Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-10-2009, 01:02   #51
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
- Jedyny problem widzę w tym, że wejście tam może być niebezpieczne. Choćby na przykład dlatego, że mała drewniana kukiełka, za którą podążamy, całkiem niedawno zlikwidowała nam wszystkich Starszych. Pakowanie się tam o tej porze, kiedy nie będziemy już mieli możliwości ucieczki jest dla mnie samobójstwem. Ale to tylko moje zdanie. Jeśli panowie cię popierają, ustąpię.

Po plecach rudowłosej przeszedł dreszcz na samą myśl o kryjówce, którą oferował im Damian. Zapewne było to miejsce z gatunku tych raczej obskurnych, ale jak się nie ma co się lubi…

- I zgadzam się z Damianem, że to nie jest najlepszy moment na spieranie się o to, czyje będzie na wierzchu.

Wahała się tylko chwilę. Dokładnie do momentu, kiedy towarzyszący im Seamus przejął właściwą mu rolę człowieka, który rozstawia wszystkich po kątach. Pewnie w innej sytuacji naskoczyłaby na niego, ale jak to mawiała Rosalie „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

- Półtorej minuty... Wsiadaj Nosferatu, mimo wszystko wolałbym, gdybyś zrobił to z własnej woli.

Co prawda słowa te skierowane były do Damiana, a nie do niej, ale i tak nie trzeba jej było tego drugi raz powtarzać. Stanęła tuż za Seamusem, plecami niemal opierając się o karoserię.

- No to, panie, panowie, chłopcy i dziewczęta. Jaka jest ostateczna decyzja?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 17-10-2009 o 21:55.
echidna jest offline  
Stary 18-10-2009, 12:46   #52
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Znowu. Znowu rzebawybierać. W tym właśnie cały problem z tymi Torreadorami. Ciągle trzeba wybierać, zabiegać o względy żeby utrzymać ich lojalność, zaufanie. Tacy empatyczni, a za grosz więzi społecznych. Heh, a to podobno mój ród najdotkliwiej przeklęto. Dobrze chociaż, że wybór mam prosty...

Seamus ocknął się i no z gruszki ni z pietruszki wygłosił nagle swą władczą tyradę.. Słysząc jego słowa, Damian pożałował, że Ventru w ogóle ocknął się z tego iście Torreadorksiego letargu, a nie, dajmy na to nadciągający z całym swoim pięknem i majestatem brzask poranka...

-Nie rozkazuj mi, Ventrue...-głos Damiana z przyjaznego w ułamku sekundy nabrzmiał od jadu który teraz dosłownie wylewał się z jego spierzchniętych i popękanych ust. -Nie jestem z twojego kłamliwego, chorego, narcystycznego, owrzodziałego na mózgu z megalomani klanu, żebym musiał, jak to macie w zwyczaju, z obowiązku przyjąć cię pod swój dach. Zaoferowałem jedno ze swoich schronień w geście dobrej woli. Chciałem wam-wysyczał spoglądając to na Rebece, to na Seamusa, starannie jednak unikając spojrzenia któremukolwiek prosto w oczy.- zaprezentować swój kunszt. Chciałem, byście z jego racji docenili mnie jako towarzysza, widzę jednak, że lepiej do was trafi gdy zabraknie wam mej pomocnej dłoni...

Mówiąc to, rzucił jeden ze swoich parszywych uśmiechów w kierunku Eve.



Po czym, najzwyczajniej w świecie, nie czekając na odpowiedź swoich współtowarzyszy, rozpłynął się w powietrzu...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 18-10-2009 o 12:51.
Ratkin jest offline  
Stary 18-10-2009, 13:37   #53
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Toreadorka była w kropce. Cała sytuacja komplikował się z minuty na minutę, do tego poziom irytacji i wrogości między członkami, tej dziwacznej, przypadkowej zbieraniny wampirów narastał lawinowo. Może to za sprawą zbliżającego się nieuchronnie świtu...? Eve nie wiedziała. Oliwy do ognia dolało jeszcze nagłe zniknięcie Damiana. Cóż trzeba było dokonać wyboru, podjąć jakieś działania. Wampirzyca spojrzała na stojących przy jej samochodzie towarzyszy.

Panna Cherrytwig, która z początku wydał się Eve ostoją spokoju, inteligencji i doświadczenia w przeciągu ostatnich kilku minut dała tyle dowodów na swe grubiaństwo, ignorancję, a wręcz głupotę, że cała sympatia jaką Toreadorka darzyła swą rudowłosą krewniaczkę zniknęła zastąpiona, głęboką niechęcią. Nie dość, że nie mając pojęcia o wieku czy statusie Eve, Rebbeca potraktowała ją w impertynencki, protekcjonalny sposób, to jeszcze wampirzyca nie była w stanie zaproponować nic konstruktywnego. Wydawała się nie mieć pojęcia o podstawowych prawach rządzących społeczeństwem Kainitów. Jej stwierdzenia same sobie przeczyły i były dla Eve niezrozumiałym bełkotem "... jeśli pisane nam jest nie obudzić się jutrzejszej nocy, to nastąpi to bez względu na to, czy wejdziemy do tego magazynu, czy nie ...". Na domiar złego nawet nie słuchała co mówią do niej pozostali, bo to przecież Damian zaproponował zbadanie magazynu, oferując im dar swojej Niewidoczności. Cóż widać że panna Cherrytwig należała to tego typu osób jakich Eve zwyczajnie nie cierpiała, typu niezbyt lotnego pasożyta, który przysysa się i egzystuje w ciepełku władzy. Sądząc po je reakcji uznała, za przywódcę tego..tego Seamusa.

Toreadorką, aż zatrzęsło kiedy usłyszał słowa wampira. Użyczenie swojej kryjówki przez innego wampira było nie lada poświęceniem, gestem dobrej woli. Oczywiście dla przyjmujących takowe zaproszenie wiązało się to z ogromnym ryzykiem, jeśli gospodarz miał tak naprawdę niecne intencje. Jednak Damianowi Eve ufała, musiała, dla własnego zdrowia psychicznego musiała ustalić choć jeden punkt zaczepienia w tej całej chorej sytuacji w jakiej wylądowali. Ten mydłkowaty blondyn, z pewnością nie mógł być Ventrue za jakiego się podawał. Przedstawiciele tego szlachetnego klanu, słynęli z tego, ze potrafią załatwić wszystko, dosłownie wszystko w "białych rękawiczkach". Natomiast ten tutaj, niewychowany cham próbował rozporządzać ich mieniem i ich osobami używając argumentów siłowych! Niedoczekanie jego, że zabierze jej ukochanego garbuska!

Dziewczyna ruszyła wprost na opierającą się nonszalancko o jej ukochany skarb wampirzycę i towarzyszącego jej...Brujaha, tak to z pewnością musiał być Brujah, sądząc po grubiańskich, nieokrzesanych metodach jakie stosuje.

Cholerna ździra, jeszcze zarysuje lakier - przemknęło przez myśl Eve.






Do tej pory piękna, delikatna twarzyczka Toreadorki wykrzywiła się w potwornym grymasie, wargi odsłoniły wielkie kły, malutki, lekko zadarty nosek rozdęł się, a oczy zalśniły dzikim blaskiem.*
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 18-10-2009 o 15:09.
MigdaelETher jest offline  
Stary 27-10-2009, 09:07   #54
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Rebecca i Seamus stali jak w ryci. Łagodne jak dotąd oblicze Eve zmieniło się nagle. Bestia ukryta w mrocznej duszy Toreadorki chciała się uwolnić, a wampirzyca wcale jej w tym nie przeszkadzała.

