Ty nic nie rozumiesz. Powtórzę więc. - mężczyzna nagle złapał się za głowę jakby przeszył go potężny ból. Z wysiłkiem jednak dokończył - Istota z Mgieł nie została jeszcze wezwana, więc nie ona ma mnie w swej mocy. Moja Pani stara się o jej względy. Czyli tak jak Wy i Kosef aaa - tego już nie był w stanie powiedzieć. Nagle spuścił głowę i rzekł. - Czy teraz rozumiesz?
- Tak teraz rozumiem. Nie zmienia to jednak faktu, że nie mam wpływu na innych i że podjęli oni decyzję by bronić Południowych Dębów za wszelką cenę.
Seraph zamknął oczy i chwilę tak siedział.
- Czy na pewno wszystko - minimalnie zaznaczył to słowo, co nie uszło uwadze babci - zrozumiałaś? I czy jest to Twa ostateczna odpowiedź?
- Może gdyby twoja... Pani zagwarantowała bezpieczne przejście wszystkim mieszkańcom Południowych Dębów lub przyrzekła zostawić w spokoju miasteczko... ale tego nie jest w stanie zagwarantować, a my ich nie opuścimy. A więc tak, to moja ostateczna odpowiedź Seraphie - odpowiedziała Babcia. - Teraz ja mam dla Ciebie propozycję Seraphie. Pomożemy ci oswobodzić się od twojej Pani, wystarczy, że pójdziesz ze mną.

Wojak przełknął ślinę i spojrzał w jej oczy. Wtedy babcia to dostrzegła. Nieopisany ból i rozpacz. Oraz czyjeś inne oczy. Wyglądało to tak, jakby w jego oczach były też oczy jakiejś bestii.
- To nie jest możliwe. - mężczyzna wstał. - Skoro to Twa ostateczna odpowiedź - szepnął - To chyba nie mam wyjścia.
- Ja też nie - odpowiedziała Babcia wysyłając w tym samym momencie rozkaz swojemu chowańcowi by się wycofał dalej do wyjścia, a sama cicho inkantując czar przywołania bestii.

Wydarzenia, które nastąpiły później potoczyły się błyskawicznie. Dwie bestie, niewielkie niebiańskie borsuki, zaatakowały wojownika. Ten wykonał dwa szybkie, jakby od niechcenia cięcia, zabijając je. Kupiło to jednak czas Babci, która skończyła rzucać kolejny czar. Potężna fala dźwięku uderzyła Serapha odrzucając go do tyłu i oszołamiając. "Dobrze" pomyślała staruszka wycofując się do tyłu. Stojąc w drzwiach wyczarowała kolejne borsuki, które miał kupić jej dodatkowy czar. Wojownik bowiem powoli dochodził do siebie, a Babcia aż za dobrze wiedziała, iż w bezpośredniej walce nie ma żadnych szans. Oddaliła się jeszcze trochę i uderzyła w domek ognistą kulą. Magiczny ogień strawił chałupę niemal natychmiast. Seraph jednak jakimś cudem przetrwał uderzenie. Poparzony trzymał się jednak mocno na nogach.

Niespodziewanie za plecami Babci pojawił się Dazzaan, Morvin i Nilven. Nim jednak cokolwiek zrobili w zgliszczach pojawił się cień. Cień zaczął przybierać kształty przybierając postać kobiety z rogami i błoniastymi skrzydłami. Była piękna i przerażająca zarazem. Pachniała konwaliami.
- Ir Shagat Hardaval (Zapłacisz za to głupcze) - powiedziała w otchłannym do Serapha otulając go skrzydłami po czym oboje zniknęli.

- Wszystko w porządku Babciu? - zapytał się krasnolud - I co to kurwa było?
- Sukkub Dazzanie, prawdziwy Sukkub - odpowiedziała cicho Babcia, jakby pierwsze pytanie do niej nie dotarło. Dopiero po chwili dodała - Nic mi nie jest. Dzięki, że przybyliście, jednak nic tu po nas.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 25-10-2009 o 11:23.
woltron jest offline  
Stary 25-10-2009, 14:53   #207
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Penny, Kerm, Aveane

Wyrzutnie ognia ustawione były głęboko i trudno było się do nich dostać. Gdyby nie narzędzia od Ferdiego, chyba by tu utknęli.

