Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2009, 23:59   #111
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Naprawdę starcie nie było dobre. Dostrzegł właściwie to później. Część została, część przeżyła, niech to gęś. Potem nagły huk, ruch skał, szalony odskok oraz wpatrywanie się przerażonymi oczyma na cały ten niesamowity zgiełk. Nagle uniesiony kurz wyrzucony w powietrze tysiącami przesuwających się cetnarów skał, huk przypominający walenie się murów miejskich po uderzeniu tarana, zaskoczenie, niepewność, nagła niewiadoma. Potem znowu ucieczka.

Ranna Angelique. Szkoda. Wprawdzie piraciła wcześniej, ale póki co była towarzyszem broni. Zakonnicy Sokoła szanują takich. Kiedyś, któż wie, może spotkają się naprzeciw siebie. Wtedy możliwe, że spróbuje dziewczynę zabić. Bowiem, jeżeli ucieczka odniesie sukces, nie planował specjalnie siedzieć przy reszcie drużyny. Niby po co? Nie znali się. Nie mieli nic do siebie. Nie mogli sobie ufać. Tutaj wspólny cel ogniskował ich wysiłki, ale po wyjściu … każdy sobie rzepkę skrobie. Mieli swoje rodziny, plany … ale jedno było pewne, trzeba było uciec dalej, poza władzę Pleven. Oznaczało to konieczność dostania się na statek, bo wędrówka lądem chyba byłaby większym hazardem, niż starcie ze skavenami. Chyba, ze większą grupą. Ale skąd taką grupę wziąć? Za to statki odpływały często. Wsiąść na jakiś kierujący się do Estalii,czy Tilei. Kapitanowie ciągle poszukiwali majtków za jakieś parszywe pieniądze. Nająć można by się, potem zaś wysiąść.

- Haha – niemal roześmiał się do swoich myśli. Póki co jeszcze byli w podziemiach, niedawno zaś rozegrała się bitwa. Jednak takie fantazjowanie nieco ukoiło wzburzenie. Podszedł do czarodziejki, kiedy akurat była sama. Musiał jej coś wyjaśnić oraz naprawdę przeprosić.
- Ves, przepraszam. Trochę mi się wyrwało z tą czarodziejką. Mogę ci obiecać, że nie mam jakichkolwiek obiekcji, co do czarodziejstwa i jeżeli ktoś z grupy miałby jakieś wąty, będę cię bronił. Nawet, jeżeli byłaby to twoja znajoma Bobby.
Tak uczyniłby. Skoro wepchnął ją w kłopoty, nie chciał zostawić samej. Miał jednak nadzieję, że Angelique da się jakoś przekonać. Wyglądała wprawdzie na upartą dosyć, ale też mającą sporo oleju w swojej głowie.
Vestine słysząc te słowa uśmiechnęła się krzywo
- Niepotrzebnie to powiedziałeś, posiadanie takich umiejętności jak moje nie jest dobrze postrzegane. Należy Ci się w ucho. Niemniej dzięki, oby się twoja pomoc nie przydała.
Pochylił się.
- Rozumiem. Ucho jest twoje. Bij - powiedział poważnie. - Nie pomyślałem. Przeważnie nie jestem taki ... głupio roztrzepany. Mam nadzieję, że zdołam cię kiedyś o tym przekonać.
- Przestań, nie wiesz co mówisz. Możesz nie wierzyć w moje mięśnie, ale wychowałam się w dokach. Ale podejmuję rękawicę, spróbuj mi udowodnić, że nie jesteś tylko głupio mielącym ozorem przystojniakiem z Estalii.

- To dziwne
- nagle zastanowił się - pierwszy raz nazwał mnie ktoś przystojniakiem. Ech, nieładnie nabijać się z chłopaka ubranego wyłącznie w podarte spodnie - niby powiedział wesoło, ale twarz miał spiętą. - Nie zajmuję się wyłącznie mieleniem jęzorem. Przed chwilą zadźgałem gościa. Szlag! Jestem wojakiem, jednak ten nie miał złego spojrzenia. Był Estalijczykiem, jak ja, a jednocześnie strażnikiem. Wiem, ze muszę uciec, ze musimy uciec - poprawił - żeby zaś uciec, musimy czasem zabijać. Ale ten nie miał złych oczu. Niech to gęś!
Przez chwilę wpatrywała się w mężczyznę z szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma.
- Urrir też nie miał złych oczu ... Callisto, weź się w garść, proszę. Nie możemy sobie teraz pozwolić na takie myśli. Nikt z nas nie ma złych oczu, a jednak Bachmann nie miał najmniejszych skrupułów, żeby nas wykorzystywać w kopalni czy się nami zabawiać ... w inny sposób.
- Wiem, wiem. Tak trzeba, ale, szczerze ci powiem, ze to ... no wiesz. Trzebaby właściwie było, zrobiłbym jeszcze raz, ale oby nigdy tacy ludzie nie stawali na mej drodze. Czuję się po tym, jakbym zjadł gobliniego kapcia
- splunął. - Jak twoje ręce? - Nagle zmienił temat.
- Żyjemy Callisto, żyjemy mimo wszystko - uśmiechnęła się, choć gdzieś w tym uśmiechu czaiło się zmęczenie i smutek. - Bez zmian, obawiam się. Ale okazuje się, że długotrwały ból można do pewnego stopnia ignorować.
- Pokaż dłonie, mam pewien pomysł. Właściwie wpadłem przed chwilą. Mamy przecież coś, co przyniesie ci ulgę. Głupio, że nie pomyślałem wcześniej. Oliwa, która służy normalnie do smarowania ciała oraz łagodzenia. Normalnie wolałbym smalec, ale oliwa także pomoże.
- Oliwa? W moich stronach otwarte rany zasypuje się czystym piaskiem. Jesteś pewien?
- Piaaaaaaskiem
? - aż się zachłysnął. - Jak piasek może być czysty? Och - machnął ręką - widocznie mieszkaliśmy zupełnie gdzie indziej. Estalijczycy bowiem rany oparzeniowe smarują smalcem oraz zalewają właśnie oliwą. Kilku konowałów wojskowych, którzy służyli w garnizonie Margitty tak twierdziło. Kiedy mój koleżka oparzył się podczas ratowania płonącego magazynu, dokładnie właśnie tak mu pomagali. Zresztą także my, giermkowie, zalewaliśmy oliwa i smalcem, jakieś małe oparzenia. Nie jestem felczerem. Nie wiem na pewno, ale tak u nas robili. Nie chcę, żebyś cierpiała.
- Póki co i tak nie mamy piasku. Mogę spróbować, co mi tam. Bardziej boleć nie będzie.
- Wobec tego nastaw dłonie
- spojrzał na jej biedne, pokaleczone ręce i delikatnie polał. Najpierw na próbę, jakieś mniej poparzone miejsce. Wprawdzie dotyk oliwy powinien koić, ale któż tam wie, jak to jest z dziwnymi ranami magów. Jeśli przyniosłoby to oczekiwany efekt, planował kontynuować.