Rebecca cofnęła się. Już wcale nie miała ochoty wsiąść do garbusa swojej „siostry”. Panna Cherrytwig doskonale pamiętała te kilka razy, gdy Rosalie wpadała w podobny stan. Doskonale to pamiętała. Podobnie jak wtedy, tak i teraz najchętniej uciekłaby, ukryła się przed tym wzrokiem. Ale nie mogła, nie potrafiła.

Seamus też cofnął się gdy Eve zbliżyła się do auta. Nawet nie zareagował gdy ta wyrwała mu kluczyki z ręki. Po prostu stał i patrzył. Patrzył. Taka reakcja Toreadorki zupełnie nie mieściła się w jego kalkulacjach. Nawet Teoria Gier nie jest odpowiedzią na wszystko.

Eve znów spojrzała na Rebeccę, tym razem rudowłosa Toreadorka przemogła się i… niewiarygonie, dla zwykłego śmiertelnika, szybko odskoczyła od Eve Calldwell.

A Eve najzwyczajniej w świecie wsiadła do swojego ukochanego Volkswagen Typu 1. Przekręciła kluczyki w stacyjce i uruchomiła silnik.

I nim stojąca jak słupy soli dwójka zdążyła zareagować Eve Calldwell opuściła ich, pozostawiając po sobie tylko tumany kurzu.

***

- Nawet się nie waż. – Eve syknęła, nie spoglądając na siedzenie pasażera.
Damian w tym samym momencie pojawił się obok Toreadorki, cofając jednocześnie rękę od gałki radia.
- I nawet się nie odzywaj. – Dodała.

Mknęli przez miasto. Eve czół, że siły ją opuszczają. Wydarzenia dzisiejszej nocy bardzo dały się jej we znaki. Gdy zatrzymała się przed swoim domem nie miała już siły wysiąść z auta. Szczęście, że obok znajdował się Nosferatu, który pomógł jej wejść do schronienia.

Eve była bardzo słaba.

***

Rebecca Cherrytwig i Seamus Brennan stali tak patrząc za odjeżdżającym samochodem. Dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że są w… mówiąc najłagodniej w nieciekawej sytuacji.

Wiedzieli, że są w Laredo. Gdzieś w Laredo. Ale kompletnie nie wiedzieli gdzie dokładnie. Nie znali tych okolic, bo i po co mieliby je znać??

A słońce powoli wstawało.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 03-11-2009, 23:35   #55
 
madman's Avatar
 
Reputacja: 1 madman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemu
Oczy Hektora bezmyślnie wpatrywały się w piękne w mniemaniu co niektórych rzeźby z kamienia nefrytowego. On sam nie miał nawet pojęcia czy to rzeczywiście są dzieła sztuki czy też nie. Nie przyglądał się im bo to były ładne rzeźby, zagapił się choć dla niego to były zwykłe pierdolone kamienie o dziwacznych kształtach choć jego zdaniem takie same kształty może zaobserwować człowiek w swoim kiblu po skończonej potrzebie. Kolejna zemsta Luizjane za jego inność, niechciany spadek lub klątwa krwi która nie przestawała go drażnić. Zaciskając zęby do bólu próbował walczyć z kolejną, przyprawiającą go o mdłości falą zachwytu nad… tym gównem.
W jego głowę wkradło się wspomnienie jeszcze zza życia gdy jako żołnierz wraz z załogą wdarli się do jednej z chat w małej wsi rybackiej opuszczonej przez przerażoną ludność Wietnamu. Szukali jakiś mocnych trunków lecz klapa w podłodze prowadziła do małej skarbnicy takich właśnie badziewi. Dla Hektora wszystko co wyszło z pod rąk tych skośnookich przykurczy zasługiwało jedynie na pogardę. Jedna seria z karabinu załatwiła wtedy sprawę a „dzieła sztuki” poszły w niepamięć, zupełnie tak ja te tutaj zaraz pójdą jak tylko Książe ocknie się z tego upokarzającego odrętwienia. Już teraz kontem oka dostrzegał pogrzebacz a jedna myśl spowodowała, że jego rozdziawione w bezmyślnym zachwycie usta zamknęły się w złym uśmiechu.

Lecz wtem dostrzegł również jakiś ruch w pokoju. Starsza kobieta otworzyła mordę i bredząc coś po hiszpańsku zwróciła się pędem ku wyjściu. Na domiar złego jakiś debil pomylił dzwonek do drzwi z gniazdkiem elektrycznym, ale nic straconego, niebawem Hektor wsadzi mu te palce gdzie trzeba. Najpierw jednak staruszka. „Z skąd ona w ogóle się tutaj wzięła? ”- myślał, przypomniał sobie, że nie zdążył jeszcze zaryglować drzwi.
"-Por su licencia si usted por favor se si- no borrasca , aún no está como temprano como posible también personas aún dormido , si- YO ver I`ve aqui- pequeńo bolita mell , sin fondos se también dissipation unos urna ex mymi progenitress por qué también clearinghouse materiales Ms. algo por bueno medida. Cuál contiguo siéntese , acepta él fácil también espera arriba mi- también hacer no toque."(Przepraszam ale proszę się tak nie drzeć, jeszcze jest wcześnie i ludzie jeszcze śpią, tak wiem mam tutaj mały bałagan, stłukło się i rozsypało kilka urn z mymi przodkami dlatego za sprzątanie dostanie pani coś ekstra. A teraz proszę usiąść spokojnie i czekać na mnie i niczego nie dotykać.)
Powiedział szybko i głośno tak aby go usłyszała i niemiała okazji się wtrącić w zdanie. Do ręki został jej wciśnięty jakiś banknot. Kobieta spojrzała jeszcze raz w oczy młodzieńca, na jego śliczną buzię i łagodny uśmiech który bardzo ją uspokajał (*). Przystojniak chwycił jej ramiona swymi nadzwyczajnie silnymi i pewnymi dłońmi i posadził ją na krześle nieopodal, przyglądając jej się z zaciekawieniem. (**)

Ruszył w stronę drzwi z zamiarem wsadzenia swej broni w gardziel gnoja na dzwonku i zapytaniem się go „O co kurwa ci chodzi z tym dzwonkiem?” Ale wiedział, że tej nocy wiele dziwnych rzeczy stać się może więc wpierw wyjrzał przez judasza odbezpieczając w między czasie broń z tyłu w spodniach.


Za drzwiami stał wysoki barczysty mężczyzna.
- Juan, lepiej otwórz!! - Walił dodatkowo pięścią w drzwi. - Juan, do kury nędzy, otwórz, bo sam wejdę, mam nakaz. - Pomachał kartką przed judaszem. - I nie będzie tak miło. Ty pierdolona pijawo otwieraj.
- Pan otworzyć drzwi. To komisarz. - Rzuciła, trochę przestraszona Consuela, Hektor wiedział już jak miała na imię, nie musiał się jej pytać. - Pan De La Cruz też otwierać zawsze. Komisarz zły. To źle dla pan.


- O niech mnie kule biją… to Komisarz!- powiedział do siebie z nutką znakomicie sparodiowanego strachu. Ale zaraz się uśmiechnął i otworzył drzwi. Był gotowy do działania i wyczulony na wszystko. Pchnął delikatnie drzwi i niespiesznym krokiem ruszył za stół i zasiadł na krześle byłego Księcia.
- Proszę wejść, przepraszam za bałagan ale pani Consuela dopiero zaczyna sprzątać. Ja rozumiem znacie się już. To może i ja się przedstawię i miejmy tą szaradę grzecznościową za sobą. Nazywam się Hektor i jestem nowo wybranym wampirzym Księciem tego miasta. Pan De La Cruz jest… jakby to powiedzieć… w rozsypce.- Hektor uważnie obserwował rosłego komisarza i próbował swym opanowaniem nadrobić jego brak.