Mago ustawił w szczelinie lusterko, żeby widzieć lepiej, co będzie robić. Co prawda kierunki i perspektywa były lekko zaburzone, ale lepsze to, niż się palić. Korzystając ze sporej liczby wszelakich wysięgników, udało mu się w końcu skierować wyloty w inną stronę. Nie powinny sprawiać zagrożenia, wyraził w myślach swoją nadzieję. Gdy tylko odłożył narzędzia, przyskoczył do czarodziejki.
- Co się stało? Skąd wiesz, że ktoś ma już trzy?
Aria zastanowiła się głęboko nad tym pytaniem, po czym powoli pokręciła głową.
- Ja... sama nie wiem - zająknęła się lekko i skrzywiła. - To było tak, jakby... jakby ktoś mi to powiedział... Po prostu wiem... I myślę, że inni też wiedzą.
Dobry duszek z bransolety jej podpowiedział - pomyślał Liadon. - Czyli wie to każdy posiadacz bransolety.
- No to nie jest zbyt dobrze - westchnął niziołek. - Masz rację, trzeba się spieszyć - oznajmił i ruszył dalej, rozglądając się jeszcze baczniej. - Mów dalej, co wiesz. Wiesz, kim są inni?
Żadne 'spieszyć się' - Liadon chwycił się za głowę. - Przy pułapkach?
- Nie... ale założę się, że jednym z nich jest Kosef i jego banda przydupasów - w głosie Arii zabrzmiała czysta nienawiść. Liadon pokręcił głową. Pokazał bransoletkę kobiety, wskazał na schody prowadzące w dół i pokazał na palcach liczbę 'dwa'. Liczba 'trzy' zarezerwowana była dla Amry... co zasugerował pokazując strzałę szalonej elfki.
- Ah, masz rację - aasimarka uśmiechnęła się. - Jedną bransoletkę ma Amra i dopóki się przemieszcza jest bezpieczna.
- Zakładając, że druga tu rzeczywiście jest - szepnął ironicznie Mago. Szedł po schodach, ale nic nie znalazł. Nic też im się nie stało, więc chyba nic nie przeoczył. - Ario, możesz jakoś sprawdzić, czy w okolicy nie ma magii? Wiesz, magiczne mechanizmy często są strasznie ukryte, a wiedza o tym, że takowy jest, strasznie ułatwia znalezienie go.
Mago musiał być nieco zdenerwowany, bowiem jakoś nadużywał słowa 'strasznie'.
- Oczywiście - czarodziejka uśmiechnęła się i rozłożyła ręce skupiając się na magii. Jej ręce wykonały kilka skomplikowanych gestów, jednocześnie inkantując odpowiednią formułę. - Umm... Mago? Chyba jest... hmm... nie wiem jak to powiedzieć... Lepiej uspokój na chwilę swoje ruchy.
Czyżby Mago stanął w samym środku pułapki? - pomyślał Liadon. Niziołek, który chciał już zrobić kolejny krok, znieruchomiał z podniesioną nogą i rozłożonymi rękoma.
- A mogę mówić? - zapytał z wymuszonym uśmiechem. - Albo chociaż wrócić do pozycji bardziej, rzekłbym, wygodnej?
- Pod twoimi stopami wyczuwam magię, więc ostrożnie opuść nogę, jeśli musisz...
- A pod którą stopą dokładnie? Cofnąć się mogę bezpiecznie, tak?
- Tak, możesz... - Aria zmrużyła oczy. - Spróbuję to usunąć... albo zrobić z tym cokolwiek innego.
- A umiesz to zrobić bez słów? - szybko spytał akrobata, denerwując się coraz bardziej. Skinęła głową w milczeniu. Mystro, pomóż mi, pomyślała rozpaczliwie, wyciągając ręce w kierunku magicznego źródła. Skupiła się na powtarzaniu wyuczonych gestów. Nie mogła zawieść swoich towarzyszy w takiej chwili, musieli przecież iść dalej.
Szczęściarz - pomyślał Liadon, spoglądając na Mago. I pokazując mu, ku pokrzepieniu serc, uniesiony do góry kciuk.
- To dobrze - niziołek uśmiechnął się do Liadona i odetchnął z ulgą. - Bo wiesz, naszą zmorą są glify strażnicze czy jak to tam nazywacie. A skoro Cade znał się na magii, to mógł, no wiesz, jakoś zapobiec temu waszemu powstrzymywaniu magii - wyszczerzył zęby do czarodziejki, która chyba i tak go nie widziała. Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Cóż, mam nadzieję, że na to nie wpadł.
Liadon dotknął lekko ramienia Arii. Wskazał na pułapkę i pokazał na palcach liczbę '2'. Czarodziejka spojrzała na elfa i zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem co chcesz mi przekazać, Liadonie.
- Że Cade był Strażnikiem - szepnął spokojnie Mago. - Nie możemy tego zignorować. On nie był byle kim.
Aasimarka uśmiechnęła się uspokajająco.
- Wiem... nie ignoruję go, ale mam nadzieję.
Niziołek zaśmiał się serdecznie.
- Na nadzieję to ja bym nie stawiał za bardzo. Nie w takim miejscu.
- Dobrze, dobrze - uśmiechnęła się szeroko. - Postaram się.
Liodon wziósł oczy w stronę, gdzie powinno znajdować się niebo.
- Dwie pułapki - powiedział szeptem.
- Dwie? - zdziwiła się Aria.
- On to lubi - powiedział Liadon.
Zastanawiała się przez chwilę, po czym skinęła głową.
- Jest złośliwy - mruknęła pod nosem.
- Nie bój się, Liadonie, mam zamiar to jeszcze sprawdzić - odparł Mago kucając. - Ale czuję się trochę lepiej robiąc to bez jakiejś grożącej nam błyskawicy albo czegoś takiego.
Liadon spojrzał na Arię zastanawiając się przez moment, czy to niezbyt miłe określenie było skierowane pod jego adresem. Kobieta uniosła lekko brwi i spojrzała na przyjaciela nic nie rozumiejąc.
- Coś nie tak?
Liadon uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Ale u mnie owszem - niziołek wyglądał na lekko rozdrażnionego sytuacją. - Jeśli to nie jest koniec, to możemy mieć naprawdę ciężko niedługo, wiecie?
Aria spojrzała zaniepokojona na niziołka i podeszła do niego.
- Co się dzieje?
- Liadon się po prostu mylił - odpowiedział zapytany. - Tu nie ma tylko drugiej pułapki. Tu są jeszcze trzy - zacmokał niezadowolony. - A do tego nie widzę sposobu, żeby je wszystkie unieszkodliwić. Coś chyba będę musiał uruchomić.
Ale wesoła nowina - pomyślał Liadon. Pokazał na Arię i siebie i zasygnalizował kierunek "w górę schodów". Ze znakiem zapytania w tle.
- Jak działają? - spytała cicho.
- Jedna jest wyrzutnią strzałek, jak sądzę. Widzisz ten system małych dziurek na ścianie? Chyba stamtąd lecą, ale nie mam pewności. Ja sam stoję na zapadni. A co do trzeciej - zawahał się - to sam nie wiem. Widzę tylko, że jest, ale nie sięgnę tam w żaden sposób, a nie widzę też nic innego, co mogłoby tu posłużyć za potencjalną pułapkę. Pewnie by coś się znowu otworzyło...
Po chwili zauważył, co chce mu pokazać Liadon:
- Jasne, że tak. Cofacie się stąd, jak tylko wezmę się do roboty. Nie ma sensu, żebyście się narażali. Poza tym - dodał z błyskiem w oku - zabezpieczę się należycie.
- Nie możesz zostać tu sam! - syknęła Aria.
- A ty nie możesz się narażać - odpowiedział beztrosko, zdejmując plecak. Zaczął wyjmować z niego wszystko, co miało mu się przydać zapewnienia sobie odpowiedniego bezpieczeństwa. Dokładniej rzecz ujmując były to dwa haki, młotek, lina i niezawodne berło. Kobieta zacisnęła usta, zirytowana, ale wstała.
- Krzycz, jeśli będziesz potrzebował natychmiastowej pomocy - rzuciła przez ramię, odchodząc z Liadonem. Odwróciła się nawet na chwilę posyłając akrobacie zaniepokojone spojrzenie.
- Nie martw się o mnie - uśmiechnął się zadowolony. - Jak dotąd żyję i naprawdę nie mam zamiaru tego zmieniać.
- Mam nadzieję, że niezbyt chętnie rozstaniesz się z życiem, Mago. Do zobaczenia za chwilę.
- Jakbym go nie szanował, już by mnie tu nie było - zaśmiał się i zabrał się do pracy. Wbił mocno dwa haki w ścianę i przywiązał do nich linę. Umiejscowił berło tuż nad miejscem, gdzie miała otworzyć się zapadnia i stanął na nim. Obwiązał się sznurem, zabezpieczając się na wypadek utraty równowagi i zaczął niszczyć jedną z części pułapki. Lawirował palcami między misternym systemem żyłek, wiedząc, że przypadkowe naciągnięcie którejkolwiek mogło skutkować niechacianymi wydarzeniami. W końcu odnalazł wszystkie, które były mu potrzebne do uruchomienia zapadni. Odpowiednio kilka poprzecinał, a kilka jednocześnie naciągnął, symulując pracę naciśnięcia płytki albo czegoś w tym rodzaju. Gdy zapadnia się otworzyła, niziołek odruchowo spojrzał w dół. Nie był głęboki, miał około 6 metrów, ale dno usłane było wystającymi palami. Tym razem jednak niewielka odległość okazała się szkodliwa. Gdy klapy jeszcze opadały, Mago wychwycił błysk żyłki, która natychmiast została rozerwana pod wpływem nacisku kamienia. Trzy pale, widocznie pod wpływem jakiegoś mechanizmu sprężynowego, wystrzeliły w górę. Dwa na pierwszy rzut oka nie stanowiły zagrożenia, ale trzeci mknął błyskawicznie wprost na niziołka. Był ostry. Bardzo ostry. Akrobata musiał wykonać szybki obrót na wąskim berle, co mogło skutkować upadkiem. Z drugiej strony, właśnie po to były liny i jedna z nich pomogła. Zredukowała odchylenie i niziołek zdołał utrzymać się w pionie. Druga część liny została jednak rozcięta przez lecące drewno. Już chciał odetchnąć z ulgą i zawołać, że nic się nie stało i nie było powodów do obaw, gdy usłyszał nad sobą odgłos tłuczonego szkła. Instynkt wygrał z ciekawością, a chęć życia z chciwością. Zostawił berło zawieszone w powietrzu i odskoczył w kierunku towarzyszy, nie patrząc nawet, przed czym ucieka. Upadł boleśnie na schody, ale poza tym nic się nie stało. Spojrzał za siebie i zobaczył kwas spadający z sufitu wprost do zapadni.
- O kurwa - zaklął szpetnie. Szare oczy omiatały niespokojnie schody. Lina zwisała bezwładnie z jego pasa. Większość się stopiła, a po hakach zostały tylko dziury w ścianie. Berło na szczęście przetrwało próbę. Widocznie jego magia powstrzymywała kwas przed przeżarciem materiału, jednak sam przedmiot nadal był cały mokry i na pewno kontakt z nim nie byłby przyjemny.
- Kolejny etap rozgrywki - szepnął przestraszony. - Tu już nie chodzi o utrudnienie nam życia. Tu chodzi o odebranie go.
Liadon westchnął z nieskrywaną ulgą widząc, jak Mago cało uchodzi z opresji. Jednak wypowiedź niziołka nie była już tak optymistyczna, jak zakończenie tego fragmentu penetracji grobowca.
- Koniec? Jedna? Dwie? - spytał szeptem wskazując na miejsce, gdzie przed chwilą gimnastykował się Mago.
Astearia zakryła usta ręką widząc akrobacje niziołka. W każdej chwili gotowa była przyjść mu z pomocą, ale z drugiej strony cieszyła się, że nie było to konieczne. Akrobata poradził sobie wyśmienicie, a gdy tylko znalazł się na ziemi kobieta podbiegła do niego. Wyglądała na przestraszoną, nawet bardziej od niziołka.
- Urodziłeś się chyba pod szczęśliwą gwiazdą! - stwierdziła, ale zaraz potem spoważniała i skinęła głową - To nie są już dziecięce igraszki. Musimy być czujni na każdym kroku.
- Nie wiem, czy już żadna w tym miejscu się nie uruchomi. Mam nadzieję, że nie. A o tym, co będzie dalej, to boję się myśleć - niziołek pokręcił głową, rozcierając bolące żebra. - Zazwyczaj pułapki mają odstraszyć bądź unieszkodliwić włamywaczy. Nie jestem przyzwyczajony do szukania ich śmiertelnych odmian - usiadł na schodach, patrząc na ziejącą przed nimi dziurę. - Ario? Byłabyś w stanie jakoś oczyścić berło z tego tałatajstwa?
Kobieta niespodziewanie zachichotała.
- Jasne, że mogę - stwierdziła z uśmiechem. Wyciągnęła rękę w stronę berła, zrobiła krótki gest, jakby coś strzepywała, i mruknęła pod nosem formułę. Wiszący drążek oczyścił się w mgnieniu oka.
Pod tym względem Liadon miał więcej doświadczenia. Zetknął się już z pułapkami przeznaczonymi do zabijania. I pamiętał, jak działają.
- Mało ciekawe - powiedział. W zasadzie do siebie.
- Co jest tak mało ciekawe? - zapytał niziołek, uśmiechając się jednocześnie z wdzięcznością do czarodziejki.
- Wielkie bum, jeśli dobrze pamiętam - uzupełnił swą wypowiedź Liadon. Mago spojrzał zdezorientowany najpierw na elfa, później na Arię.
- Myślę, że Liadon mówił o swoich doświadczeniach z takimi pułapkami - stwierdziła Aria niepewnie, przekrzywiając głowę. Liadon skinął głową.
- I chyba nie skończyło się to dobrze - uniosła lekko brwi, jakby szukała potwierdzenia. - Ale tutaj na pewno skończy się dobrze, Liadonie. Dlatego musimy iść dalej, prawda? - zwróciła się z tym ostatnim pytaniem do niziołka. Mago, który przez chwilę wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, jakby otrząsnął się z zamyślenia.
- Tak, tak, masz rację. Tylko zastanawiam się, jak was przenieść na drugą stronę.
Liadon uśmiechnął się dość pogodnie. Wtedy nie skończyło się aż tak źle. W zasadzie wszyscy przeżyli. Ale to był temat na inne opowiadanie.
- Latanie? - spytał Arię. - Lina? - wskazał sufit.
- Lina chyba będzie najbezpieczniejsza - stwierdził spokojny już niziołek. - Albo skakanie.
- Obawiam się, że nie znam takich czarów - Aria uśmiechnęła się bezradnie. - Jak daleko musielibyśmy skoczyć?
- Jak daleko to nie problem, bo to są jakieś 3 metry. Większy problem jest z tym, żeby nie skoczyć ZA daleko - stwierdził sceptycznie akrobata. - Możemy przyczepić linę do berła i się pohuśtacie, ale bym musiał je trochę wyżej podnieść. Tak czy tak muszę je odzyskać - z tymi słowami podszedł znów do swojego plecaka i wyjął kolejny hak, ważąc go w dłoni.
- Spróbujmy więc przeskoczyć - stwierdziła Aria.
- Jak sobie życzysz - stwierdził z uśmiechem niziołek. - Tylko usunę tą magiczną pałeczkę, żeby nie przeszkadzała.
Ponownie wbił hak w ścianę i przywiązał się do niego liną. Skoczył na berło i nacisnął przycisk. Od razu ustąpiło i poleciał na ścianę dziury, ciągnięty przez przygotowane zabezpieczenie. Wystarczyło już tylko wspiąć się na górę i znów był u swoich. Ostatnią rzeczą, jaką musiał zrobić, to odzyskanie haka. - Zabezpieczyć jakoś wasze skoki? Lina dla bezpieczeństwa? Mam was łapać, żebyście nie lecieli za daleko albo, nie dajcie bogowie, za blisko?
- Więc... - zaczęła Aria podchodząc do krawędzi. - Kto pierwszy?
Mago wykrzywił się na myśl, że nie uzyskał odpowiedzi.
- Chyba ja, co? Od razu sprawdzę, czy nic po drugiej stronie nam nie grozi.
- Ja - powiedział Liadon.
- No, bez kłótni - Aria uśmiechnęła się lekko. - Patrząc w dół właśnie stwierdziłam, że chyba będę potrzebowała liny.
Uśmiechnęła się trochę zakłopotana.
- Jestem tchórzem - dodała.
Liadon złapał Mago za ramię i przytrzymał.
- Jednak ja, nie ty.
Wiadomo było, kto w tym całym interesie jest bardziej potrzebny.
- Jak chcesz - odrzekł zrezygnowany niziołek i wcisnął Liadonowi w rękę hak i młotek. - Wbij to po drugiej stronie, przywiążemy Arię - uśmiechnął się.
Liadon stanął na krawędzi i, nie patrząc w dół, wybił się z całych sił. Bezproblemowo pokonał całą odległość i bezpiecznie wylądował po drugiej stronie. W jego ślady, będąc w swoim żywiole, ruszył Mago. Aria miałą więcej problemów. Zestresowana wybiła się za słabo i gdyby nie lina, spotkałaby się z kolczastym dywanem na dnie dołu. Na szczęście sznur pociągnął ją na ścianę, co było dość bolesne, ale o wiele lepsze od śmierci. Mago i Liadon natychmiast rzucili się do pomocy.
- No, Ario, na przyszłość nas tak nie stresuj - zawołał niziołek z uśmiechem, gdy Aria już bezpiecznie stała na bezpiecznym gruncie i spojrzał w głąb korytarza. Kilka metrów od nich widniało misternie zdobione, łukowate przejście. Już z oddali było widać, że nad tą swoistą bramą widnieje kolejna tabliczka, podobna do tej, którą zobaczyli przed wejściem. Chyba czeka nas coś niezwykłego, pomyślał niziołek, skoro Cade zostawia informację.
- Postaram się - stwierdziła, rozcierając ramię. - Przynajmniej nie jestem tam na dole.
Jesteśmy, tu, na nieco innym dole - uśmiechnął się lekko Liadon - ale razem.
- Pułapki? - spojrzał na Mago. - Ja bym dał...
- A ja nie - odpowiedział zagadkowo, ale zaczął rozglądać się, na razie nie ruszając się w stronę portalu. - Cade może i był wredny, ale mam wrażenie, że miał swój honor.
Aria powiodła wzrokiem po korytarzu. Był trochę podobny do tego z grobowca Nicosa, ale jednocześnie... zupełnie inny. Zmarszczyła lekko brwi.
- A na czym polega ten honor, Mago? - spytała zaciekawiona. - Słyszałam wiele definicji tego słowa.
- Mamy takie niepisane zasady - rzekł spokojnie. - Oczywiście, nie każdy się do nich stosuje. Jeśli coś komuś pokazujemy, a raczej wystawiamy prawie na wyciągnięcie ręki, zabezpieczamy to, a nie drogę. Rozumiesz, prawda? Dlatego to stoi tak blisko. Żeby nie marnować cennych metrów, które można wykorzystać do zabawy "Jak na sto sposobów zabić włamywacza?".
Honor - pomyślał Liadon. - Zabawne. Jeśli ma się do zabezpieczenia coś tak cennego, używa się wszystkich sposobów...
- Naprawdę sympatyczne - na ustach aasimarki pojawił się blady uśmiech. Niziołek ruszył ostrożnie w stronę łuku, rozglądając się czujnie, jednakże był o wiele bardziej rozluźniony niż na schodach. Intuicja go nie zawiodła, dotarli bezpiecznie do celu, bez podejrzanych linek, kliknięć i innych niespodzianek.
- Widzisz, co tam jest napisane? - spytała Aria.
- Jasne - odpowiedział z uśmiechem Mago. - Miły to on nie był. Pisze mniej więcej tak:

"Nie doceniłem Cię, Wędrowcze.
Muszę przyznać, że dobrze sobie radzisz, jeśli udało Ci się zawędrować aż tutaj.
Niestety, teraz nie masz wyboru.
Musisz iść dalej albo zginąć w miejscu mojego spoczynku.
Ja wolałbym, żebyś zginął tutaj.
Łatwo swego spokojnego spoczynku zakłócać nie pozwolę, jasne?!
Mam nadzieję, że zaczniesz żałować, że tu wszedłeś.

W moim życiu ważne było wiele talentów.
Teraz zobaczmy, jak ty potrafisz wpłynąć na psychikę ludzką.

Znasz piosenkę "Manme de drena"?
Dobrze by było, bo to jest moja ulubiona.
Matka zawsze śpiewała mi ją do snu.
Teraz udałem się na wieczny spoczynek, a nie udało mi się jej usłyszeć, a bardzo bym chciał.

Zaśpiewaj mi ją, jeśli chcesz przejść.
Oczywiście w oryginale.
Jeśli będzie ładnie, może pożyjesz jeszcze kilka chwil.
Będzie brzydko?
Zakończysz swą drogę.

Twój czas nadszedł, a ja czekam na pieśń."

Mago odwrócił się do towarzyszy z niepewnym uśmiechem.
- Nie znacie, prawda?
Aria pokręciła głową, zdezorientowana. Kiedy ostatnio śpiewała dziecięce piosenki miała pięć lat i teraz z ledwością udawało jej się przypomnieć głos matki. Swój także. Nie śpiewała od wieków.
- To... wcale nie jest zabawne - stwierdziła niepewnie.
Liadon skinął głową. To wcale nie było zabawne. Ciekawe, czy fałszowanie było dozwolone...
- Owszem, nie jest - potwierdził akrobata. - Ale trzeba mu przyznać, że był sprytny - pokiwał głową z uznaniem. - Nie wpadłbym na taki pomysł. No nic - klasnął w dłonie - uczymy się nowej piosenki?
Tylko dla niziołków - Liadon pokręcił głową. - Dyskryminacja...
- Ja nie - powiedział ochrypłym szeptem.
Czarodziejka skinęła głową i poklepała Liadona po ramieniu.
- Niedługo wrócimy - pocieszyła go.
- W każdym bądź razie mamy taki zamiar - dodał Mago.
Jak tu zostaniemy na zawsze, to nowy głos nie będzie mi potrzebny - stwierdził z nieco wisielczym humorem Liadon. - Ale jak już ginąć, to w dobrej kompanii.

