Madness?
No...
THIS IS...
Nie próbował już analizować tego, co się działo. Spoglądał na towarzyszy Klaugego, z których pozostała już tylko ledwie połowa. Reaktory pochłonęły resztę. Jemu samemu nic wielkiego się o dziwo nie stało, kilka kolejnych zadrapań, na pozbawionym już pola energetycznego, kombinezonie. Kolejne wybuchy, strzały i głos z megafonów. Głos całkowitego szaleńca, pochłoniętego, przetrawionego i wyplutego przez swój własny mózg.
Nie słuchał go. To było już poza nim, kolejne słowa, słowa, słowa. Nic nie znaczące, zwłaszcza z ust takiego człowieka. Były sprawy ważniejsze niż słuchanie i patrzenie na tą maszkarę. Może to był jakiś utajniony plan zamienienia się w niedorozwiniętego Triarii? Heintz w zasadzie nie czuł nawet nienawiści do tego idioty. Świat był zabawką, on sam był zabawką. Może przywykł? Chciał tylko uciec od tego wszystkiego, może nawet w niebyt.
Adrenalina krążyła w żyłach. Pompowała krew jak pieprzona wariatka, nie pozwalając na myślenie. Tylko czyny, raz raz raz! Byle szybciej, bo zegar tykał. Ucieszył się na widok Marii i nie wahał się tak jak ona. Podszedł i przytulił ją mocno, krótko, ale intensywnie. Ostatnia żywa spośród jego przyjaciół. Czy wciąż byli przyjaciółmi? Axel miał taką nadzieję. Potrzebował łączników ze światem, teraz mocniej niż kiedy indziej.
I zgadzał się z tym od Klaugego, że strzelanie sobie teraz w plecy było po prostu głupie. Przeszli przez portal.
W takich chwilach na prawdę kochał adrenalinę. Jakby jeszcze miesiąc temu ktoś powiedział, że tak to będzie wyglądać a on będzie stał tutaj z działem grawitacyjnym, patrząc jak wszyscy jego nowi i starzy znajomi zbierają się do kupy, albo by go wyśmiał, albo jeśli by przypadkiem uwierzył - poszczał się ze strachu. Może już był po prostu zupełnie innym człowiekiem i sama adrenalina miała znacznie mniejsze znaczenie?
Przyglądał się wszystkiemu jak jakiś niepełnosprawny. Nie zależało mu już na zabiciu ani schwytanie Giegera, nikt też go nie naciskał. Bo i jaki był sens w kolejnej śmierci? Stał i obserwował jak Kleiner zatrzymuje windę, jak przylatuje Tanja i uśmiechał się do niej. Jak przychodzą kolejni, każdy ze swoimi celami i krzykami. Jak w zasięgu wzroku pojawiły się Triarii, to tylko się im przyglądał. Jak niepełnosprawny umysłowo głupek. I dopiero uderzenie, a potem lot Marii go obudził. Skoczył za nią, ale już było za późno.
-Asiu!
Użył jej starego imienia, tego, pod którym spotykał się z nią dawno temu, niemal w poprzednim życiu. Użyła portalu, może żyła? W każdym razie żyli jeszcze inni. Uderzenie pozbawiło go czucia w jednej ręce, ale nie dbał o to teraz. Przewiesił działo przez drugie ramię i najpierw wycelował w tego Triarii, który spadł. Fala mocy uderzyła go i odrzuciła do tyłu. To działało! Tylko jak będzie ich więcej to i tak zginą zanim odliczanie dobiegnie końca.
Decyzję pozostawiał innym. Pozostawiał ją Tanji, tak dla uściślenia. To jej brat był najbardziej związany z tym człowiekiem. Czy zginą, gdy on zginie? Lepiej było o tym nie myśleć. Podbiegł do portalu, z działem kołyszącym się na pasku. Szybko przebiegł spojrzeniem po konsolecie. Mógł spróbować, ale... cóż, tu powinny być osoby, które znają się na tym lepiej. Skierował broń na krzyczącego Giegera.
-Mógłbym cię rozsmarować po ścianie, skurwielu!
Nacisnął przycisk. Szaleńca nie rzuciło do tyłu, wręcz odwrotnie. Przyciągnęło go i zawiesiło jak szmacianą lalkę tuż przed początkiem pola grawitacyjnego wychodzącego ze zmodyfikowanego działa.
-Wiesz jak otworzyć ten portal i uratować nas wszystkim, prawda? To twoje jedyna szansa. Jedno zawahanie i puszczę ten cyngiel. To pierdolone pole nieźle zmodyfikowało tę zabawkę. Rozrzuci się po całym tym cholernym pomieszczeniu!
Przesunął go tak, by pozostali nie mogli zastrzelić zbyt łatwo.
-Może jeszcze ktoś inny wie, jak to skurwysyństwo uruchomić?!