Komisarz Waldez wszedł powoli do środka, od razu można było zauważyć, że utyka na prawą nogę. Skinął głową na przywitanie kobiecie, ale chyba bardziej ze zwykłej uprzejmości niż jakby byli dobrymi znajomymi.

Rosły policjant nie zawracał sobie już głowy panią Consuelą, która szybko zabrała się do swojej roboty i nie wchodził więcej w drogę dwóm mężczyzną.

Raul Waldez rozsiadł się wygodnie na jednym z krzeseł. I od niechcenia uśmiechnął się na niewybredny dowcip swojego rozmówcy.

- Nie wiem co De La Cruza kombinuje, i szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi. - Podniósł się z krzesła oprał rękoma o stół i przysunął bliżej Hektora. - A teraz słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał się. Jeśli okaże się, że ktokolwiek z was maczał swoje brudne łapy w tych makabrycznych zbrodniach, to znajdę was osobiście i wyciągnę na na słońce. Wyczuję wasz smród z daleka. Przekaż to wszystkim swoim.
Smród Żmija był nie do wytrzymania dla niego. Jego uszy wydłużyły się. Tak samo szczęka, która teraz była zbrojna w ostre jak brzytwa kły. Mięśnie rozrosły się, a zamiast dłoni miła uzbrojoną w pazury łapę.

Hektor wzdrygnął się. Waldez przysunął się bliżej do młodego księcia. Hatch poczuł coś ciepłego i lepkiego na dłoniach, to była ślina wilkołaka, która ściekała mu z pyska.
Hektor wstał z krzesła i odsunął się od niego. Wyciągnął broń ale zdając sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji nie używa jej. Na tyle opanowanym głosem na ile go stać mówił:
- Na twoim miejscu uspokoiłbym się, z zabicia mnie nic dobrego cię nie spodka a razem możemy sobie pomóc.
Nawet te zdawałoby się proste czynności przyszły Toreadorowi z wielkim trudem. Pewnie gdyby nie fakt iż już dawno nie żyje, to produkty przemiany materii dawno znalazłyby ujście i to w niekontrolowany sposób.

- Posłuchaj chłopcze. - Wycharczał z siebie wilkołak. - Ja żądzę tym miastem.
Po czym najzwyczajniej w świecie wrócił do swojej ludzkiej postaci i udał się w kierunku wyjścia.

- Sam trafię, nie musisz się fatygować. - Rzucił na odchodne.

A Hektor stał tak wpatrzony w pustkę przed siebie. Po chwili jak już był przekonany, że nieproszony futrzak odszedł, ze zdenerwowania miotał się po pokoju przeklinając i złorzecząc.
- Ja cież go kurwa pierdole! Co za kawał skurwiela!- z obrzydzeniem spojrzał na swoje klejące się od śliny lupusa dłonie. – Obrzydlistwo, nienawidzę tych zawszonych skórwysynów. Będę musiał do apteki skoczyć po jakąś maść na likantropię, może wezmę też coś w sprayu na wypadek jakby skórwiel wrócił. Nie no na poważnie to czas rozejrzeć się za jakimś balistykiem- jubilerem z zamiłowania.- Hektor wytarł brudne dłonie o kosztowne obicie zabytkowego krzesła. Jego oczy zwróciły się na starszą kobietę stojącą nieruchomo w pokoju. Biedaczka była wyraźnie wystraszona, twarz młodzieńca wskazywała, że na śmierć o niej zapomniał.
- Ach ale przepraszam, gdzie moje maniery. Ledwo się poznaliśmy a ja tu sceny urządzam.- rzekł do niej płynnym hiszpańskim. – Niech poda pani tamte dwa puchary i butelkę tego wina. Musimy się lepiej poznać a najlepiej poznaje się ludzi przy winie. Nie, nie.. ja naleje, nalegam. Więc, niech pani opowie mi wszystko co pani wie o moim przyjacielu Juanie. Jak się poznaliście i gdzie. Jaką umowę mieliście i gdzie jeszcze sprzątała pani dla niego?- jego głos ponownie stał się czuły i troskliwy a spojrzenie powodowało mrowienie. Słodkie wino momentalnie uderzyło do głowy… miało dziwny i niespotykany aromat***… było pyszne.


---------------------
* Prezencja 3
** Nadwrażliwość 2
*** Wampirza Krew
Post powstał przy współpracy MG
 
__________________
D&D is a Heroic Fantasy.
Not a Peasant-oic Fantasy.
Know the difference.
Feel the difference.
madman jest offline  
Stary 04-11-2009, 00:07   #56
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Rebecca spojrzała na Seamusa jakby cała ta sytuacja była tylko i wyłącznie jego winą. Położenie, w jakim się znalazła było bardzo niewesołe. Do świtu coraz bliżej, a ona nawet nie wiedziała, jak daleko znajduje się od swego mieszkania.

Rosalie zapewne skomentowałaby to wszystko jako stąpanie po bardzo cienkim lodzie, Rebecca jednak nie miała zbyt wiele czasu na roztrząsanie prawdopodobnych opiniami swej matki. Należało coś zrobić i to jak najszybciej.

Zanim mężczyzna zdołał jakkolwiek zareagować, zbliżyła się do opuszczonych zabudować. Obdrapane, szare mury raziły swą szpetotą. Płaty odpryśniętego tynku odsłaniały gdzieniegdzie rudą cegłę. To jednak wcale nie umniejszały brzydoty miejsca. Resztki obumarłych traw i kikuty samosiejek drzew sprawiały wrażenie, jakby natura już zapragnęła objąć to miejsce we władanie, jakby ludzka stopa nie stała tu od dziesiątek lat. Wszystko szare, bure, z zielonymi zaciekami deszczu. A zbliżający się wschód tylko potęgował tę szarość do niewyobrażalnych, aż przykrych dla oka rozmiarów.


Torreadorka z pewnością chętnie zatrzymałaby się przy chropowatych ścianach opuszczonych budynków, by podziwiać mozaikę powoli obracających się w nicość murów. Zrobiłaby to, gdyby tylko miała na to teraz czas. Lubiła ten rodzaj „sztuki”. Może nie był to jej ulubiony, ale jednak miała jakiś sentyment do obrazu wszechobecnego rozkładu i cierpienia.

Czasu było coraz mniej. Kobieta najszybciej, jak tylko mogła w swoich butach na wysokim obcasie, ruszyła drogą, którą odjechał garbus. Już po paru zakrętach stało się jasne, że ze swoją dość kiepską orientacją w terenie nie znajdzie ulicy.

Zamknęła na chwilę oczy. Początkowo nie słyszała nic, potem do jej uszu uderzył gwar powoli budzącego się miasta: dalekie odgłosy jadącego pociągu, szelest liści na wietrze, który dopiero co się zerwał, świdrujący dźwięk klaksonu gdzieś bardzo, bardzo daleko. Wreszcie usłyszała coś jeszcze – to, czego w tej chwili potrzebowała niemal jak – dawniej – powietrza. Szum jadących samochodów pojawił się na chwilę, potem zniknął gdzieś wśród fali radości, wreszcie powrócił: cichy, odległy, ale jednak obecny. A więc była jeszcze nadzieja – ulica znajdowała się gdzieś blisko.