* * * * *

- Ario - zawołał niecierpliwie Mago. - Ładnie śpiewasz, ale akcent, wybacz, masz słaby. Jeszcze raz, powoli, dobra?
Aasimarka wzięła głęboki wdech, aby się uspokoić, po czym skinęła powoli głową.
- To przez to, że nigdy nie uczyłam się waszego języka, Mago. To trudne.
- Wiem, rozumiem. Ale tylko ta jedna zwrotka i będziesz miała spokój - powiedział spokojniejszym już głosem. - Tylko te kilka zdań. Nie wiem, może chcesz je sobie zapisać?
- Na czym? - parsknęła śmiechem.
- To magicy nie noszą ze sobą kartek? - zapytał ze zdziwieniem.
- Nie potrzebuję ich - pokręciła głową z uśmiechem. - Inni noszą ze sobą księgi, ja ich nie potrzebuję.
- No to musisz uczyć się na pamięć - wzruszył ramionami. - W kurzu nie napiszę - stwierdził z rozbrajającym uśmiechem.
Aria uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.
- Spróbujmy jeszcze raz. Wyraźniej wypowiadaj słowa. Może to pomoże?
Niziołek westchnął i zaczął ponownie recytować słowa piosenki, jeszcze wolniej niż uprzednio. Aria starała się dokładnie zapamiętać słowa piosenki w zupełnie obcym dla niej języku. Przysłuchując się tej nauce śpiewu Liadon zastanawiał się, czemu Mago po prostu nie pójdzie sam. A skoro już idzie... Może by tak wziąć niziołka na barana...
Aria spróbowała znowu zaśpiewać, ale dobry akcent i zapamietanie tekstu kupiła za cenę jakości wokalnej.
- Już niewiele Ci brakuje - zachęcał ją do dalszej pracy niziołek. - Jesteś już blisko.
- Tak, tylko straciłam na brzmieniu - kobieta skrzywiła się lekko, po czym podjęła kolejną próbę.
- To się nadrobi - uśmiechnął się pocieszająco Mago. Jednak to nie pomogło. Stres całkowicie pożarł kobietę i zafałszowała, jak chyba nigdy dotąd.
- Nie znam się zbytnio na śpiewaniu - stwierdził niziołek - ale chyba nie powinnaś myśleć o tym, że jakiś mój pobratymiec wziął sobie za cel naszą śmierć. Zrelaksuj się i będzie dobrze - uśmiechnął się. A przynajmniej powinno być, dopowiedział w myślach. Liadon załamał ręce, słysząc ostatni popis Arii.
- Nie... nie... nie... - powiedział.
Jeszcze jedna nieudana próba i niech Mago idzie sam - pomyślał Liadon, zastanawiając się, jak skłonić Arię do rezygnacji z samobójczej próby.

Aasimarka przymknęła oczy, oddychając głęboko.
- Tak, zrelaksuj się - szepnęła z przekąsem. - Nikt nie chce cię zabić. Masz tylko zaśpiewać kołysa...
Właśnie. Kołysankę - pomyślała nagle. Próbowała sobie przypomnieć swoje najwcześniejsze dzieciństwo. Miała przecież młodszego brata, pamiętała jak matka śpiewała kołysanki, choć nie pamiętała jej głosu. Może więc powinna sobie to wyobrazić, że sama jest na miejscu matki i próbuje uspokoić płaczące dziecko? Kurczowo trzymając się tego niewyraźnego wspominienia ciepłej komnaty brata, tej ciszy i spokoju wokół niej.
- Spróbujmy raz jeszcze - stwierdziła cicho, bojąc się, że straci sprzed oczu to wspomnienie. Teraz nie liczyło się nic więcej - tylko uczucie, które towarzyszy matce śpiewającej kołysankę swemu ukochanemu dziecku. Nie skupiała się na niczym konkretnym, tylko na rytmie melodii, na słowach w nieznanym języku, ale których sens był dla niej niemal oczywisty. Skupiając się na tym wrażeniu powoli zrobiła kilka kroków w stronę portalu i... zaczęła śpiewać. Mago zdziwiony odprowadzał ją wzrokiem, a gdy była już zaledwie krok od portalu, ruszył za nią, przygotowując się do skoku. Każdy jego mięsień był gotowy, żeby pomóc Arii w razie niepowodzenia. Gdy zobaczył, że przeszła bez problemu, uśmiechnął się, a nad łukiem zobaczył napis "Ach, cudnie!". Pokazał czarodziejce podniesiony kciuk i ruszył za nią, śpiewając piosenkę nie tylko z Cade'a, ale i z własnego dzieciństwa. Tuż przed portalem zamknął oczy i bezwiednie szedł przed siebie. Gdy przeszedł kilka kroków i nic go nie uderzyło, otworzył je i spostrzegł, że udało mu się przedostać. Spojrzał na aasimarkę i szepnął:
- Trzeba iść dalej.
Aria nie przestała śpiewać dopóki akrobata nie zasygnalizował jej, że powinna przestać. Z napięciem obserwowała, jak przechodzi pod łukiem, ale uśmiechnęła się szeroko, gdy tylko udało się mu bezpiecznie przejść. Liadon odetchnął z ulgą. Kamień spadł mu z serca (ziemia się zatrzęsła, a huk upadku słychać było nawet na powierzchni). Niziołek uśmiechnął się pokrzepiająco do elfa i ruszył dalej korytarzem, rozglądając się jeszcze uważniej niż poprzednio. Aria pomachała swojemu ochroniarzowi wesoło i ruszyła za niziołkiem.
- Mam nadzieję, że nic mu nie będzie – mruknęła pod nosem.
- Nie martw się - uspokoił ją Mago, nie przerywając poszukiwań. - Z tej strony jesteśmy my, z drugiej krata - odwrócił się, chcąc się uśmiechnąć, ale fakt, że zobaczył czarodziejkę o wiele bliżej, niż powinna być, sprawił, że przymrużył oczy. - Trzymaj się trochę dalej, dobrze? Nie ma potrzeby, żebyś niepotrzebnie ryzykowała.
Czarodziejka zatrzymała się i wzruszyła ramionami.
- Jak sobie życzysz.
- Dzięki - akrobata uśmiechnął się i zrobił krok w przód. Natychmiast poczuł, że coś stawia opór jego stopie. Po korytarzu rozległo się kliknięcie, ale poza tym nic się nie stało. Niziołek, nie ruszając się z miejsca, odwrócił się do Arii z zażenowaną miną.
- No cóż, każdemu się zdarza - stwierdził, drapiąc się po głowie.
- I co teraz? - spytała zaniepokojona. - Myślisz, że ta nie działa?
- Działa - stwierdził, starając się ukryć poddenerwowanie. - Tylko bym musiał zdjąć z tego stopę. Tak mi się wydaje, że była nastawiona na potknięcie albo zerwanie. Naciągnięcie linki naciąga mechanizm, a zwolnienie uruchamia.
- To... źle. Koszmarnie - wykrztusiła.
- Dość - przyznał niziołek. - Naciągnięte mechanizmy trudniej się rozbraja.
Po raz kolejny wyciągnął z plecaka berło. Czy jest sens je tu w ogóle chować?, zadał sam sobie pytanie. Położył je koło swojej stopy i po chwili znów zawisło nieruchomo.
- Mam nadzieję, że to wystarczy - szepnął, robiąc krok do przodu. Linka spod jego buta podniosła się nieznacznie, ale nie zdołała poruszyć berła.
- Najwyraźniej wystarczyło, ale na jak długo? - Aria rozluźniła się nieco. Niziołek natomiast zabrał się za sprawdzanie, co by się z nim stało, gdyby stało się to, co stać się miało.
- Na tak długo, aż nie rozerwie linki - odpowiedział. - Czyli muszę się spieszyć.
Po chwili już wiedział, co by go czekało.
- Ario, widzisz ten większy kamień kilka kroków za Tobą? Cofnij się za niego i nie myśl nawet o tym, żeby go przekroczyć, choćby nie wiem co się działo, zgoda?
Zrobiła niezbyt zachwyconą minę, ale skinęła lekko głową.
- Postaram się stamtąd nie ruszyć - stwierdziła cofając się za rzeczony kamień.
- Mam nadzieję - rzekł Mago. - Bo widzisz, jakby linka się zwolniła, mniej więcej w okolicach tego kamienia błyskawicznie pojawiłaby się jakaś magiczna bariera albo coś w tym stylu. Tak samo byłoby z drugiej strony.
- CO TAKIEGO?! Chyba zwariowałeś, jeśli myślisz, że zostawię cię tu samego!
- Nie masz wyjścia - stwierdził beznamiętnie niziołek. Tędy - wskazał kilka niewielkich utworów w suficie - nasz kochany Cade próbowałby więźnia przestrzelić, żeby nie mógł się zbyt szybko ruszać. Później by zagazował, przed czym ucieczki zbytniej by nie było. Następnie, tak na wszelki wypadek, byłyby strumienie ognia, co spowodowałoby nie tylko bezpośrednie zagrożenie dla nieszczęśnika, ale również, podejrzewam, podpalenie gazu. A na koniec, przez te niewielkie otworki w podłodze - Mago wskazał rzeczone - wlałaby się, rzecz jasna powoli, żeby trochę go pomęczyć, woda i wypełniłaby przestrzeń, jak sądzę, po sam sufit, a pechowiec, który by tego doświadczył, prędzej czy później by się utopił.
- Jeśliby przeżył - stwierdziła wciąż wściekła.
- Jeśli - podkreślił niziołek. - Marne szanse, jeśli mam być szczery. Ale stojąc w zasięgu naprawdę mi nie pomożesz, a będziesz tylko ryzykować. Ja muszę się tego pozbyć, bo inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy.
Zacisnęła pięści ze złości, ale skinęła głową.
- No dobrze.
Niziołek w tym czasie wziął się do roboty. Pracował ze spokojem. Wiedział, że najmniejsza pomyłka będzie go kosztowała życie. Tym razem nie mógł liczyć na swoją szybkość, zręczność, przebiegłość. Tu liczył się jedynie talent, opanowanie, wyuczone ruchy. Trudził się, niejednokrotnie korzystając z narzędzi od Detalisty. Niejednokrotnie przeklnął, niejednokrotnie musiał błyskawicznie reagować, żeby nic nie uruchomiło mechanizmu. W końcu dotarł do końca.
- Jeszcze tylko przeciąć jeszcze jedną żyłkę - stwierdził już trochę spokojniej - i powinno być po krzyku.
Nadal lekko spięty podszedł do berła. Upewnił się, że Aria stoi poza zasięgiem pułapki i nacisnął przycisk. Linka natychmiast się podniosła, ale nic się nie stało. Natomiast niziołek bezwładnie upadł na ziemię.
Jasna cholera! Wiedziałam, że coś mu się tym razem stanie! – zganiła się w myśli. Przez kilka sekund zastanawiała się nad tym co ma zrobić, po czym zrobiła krok w stronę niziołka nasłuchując uważnie każdego dźwięku.
- Spokojnie - rzekł słabym głosem Mago, nie ruszając się. - Ja tylko odpoczywam.
- Chyba cię uduszę - syknęła przez zęby. - Wiem, że jesteś zmęczony, odwaliłeś kawał naprawdę dobrej roboty, ale... TO NIE JEST POWÓD BY TAK MNIE STRASZYĆ!!
- Przepraszam - stwierdził beznamiętnie, nadal słabym głosem, chociaż zaczął podnosić się z ziemi. - Następnym razem uprzedzę, o ile będę w stanie - uśmiechnął się nieznacznie. - Lubię patrzeć, jak się złościsz, wiesz?
- To wcale nie jest zabawne - mruknęła pod nosem, pomagając mu wstać.
- Dzięki - uśmiechnął się, wyciągając rękę. Gdy się podnosił, wolną ręką poczochrał czarodziejkę po głowie. Jak przed wjazdem do Dębów. Aasimarka uśmiechnęła się szeroko, niemalże beztrosko. Pamiętała, że to samo zrobił kilka dni temu. Wtedy jeszcze nie nic nie wiedzieli o ciążącej nad miasteczkiem klątwie i o tym, z czym przyjdzie im się zmierzyć.
- Wydaje mi się, że od tamtego dnia minęły wieki - stwierdziła.
- W istocie tak chyba było - zaśmiał się niziołek i dziarsko ruszył dalej. - Nic już nie jest takie samo.
- Nic nigdy nie będzie takie samo - szepnęła cicho. Mago tylko uśmiechnął się przez ramię. Szedł dalej w zamyśleniu, po raz kolejny rozglądając się za pułapkami. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, coś wystrzeliło go w sufit, jakby grawitacja się odwróciła. Machinalnie wyciągnął zza pasa berło i nacisnął przycisk. Trochę go to przyhamowało, siła wyrzutu jednak była tak duża, że szarpnięcie wybiło mu bark i znów poleciał w stronę sklepienia. Zauważył wystające kolce i fakt, że z jednym z nich zderzyłaby się jego głowa, więc zdrową ręką machnął w bok, żeby się odwrócić w powietrzu. Częściowo osiągnął swój cel. Uderzył prawie idealnie między metalowe zagrożenie, zraniwszy jedynie boleśnie nogę. Tkwił chwilę pod sufitem, a potem wszystko wróciło do normy. Nie okazało się to jednak zbawienne dla niziołka. Dwie ranne kończyny nie pozwoliły mu odpowiednio się zaasekurować i wyrżnął boleśnie w posadzkę. Upadek odebrał mu chwilowo oddech, wypompowując z jego płuc resztki powietrza.

Nauczona doświadczeniem Aria szła kilka kroków za niziołkiem, co chyba uratowało ją przed przykrymi konsekwencjami kolejnej pułapki. Oczy Arii zrobiły się wielkie z przerażenia i tylko siła jej woli powstrzymała ją od krzyku. Kobieta pobladła na twarzy.
- Jak przez to przejdę to stanie się to samo, prawda? – powiodła niepewnym wzrokiem po ścianach korytarza, zaciskając ręce na lasce tak mocno, że zbielały jej kostki. – Słyszałam jak coś chrupnęło i... muszę to sprawdzić zanim spróbuję ci pomóc.
Mago długo zbierał siły, żeby się odezwać. W końcu jednak mu się udało, jednak każde słowo sprawiało mu ogromny ból.
- Nie... możesz... bezpiecznie...
- Jasna cholera - warknęła. - Nienawidzę tego miejsca.
Akrobata spojrzał na Arię z błogim uśmiechem błąkającym się po ustach.
- Chodź... - szepnął cicho i powoli zamknął oczy.
Czarodziejka zrobiła kilka kroków w stronę niziołka, a gdy nic się nie stało uklękła przy nim i delikatnie sprawdziła jego bark. Mago bezwiednie stęknął z bólu, gdy tylko czarodziejka go dotknęła.
- Trzeba go nastawić... - zmarszczyła czoło. Potrząsnęła niziołkiem starając się jednocześnie nie sprawić mu zbyt wielkiego bólu. - Robiłeś to kiedyś?
- Co? - spytał niezbyt przytomnie.
- Bark. Trzeba nastawić.
- Wal - stwierdził krótko, nadal niezbyt świadomy tego, co się wokół dzieje.
Kobieta zamknęła oczy licząc w myślach do dziesięciu. O nastawianiu kości wiedziała tyle co nic, a może jeszcze mniej. Czuła pod palcami, że kość wystaje trochę ponad obojczyk.
- Nigdy tego nie robiłam, Mago – ostrzegła z napięciem w głosie. – Zrobię to, co wydaje mi się słuszne…
Położyła prawą rękę na wystającej kości, a lewą dłonią ujęła nadgarstek niziołka i wyprostowała jego rękę w łokciu.
- Gotowy? – spytała, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z akrobatą. Ten spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem i głupawo się uśmiechnął.
- No dobra - stwierdziła, podnosząc lekko brwi. Uniosła szybko wyprostowaną rękę do góry, jednocześnie naciskając prawą dłonią na wystającą kość barku. Jednocześnie modliła się gorąco do Mystry, by wszystko poszło tak, jak przewidziała. Rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie, ale kość wskoczyła na swoje miejsce. Niemal w tej samej chwili chwyciła za Laskę Ordana i skupiła się na uwolnieniu ukrytej w niej leczniczej mocy.

