Znowu. Znowu rzebawybierać. W tym właśnie cały problem z tymi Torreadorami. Ciągle trzeba wybierać, zabiegać o względy żeby utrzymać ich lojalność, zaufanie. Tacy empatyczni, a za grosz więzi społecznych. Heh, a to podobno mój ród najdotkliwiej przeklęto. Dobrze chociaż, że wybór mam prosty...
Seamus ocknął się i no z gruszki ni z pietruszki wygłosił nagle swą władczą tyradę.. Słysząc jego słowa, Damian pożałował, że Ventru w ogóle ocknął się z tego iście Torreadorksiego letargu, a nie, dajmy na to nadciągający z całym swoim pięknem i majestatem brzask poranka...
-
Nie rozkazuj mi, Ventrue...-głos Damiana z przyjaznego w ułamku sekundy nabrzmiał od jadu który teraz dosłownie wylewał się z jego spierzchniętych i popękanych ust.
-Nie jestem z twojego kłamliwego, chorego, narcystycznego, owrzodziałego na mózgu z megalomani klanu, żebym musiał, jak to macie w zwyczaju, z obowiązku przyjąć cię pod swój dach. Zaoferowałem jedno ze swoich schronień w geście dobrej woli. Chciałem wam-wysyczał spoglądając to na Rebece, to na Seamusa, starannie jednak unikając spojrzenia któremukolwiek prosto w oczy.-
zaprezentować swój kunszt. Chciałem, byście z jego racji docenili mnie jako towarzysza, widzę jednak, że lepiej do was trafi gdy zabraknie wam mej pomocnej dłoni...
Mówiąc to, rzucił jeden ze swoich parszywych uśmiechów w kierunku Eve.
Po czym, najzwyczajniej w świecie, nie czekając na odpowiedź swoich współtowarzyszy, rozpłynął się w powietrzu...