Klucząc między wyglądającymi niemal identycznie alejami, cały czas starała się słyszeć szum ulicy. Tylko w ten sposób mogła trafić do celu. Mijała kolejne przecznice, kolejne budowle, wszystkie szare i brudne. A czas dalej płynął nieubłaganie. I kiedy już myślała, że to koniec, że się zgubiła i nie będzie nawet potrafiła wrócić do Seamusa, wyszła nagle na sam środek szosy. Nie była to główna droga, raczej jedna z bocznych uliczek, ale w oddali, wśród rzędu zapalonych latarni dostrzegła oddalające się czerwone światło, a za nim - jeszcze dalej – kolejne.

Udało się, a przynajmniej wszystko było na jak najlepszej drodze. Obróciwszy się, dostrzegła białe światło zbliżające się do niej z oddali. Samochód zbliżał się wąską ulicą. Próbowała go zatrzymać, machała rękami, próbując zwrócić na siebie uwagę kierowcy, jednak auto przemknęło tuż obok niej nawet nie zwolniwszy. Po chwili zniknął za rogiem. Gdy na horyzoncie pojawiła się kolejna biała plama, Rebecca wiedziała już, że zwykłe metody nie wystarczą.

Delikatny wietrzyk owiał jej lodowate policzki, zafalował burzą rudych włosów, zaszeleścił fałdami jedwabnej sukni. Zielone dotąd oczy przybrały nienaturalnej, jaskrawej barwy ze źrenicami wąskimi jak szparki. Delikatny uśmiech pełnych, różanych ust odsłonił idealnie białe kły, nieco dłuższe niż u przeciętnego człowieka. Przejechała językiem po ich ostrej powierzchni i uśmiechnęła się kokieteryjnie.

- Chodź, chodź do mnie – szepnęła melodyjnie, gestem dłoni zapraszając do siebie zbłąkanego kierowcę. – Chodź ukochany, najdroższy…

Przeczesała długimi, smukłymi palcami ognistorude loki. Zatrzęsła głową zgarniając z czoła niesforny kosmyk; zmysłowo, kobieco, dokładnie tak, jak uczyła Rosalie. Zagryzła dolną wargę, czekając na efekt swego dzieła.* Samochód był coraz bliżej, a czas pędził nieubłaganie.

Wreszcie pojazd zbliżył się na tyle, że bez problemu mogła rozróżnić kolor i markę. Granatowy Dogde Challenger z dość młodym jak na ten model kierowcą, bo na oko zaledwie 30-letnim. Samochód zatrzymał się zaledwie kilka metrów przed nią. Nie czekając na reakcję mężczyzny, zajęła miejsce pasażera.


-Jedź – szepnęła mu w ucho tak czule, jakby wyznawała miłość. Mężczyzna ruszył bez słowa kierując się pod podany przez nią adres. – Jedź, mój miły, jedź! Nie ma czasu do stracenia.

Rozpędzonym autem mijali kolejne ulice. Wspominając później tę podróż, nie potrafiła sobie przypomnieć jej przebiegu. Nie zapamiętała ani jednego budynku, ani jednej ulicy, których setki musieli minąć. Przez cały czas nerwowo zerkała na rąbek jasności powiększający się na wschodzie. Zostało tak mało czasu, a oni wciąż byli tak daleko. Czasami jej twarz łagodniała nagle, gdy patrzyła na mężczyznę i uśmiechała się do niego kokieteryjnie. Nie mniej jednak różowości i złota rodzące się na horyzoncie przyciągały jej wzrok jak magnez. Był to bowiem jeden z najpiękniejszych i zarazem najstraszliwszych widoków w jej nie-życiu.

Granatowy Dogde wreszcie zatrzymał się przed czteropiętrową kamienicą. Rudowłosa wysiadła z auta i przeszła na chodnik. Chwilę zastanawiała się jeszcze, po czym szepnęła:

-Chodź, mój drogi, to jeszcze nie koniec.

Drzwi frontowe zamknęły się za nimi pogrążając korytarz w półmroku. Rebecca spojrzała za siebie z obawą. Na zewnątrz zaczynał się dzień. Była bezpieczna, dotarła do celu, w ostatniej chwili.

Powiodła mężczyznę ciemnym przejściem wprost do drzwi swego mieszkania. Chwilę grzebała w torebce, wreszcie wyjęła pęk kluczy i otworzyła po kolei wszystkie trzy zamki. Również mieszkanie było pogrążone w mroku. Spuszczone na okna rolety blokowały dostęp światła, ale jej to wcale nie przeszkadzało. Doskonale widziała smukłą sylwetkę mężczyzny przemykającą między meblami. Zatrzasnęła za sobą drzwi i uśmiechnęła się eksponując długie zęby.

Chłodną dłonią dotknęła szorstkiego od zarostu policzka mężczyzny. Nachyliła się do przodu, jakby chciała go pocałować , jednak jej usta zamiast na jego wargach, spoczęły na jego szyi. Uśmiechnęła się do siebie w duchu czekając na rozkoszny, metaliczny posmak krwi.


* Prezencja
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 05-11-2009 o 17:41.
echidna jest offline  
Stary 24-11-2009, 22:32   #57
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Damian nie miał czasu podziwiać schronienia swojej towarzyszki. Kiedy tylko ich automobil dotarł na miejsce, pomógł jej dojść do drzwi i wejść do środka. Z trudem powstrzymał się przed zaglądaniem jej przez ramię kiedy wyłączała alarm i resztę zabezpieczeń. W zasadzie bardziej interesowało go, by szybko poznać drogi ewentualnej ucieczki z jej schronienia, gdyby coś poszło nie tak.

Złapał się na tym, że równie co ataku z zewnątrz, obawia się wygłodniałej Bestii budzącej się w Eve...

-Zaraz wrócę, zastukam... tak jak wtedy kiedy przychodziłem do twojej matki, pamiętasz?- nie czekając na odpowiedź, pośpiesznie wyszedł i ruszył na polowanie...

***

-To ja! Le Clerk! Eve, kurna, otwórz bo długo tak nie dam rady…-do uszu Torreadorki dotarły postękiwania jej przyjaciela, dobiegające z za drzwi jej schronienia.

Ledwie je uchyliła, ośrodka wtoczył się zwalisty meks o aparycji troglodyty, typowy opryszek jakich pełno po obu stronach przecinającej Laredo granicy. Przez ramię przerzucony miał wielki wojskowy wór podróżny. Kształt majaczący w jego wnętrzu nie pozostawiał żadnych złudzeń.

-Jest dobrze, mam dla ciebie młode ciałko. –stękał Nosferatu, uśmiechając się do skołowaciałej Eve z za swojej maski. –Draba napadłem hehe…nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka… wyjdzie że ktoś się nad wyraz skutecznie obronił przed napadem.