Niziołek, boleśnie sprowadzony do świata przytomnych, wydał z siebie niekontrolowany krzyk.
- O żesz jasna cholera - darł się wniebogłosy. - Za co to, na wszystkie pieprzone karawany?
- Spytaj Cade'a - warknęła w odpowiedzi.
- Jasna cholera - zaklął, po czym uświadomił sobie, kto do niego mówił. Uśmiechnął się głupkowato. - A, to Ty. Co się dzieje? - spojrzał na przyłożoną do ramienia laskę i uświadomił sobie, że ból powoli, lecz zauważalnie przemija.
- Składałam cię do kupy - stwierdziła spokojnie.
- Dzięki - szepnął po chwili z wdzięcznością Mago.
- Nie ma za co - stwierdziła, ale w jej oczach wcale nie było wesołości, tylko niepokój. - Mam nadzieję, że nie pogorszyłam sprawy.
Akrobata sprawdził, czy ma pełną sprawność w ręce. Sprawdził po kolei każdy palec, wszystkie naraz, sprawność w łokciu, nadgarstku, barku. Wszystko grało, a przynajmniej żadnych usterek Mago nie znalazł. Nawet w nodze ból zelżał. Niziołek wstał i zrobił kilka niepewnych kroków w stronę portalu. Był w stanie chodzić, tylko lekko kulał.
- Nie ma co się dziwić - powiedział bardziej do siebie, wracając do towarzyszki. - Dobrze, że w ogóle mogę chodzić - dodał sceptycznie.
Aria skinęła lekko głową i uśmiechnęła się niepewnie.
- Nie wiem, jak ci się odpłacę.
- Za co? Za to, że dzięki Tobie jestem w miarę sprawny? - zaśmiał się krótko niziołek.
- Ale nie jesteś nienaruszony - stwierdziła kwaśno. - No i ciągle ryzykujesz..
Niziołek westchnął i chwycił się za głowę.
- Słuchaj, a od czego ja tu jestem? Żeby być naruszonym w razie niepowodzenia i żeby ryzykować - uśmiechnął się nieznacznie.
- Po prostu nienawidzę jak ktoś nadstawia za mnie karku - stwierdziła. - W ten sposób straciłam już wiele bliskich mi osób.
- Chcesz mnie zastąpić? - zapytał akrobata, rozłożywszy ręce.
Aria spiekła raka, pojmując w końcu swoją pokręconą logikę.
- Dobra, nie musisz mi mówić, że zachowuję się irracjonalnie.
- Sama to powiedziałaś - stwierdził, pstrykając palcami. - Ale rozumiem Cię. Osobiście nie chciałbym być na Twoim miejscu.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Podniosłeś mnie na duchu.
Leatherleaf tylko uśmiechnął się szarmancko.

W końcu niziołek znowu ruszył do przodu badając końcówkę korytarza, bowiem byli już naprawdę blisko drzwi, za którymi – jak mniemała Aria – był już grobowiec Cade’a. Mago był ostrożny jak zawsze, zwłaszcza, że domyślał się, iż końcówka korytarza może być gorsza niż cokolwiek innego. Niestety, nie mylił się...

Liadon zza kamiennego portalu obserwował wszystko z coraz większym niepokojem. Widział, jak najpierw Mago dość długo kombinuje przy posadzce, by nagle paść na nią. Jak się jednak okazało, nic złego się niziołkowi nie stało, bowiem po chwili już szedł dalej. Elf miał powody do zmartwień, a każdy metr korytarza pokonywany przez czarodziejkę i akrobatę dawał mu ich coraz więcej. Nie pomógł fakt uderzającego z ogromną siłą Mago o sufit. Mały mężczyzna jakoś to jednak przeżył, co wojownik przyjął z ulgą. Czuł jednak narastający lęk. Pułapki wydawały się coraz bardziej zabójcze, a Mago coraz bardziej zmęczony. Elf obserwował, jak Aria nastawia mu bark i słyszał okrzyk bólu kompana. Po chwili trwającej wieczność Mago znowu ruszył przed siebie. To co się wydarzyło po chwili sparaliżowało elfa. Potworny ryk i oślepiający błysk uderzył w elfa. Tuż przed niziołkiem znikąd pojawiła się ogromna kula ognia, która niczym fala rozlała się po całym korytarzu. Nie było szans na ucieczkę, na unik. Płynny ogień z ogłuszającym hukiem rozlał się po każdym centymetrze korytarza. Nie mieli szans. Liadon widział jak Mago odskakuje za Arię, jak ta potyka się, jak potworna rzeka płynnej magmy zalewa dwójkę towarzyszy. Nie mieli szans. Uderzenie ognia było tak szybkie, że stojący kilkanaście metrów za nimi elf, nie zdołał nawet zrobić kroku w tył, gdy ogień był już przy nim. Wojownik miał jednak szczęście. Portal, który wcześniej zatrzymał go, teraz z jakiś powodów zatrzymał też ogień. Między drzwiami a Liadonem całą wolną przestrzeń zajmowały tylko i wyłącznie płomienie o tak ogromnej temperaturze, że niemal topiła mu włosy. Więc jakie szanse mieli Mago i Aria? Odpowiedź była jedna.

Nie mieli najmniejszych szans na przeżycie...
 
Aveane jest offline  
Stary 26-10-2009, 20:36   #208
 
Sonadora's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemu
Zaraz po powrocie z pogrzebu Carmellia pobiegła do swojego pokoju i przygotowała się do wyprawy. Przebrała się w strój bardziej odpowiedni do lasu, założyła zbroję. Do plecaka zapakowała jedzenie, bukłak z wodą, kilka rzemieni i linę. Sprawdziła czy broń luźno siedzi w pochwach, na plecy założyła łuk i kołczan. Zamknęła za sobą dokładnie drzwi i pomknęła na spotkanie z Kavinem.

Uśmiechnęła się z daleka na sam widok mężczyzny i chciała powiedzieć coś miłego na powitanie, ale nie pozwolił jej na to:
- Już wszystko słyszałem - rzekł myśliwy gdy już się zrównali - Rozumiem, że musimy się spieszyć, ale powinniśmy pamiętać, że pośpiech często jest złym doradcą. - spojrzał Carmelli w oczy i dodał - Ostatnim czego bym chciał to wpaść w łapy tych potworów.
Zauważyła jego spięcie i powiedziała z uśmiechem:
- Oczywiście masz rację. Myślałam, że Dazzaan przyśle jeszcze kogoś, ale we dwoje sobie świetnie poradzimy, w końcu to nic trudnego.
- Nic trudnego? - zdziwił się mężczyzna gdy już ruszyli - Może dla Ciebie nie, ale ja jestem tylko zwykłym łowcą.
- Ze mną nic Ci nie grozi - odrzekła śmiejąc się. Po czym spoważniała na chwilę - czymś się denerwujesz?
Mężczyzna westchnął cicho i spojrzał dziewczynie w oczy.
- Wyruszam z wioski, wokół której biegają stwory zwane gnollami, by ścigać zdrajcy, który spuścił łomot naszemu sierżantowi nawet się nie pocąc. Myślisz że to wystarczy?
- Rozumiem. Mnie też nie jest łatwo teraz wyruszać... Przepraszam... Ale nasze zadanie jest ważne i może pomóc w uwolnieniu miasteczka od tego wszystkiego i to powinno być wystarczającą motywacją.
Mężczyzna kiwnął głową i nawet lekko się uśmiechnął.
- I jest - powiedział. - Dlaczego ja?
- Bo jesteś kimś komu ufa Dazzaan, i komu ja mogę zaufać. Uważam Cię, za przyjaciela.
- Dziękuje. - powiedział z uśmiechem i spojrzał znowu na ślady. Chwilę milczał nim dopowiedział jeszcze.
- Nie wiem tylko czym zasłużyłem na zaufanie.
- Wiem, że zależy Ci na tym, żeby zakończyć to wszystko. Jesteś naprawdę oddany sprawie. Myślisz, że to wystarczy? - również się uśmiechnęła, powtarzając jego słowa.
- Tak, to chyba wystarczy - kiwnął głową.

- Jesteś niesamowita wiesz? - powiedział po kolejnej długiej przerwie. - Wciąż widzisz ślady prawda? Ja tymczasem już zgubiłem trop. A raczej zgubiłbym go, gdybym nie patrzył tam gdzie Ty.
- Oh, uczyłam się od prawdziwych mistrzów. Robię to praktycznie całe życie, właściwie to przychodzi mi jakoś tak... podświadomie. Pokażę Ci - kucnęła i wskazała na ziemię przed sobą - O tu, widzisz ten kamień? Tam z tyłu, jest jeszcze wilgotny, jakby do połowy tkwił w ziemi i ktoś go z niej wyciągnął. Pewnie przechodzący trącił go stopą. Albo tu - wskazała na pobliskie krzaki, prostując się - Spójrz jak nienaturalnie wygięte są te gałązki. Ktoś próbował zatrzeć swoje ślady, ale nie ukrył przed nami swojej obecności - na jej twarzy zagościł wyraz triumfu.
- Gałązki też dostrzegłem - przyznał po czym podrapał się po głowie - Ale ten kamień to jest coś. Jak to Ty wypatrzyłaś i to idąc w takim pośpiechu, to ja nie wiem.
- Po prostu całe swoje życie przebywałam w lesie. Nie uważam się za jakiegoś wybitnego tropiciela.
- Na moje, taka właśnie jesteś. - rzekł spokojnie.
Podniosła głowę i wlepiła w niego błyszczące oczy.
- Dziękuję, to naprawdę miło z Twojej strony. Ale dosyć już o mnie, opowiedz mi więcej o sobie.
Wzruszył ramionami.
- Co tu opowiadać, nie ma chyba czego. Moje życie jest spokojne i nudne. Przynajmniej zawsze takie było.
Szła obok niego coraz wolniej, bo i tropić było coraz trudniej. A ,i była ciekawa tego co mógłby jej o sobie opowiedzieć.
- Do czasu... Ale opowiedz jak to było w Dębach wcześniej. Zanim się to wszystko rozpętało.
- To było piękne i spokojne miejsce. - mężczyzna spojrzał na Carmellię - Nie wiem czy miałaś okazję w spokoju zobaczyć nasze jezioro, Czystą Wodę. Coś pięknego, zwłaszcza w czasie zachodu słońca. Do tego ludzie byli dla siebie dobrzy. Wokół lasu zawsze było spokojnie. Dlatego polowania nigdy nie były niebezpieczne. Nie nękały nas choroby bo tym zajmowała się Fiara, a jeśli było coś poważniejszego to pojawiał się Aramill. To była oaza spokoju.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Czekała aż powie coś jeszcze. Pomyślała, że to naprawdę smutne, poruszało ją to, z jaką tęsknotą mówił o tamtych czasach. Jej ręką przypadkowo musnęła jego dłoń.
Mężczyzna zapatrzył się na jakieś drzewo. Carmellia nagle zdała sobie sprawę, że się zatrzymali.
- Niesamowite, że to wszystko się już skończyło. Nigdy nie myślałem, że to w ogóle możliwe. To miejsce było tak magiczne. Teraz czuję się jakbym śnił jakiś koszmar.
Doskonale rozumiała jego ból, widziała te wszystkie emocje ukryte gdzieś tam, w jego wnętrzu. Nie wiedziała co powiedzieć, ani jak się zachować. Nagle zapragnęła pocieszyć go. Nie zastanawiając się wcale co robi, wspięła się na palce i lekko go objęła.
Przyjął ten drobny gest z wdzięcznością lekko ją przytulając do siebie. Było w tym jednak coś zachowawczego.
- Najbardziej boję się jednak nie o siebie, tylko o Karę. - powiedział ciszej.
Odsunęła się od niego zmieszana, czerwieniąc się lekko. Nie miała za bardzo doświadczenia z mężczyznami i nie wiedziała co mógł sobie o niej pomyśleć.
- Tak też myślałam. To widać, że jest dla Ciebie całym światem.
Widząc jej zakłopotanie chwycił ją za dłoń lekko ściskając, dziękując jej milcząco.
- Tak. Tylko ona mi tu została.
Odwzajemniła uścisk, jakby dawała znać, że wszystko w porządku. Powoli ruszyła w dalszą drogę, nie puszczając jego ręki i delikatnie ciągnąć go za sobą.
- A co z... resztą Twojej rodziny?
- Mówisz o mojej żonie? - spytał cicho.
Zesztywniała słysząc w jaki sposób zadał to pytanie. Wystraszyła się, że mogła go zranić swoją dociekliwością. Kiedy się odezwała mówiła bardzo ostrożnie.
- Też. O Twoich bliskich. Nie masz nikogo poza córeczką?
- Nikogo - powiedział wzdychając. - Przeniosłem się tutaj z rodzicami gdy byłem młody. Oni zmarli po kilkunastu latach. Wtedy już miałem żonę. Zostawiła mnie jednak, wkrótce po urodzeniu Kary.
Mimowolnie wyrwało jej się ciche 'och!'. Żona go zostawiła... Jakie to musiało być dla niego trudne, zostać tak zranionym, zdradzonym przez ukochaną osobę. Spojrzała na niego ze współczuciem, ponownie lekko ściskając jego dłoń.
- Widzisz więc, że moje życie jest raczej nudne, a ja niezbyt ciekawym mężczyzną. - uśmiechnął się nerwowo. - Eva zawsze powtarzała, że bardziej interesują mnie łuki niż ona. Może miała rację - uśmiechnął się szeroko
- Oj, nie możesz być aż tak nudny, ja czuje się dobrze w Twoim towarzystwie – powiedziała posyłając mu swój najbardziej uroczy uśmiech. Spojrzała na ich ciągle splecione dłonie, nie czuła jednak, potrzeby zmieniania tego. Była wdzięczna, że w całej tej zawierusze jest ktoś kto dodaje jej takim gestem otuchy i wydawało jej się, że on czuje zupełnie to samo.
- Może potrzebujesz odskoczni od samy nad wyraz ciekawych ludzi - rzekł spokojnie Kavin.
- Całkiem możliwe. W tej chwili cieszę się możliwością przebywania w lesie, z wcale nie-nudnym mężczyzną, z dala od planowania bitew, kradzieży i prób przewidzenia ewentualnych ataków. Co prawda mamy zadanie, ale na razie nie zapowiada się na coś zabójczego. Chyba, że natkniemy się na coś naprawdę nieprzewidzianego. - z chwilą gdy wypowiedziała te słowa zdała sobie sprawę, że wybrała na to zły moment.
- Oh, Kavinie! Spójrz! - wyrwał jej się cichy okrzyk.
- Co się dzieje? - spojrzał na nią uważnie.
Pociągnęła go za rękę i zmusiła do biegu. Jego oczy widocznie jeszcze nie dojrzały tego przerażającego widoku. Jej zdenerwowanie potęgował jeszcze skrzeczący nad uchem Gwen.
Zatrzymali się na skraju zmasakrowanej polanki.
- O szlag by to - wyrwało się Kavinowi, gdy dziewczyna prowadząc go za rękę przywiodła do granicy normalności. Krok później zaczynał się obłęd. - Lathanderze ratuj nas - szepnął.
Dziewczyna stała jak zamurowana, szeroko otwartymi oczami chłonęła przerażający widok. Jej uścisk rozluźnił się, dłoń uwolniona z ręki Kavina bezwładnie opadła i przywarła do jej ciała. Carmellia zadrżała.
- Musimy tam wejść, prawda? - szepnął ze strachem w głosie myśliwy.
-Tak...I on tu był. Kavinie, boję się pomyśleć kim on naprawdę jest. To bardzo niebezpieczny typ!
- Tak - kiwnął głową - teraz to widzę - dodał i sięgnął po łuk i strzały.
Car zacisnęła ręce na rękojeściach swojej broni i z lekkim wahaniem wkroczyła na polankę. Oprócz zwykłych śladów walki zauważyła też rozległe wypalone miejsca - pozostałości po rzucanych zaklęciach. Poza tym pełno było tam najróżniejszych tropów, ludzkich, zwierzęcych, niektórych nierozpoznawalnych dla niej. Łączyło je jedno - były świeże.
- Wiesz kto mógł zostawić takie ślady? - spytała cicho wskazując na ślady jakby zdeformowanych ludzkich stóp.
- Nie mam pojęcia. Oprócz gnolli, to najgroźniejsze stwory jakie widywałem to najwyżej guźce, czasem niedźwiedzie. Nigdy nic takiego.
- W takim razie miejmy się na baczności. Często to co nieznane przeraża bardziej. Nie wiem tylko, co tu się wydarzyło... To była dość duża bitwa, myślisz, że ktoś mógł tu mieszkać? Bez wątpienia kogoś tu napadnięto.
Myśliwy rozejrzał się i milczącym gestem wskazał na pobliskie jaskinie.
Podążyła wzrokiem we wskazanym kierunku, w końcu również zauważyła pieczarę.
- Lepiej to sprawdźmy. Tu już nic nie zrobimy... I... bądźmy cicho - dodała, ale zupełnie niepotrzebnie, bowiem mężczyzna sam podświadomie czuł jak powinni się zachować.
Skradając się do wnętrza jaskini słyszeli już przytłumione głosy rozmowy.