Przez chwile wydawało się, że dziewczyna skrzywiła się jeszcze mocniej oraz zagryzła wargi. Chłopak przestał, po chwili zaś, ku jego zadowoleniu na jej twarzy objawił się niewielki uśmiech i jakby ulga. Skinęła, a on powoli i ostrożnie kontynuował. Po chwili, gdy dłonie miała już posmarowane i przeszedł pierwszy szok, a delikatna pieszczota tłustej oliwy przyniosła nieco ukojenia, zapytał cichutko.
- To przedtem, wiesz, te skały. To twoja robota?
- Nie
- w jej głosie słyszalne było wahanie. - To była magia, ale to nie ja ...
- Słuchaj, może to głupie, ale czy to oznacza, że wśród nas jest jeszcze jeden czarodziej? Bowiem przecież to nie był przypadek.
- To takie... dziwne miejsce, że nie trzeba widzieć wiatrów, żeby uwolnić coś złego.
- Co prawda, to prawda. Szaleństwo. Dziwaczne łzy, jakieś omamy, ale nie wierzę takim przypadkom. Zauważ, że idealnie trafiło. Wierzysz w takie cuda? Jakby ktoś tym sterował. Jeżeli zaś sterował, to kto? Ktoś nasz? Bowiem niby kto jeszcze?
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas był w stanie zapanować nad czymś tak potężnym. Ja sama czułam czyjąś obecność. Może coś, ktoś nas tu ściągnął?
- Taaak
? - mruknął. - To wiesz co ja ci powiem. Nie chce być niczyja marionetką. Uciekajmy czym prędzej.
Akurat identycznie myśleli na ten temat. Wolność oraz swoboda, by uciec gdziekolwiek daleko, gdzie nie będzie łajdaków kopalnianych oraz tej magicznej siły, której istnienie sugerowała czarodziejka.

***

Morze! Wyjście! Ucałował skałę, a potem każdego był gotów, kto się nawinął pod rękę! Morze. Krzyk mew niczym muzyka wypełniał uszy wtórując szumowi fal. Poranne słońce oświetlało wybrzeże. Oczy przyzwyczajone do ciemności poraził nagły blask. Jasny niezwykle, jednocześnie zaś niosący szaloną radość. Pęknięte żebra przestawały boleć, zmęczone nogi stawały się lekkie, usta się wypełniły uśmiechem.


Wyszli. Nowa sytuacja rodziła nowy problem.
Vestine akurat znalazła się pod ręką.
- No i co? Wschód, zachód, a może na trakt? - zapytał darząc inteligencje czarodziejki dużym uznaniem. Zresztą, tak samo chciał rozważyć sprawę z resztą grupki uciekinierów.
- Albert potrzebuje lekarza. Z resztą nie tylko on, ty także … oraz inni ... - powiedziała patrząc na Bobby i Kurta. - Podejdźmy na jakieś wzniesienie, gdzieś z zasięgu wzroku musi być jakaś cywilizacja.
- Tak ... Albert
- czarodziejka dbała o swojego opiekuna. Ale miło, że pamiętała także o innych. Jej zresztą także przydałby się. Oliwa mogła koić przyspieszając gojenie, ale fachowiec powinien obejrzeć jej dłonie. - Rzeczywiście. To chyba raczej Pleven. Tam jest jakiś doktor. Może zresztą władze nie spodziewają się, że jesteśmy takimi idiotami i wleziemy lwu dokładnie do samej paszczy. Zresztą musimy uciec z tych ziem, najlepiej statkiem, bowiem lądem to ryzyko. Daleko, niebezpiecznie. Ech, najpierw musimy zdobyć jakieś ciuch, jedzenie, picie oraz zdjąć te kajdany.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 19-10-2009 o 06:56.
Kelly jest offline