-Tą dziewczyną się nie zamartwiaj, drab śledził ją i jej chłopaka dwie przecznice. Miał kosę i pewnie by któreś zaszlachtował i tak, gdybym go nie ubiegł. Ciała ofiar jego napadu odnajdą jutro hehe…

Co stało się z towarzyszem leżącej teraz na podłodze nieprzytomnej nastolatki, Damian już nie dodał. W końcu przecież nawet taka dziewczyna swoje waży, a na głodnego ciężko dźwigać…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 01-12-2009, 22:04   #58
 
madman's Avatar
 
Reputacja: 1 madman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemu
Rozpoczął się pierwszy dzień nowego roku. Dla miasta Loredo był to również pierwszy dzień nowej ery. Dzień zapewne istotny lecz nie istotniejszy od nocy, jaka miała nadejść. Dach Hotelu Santa Maryja górował nad miastem, tonął w słońcu. Na około tańczyły cienie innych budynków. Cień hotelu określał całe miasto niczym w zegarze słonecznym. Dzień dla ludzi upływał powoli, lecz dla istoty żyjącej mrokiem, przemykał szybko. Słońce pędziło po niebie z niesamowitą prędkością, jakby od czegoś uciekało… jakby się bało.
W apartamencie na ostatnim piętrze nowy Książe miasta spał w swoim fotelu, zupełnie nieruchomy i blady niczym posąg boga bo równie piękny. Przed nim na biurku stał stary antyczny zegar, Hektor nieprzytomnymi oczyma wpatrywał się we wskazówki obracające się bardzo szybko. W spokoju oczekiwał na swój czas, na czas działania. Od swojej służącej dowiedział się tego czego chciał. Została jeszcze kwestia jego podwładnych. Zastanawiał się jak radzą sobie jego pupile i co udało im się osiągnąć. Nieco obawiał się o to czy dali sobie radę… i o to czy w ogóle odważyli się pozostać jeszcze w mieście. Sprawa z wampirzą populacją jego miasta nie przedstawiała się najlepiej. Pomijając fakt, że niemiał zbyt wielu poddanych, to na kobiety za bardzo liczyć nie chciał… bo nie przywykł do tego. Mężczyźni z kolei wydawali się grubiańscy i nieporadni. No cóż… zobaczymy co kolejna noc przyniesie… oby nie rozczarowanie.



Wieczór nadszedł jak zawsze niespodziewanie. Po ulicach centrum gnał z dużą prędkością stary Harley rykiem silnika płosząc przechodni. Młody Książe ruszył na obchód swojej nowej domeny… swojego miasta. Nie założył kasku tym razem, chciał w pełni korzystać z wszystkich zmysłów podczas tej przejażdżki. Rozkoszował się tą chwilą… bo wiedział, że może nie potrwać długo.

Zatrzymał się na parkingu przed klubem, skąpany w czerwonym świetle neonu wydawał się być demonem.
Powolnym acz pewnym krokiem szedł wzdłuż kolejki ustawionej przed wejściem. Ochroniarz na jego widok szybko otworzył bramkę aby stały i znany gość nie musiał nawet zwolnić kroku, a już nie daj bóg się zatrzymać.

Wewnątrz było duszno i tłumnie. Woń alkoholu mieszała się z wonią perfum. Hektor powoli przesuwał się przez tłum ludzi. Jego nozdrza rejestrowały również inne zapachy. Rozglądał się dookoła, rozpoznał nawet kilka twarzy. Był tutaj stałym bywalcem. Tutaj z łatwością polował na to na co miał od zawsze ochotę… od swego pierwszego pocałunku. Klub „Red Light” dla wielu w mieście wydawał się nie ciekawą speluną zrzeszającą różne nieciekawe osobistości, przez niektórych omijany z daleka. Fakt, że pojawiali się tutaj tylko ludzie o niepopularnej orientacji seksualnej nie przysparzał knajpie klientów tylko masę problemów. Jednak dla Hektora miejsce było bo prostu rajem na ziemi.



Dotarł w końcu do baru, oparł się o niego rękoma i chwilę stał nieruchomy. Po czym obejrzał się szybko do tyłu, spojrzenia innych mężczyzn rozeszły się natychmiastowo ale efekt pozostał.
- Witaj ponownie Hektorze. Może tym razem uda mi się nakłonić cię abyś coś sobie zamówił?- głos barmana ledwie przebił się przez ostre rytmy bardzo alternatywnej muzyki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2jY-Dl1T_V8[/MEDIA]

-Witaj Luis. Może ci się uda.- odparł wampir uśmiechając się do łysego, lekko otyłego pana po czterdziestce ubranego w skórzaną kamizelkę.
-Ale raczej poczekam, aż ktoś zaoferuje mi coś do picia. Ale dzięki, że pytasz.- barman wzruszył ramionami i oddalił się w stronę innych klientów. Hektor zarejestrował, że jak zwykle zrobił w klubie furorę, wokoło gromadziło się coraz więcej zaciekawionych gejów. Jeden odważył się na tyle aby podejść i zagadać.
-Cześć! Często cię tu widuje i wiesz…
-Spierdalaj.
- odparł krótko Hektor.
-Co…? Ale…
-Po prostu spierdalaj i już.-
powtórzył wampir a jego spojrzenie powiedziało amantowi, że lepiej będzie jak go posłucha.
Teraz gdy miał już trochę spokoju powoli zaczął wyszukiwać w tłumie osób tej jednej cechy. Nigdy nie wiedział co to będzie, czasem tylko rodzaj spojrzenia, uśmiech. Czasem zarost czy uczesanie, generalnie cokolwiek co przypomni Hektorowi choć cień jego miłości. Cień magicznej osoby jaką był Milosh. Szukał najmniejszej iskierki która da mu najmniejszy ułamek pożaru uczuć i pożądania jakie były ich udziałem.

Wtem znalazł go, znalazł jego oczy w kimś zupełnie obcym ale to mu wystarczyło. Czuł jak jego krew zaczyna pulsować szybciej, gdzieś w głębi budził się głód i pożądanie. Pewnym krokiem podszedł do swej ofiary. Chłopiec siedział w towarzystwie kolegów gdy Hektor delikatnie dotknął jego twarzy, ich spojrzenia spotkały się*.


-Tańcz ze mną.- powiedział do niego Hektor nie odwracając wzroku.
-Hej! Kelvin, no co ty!?- próbował protestować jeden z siedzących obok przystojniaczków, lecz został zupełnie zignorowany przez parę poddającą się uczuciu… każde swojemu. Choć piosenka była szybka oni tańczyli wolno, przytulali się do siebie. Przemierzali szalejący parkiet niczym łódź wzburzone morze. Dotarli do sofy pod jedną ze ścian, Hektor pchnął na nią gwałtownie młodzieńca. Hektor usiadł na jego udach wciąż skierowany twarzą w jego stronę zanim ten w ogóle zdążył zareagować. Ręką pieścił kark i włosy z tyłu głowy. Czuł spojrzenia innych w klubie, pełne zazdrości i rozczarowania ale nie myślał o tym. Odchylił na chwilę głowę spojrzał ponownie w oczy Milosha.
-Cz… czekaj… jak… jak się nazywasz?- pytał oszołomiony napojami i sytuacją młodzieniec.
-Milosh…- odparł Hektor, choć nie brzmiało to jak odpowiedź, bardziej jak utęsknione wołanie. Jego usta poczęły pieścić szyje Kevina, całować, delikatnie gryźć i ssać. Dopiero po chwili przegryzł skórę szyi i zatopił swe zęby głębiej w tętnicę. Krew napłynęła szybko, Hektor nieomal zakrztusił się pierwszym łykiem. Teraz smakiem wyczuł tam coś więcej jak alkohol ale było już za późno. Ekstaza i spełnienie ogarnęły ich. Po chwili wampir zmusił się do zaprzestania, wystraszył się nieco gwałtownie słabnącym pulsem krwi swej ofiary, o mało nie zapomniał się zupełnie. Zalizał otwartą ranę i ukradkiem sprawdził puls. Odetchnął z ulgą, chłopiec będzie osłabiony i obolały przez tydzień ale przeżyje.

Chwiejnym krokiem, nieco oszołomiony ale zaspokojony Hektor ruszył do wyjścia z klubu. Czas naglił, czekało go kolejne spotkanie, bardziej pilne i niestety mniej przyjemne od tego. Noc wydawała się jaśniejsza z większą ilością barw i odcieni. Jego sytuacja teraz zdawała się nie taka straszna… właściwie to całkiem zabawna. Z uśmiechem na twarzy pędził przez ulice miasta do Galerii Sztuki w centrum a później może do klubu Siódme Niebo. Tak czy inaczej musiał odnaleźć niejakiego Conrado Calderóna, wiele od tego spotkania będzie zależało.