***

- Co robimy - szepnął Kavin.
Cofnęła się lekko i przywarła plecami do ściany. Zamknęła oczy. Przez chwilę milczała pozwalając myślom płynąć. Co robić... Jeszcze to spojrzenie Kavina, zagubione, przestraszone...
- Kavinie? Czy ufasz mi i jesteś w stanie zaryzykować? Stawka jej zbyt wysoka, by teraz odejść i nic nie zrobić... - szepnęła najcichszym z szeptów. Zdziwiła się, bo głos jej nawet nie zadrżał, krył się w nim tylko jakby smutek i nutka zmęczenia.
- Oczywiście, że Ci ufam - powiedział pewnym głosem.
- Słuchaj, ci ludzie mają coś bardzo ważnego, no i porwali Greę. Są niebezpieczni i te bransolety pod żadnym pozorem nie mogą zostać w ich rękach. Nie działają sami, w każdej chwili mogą wrócić ich sprzymierzeńcy, dlatego nie mamy dużo czasu. - Podniosła dłonie do czoła i rozmasowała skronie. Nie sądziła, że sprawa przyjmie taki obrót. Kavin jej ufa, nie może go zawieść, musi coś wymyślić. Nie może zawieść Mago, Babci, Riv i reszty. Nie może zawieść Dębów. Musi wymyślić plan najlepszy z możliwych i zadbać żeby wszystko poszło po ich myśli. Po krótkiej chwili wahania podniosła głowę i spojrzała na myśliwego. - Kavinie, musimy odbić dziewczynę i zdobyć te bransolety jeśli mają je przy sobie, albo dowiedzieć się gdzie je przetrzymują. Ja, czarami mogę zapewnić nam to, że nie zaskoczy nas nikt wchodzący do jaskini, będę wiedziała jeśli ktoś tu się wedrze. Mogę też na moment unieruchomić tamtych. Wtedy będziesz musiał pomóc mi i zrobić pożytek ze swojego łuku. Magia da nam chwilę przewagi, musimy ją wykorzystać. Kiedy będziemy pewni, że już nam nie zagrażają cofnę zaklęcie i wejdziemy po Greę. Najlepiej by było jednak, nie zabijać wszystkich, kogoś musimy przesłuchać i zdobyć tyle ważnych informacji... - Przygryzła wargę, nie była do końca pewna swojego planu. - Co o tym myślisz?
- Jeśli możesz ich unieruchomić zza drzwi - szepnął mężczyzna - będzie tym lepiej, że zyskamy element zaskoczenia.
- Dobrze, więc zaczynajmy. Daj mi jeszcze chwilkę na zaczarowanie wejścia - to rzekłszy najciszej jak potrafiła ruszyła w stronę światła. Przyzwała moc i zapieczętowała przestrzeń między ścianami na samym końcu groty. Wracając do drzwi zdjęła łuk z pleców i przygotowała wszystko do bitwy. Mijając Kavina uśmiechnęła się blado i podeszła bliżej. Stanęła tuż przy szparze, przez którą oglądała wnętrze pieczary. Inkantując po cichu zaklęcie przywołała do współpracy korzenie roślin znajdujących się pod stopami wrogów. Jeszcze zanim wszystko się zaczęło cofnęła się o pół kroku, aby zrobić miejsce myśliwemu.
Z pomieszczenia zza drzwi podniósł się nagle głośny raban, okrzyki w stylu "Co się, kurwa, dzieje?" rozległy się echem po pieczarze. Kavin wyważył drzwi butem, pytając szeptem Carmellię:
- Też będziesz strzelać?
W pomieszczeniu Carmellia zauważyła mężczyznę, którego nazywała Bargstonem, ogromnego dryblasa dwa razy szerszego niż tropicielka i oplątanych przez korzenie Dagnal oraz młodego chłopaczka z kuszą w dłoniach. Myśliwy napiął cięciwę i strzała pomknęła ku córce Eberka. Krasnoludzka kobieta usunęła się lekko w bok i pocisk przemknął obok niej.
Dziewczyna zadziałała błyskawicznie – posłała dwie strzały w wielkoluda, który stał najbliżej. Nie zraniła go jednak mocno, mężczyzna za to wyciągnął dwuręczny miecz i powoli, omijając pełzające wszędzie korzenie ruszył w stronę Carmellii. Bargston poszedł w jego ślady, dobywszy buzdygana zaczął zbliżać się do niej i Kavina, który próbował dosięgnąć go swoimi strzałami. Ręcę drżały mu ze zdenerwowania i nie trafił ani razu…
Carmellia nie marnując czasu znów trafiła wielkiego osiłka i odrzuciwszy łuk wyciągnęła sejmitar. Na ziemię posypały się złote skry, za końcu ostrza buchnął płomień. Obok dziewczyny przemknęły strzały i Kavin pozbawił niemal twarzy Bargstona. Na boki trysnęła krew i wielki płat skóry oderwał się od policzka mężczyzny. Krzyknął z bólu i złości, ale nie upadł – chyba tylko żądza zemsty i adrenalina utrzymywała go jeszcze na nogach.
- Dobrze Kavin! Teraz uważaj! Daj mi trochę miejsca, ale nie przestawaj ich atakować – krzyknęła tropicielka.
- Dobrze - krzyknął mężczyzna robiąc jeden krok w tył.
W tym momencie z ust dziewczyny wydobył się głośny syk bólu – to Bargston dotarł wreszcie do niej i ciął w ramię. Ta nie pozostała mu dłużna. Wyszarpnęła miecz z pochwy i biorąc szeroki zamach uderzyła w odwecie sejmitarem. Po chwili poczuła swąd przypiekanej skóry i usłyszała wrzask swojej ofiary. Parę sekund później jej uszu doszedł też inny krzyk, tym razem radości. To najmłodszy z bandy Kosefa wyswobodził się z oplatających go pnączy.
Nagle tuż przed twarzą rozproszonej na moment Car pojawiło się ostrze Bargstona. W ostatniej chwili uchyliła się przed nim. Szarpnęła głową w bok, włosy przesłoniły jej widok. Kiedy odrzuciła je z oczu zobaczyła dwa bełty wbijające się z ogromną siła w pierś Kavina. Widziała to jak w zwolnionym tempie. Ból widoczny w oczach przyjaciela, dreszcz wstrząsający jego ciałem. Zdawało się, że zawisł na chwilę w powietrzu, po czym powoli, bardzo powoli zaczął osuwać się na ziemię i wspadł za drzwi. Tropicielkę ogarnęło na chwilę przerażenie, które po chwili zastąpiła furia. Odwróciła się w stronę młodzieńca, krzyknęła „Tyyyyyy!” i w dzikim szale zaczęła wyrąbywać sobie drogę do niego. Na pierwszy ogień poszedł Bargston. Wystarczyły dwa potężne ciosy, pierwszym odcięła mu rękę tuż przy barku, drugim rozpłatała brzuch. Krew trysnęła jej na twarz, a mężczyzna runął na ziemię oplątany własnymi wnętrznościami.
- Kavin, Kavin! W porządku? Słyszysz mnie? Odezwij się! – krzyczała rozhisteryzowana. Nie słyszała odpowiedzi... Wpadała w coraz większą panikę, która pogłębiała szał w jakim się znajdowała. Gniew w niej kipiał. Cofnęła zaklęcie , wszystkie korzenie opadły i pochowały się znowu w ziemi. W zamieszaniu nie zauważyła nawet, że Dagnal zdążyła się wyswobodzić i doskoczyć do Grei.
Carmellia przestąpiła martwe ciało Bargstona i wkroczyła do pomieszczenia. Wyglądała niczym anioł zagłady, dawca śmierci. Jej twarz zdobiły plamy krwi jej ofiary, niczym bojowe malunki mające przyzwać jakąś złowrogą magię zniszczenia. Pot przyklejał jej długie włosy do szyi, blask pochodni tańczył na ostrzach jej broni i w gniewnych oczach. Runęła na wielkiego mężczyznę w napierśniku, zabijając z łatwością, równocześnie odbijając bełty słane w jej stronę przez kusznika. Po następnym odbiciu chciała dosięgnąć Dagnal, jednak nie udało jej się to. Krasnoludzica wykorzystała chwilę przewagi na wyciągnięcie miecza, młody zmienił taktykę, odrzucił kuszę i ruszył na tropicielkę z nożem. Car zdążyła odbić jego cios i zgrabnie się obracając sparowała też atak Dagnal. W furii zaatakowała teraz ją tnąc w całej siły sejmitarem i mieczem, zadając groźne rany, jednak niektóre ciosy ześlizgiwały się po jej zbroi. Sama pogrążona w tańcu śmierci unikała i parowała ciosy napastników. Nie chciała tego przeciągać, nie mogła marnować tak cennego czasu Kavina, którego ciągle ubywało, nie mogła jednak dosięgnąć napastników… I wtedy przed oczami stanął jej widok jego przestraszonych oczu i chwyciła się z całych sił tej myśli o nim. Nadludzkim wysiłkiem wyprowadziła ostatnie ciosy i dwa ostatnie ciała runęły na ziemię. Złapała jeszcze młodego za zakrwawioną zakrwawioną koszulę i wysyczała mu do ucha:
- Gadaj gnoju gdzie są bransolety!
Ten jednak zaczął się krztusić i pluć krwią. Car rzuciła go na ziemię gdzie wił się przez chwilę w konwulsjach, a po paru sekundach znieruchomiał. Wstała dysząc ciężko. Rozejrzała się po sali. Jej wzrok padł na kulącą się w rogu dziewczynę.
- Grea! wiesz gdzie maja bransolety? Szybko!
- Ratuj mnie! - krzyknęła w odpowiedzi dziewczyna.
- Grea, musisz mi teraz powiedzieć, zaraz Cię uwolnię.
- Rozwiąż mnie no! - wrzeszczała Grea.
- Zamknij się idiotko! Chcesz ściągnąć na nas innych? Siedź cicho i czekaj aż po ciebie wrócę!