--------------
*-Prezencja
 
__________________
D&D is a Heroic Fantasy.
Not a Peasant-oic Fantasy.
Know the difference.
Feel the difference.

Ostatnio edytowane przez madman : 01-12-2009 o 22:07.
madman jest offline  
Stary 07-12-2009, 18:13   #59
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Nicolas "Nico" Frezaux

Nico nie miał tej nocy szczęścia. Nie miał szczęścia ani w kartach, ani w miłości, ani w ogóle. Właściwie rzec można byłoby, że dopadł go pech.

Najpierw został najzwyczajniej w świecie wyproszony z apartamentu De La Curza przez tego uzurpatora, Hektora Hachta. Ale może to i lepiej. W końcu to co zostało z potomków Kaina w Laredo nie nadawało się chyba do niczego innego jak zgnicie w tym ponurym i nudnym mieście.

Malkavianin postanowił jakoś zrekompensować sobie straty moralne, jakich doznał podczas dorocznego balu sylwestrowego u księcia. Nicolas Frezaux udał się do jednego ze znanych sobie klubów na partyjkę. Miejsc takich ja ten „klub” było wiele po obu stronach granicy. Obskurne. śmierdzące. Przyciągające mendy z całej okolicy i naiwniaków z jeszcze dalszych stron.

Nico liczył, że tej szczególnej nocy więcej będzie naiwniaków. Ale niestety się przeliczył. Już po pół godziny siedział goły nad beznadziejnymi kartami, a wokół same zakazane mordy.
Frezaux spróbował jednej ze swoich sztuczek, aby się odbić od dna. Niestety Fortuna odwróciła od niego swą twarz. Nico za pomógł napatrzyć się na twarze, a raczej mordy tych wszystkich zapijaczonych i naćpanych, żadnych wygranej mężczyzn siedzących z nim wokół stołu. Ich kaprawe oczka lustrowały każdy jego ruch. I we wredne ślepia wyparzyły jego szwindel.
Czyjaś spocona dłoń chwyciła go za rękę.
- Co ty chłoptasiu…?? Za durniów nas masz??
Czyjaś wielka pięść mknęła w stronę twarzy Malkavianina, Fortuna znów nie łaskawą się dlań okazała. Frezaux spadł z krzesła gdy energia, jaką posiadała pięść osiłka została przelana na jego ciało w momencie zderzenia się owych dwóch obiektów.

Nim Nico zdołał się otrząsnąć po niespodziewanym ciosie, osiłek dopadł do niego i zaczął go okładać czym się tylko dało i gdzie się tylko dało. A po chwili przyłączyli się do niego inni. Malkavianin wprawdzie robił co mógł by nawiać, ale „Nec Hercules contra plures”.

Zmaltretowanego, zakrwawionego i zdawałoby się nieprzytomnego Nico wyrzucono po prostu na ulicę. W tej części miasta zwłoki na ulicy nikogo nie dziwiły. Ot, kolejny pijaczek.
Malkavianin odczekał kilka minut, a gdy upewnił się, że jego oprawcy zajęli się sobą, zabrał się najzwyczajniej w świecie i ruszył w stronę swojego schronienia.

Minąwszy kilka przecznic Frezaux poczuł głód. Zaleczenie ran wymagało krwi. Ofiarą hazardzisty padła niemłoda już kurwa starające się zwabić klientów. Wampir nawet nie dbał o to czy wykrwawi się na śmierć czy nie.

I tu kolejny raz miał pecha. Bo kurwa okazałą się naćpana i napita. Nico szedł dalej chwiejnym krokiem. Świat wirował wokół niego. Czuł się dobrze. Rozluźniony. Odprzężony.

Nie zdziwiło go zatem za bardzo gdy na przeciw niego pojawiło się dwóch osobników. Jeden z pewnością był mężczyzną. A to drugie?? To drugie miało ponad dwa i pół metra wysokości. Odziane było w jakieś szmaty.

Nico rozejrzał się po okolicy. Nawet nie wiedział za bardzo gdzie jest. Jego nogi same go tu przywiodły. Otaczały go opustoszałe hale i walące się magazyny. Właściwie Malkavianin nie miał czasu na kontemplowanie otaczających do budynków. Monstrum wydało z siebie świdrujący uszy dźwięk i rzuciło się na niego. Wampir nawet nie miał szans. Zwłaszcza odurzony przez narkotyki i alkohol. Monstrum rozszarpało go na kawałki.

Seamus Brennan



Ventrue stał tak i patrzył się najpierw jak odjeżdża Eve a później jaz znika mu z pola widzenia Rebecca. W sumie to bardziej zaszokowany był reakcją Eve. Nie mógł po prostu uwierzyć, że ona tak się zachowała.

Po dłuższej chwili gdy stał tak samotnie, a zimny wiatr hulał sobie radośnie po ulicach, Brennan zdał sobie sprawę z beznadziejności swojego położenia. Okolica nieciekawa. Najlepiej byłoby udać się do schronienia. Ruszył więc, wydawało mu się, że w dobrym kierunku. Jednak już po jakiejś pół godzinie zadał sobie sprawę, że kluczy w kółko. Mija czasami te same budynki. Te same kubły na śmieci. Istny labirynt

Gdy tak stał i zastanawiał się, którędy pójść teraz powinien, z jednej z bocznych ulic wyłoniła się znajoma mu sylwetka. Trochę chwiejnym i roztańczonym krokiem ulice tej zapomnianej przez Boga części miasta przemierzał wesolutki Nico.

Seamus wzruszył tylko ramionami postanowił podążyć za Spokrewnionym. Lepsze takie towarzystwo niż żadne.

Lecz nim zdążył dobiec do Malkavianina zobaczył jak rozszarpuje go coś. Najpierw usłyszał rozdzierający uszy skowyt. Potem zobaczył jak monstrum rozdziera na kawałki wampira.
Już miał się wycofać, myśląc że nikt go nie zauważył gdy usłyszał za sobą
- Tam ukochana!! Tam jest jeszcze jeden!!

Brennan puścił się biegiem przed siebie. Biegł po tym labiryncie ulic starając się uciec temu czemuś co przed chwilą bez większych problemów zabiło wampira.

Seamus sam już nie wiedział czy zbliża się do centrum miasta, czy się od niego oddala. Ale miał szczęście. Zgubił pogoń. Mógł więc przystanąć na chwilkę i pomyśleć. Przeanalizować sytuację. Goniło go coś. Zgubił się w dzielnicy przemysłowej.

Jego rozmyślania przerwał ten sam rozdzierający dźwięk, który usłyszał tuż przed atakiem na Nico.

I nim się rozejrzał, wieka, czarna postać spadła na niego z dachu magazynu. Przygwoździła go do ziemi. Mógł się dokładniej przyjrzeć czaszce, jakby ludzkiej, obleczonej jedynie w resztki mięśni. I mógł poczuć smród zgnilizny bijący od monstrum.

- Moja piękna. – Dobiegło go gdzieś z tyłu.

Ventrue aż skrzywił się z obrzydzenia. Jak ktoś może nazywać tę bestię piękną?? Ale mężczyzna przemawiał do tego czegoś, co unieruchomiło Brendana, z taką czułością i miłością, że wampirowi przeszło przez myśl iż może to on jest ślepy.
Mężczyzna zbliżył się do Seamusa. Przyklęknął przy nim.
- Gdzie jest księga??
Ventrue pokręcił głową.
- Gdzie ona jest?? – Powtórzył nieznajomy. – Wiem, że ją macie.
- Nie wiem nic o żadnej księdze. – Wysyczał przygnieciony do ziemi wampir.
- Łżesz. Widziałem ją u was. Nie próbuj mnie oszukiwać, bo skończysz ja inni.
Potwór na chwilę zwolnił uścisk, co skrzętnie wykorzystał Kainita. Zebrawszy wszystkie siły zdołał zrzucić z siebie napastnika. Poderwał się na równe nogi i ponownie ruszył przed siebie. Nie uszedł jednak daleko gdy ponownie został przygwożdżony do ziemi.
Koścista łapa, uzbrojona w ostre pazury przeprała jego klatkę piersiową. Ventrue zawył z bólu. Tyle kończyny monstrum wbiły się w jego nogi. A zaopatrzona w ostre zęby szczęka rozszarpała tętnicę. Ostatnim co poczuł wampir był ból jaki towarzyszył rozrywaniu jego członków.


- Nie martw się, moja piękna. Odnajdę tę księgę. Dla ciebie. Dla nas. Dla naszej miłości – Mężczyzna i monstrum ruszyli w tylko sobie znanym kierunku pozostawiając powoli zmieniające się w popiół dwa ciała wampirów.


Hektor Hatch

Hetkor zatrzymał swój motor przed Galerią Sztuki w centrum miasta. Na afiszu spoglądałą na niego, swoimi wielkimi, zielonymi oczami Rebecca Cherrytwig. Książę poznał ją od razu.
Skrzywił się tylko na jej widok i wszedł do środka. Galeria była pełna. Ludzie przyszli tu podziwiać obrazy panny Cherrytwig. Ale nawet taki laik i ignorant jak Hektor Hatch bezbłędnie oczytał przesłanie obrazów umieszczonych na wystawie. Makabra. Krew. Śmierć.
Ludzie komentowali. Podziwiali. Dyskutowali. Byli zachwycenie sztuką Toreadorki. Hatch nie. On przybył tu w jednym celu. Minąwszy salę wystawową udał się do biura dyrektora galerii. Znalazł je bez trudu. Wieka, mosiężna tabliczka zawieszona na drzwiach głosiła

Conrado Calderón
Dyrektor

Hatch wszedł do środka nawet nie pukając. Za biurkiem siedział szczupły mężczyzna o typowo meksykańskiej urodzie. Przeglądał jakieś papiery. Nawet nie spojrzał na swojego gościa tylko ruchem ręki wskazał na wolny fotel stojący przed biurkiem. Hektor czekał, ale jego gospodarz nadal zajęty był papierami. Po krótkim czasie zaczął bębnić palcami o blat biurka. Dopiero wtedy pan dyrektor łaskawie spojrzał na Hektora.

Rozmowa nie należała do przyjemnych. Była też długa i męcząca, zwłaszcza dla Toreadora, który musiał się nieźle natrudzić i użyć swych mocy aby przekonać do siebie Conrado Calderón. Ale udało się.

Nowy książę dopiero po wyjściu z galerii zdał sobie sprawę, że ponownie zaczyna świtać. Resztę spraw Hektor załatwić będzie musiał następnego wieczora.


Gdy Książe się obudził w swoim nowym apartamencie nie był sam. Pani Consuela cicho krzątała się po kuchni, porządkując coś. Dwa dni wcześniej wyjaśniła Haichowi, że De La Cruz kazał jej przychodzić wieczorami.

Na stoliku w salonie leżała gazeta. Na pierwszej stronie wielkimi literami krzyczało do czytelnika

Kolejna makabryczna zbrodnia!! Policja bezradna.!!

A pod spodem wielkie na pół strony zdjęcie z miejsca zbrodni. Na pierwszym palnie próbujący zakryć ręką obiektyw komisarz Valdez. Hektor uśmiechnął się ponuro na myśl o ich ostatnim spotkaniu.

Godzina była jeszcze wprawdzie młoda. Ale im szybciej załatwi sprawy w klubie, tym szybciej będzie miał czas na realizację sowiego planu.

Motor ruszył z piskiem opon z hotelowego parkingu. Do klubu „Siódme Niebo” było kilak przecznic. Hatch zdołał szybko pokonać ów dystans. Gdy zajeżdżał pod klub kilka dzierlatek rzuciło mu wcale nie dwuznaczne spojrzenia. Hektor zaparkował swoją maszynę, wyminął dziewczęta i wszedł do środka.
Muzykę słychać było już przed wejściem. Ale nie panował tu jeszcze tłok. Bez większego trudu dostrzegł swojego ulubionego przedstawiciela klanu Ventrue. Jesusu siedział przy barze i ze znudzeniem lustrował otoczenie. Nawet jeśli zauważył księcia, to nie dał tego po sobie poznać.

Przy stoliku tuż na końcu Sali Hektor Hatch zauważył Lancastera i Valdeza. Siedzieli sobie obaj, jak gdyby nigdy nic i dyskutowali. Co chwila gestykulując żywiołowo.

Rebecca Cherrytwig

Rebecca odprowadziła do drzwi swojego gościa. Gdy zatrzasnęła je za mężczyzną odetchnęła głęboko i mogła udać się na spoczynek.
Zmierzch nadszedł szybko. Toreadorka postanowiła ukoić swoje nerwy odwiedzając galerię sztuki w której prezentowane były jej dzieła. To ją uspokajało. Dodawało otuchy. A po za tym ci wszyscy ludzie podziwiający jej obrazy, jej sztukę… Dyskutujący żywiołowo nad najdrobniejszymi nawet detalami… Pozwalało to na chwilę zapomnieć o bagnie w jakim się znalazła.

Panna Cherrytwing wyszła ze swojego mieszkania . Zamknęła drzwi, a gdy właśnie się obrażała stał przed nią ten sam starszy pan, którego widziała w limuzynie Lancastera. Sędziwy lokaj wręczył jej bilecik z jej nazwiskiem i po prostu odszedł.

Na delikatnym papierze w kolorze szampana, odręcznym, ale niezwykle starannym pismem skreślonych było kilka słów.

Droga Panno Cherrytwig

Niezwykle miło będzie mi, jeśli przyjmie Pani zaproszenie na jutrzejszą noc do klubu „Siódme Niebo”
Louisa Normana Lancastera z Torreadorów

Rebecca stałą tak przez chwilę wpatrując się w karteczkę. W końcu schowała liścik do torebki i ruszyła do galerii. Po drodze zdawało jej się iż ktoś ją śledzi. Ale za każdym razem gdy się oglądała za siebie, nawet dyskretnie, nikogo nie mogła dostrzec.

Gdy dotarła do galerii zaraz otoczył ją tłum. Wielu chciało zmienić z nią choćby słówko zamienić. Ach!! Sława. Rebecce przez chwilę wydawało się, że widzi Haktora Hatcha. Ale gdy usiłowała się rozejrzeć za nim, jego już nie było.

Pobyt w galerii zmęczył ją bardziej niż myślała. Zwłaszcza, że ciągle miała wrażenie iż ktoś ją śledzi. Niemiłe to uczucie towarzyszyło je i w drodze do domu. Nawet gdy dobrze zamknęła drzwi nie opuszczało ją przeświadczenie, ze tam na dworze ktoś stale ją obserwuje.

A gdy wstał nowy wieczór Rebecca Cherrytwig udała się do „Siódmego Nieba”.