Wybiegła na korytarz gdzie leżał nieprzytomny Kavin. O nie! Niech on jeszcze żyje, błagam, niech jeszcze żyje! Upadła prosto w kałuże krwi, w której leżał, klękła obok jego nieruchomego ciała. Po jej policzkach popłynęły łzy. Jeszcze nigdy tak rozpaczliwie nie przywoływała mocy, jeszcze nigdy nie chciała tak komuś pomóc. W ciągu tego krótkiego czasu, który spędzili razem zdążyła się do niego przywiązać, czuła, że mogliby zostać przyjaciółmi. Potrzebowała go, nie chciała go tracić. Nie zdawała sobie sprawy, że swoje prośby wypowiada na głos.
- Proszę... Nie umieraj... Kavin, potrzebuję Cię…
I wtedy pierwszy chrapliwy i gwałtowny oddech wypełnił jego płuca. Zakrztusił się i skrzywił lekko, po czym otworzył oczy.
- Przepraszam - wycharczał cicho.
Carmellia uśmiechnęła się słabo przez łzy. Porwała go w ramiona, a kiedy przytuliła go z całych sil do siebie rozpłakała jeszcze bardziej. Szlochająć, kołysała się delikatnie w przód i w tył, głaskała go po włosach i szeptała w kółko:
- Już dobrze... Ciii... Już dobrze... Oni już nam nie zagrażają... Musimy tylko wrócić po Greę i możemy stąd iść...
Podniósł lekko głowę i spojrzał jej w oczy.
- Nie wiem - powiedział cicho - czy dam radę.
Opanowała płacz, lekko drżącym głosem powiedziała:
- Nie gadaj głupot, jasne, że dasz. Pomogę Ci trochę, jestem silną dziewczynką. - dalej mechanicznie gładziła go po głowie, uspokajając się powoli.
Kavin leżał w jej ramionach i odpoczywał. Z radością wsłuchiwała się w jego świszczący jeszcze oddech. W końcu łzy wyschły delikatnie odsunęła od siebie myśliwego.
- Pójdę po tę egoistyczną histeryczkę, rozejrzę się jeszcze po tej salce i wracamy. Dasz radę wstać? Usiądziesz na progu żebym miała Cię na oku i jeszcze chwilę odpoczniesz, dobrze?
- Dobrze - powiedział cicho po czym dodał - i dziękuje.
- Podziękujesz mi jak bezpiecznie wrócimy do Dębów. - uśmiechnęła się z ulgą widząc, że nie jest z nim tak źle jak się tego obawiała i pomogła mu podnieść się z ziemi. Posadziwszy go na progu wbiegła do Sali i od razu jej nastrój zmienił się kiedy spojrzała na obrażoną minę Grei.
- Gadaj co wiesz o bransoletach, to jest bardzo ważne i nie mamy dużo czasu, musimy szybko uciekać.
- Zabierz mnie stąd wariatko! - krzyknęła na Carmellię
- Gadaj, ale już! Albo cię nie rozwiążę i zostawię tu samą z gnijącymi trupami. Choć może wróci tu Kosef żeby się z tobą zabawić, kto wie...
- Ale - dziewczyna na moment zbladł po czym na jej twarz wrócił grymas złości - Nie możesz! Jesteś wynajęta przez mojego papę! Musisz mnie ratować!
- Wcale nie muszę, on płaci nam za złapanie Amry, a nie ratowanie uprowadzonej córki. Nikt się nie musi dowiedzieć, że Cię znalazłam. Więc jak będzie?
- Nie mówisz poważnie! - wrzasnęła przerażona - Zapłacisz za te słowa idiotko! - dodała córka burmistrza.
- Czyli nie będziesz współpracować? Dobrze, możesz tu zostać jeśli wolisz. A teraz, jeśli nie chcesz mówić zamknij się z łaski swojej i nie przeszkadzaj mi kiedy będę przeszukiwać to miejsce. - to powiedziawszy odwróciła się i ruszyła w kierunku leżących na ziemi ciał. Wszystko było uwalane krwią, obok Bargstona leżały jego wnętrzności. Car nie patyczkując się przeszukiwała ciała swoich ofiar mrucząc pod nosem „Grea, naprawdę działasz mi na nerwy”. Tamta niezmordowanie zarzekała na swój los. Po chwili Car miała już dosyć sporo łupów, które postanowiła zabrać ze sobą. Przede wszystkim znalazła u Dagnal przepięknej roboty topór, który mógł być tylko tym z testamentu Eberka. Zerwała też z jej szyi amulet z kawałkiem skóry. Pozostali nie mieli nic prócz dobrej roboty broni. Zauważyła też, że zbroja, w którą odziane było truchło krasnoludzicy to ta sama, którą nosił Kosef. Odeszła od ciał, bo w pod ścianą jaskini zauważyła coś bardziej interesującego – sporą skrzynię. W środku znalazła złoto i rzeźbione warcaby. Sama nie wiedząc czemu wzięła je i kilkanaście monet i wróciła do Grei.
- Słuchaj rozmyśliłam się, myślę, że możesz mi się przydać. Jak cię rozwiążę to powiesz mi co wiesz. Jeśli będziesz kombinować i nie wypełniać moich poleceń zwiążę cię na nowo, zrowumiano? – warknęła. - I do tego cię zaknebluję.
- Nie ośmielisz się! I na co czekasz rozwiąż mnie idiotko!
- I przestań mnie obrażać
- Rozwiąż mnie mówię!
- Jak sobie życzysz - rozcięła więzy nie siląc się przy tym na delikatność, po czym złapała Greę za rękę i pociągnęła w gorę stawiając na nogi. - No, czekam, gadaj co wiesz.
Dziewczyna zaczęła się wyrywać.
- No puścisz mnie!?
- Proszę bardzo - puściła rękę. - A teraz już mnie nie denerwuj tylko gadaj. Trzymali jeszcze coś wartościowego tutaj?
Córka burmistrza jakby nie słuchała swej wybawczyni, chwyciła ją za jej zbroję i krzyknęła.
- No zabierzesz mnie stąd głupia, czy nie!?
Carmelli nerwy powoli puszczały. Trzasnęła dziewczynę w twarz i powiedziała tonem pełnym jadu - Gadaj w końcu jeśli nie chcesz umrzeć. Jesteś na tyle ograniczona żeby nie wiedzieć, że przeciągając naszą obecność tutaj narażasz nas tylko na śmierć? A może jesteś tak głupia, że będąc przetrzymywaną przez nich, nie domyśliłaś się, że bransolety o które toczy się gra są tak ogromnie ważne?
Dziewczyna złapała się za policzek, w jej oczach pojawiły się łzy, a ona łamiącym głosem powiedziała
- Kosef, ten gruby i jego kocia dziewczyna gdzieś poszli z tymi bransoletami. Mówili, że może w końcu uda się wezwać ją. Tyle tylko wiem. Bałam się. – po ostatnich słowach zaczęła płakać.
- No dobrze, już nie becz. Uspokój się i wracamy do domu. Jak dojdziesz do siebie to opowiesz wszystko co sie wydarzyło od momentu porwania, może usłyszałaś coś ważnego i nie zdajesz sobie teraz z tego sprawy.
Wróciła do Kavina, Grea szła za nią. Zebrane monety i warcaby włożyła do plecaka, amulet Dagnal zawiesiła sobie na szyi. Topór za pomocą rzemieni przytwierdziła sobie do pleców, plecak podała córce burmistrza, która wzięła go bez słowa. Później pomogła mężczyźnie wstać, oparła go o swoje ramię. - Tak będzie dobrze? Dasz radę iść taki kawał drogi?
- Tak, dam radę - powiedział - Wszystko dobrze? - szepnął słabym głosem.
- Tak. Jeśli ta mała nie będzie sprawiać problemów powinniśmy dość szybko wrócić i wtedy zajmą się Tobą bardziej doświadczeni jeśli chodzi o leczenie. Grea chodź, i błagam Cię, bądź cicho. Nie chciałabyś żeby Kosef nas odnalazł, prawda?
I nie czekając na odpowiedź, podtrzymując ramieniem Kavina ruszyła ku wyjściu z jaskini.
 
__________________
Nie myśl o problemie. Myśl o rozwiązaniu.
Sonadora jest offline  
Stary 27-10-2009, 19:08   #209
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Nagle czarnoksiężnik znalazł się w otoczeniu wrogów.
Pysk skaczącej ku niemu hienopodobnej bestii, zwiastował rozerwanie krtani i szybką śmierć.

Błyskawicznie dobyty rapier i szybkie pchnięcie w krtań stwora rozwiązało przynajmniej ten problem. Bestia konała i wkrótce magia która ją przywołała powinna się rozwiać.
A Tengira nie opuszczała jedna myśl.- „Dlaczego akurat teraz?”
Odpowiedź zaś była jedna na to pytanie. Południowe Dęby znów były atakowane.
Odsunąwszy od siebie stwora, czarnoksiężnik skupił się na kolejnym przeciwniku, zapewne ożywionym przedmiocie.
W tej chwili mężczyzna nie poświęcił zbyt wiele myśli temu problemowi. Zacisnął dłoń na rapierze, a wokół drugiej skumulował magiczną energię w postaci pulsującego czerwonego wiru. Nie potrzebował dwóch rąk, by ją cisnąć, po prostu dwoma było nieco wygodniej.
Pierwszy atak energii magicznej pozostawił jedynie czerniejącą dziurę, druga odbiła się od pająka co było zaskoczeniem dla czarnoksiężnika. Stwór wylądował na Tengirze, a jego ciężar wraz z upadkiem poczuł w kościach. Rapierem blokując szczękoczułki potwora, czarnoksiężnik jedną dłonią sięgnął do plecaka i wyjąwszy fiolkę odkorkował ją w dłoni. Po czym wylał ją na facjatę stwora, sycząc z bólu.- Zobaczymy czy jesteś kwasoodporny pajęczaku.
Nie był...ale jedna fiolka kwasu to było za mało na jego zniszczenie. Za to kryształowy stwór zacisnął uścisk. Sytuacja wydawała się patowa przez chwilę tylko. Potem się pogorszyła...Pisk i warknięcia świadczyły o rychłym wkroczeniu na scenę nowego przeciwnika.
Hiena...kolejna. Czy ktoś w okolicy ma ich hodowlę?- pomyślał poirytowany sytuacją Tengir i sięgnął do swej niezawodnej dotąd torby. Futrzasta kuleczka potoczyła się by przybrać formę dzika.
A dzik to bardzo groźne zwierzę, bywa groźniejsze od niedźwiedzia. Na razie jednak dzik miał inną sprawę na głowie. Rozkaz Tengira był prosty.- Podważ przytrzymującego mnie pająka.
I zwierzę posłusznie się tym zajęło się uwalnianiem. Jedna hiena nie odważyła się zaatakować dzika. Ale dwie już tak. Panika, niedowierzanie oraz zdziwienie wdarło się do umysłu Tengira. Co to za palisada, którą dzikie zwierzęta ot tak sobie przechodzą. Co to za strażnicy ślepi na to co się dzieje wokół nich?
Zwierzęta starły się w dzikim boju, dzik zaszarżował znacząc bok jednej bestii krwawym śladem, podczas gdy druga uczepiła się grzbietu zwierzęcia. Dzik jednak nie przejął się tym, tylko ponownie zaszarżował, przygniatając hienę do ściany. Tengir jednak nie przyglądał się temu, miał inne sprawy na głowie. Czarnoksiężnik oparł się plecami o podłogę i nogami próbował zepchnąć z siebie pająka. Ale draństwo wbiło w podłogę swe odnóża i znieruchomiało, stając się pułapką unieruchamiającą czarnoksiężnika. Tymczasem oba zwierzęta stały na siebie łypiąc wrogo. W czasie gdy Tengir próbował się uwolnić, one zdemolowały pokój walcząc ze sobą. Dzik był pokryty krwią, głównie z własnych ran, a i hiena kulała i miała przetrąconą szczękę. Drapieżnik zdecydował się zrejterować i kulejąc wyszedł z chatki. A dzik, ciężko ranny, upadł i powoli konał.
A sytuacja okazała się pogarszać z każdą chwilą. W drzwiach pojawiła się znajoma zakazana gęba. Oczy czarnoksiężnika otwarły się szeroko ze zdziwienia.
-Cyrus Magebane.- szepnął cicho. Wszak widział ducha. Wszak tego Zetnha zabił uderzeniem magii wiele, wiele lat temu.
- No proszę ścierwo, w końcu Cię mamy. - powiedział z obleśnym uśmiechem. Niewiele się zmienił, ale czy był prawdziwy? Czarnoksiężnik czuł strach. O tak bardzo dawna, znów zaczęło mu zależeć na życiu. Nie chciał umrzeć, nie w ten sposób. Postanowił więc grać na zwłokę.
- To ciekawe.- syknął czarnoksiężnik, uśmiechnął się. Spojrzał na mężczyznę.- Wiesz...ja wiem, że ty nie żyjesz. Jesteś tylko cieniem wyciągniętym z mego umysłu. Ale się boję. Nie ciebie. Boję się utraty tego co tu zyskałem. Znowu boję się śmierci...ale ty nie zrozumiesz mych pobudek.
Nie zginąłem łajzo - powiedział kucając nad twarzą mężczyzny - Byłem ranny, ale przeżyłem. A teraz w końcu - wstał - będę mógł się na Tobie zemścić - i rąbnął obcasem w nos czarnoksiężnika. Po raz kolejny nos Tengira został rozkwaszony.
Zadawanie bólu...prymitywna acz skuteczna technika tortur. Choć ból nie był dla czarnoksiężnika niczym nowym.
-Bo uwierzę.- zaśmiał się Tengir, spojrzał na mężczyznę.- Ta hieny, która przed chwilą stąd uciekła. Cóż...jest dowodem, że kłamiesz.
- Jesteś głupcem - zarechotał mężczyzna i wyciągnął okropnie wyglądający nóż - Dlaczego kurwa niby kłamie, co cherlaku?
Tak... nóż... paskudnie wyglądające narzędzie w rękach prymitywa. Czarnoksiężnik wiedział co nastąpi. I mógł się jedynie do tego psychicznie przygotować, licząc że ktoś się zjawi z odsieczą. Carmellia, Riviella...może babcia Danusia, albo Dazzaan. Niewielu sojuszników zyskał w tym miejscu. Ale podlizywać się innym nigdy nie potrafił, a nie wszyscy potrafią docenić gorzki smak prawdy. Ciekawe czy Cyrus potrafił?
-Nie kłamiesz.- uśmiechnął się czarnoksiężnik, zamknął oczy dodając.- Po prostu...nie zdajesz sobie z tego sprawy. Powiedz mi, ilu ludzi sprowadziłeś ze sobą? Jakie otrzymałeś rozkazy i od kogo? Wiesz gdzie jesteś?
Mężczyzna znów kucnął przy Tengirze i na policzku wolnym od blizny zaczął go lekko ciąć, robiąc drugi bliznę.
- Uważaj bo Ci powiem kutasie - zarechotał. Odpowiedź godna prymitywa jakim był.
-Nie powiesz...nie wiesz.- odparł czarnoksiężnik zaciskając zęby z bólu.- Nie pamiętasz niczego poza tym, że cię zabiłem. Prawie zabiłem, prawda?
- Pamiętam, jak gwałciłem tą sukę Cyntię - powiedział z uśmiechem wycierając brudny od krwi sztylet o czoło maga. Tengir też pamiętał, to było chwilę przed zanim go zabił, właściwie trakcie tej „przyjemności” zabił Cyrusa.
- Bo ja to widziałem.- westchnął czarnoksiężnik, spojrzał na niego pytając.- Pamiętasz swoją matkę, ojca? Pamiętasz coś czego ja nie byłem świadkiem.
- Ty naprawdę myślisz, że ja nie jestem prawdziwy?! -zorientował się mężczyzna i znowu zaczął się śmiać. - Tak pamiętam. Pamiętam jak przez rok miałem niesprawną ręką po ciosie jakiegoś wieśniaka, wtedy gdy nas zdradziłeś. Pamiętam jak głodowałem. Pamiętam jak wróciłem do oddziałów pacyfikujących i mordowałem. Pamiętam jak zostałem tu wysłany. Myślałem, że to wakacje. No i trafiłem na Ciebie. Kosef teraz wydał mi Cię na srebrnym talerzu.
I jedna teoria runęła w dół, dając początek innym. Może powinien go wypytać? Nie. Najpierw trzeba przeżyć. Zyskać na czasie i zamieszać mu w głowie.
-A więc przeżyłeś. Cóż, byłem młody, popełniałem błędy.- uśmiechnął się Tengir, przymknął oczy i dodał.- Przynajmniej wiem, że nie wyjdziesz stąd żywy. Nikt stąd nie wyjdzie. Kosef zdradził organizację, a was poświęci na ołtarzu swej ambicji.
- Zdradził mówisz? - spytał i tym razem przystawił nóż do ucha leżącego mężczyzny i lekko zaczął nacinać - To dlaczego wczoraj uratował nam tyłki co?
-Jeszcze mu jesteście potrzebni...jeszcze nie ma wszystkich bransolet. Ale później...Skończysz, jak ci najemnicy.- uśmiechnął czarnoksiężnik ignorując ból.- Długą i mało przyjemną śmiercią.
Tengir skupił dłoń w której powoli jarzył się purpurowy blask. Czas uderzyć, póki ma jeszcze uszy.
- Mówisz o tej błyskotce, którą nam wczoraj doniósł i oddał Szalonemu? – ból zadawany przez nóż stawał się nie zniesienia. Coraz mniej miał czasu czarnoksiężnik.
-Spytaj się jego.- syknął Tengir i strumień wystrzelił z jego ręki w kierunku mężczyzny. Jednak kryształowy pająk rozproszył na boki i główny impet uderzył w niego.
-Szlag .- szepnął czarnoksiężnik i skupił się. Jego oczy zajarzyły zielonkawym blaskiem na moment, a potem rany zaczęły się goić. Niestety goiły się bardzo powolnym tempie. Zaś a Cyrus położył sztylet na Tengira gardle. Sytuacja zdawała się mocno... dramatyczna.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-10-2009 o 19:15.
abishai jest offline  
Stary 01-11-2009, 17:04   #210
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Każda podjęta decyzja przynosi pewne skutki i konsekwencje. Zapamiętajcie moje słowa. Każda decyzja. Nie ważne czy słuszna czy nie, czy podjęta pospiesznie czy przemyślana, czy podjęta z kaprysu czy z przymusu. Wszystko zostawia ślad, każda akcja powoduje reakcje. Myślicie, że w przypadku Południowych Dębów oraz ich mieszkańców było inaczej? Myślicie, że Zło, które zalęgło się w samej mieścinie, jak i na jej obrzeżach było od tej zasady wolne? Jeśli tak myślicie, to grubo się mylicie.

Powiem wam szczerze, że ja sam ongiś tak myślałem. Zdawało mi się, że jestem listkiem bezwładnie wirującym w wietrze czasu, opadającym na glebę śmierci. Mniemałem w mojej bezgranicznej głupocie, iż moje życie jest nic nie znaczącym kwiatem na łące ludzkich żywotów. Jak się później pokazało byłem głupcem. Teraz to rozumiem. Rozumiem też fakt, iż głupcem okazałem się podwójnym i to w decydującym momencie nie tylko mojego życia. Raz podjęta decyzja, stała się dla mnie brzemieniem. I nie tylko dla mnie. Stała się brzemieniem dla osób mi najbliższych, w tym takich, którzy są za słabi by stanąć na przeciw wichurze, która prędzej czy później uderzy w nich z zdwojoną siłą. Ja powinienem być Dębem, z potężnie rozłożonymi konarami, zapuszczającym głęboko korzenie, by osłonić przed wiatrem tych, którzy sami nie dadzą rady. Tymczasem jedna decyzja, którą podjąłem z bliskimi, sprawiła, że nad nami wszystkimi zawisła groźba. Dlatego zaklinam Was mieszkańcy Południowych Dębów, nigdy nie wierzcie w to, że da się o czymś po prostu zapomnieć. Nie dawajcie wiary w same słowa, bowiem słowa tylko wtedy są potężne, jeśli poparte są czynami. Jeśli zaś ktoś mami Was pięknymi słowami, a nie ma poparcia w czynach znaczy jest kłamcą.

Zapamiętajcie moje słowa. Gdy nastanie wichura, może się zdarzyć tak, że nas już nie będzie. Wtedy bądźcie kowalami w swoich kuźniach przeznaczenia. Weźcie los w własne ręce i brońcie swego życia za wszelką cenę.

Niech Wielki Ojciec Dąb będzie Waszą osłoną, a każdy wschód słońca zapowiada Wam, że Lathander oświetla Wam drogę.


Fragment Przemowy Aramila Meliamne,
Rok Rogu, 1222 RD,
Południowe Dęby, Wzgórze Cmentarne - Pogrzeb Cade'a Laviny.


Południowe Dęby, domek Kosefa.


- To by było chyba za proste, nie uważasz psisynu? - syknął czarnoksiężnikowi do ucha Cyrus - Gdybym po prostu poderżnął Ci gardło, nie miałbym przyjemności z patrzenie jak cierpisz. Pobawię się z Tobą więc trochę dłużej. Muszę Ci odpłacić za wszystko, co przez Ciebie przeżyłem. - powiedział jadowitym uśmiechem i podniósł się ponownie z kucek. Nagle niespodziewanie rąbnął z całej siły nogą prosto w twarz czarnoksiężnika. Tengir przez chwilę miał wrażenie, że kopniak urwał mu głowę. Nic się takiego nie stało, a może szkoda, bo wtedy męki nie trwały by tak długo.

Cyrus jak się bowiem okazało znał wiele przemyślnych sposób torturowania. Najpierw rozpalił ogień w kominku, tylko po to rozpalone żagwie przyłożyć no stóp Kruka. Ból był okropny i nie do zniesienia. Magiczne leczenie, któremu Tengir się poddał sprawiało może, że rany nie były poważne, jednak w żaden sposób nie pomniejszało bólu jakiemu był poddawany. Mag nie raz myślał, że się udusi, gdyż został zakneblowany w bardzo brutalny sposób, a ślina jakoś nie chciała się przełykać. Później Cyrus zrobił użytek z noża po raz kolejny robiąc blizny na twarzy czarnoksiężnika, a także pogłębiając starą. Najgorsze jednak było, to iż Zhent cały czas raczył swą ofiarę opowiastkami co zrobi towarzyszom maga w tym także tej "skurwiałej paladynce". W końcu przyłożył nóż do oka Tengira i z uśmiechem napiął mięśnie.

Gdzie w tym czasie byli towarzysze Kruka, gdzie była jego miłość? Czemu nikt nie zainteresował się tym, że go tak długo nie ma? Czy nikt nie zauważył, rannych hien biegających po mieście? I czemu Cyrus był taki spokojny, jakby wiedział, że nic mu nie grozi?

Błysnęło ostrze noża i Tengir mimowolnie zamknął oczy. Wiedział iż go to jednak nie uratuje. Nóż wyglądał okropnie, był brudny i czarnoksiężnik pomyślał, że rany od takiego ostrza mogą się długo paprać i zakazić go jakimś świństwem. Był to jednak teraz jego najmniejszy problem.


Lasy wokół Południowych Dębów.


Carmellia zaklęła pod nosem. Droga powrotna okazała się bardzo trudna, a to głównie za sprawą Grei, a także Kavina. Ta pierwsza bardzo spowalniała marsz i swoim wiecznym marudzeniem doprowadzała tropicielkę do szału. Zwłaszcza iż dziewczyna ani myślała by pomóc nieść Kavina, który nawiasem mówiąc, nie miał sił by iść. W ten sposób Carmellia niemal musiała nieść swego towarzysza przez całą drogę. Całe szczęście, że należała do osób bardzo silnych. Właściwie to śmiało można powiedzieć, że tak krzepkiej dziewczyny jak Carmellia, to Grea nigdy wcześniej nie widziała. Ale mimo całej ogromnej siły i wytrzymałości, tropicielka pociła się i stękała pod ciężarem myśliwego, a Grea tylko się gapiła. No ale przecież to uwłaczało by godności "szlachcianki" jeśli zniżyła by się do poziomu zwykłego plebsu i pomogła jednego z nich nieść prawda? Tak właśnie myślała sobie córka burmistrza. Nawet nie wzięła pod uwagę, że przecież to byli jej wybawcy i gdyby nie oni, to dziewczyna by źle skończyła.

Carmellia klęła zaś, gdy tylko odbita dziewczyna się odzywała. Miała jej po dziurki w nosie, najgorsze jednak było, to że z Kavinem wcale nie było dobrze. Tu była potrzebna silniejsza magia lecznicza niż ta, którą dysponowała łowczyni. I do tego była potrzebna bardzo szybko. A przecież droga nie należała do łatwych. Dziewczyna mimo to zacisnęła zęby i krok za krokiem przybliżała się do Połudiowych Dębów.

Będąc już blisko wioski, dziewczyna nagle zatrzymała się jak wryta. Ktoś właśnie wszedł do miejsca, które ona zapieczętowała mentalną wersją alarmu. Ten właśnie w tym momencie szalał w jej głowie. To mogło znaczyć tylko jedno. Kosef i reszta właśnie wrócili do swej kryjówki. Jeśli tak, to zobaczyli co się tam stało oraz, że nie ma Grei. W tym momencie stracili pewien atut w negocjacjach o kolejną branzoletę, co mogło ich bardzo zdenerwować. Carmellia postanowiła więc wysłać swego jastrzębia, by ten sprowadził, któregoś z towarzyszy, by pomógł jej z powrotem. Trzeba było się z nim spieszyć. Dobrze, że Dęby były tak blisko.

Szybkość fruwających istot była jednak zdumiewająca. Nagle z głośnym piskiem przypominającym zew orła spadły na łowczynie dwie potężne bestie. Ciała lwa, orle skrzydła i dziób. To były niewątpliwie gryfy.



Miały co prawda w sobie coś dziwnego, w końcu dziewczyna nigdy nie widziała, by miast ogona, gryf posiadał ogon węża. Były jednak nadal bestiami, których zabijaniem Carmellia się trudziła. Wiedziała jak z nimi walczyć, jak dawać im śmierć. Zdołała delikatnie odłożyć Kavina i uskoczyła w bok, gryf już miał ją ugryźć, gdy ta kopnęła go z półobrotu w dziób. Stwór zaskrzeczał zdziwiony, Carmellia zaś błyskawicznie dobyła sejmitara i uderzyła na odlew w drugiego. Klinga buchnęła płomieniem i mimo, iż cios nie doszedł celu to cały atak przyniósł oczekiwany przez Carmellię skutek. Odstraszył na chwilę napastnika. Gryfy nie zdołały jej zabić w czasie pierwszego podejścia, co oznaczało, że teraz ruch Carmelli.

Ta wyciągnęła drugie ostrza i z pewnością siebie uderzyła w pierwszą bestię. Znała ich styl walki, toteż niemal machinalnie ominęła szpon, którym gryf się bronił i uderzyła z całej siły. Łapa potwora odpadła od cielska, a Carmellia dokończywszy swój ruch wbiła krótki miecz w podbrzusze gryfa. Jego śmierć była nagła. Drugi gryf zaatakował. Na to właśnie czekała tropicielka. Szybkim ruchem doskoczyła do stwora i cięła go mieczem w pysk. Stwór cofnął się zdziwiony niespodziewanym atakiem, a Carmellia kończąc Taniec Śmierci odcięła sejmitarem jego głowę.