W klubie było już sporo osób gdy Rebecca do niego dotarła. Toreadorka rozejrzała się po sali. Jak zwykle dużo młodzieży. Przynajmniej będzie w czym wybierać, uśmiechnęła się do siebie w myślach. Po chwili dostrzegła stojącego nieopodal niej księcia Hektora. Stał tak i wpatrywał się w koniec sali. Gdzie na uboczy, przy stoliku siedział nowy gospodarz tego przybytku. Siedział i dyskutował z kimś.

Eve Calldwell i Damian


Eve pożywiła się. Damian pozbył się też ciał. A Toreadorka zapadła w sen. Nosferatu pozostał przy niej. Nowego wieczoru Damian obudził się przed swoją gospodynią. Sprawdził czy z nią wszystko w porządku i wyszedł na miasto. W palnie miał zbadać magazyn, do którego poprzedniego wieczoru doprowadziła ich Eve. Niestety jego palny spaliły na panewce. Wokół magazynu kręciła się policja. Dużo policji. Spory teren odgrodzony był żółtą taśmą. Damian też poczuł się nieswojo. Ktoś go obserwował. Nawet ukrytego za zasłoną dyscypliny. Wolał więc nie ryzykować.

Wracając do schronienia Toreadorki, przystanął przed jakimś sklepem z telewizorami, gdzie na żywo z miejsca, które przed chwilą odwiedził, reporter donosił o kolejnej makabrycznej zbrodni w mieście. Kolejna młoda dziewczyna została bestialsko zamordowana. Przynajmniej wiedział dlaczego kręciło się tam tyle policji.

Damian dotarł do domu Eve i zobaczył wsiadającego do znanego mu już Rolls-Royce starszy pan. Limuzyna odjechała. Nosferatu przyspieszył. Ale gdy drzwi otworzyła mu Eve uspokoił się. Toreadorka wręczyła mu liścik zaadresowany do niego.

- Lancaster zaprasza nas jutro do klubu, który przejął. – Rzekła trochę jakby zamyślona.
Nie wyglądała jednak najlepiej. Nosferatu zaprowadził ją do jej łoża. Eve Calldwell położyła się i natychmiast sen porwał ją w swoje objęcia. A Damian mógł w tym czasie udać się na mały rekonesans kanałów miejskich. W końcu „umarł król, niech żyje król”.

Kanały miejskie. Kryjówka Alexa Ratfara. Nosferatu wszedł tam ostrożnie. Znał tylko kilka z nich i nie chciał bez potrzeby ryzykować. Kluczył więc tak po domenie Ratfara i starał się zapamiętać ich rozkład, chociaż tej części, którą spenetrował tej nocy. Na jego szczęście jeden z korytarzy wychodził niedaleko domu Toreadorki, dzięki temu nad ranem był już u niej. Eve cały czas spała.

Następnej nocy oboje udali się do klubu „Siódme Niebo”. Tam natknęli się już na księcia i Rebeccę.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 20-01-2010 o 10:37.
Efcia jest offline  
Stary 13-12-2009, 01:29   #60
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Rebecca długo zastanawiała się, co też może oznaczać tak niespodziewane zaproszenie ze strony Lancastera. Kobieta odniosła wrażenie, że Archont ma serdecznie dosyć całej tej sytuacji i najchętniej kazałby im wszystkim się od siebie odczepić. Oczywiście nie miała zamiaru dzielić się z nikim swoimi przemyśleniami, nie rozumiała po prostu jaki cel będzie mieć to spotkanie, skoro wybrali już -pożal się boże - Księcia. Chyba że wydarzyło się coś, co wymagało natychmiastowego zwarcia szeregów, a to z kolei nie wróżyło dla niej niczego dobrego. I właśnie ta myśl, że nieuchronnie zdarzy się coś bardzo niemiłego, nie dawała jej tego wieczoru spokoju.

Nie pozostawało jednak nic innego jak stawić czoła wątpliwościom i zjawić się w „Siódmym Niebie”, choćby tylko po to, by wiadomość o zbliżających się nieprzyjemnościach usłyszeć u źródła, a nie od osób trzecich. Nie dało się też ukryć, że Torreadorka, przy okazji spotkania miała nadzieję nie tylko porozwijać się towarzysko, czego ostatnimi czasy często jej brakowało, ale może nawet ugrać coś dla samej siebie.

Kiedy już decyzja o przyjęciu zaproszenia została podjęta, pozostał tylko jeden problem: w co się ubrać. Rudowłosa długo wahała się przy wyborze odpowiedniej kreacji. Jako że okazja do spotkania owiana była tajemnicą, trudno było wybrać strój do tejże okazji najwłaściwszy. Ostatecznie Rebecca wyszła z założenia, że Lancaster, jak każdy porządny przedstawiciel swojego klanu, będzie potrafił docenić kobiece piękno, zatem należy postawić przede wszystkim na wyeksponowanie tegoż piękna.
***
Długa do kolan, grafitowa sukienka ze sporym dekoltem i rękawami ¾ dość mocno opinała jej ciało, gdy kołysząc biodrami szła chodnikiem stukając obcasami krwistoczerwonych szpilek. Efektu dodawał szeroki czerwony pas podkreślający talię i takaż kopertowa torebka.


Rebecca obejrzała się w wystawowej szybie jednego ze sklepów. Prezentowała się naprawdę wspaniale. Dość ciemna barwa sukienki i całkowity brak biżuterii podkreślały płomienny kolor jej włosów, eksponując przy tym zieleń oczu. Rosalie miała rację, takie kreacje, jakby na przekór logice, dodawały jej temperamentu i kobiecości.

Jakiś młody mężczyzna obejrzał się za nią na ulicy. Uśmiechnęła się. Nie trudno sobie wyobrazić, że uwielbiała takie reakcje. Od najmłodszych lat przyzwyczajania do takich zachowań, wciąż nie mogła się od nich uwolnić.

Wreszcie dotarła do klubu. Wewnątrz znajdowało się już sporo osób, głównie młodzież, ale to nawet lepiej, będzie w czym wybierać. Mimowolnie oblizała wargi. Przemiły barman nalał jej kieliszek czerwonego wina. Upiła łyk i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wino miało intensywny, lekko słodkawy smak, dokładnie taki, jaki uwielbiała.


Dzierżąc wciąż jeszcze pełny kieliszek w ręce rozejrzała się po sali. Bez trudu dostrzegła stojącego nieopodal Hektora. Przez chwilę korciło ją by podejść i rzucić jakąś kąśliwą uwagą, doszła jednak do wniosku, że na dziecinne zabawy czas przyjdzie potem.

W tym samym momencie dostrzegła gospodarza przyjęcia. Siedział w rogu sali w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Brakowało tylko małej czarnej świnki, ale nie należało wykluczać, że zwierzątko pałęta się gdzieś pod nogami swego właściciela.

Przez chwilę wampirzyca toczyła wewnętrzną walkę. Z jednej strony nie chciała przeszkadzać w ożywionej rozmowie, z drugiej doskonale wiedziała, że dobry obyczaj nakazuje przywitać się z gospodarzem. Była jeszcze trzecia strona, świadomość, że jeśli to nie ona, to ktoś inny w końcu podejdzie do mężczyzny i być może zacznie mu się podlizywać. Niby dlaczego miałaby ułatwiać sprawę pochlebcom?

Wyjęła z torebki podręczne lusterko, delikatnie poprawiła makijaż, po czym raźnym krokiem ruszyła w kierunku stolika zajmowanego przez Lancastera i jego rozmówcę.

- Miło mi pana widzieć, panie Lancaster – powiedziała serdecznie przywdziewając na usta najbardziej uroczy z uśmiechów, jakimi dysponowała. – Cieszę się, że mogę uczestniczyć w tym przyjęciu. Jestem pewna, że będzie to niezapomniany wieczór.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172