To był koniec. Tak przynajmniej myślała dziewczyna. Niestety myliła się.

Nawet najszybszy gryf nie wygra wyścigu z magią teleportującą o czym dość boleśnie miała się już za chwilę przekonać Carmellia. Gdy była już na tyle blisko Dębów, że mogła zobaczyć Północną bramę, nagle z głośnym świstem kilkanaście stóp przed nią pojawiła się postać.

Gruby, nieogolony mężczyzna, w ciemnoszarym płaszczem. Żyła na skroni pulsowała mu z gniewu, który widać było też na jego gębie. Stał przed nię nie kto inny jak sam Stonar Szalony.

- To był Twój błąd suko! - ryknął wściekle i wykonał szybki gest dłonią...



Południowe Dęby, pobliże kaplicy Lathandera.


- Czego chciał ten wielkolud od Ciebie? - rzekł z dziwną miną Nilven do Babci Danusi. W pobliżu stał równie ciekawy tego Dazzaan, więc Stara Czarodziejka pokrótce opowiedziała o co mogło chodzić jej byłem towarzyszowi. Nilven na moment się uśmiechnął, choć babcia nie widziała w tej opowieści niczego do śmiechu.
- Myślę, że powinnaś udać się czy prędzej do obozowiska gnolli - rzekł nagle Druid - Wiem, co powiesz, że nie jesteś gotowa. Ale na co Ty chcesz czekać? Ciągle coś się dzieje, każdy z Nas ryzykuje co chwila śmiercią. Z tego zaś co się teraz dowiedzieliśmy, gnolle dysponują większymi siłami niż mogliśmy myśleć. Ale właśnie teraz nie będą spodziewały się ataku! Teraz jest najlepszy moment by w ich żałosnej egzystencji wprowadzić jak najwięcej śmierci i chaosu! Nie możemy czekać!

Przemowa druida była nagła i pełna pasji. Przez chwilę Aldana zastanawiała się, dlaczego nagle czas zrobił się dla niego taki ważny. Spojrzała na krasnoluda. Jego mina wyrażała zmieszanie, co oznaczało, że on też jest mocno zaskoczony słowami "drzewoluba".

Szczęście w nieszczęściu, Babcia nie musiała dawać odpowiedzi, gdyż nagle z nieba spadł pikujący jastrząb. Poderwał się przy samej babcia, zakołował szybko wokół niej i wzbił się ponownie w powietrze lecąc w stronę Północnej Bramy, po chwili zawrócił i znowu zapikował na babcię robiąc kilka kółek wokół jej sukni i z niezwykłą prędkością znów lecąc na Północ.

- Co te ptaszysko kurwa wyprawia? - syknął zdziwiony krasnolud. Nilven zaś powiedział, że nie wie, co zaciekawiło dość mocno czarodziejkę. Druid nie wiedział co robi jastrząb?
- Gwen daje nam znak, iż mamy iść za nim - powiedziała mocnym głosem babcia. - Carmellia nie wysłała go bez potrzeby. Idziemy.

Krasnolud ruszył za babcią, a druid chwilę się zawahał i w końcu poszedł ich śladem wraz z pełznącym za nim Kłem.

Południowe Dęby, Grobowiec Cade'a Laviny.


Liadon nie wierzył w to co zobaczył po opadnięciu płomieni. Astearia i Mago wciąż tam byli. Dziewczyna stała opierając się o laskę, którą dostała od Babci Danusi, Mago zaś leżał pod jej stopami. Zarówno czarodziejka jak i akrobata nie wyglądali dobrze. Byli osmoleni i w postrzępionych ciuchach. Z tej odległości, elf nawet nie był pewien czy niziołek żyje. Mimo, iż ulga była znaczna pozostawało pytanie jak udało im się przeżyć?

Wojownik obserwował co się dzieje z napięciem. Aria była niemal naga, prawie cała jej suknia spaliła się w pożarze. Mimo to gdy dziewczyna odwróciła głowę, było na jej twarzy widać zaskoczenie i lekki uśmiech. Naspnie dziewczyna szybko kucnęła przy Mago. Z laski zaczął bić leciutki blask i po chwili niziołek się podniósł. Chwilę rozmawiali, przytulili się i w końcu dziewczyna pomogła wstać niziołkowi. Ten wyglądał znacznie gorzej, miał na plecach ślady poparzenia. Pomachał jednak Liadonowi i ruszył przed siebie. Zatrzymał się przy drzwiach i pociągnął za coś, najpewniej za dźwignię. Po chwili rozległo się dziwne pyknięcie i elf usłyszał.

- Już możesz do nas podejść.

Południowe Dęby, przed Północną Bramą.


Carmellia leżała na ziemi. Nie miała najmniejszych szans w starciu z tak potężnym wrogiem. Gdy wykonał gest, ona instynktownie odskoczyła w bok. Jak się jednak okazało mag nie uderzał w nią śmiercionośnym ogniem czy błyskawicami. On za to wkradł się w jej umysł i jednym słowem sparaliżował. Dziewczyna runęła na ziemię jak długa, słysząc śmiech swego prześladowcy. Mogła wszystko obserwować, wszystko widziała, czuła i słyszała. Nie mogła się jednak poruszyć. Była na łasce wroga. W pewnym momencie usłyszała jak Grea próbuje uciec. Carmellia wiedziała, że nie ma na to szans.

Kilka gestów, słów i czerwony promień pomknął nad leżącą tropicielką. Głośny wrzask Grei i odgłos upadku uświadomił łowczyni, że niestety miała rację.

- No to teraz się policzymy małpo! - krzyknął mężczyzna patrząc na leżącą tropicielkę. Wtem dziewczyna zobaczyła nad głową Stonara lecącego jastrzębia. W jej ducha wstąpiła nadzieja. I dokładnie w tym momencie fala ognia uderzyła w maga. Ryk ból i zaskoczenia wydobył się z jego gardła. Gdy się odwrócił zobaczył starą ludzką czarodziejką idącą na czele, krok za nią krasnolud z młotem w ręku a kilka kroków za nimi nowy druid Dębów.

Babcia Danusia była zła jak nigdy. Najpierw Seraph, teraz ten cholerny czarodziej! Był potężny, uśpił wszystkich strażników na murach, a teraz powalił także Carmellię. Co gorsza raz bez spocenia pokonał już Babcię Danusię. Ale ona też nie była słaba, a miała po swej stronie mężnego Kapitana Straży Miejskiej oraz bardzo mocnego druida.

- No chodźcie! - ryknął rozeźlony grubas i zaczął dziko machać rękoma. Nagle przed babcią Danusią znikąd pojawiły się cztery okropne psy i już miały natrzeć na trzy osobową grupę, lecz babcia błyskawicznie uderzyła ich stożkiem dźwięku, co sprawiło że bestie poleciały martwe w tył.



Sytuację od razu wykorzystał Dazzaan i pędem ruszył w kierunku wroga. W tym czasie za babcią rozległ się mocny głos druida, który już wzywał na pomoc swą potężną magię. Coś poszło jednak nie tak, gdyż tym razem to on ryknął z bólu i przerwał czarowanie. Z jego pleców sterczała strzała z charakterystyczną lotką.

- Pozabijam was wszystkich! - krzyknęła Amra stojąc w otwartej Północnej Bramie. Jak ona dostała się do miasta? Nie było jednak czasu na myślenie gdyż wróg nie spał. Wszyscy zaś widzieli teraz dokładnie jeden detal. Na jej przegubie z daleka błyskała charakterystyczna branzoletka z czerwonym rubinem.


- Zajmę się nią! - krzyknął druid i szybko wyczarował drugiego wielkiego węża i wraz z nimi ruszył za Amrą, która oddając kolejną salwę strzał schowała się za palisadą. Wkrótce zniknął za nią gniewny druid, bowiem jedna ze strzał uśmierciła Kła.

W tym czasie zupełnie jakby na wyścigi dwóch potężnych czarodziei inkantowało kolejne zaklęcia, kompletnie ignorując biegnącego krasnoluda. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Z ręki babci Danusi wystrzeliła ognista kula, zaś z palca Szalonego wystrzelił czarny, wirujący promień. Kula ognista huknęła mocno w maga i ten zaryczał z bólu. Zdołał jednak w porę paść na ziemię, w innej sytuacji byłby pewnie martwy. Czarodziejka zaś dostała w pierś czarnym promieniem. Poczuła jak zrobiło się okropnie zimno, umysł nagle zrobił się pusty, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Poczuła ból w klatce piersiowej w miejscu gdzie jest serce. Złapała się za szatę i padła na ziemię. Jej oczy zaszła mgła.

Carmellia była zrozpaczona. Wszystko toczyło się nie po jej myśli. Wiedziała, że Dazzaan nie zdoła dobiec do maga na czas, że ten zdoła porazić go jakąś śmiercionośną mocą. Musiała uwolnić się z paraliżującej jej magii. Musiała znaleźć w sobie siłę, by złamać zaklęcie. W tym czasie Dazzaan dokonał niemożliwego. Zauważywszy, iż mag zaczyna następne zaklęcie cisnął swym młotem. Ten trafił grubasa w korpus cofając go do tyłu i odbierając oddech. Krasnolud wykorzystał tą chwilę i w pełnym biegu wpadł na maga. Razem padli na ziemię i po chwili krasnolud zaczął okładać czarodzieja klnąc wniebogłosy. Mag nie był jednak bezbronny, nawet w takich warunkach udało mu się przywołać swą moc. Błysnęło czerwienią i krasnoluda wyrzuciło w powietrze. Głuche uderzenie o glebę świadczyło o tym, że mogło być bardzo źle. Grubas się podniósł lecz nie docenił obrońców Dębów. Carmelli bowiem udało się wydostać spod działania czaru. Runęła na czarodzieja niczym jastrząb, ten był jednak zwinny i zdołał odskoczyć jednocześnie zasłaniając się peleryną. Ostrze sejmitara ześliznęło się po nim, lecz już ostrze drugiego miecza wznosiło się do sztychu. Mag jednym gestem wybił miecz z dłoni dziewczyny, na co ta zareagowała mocnym kopnięciem z wyskoku w jego brzuch. Grubas uderzył plecami o drzewo. Był wykończony - poparzony i pobity ledwo stał na nogach. W dalszym ciągu był jednak niebezpieczny. Tak jak Carmellia. Dziewczyna z furią w oczach ruszyła na maga ściskając swój płomienny oręż w dwóch dłoniach i mocno zamachując się nim, mag zaś szybko skandował jakieś zaklęcie. Na jego twarzy widniał strach. Ostrze uderzyło, znowu błysnęło.

- Nieeeeeeeeee! - wyrwało się tropicielce gdy miecz wbił w korę drzewa, a czarodziej zniknął z głośnym trzaskiem. Udało mu się uciec.

To był koniec walki. Dziewczyna rozejrzała się. Babcia Danusia leżała na ziemi, w miejscu gdzie zostawiła leżał też Kavin. Grea leżała kilka kroków za nim porażona mocą grubasa. Dazzaana dziewczyna zaś wcale nie widziała.

Czy wszyscy nie żyli? A jeśli nie, to kogo ratować? Takie pytania przemknęły przez głowę dziewczyny. Po chwili pojawiło się jeszcze jedno. Co z Armą i Nilvenem?

Południowe Dęby, Grobowiec Cade'a Laviny.


Mago nacisnął dźwignię co unieruchomiło wszystkie pułapki. Czuł się fatalnie. Wyglądał zresztą podobnie. Mięśnie mu drżały, skóra jeszcze trochę go szczypała. Nie to było jednak najgorsze. Wszystko co posiadał a nie miał magicznej mocy zostało strawione przez ogień. Cały niemagiczny sprzęt, pieniądze, ciuchy oraz co gorsza włosy przestały istnieć. Mago był łysym niziołkiem. Podobnie rzecz miała się z Arią. jej suknia była w strzępach, a włosów nie było. To było straszne. Najważniejsze jednak, że żyli.

- Jak? - zdołał wydusić tylko Liadon swoim normalnym już głosem.

- To laska Babci Danusi - pospieszyła Aria z wyjaśnianiem. - Gdy uderzyła w nas fala ognia myśleliśmy, że już po nas. I wtedy poczułam ogromną moc płynącą z laski. Zaczęła nagle łączyć się ze wszystkimi przedmiotami posiadającą cząstkę Sztuki w sobie. Z magicznymi pierścieniami, karwaszami. Z branzoletą. Moc ta zaczęła mnie osłaniać. Mago to zauważył i szybko chwycił mnie za kostkę, więc magia z laski połączyła się z jego przedmiotami. To było straszne. Czuliśmy ogień, ale jednocześnie laska nas chroniła i leczyła. Spaliło wszystko co nie zostało objęte magią, ale nas uleczyła magia. Tylko dzięki temu przedmiotowi wciąż żyjemy - zakończyła cicho.

- Tylko, że teraz on chyba już jest niezdatny do użytku. - dodał cicho Mago patrząc na poczerniałą od ognia laskę.

***

W końcu weszli do komnaty i tym razem byli mocno zaskoczeni. Nie było na ścianach rysunków tak jak się spodziewali. Tym razem na ścianach widniały kolorowe napisy. Całe ściany aż od nich świeciły.

- To są zaklęcia - powiedziała po chwili czarodziejka - Spis formuł, gestów oraz opis działań zaklęć. Cała ta komnata jest jedną wielką księgą czarów! - krzyknęła zaskoczona.

Gdy trójka przyjaciół w końcu się oswoiła z tymi niecodziennymi napisami stanęła przy grobowcu.


Był raczej mały, rozmiarami wskazując na niziołka. Sarkofag był ze szczerego złota. Na płycie widniał napis.

- Jeśli tu wszedłeś, znak to, iż większym mistrzem niż ja jesteś. Modlę się, tylko, byś był godzien mych skarbów. Wszystkie bowiem należą do Ciebie. - odczytał Mago przekładając mowę niziołków na język wspólny.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172