Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2009, 16:47   #1
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Arrow Crossover 2 - The First Cut [18+]

Crossover 2 - The First Cut


Another hotel we can burn,
Another screw, another turn,
Another Europe map to learn,
Another truck-stop on the way,
Another game that I can play…

(We Are) The Road Crew - Motörhead

Brzdęk. Kolejna butelka potoczyła się po nierównej powierzchni stołu, dołączając do mnogiej ilości koleżanek zaścielających sobą podłogę. W pomieszczeniu panował niesamowity zaduch, który w połączeniu z ciepłem stwarzał warunki podobne do sauny. Zamknięte na głucho okna nie poprawiały sytuacji. Być może picie do lustra nie było aktywnością respektowaną przez innych miłośników alkoholu, jednak Marie nie miała nic przeciwko. Następny kapsel oddzielił się od szklanej szyjki, uwalniając znaną zawartość i pozwalając na swobodny spływ w głębiny gardła. Nie dało się ukryć - lubiła to uczucie. Sposób w jaki reakcje organizmu zostają spowolnione. Kiedy wszystko porusza się jak podczas filmu Johna Woo, a życie nie niesie ze sobą żadnych trosk. Skołatana panna odchyliła do tyłu, spoczywając plecami na podłodze i zaczerpując powoli głębokie hausty powietrza. Coś jednak się nie zgadzało. Fioletowe światło? No i podłoga zdawała się zbyt twarda, oraz niezwykle zimna. Marie była także przeświadczona odnośnie tego, że w swym pokoju nie posiadała świetlika na tyle dużego, aby umożliwić jej podziwianie całego nieba jednocześnie. Próbując rozwikłać ową tajemnicę, McKenzie przewróciła się na drugą stronę. Już miała zamiar wstać, wtedy jednak usłyszała czyjś głos.
- Hm. Nie nada się. Nie w tym stanie.
Dziewczyna mogła tylko zgadywać o co chodziło i kto był właścicielem ponurych wyrazów, które wwiercały się w jej mózg. Ślepia niewiasty otworzyły się szeroko, kiedy jakiś ostry obiekt przebił delikatną skórę na szyi, wbijając się w złączenia kręgosłupa. Pośród nieopisanego, niemal finezyjnego rodzaju bólu, poczuła także nagły odruch wymiotny. Nad którym nijak nie była w stanie zapanować. Pozostałości alkoholu wystrzeliły z niej niczym z parkowej fontanny, spływając kaskadami na podłogę i całkowicie opróżniając żołądek. Świadomość odpłynęła, torując miejsce dla błogiego, pozbawionego zmartwień snu.


W przydzielonych do sektora miejskiego oddziałach zapanował chaos. Morale było niskie, jednak taki stan rzeczy to nic szokującego. Przynajmniej jeśli przed urwaniem komunikacji słyszy się członków wysłanych na rekonesans grup, którzy wrzeszczą jak zarzynane świnie. A wszystko to przez jednego „człowieka”, o pseudonimie artystycznym nawiązującym do Biblii. Nawet wsparcie powietrzne nie zdawało się na wiele. Maszyna z wirnikiem krążyła to w jedną, to w drugą stronę, szukając igły w stogu siana. Pilot śmigłowca był diablo zdziwiony kiedy przelatując obok placu budowy zobaczył jak błysk jego reflektorów odbija się na srebrnej powierzchni. Kiedy owa powierzchnia zaczęła się zbliżać, pokonując powietrze torem typowym dla skoku, było już za późno. Nie zdążył nawet krzyknąć. Wielkie, monstrualne łapsko spenetrowało kabinę, roztrzaskując szkło i łamiąc elementy metalowe niczym zapałki. Uszkodzona maszyna straciła siłę nośną i kręcąc się wokół własnej osi ruszyła na spotkanie żołdaków przemierzających ulicę poniżej. Oczywiście bez dodatkowego, morderczego balastu. Lądowanie po tym wyczynie nie było przyjemne. Nie odbyło się także w planowany sposób, miast tego nastąpił niespodziewany błysk purpury, zaś Legion poczuł silny i niesprecyzowany ból, jakby jego powłoka cielesna właśnie była rozrywana na atomy. Czyżby został trafiony jakąś tajną bronią należącą do wojska? Czy tak właśnie wyglądała ostateczna śmierć? Wyczulone zmysły zaczęły wariować. Oczami podziwiał gamę kolorów, rozlaną na płótnie szalonego malarza. Dotyk, słuch i węch także odmówiły współpracy, dostarczając całkowicie sprzecznych informacji. Jedyne co dobrze odczuł to pęd powietrza i brak koordynacji przy upadku. Było też uderzenie. Jak w migotliwym, narkotycznym transie, odłamki betonu przelatywały przed jego twarzą. Coś długiego, szpiczastego i ostrego wbiło się z wielką siłą w jego potylicę. Nastała całkowita ciemność, która przeplatała się z ciszą.

Nowy York. Godzina 12:00. Południe. Słońce świeciło, lekki wiatr zapewniał orzeźwienie. Na błękitnym niebie nie było ani jednej chmury i zapowiadał się naprawdę cudowny dzień. Taki z którego Michael zamierzał skorzystać. Przemierzając centrum metropolii i kierując się do miejskiej biblioteki, chciał zwyczajnie zagłębić się w lekturze, zajmując przy tym miejsce na ławce w parku. Wszystko wskazywało na to, że tak też się stanie. Do momentu, gdy purpurowe zawirowanie energetyczne stanęło na jego drodze. Mimo nadludzkiego refleksu, emanacja pochłonęła młodego mężczyznę nim ten zdążył zareagować, wrzucając go w coś, na kształt przestrzennego wiru. Gdy ponownie otworzył oczy i zaczął rozglądać się wkoło, zdziwienie wywarło dość duży nacisk na jego umysł. Gazety i puste, papierowe kubki zatańczyły na wietrze między jego tenisówkami, pierzchając pod kontenery zawierające śmieci. Najważniejszym wydawało się odkrycie dlaczego dzień nagle zmienił się w noc. Otoczenie także nie pasowało do tego, które przed chwilą opuścił MVP. Było bardziej posępne i wzniosłe niż to NY, przywodząc na myśl architekturę gotycką. Czarne budynki wyglądały jak zastygnięte, demoniczne kolosy. Zdezorientowany chłopak tkwił przez moment w wąskiej alejce, zaś za swoimi plecami słyszał ruch ulicy - kroki przechodniów i sporadyczne klaksony samochodów. Jednak to nie na tym skupił swoją uwagę. Dochodzący zza rogu blask nienaturalnej (choć jakże znajomej!) energii wyrwał go z osłupienia i wprawił jego nogi w ruch – niemal bezwolny, napędzany przemożną chęcią rozwiązania zagadki…

Wilhelmina nieznacznie westchnęła, przygotowując się mentalnie na nieuniknione - konfrontację prawdziwie epickich rozmiarów, która mogła kosztować ją bardzo wiele. Co dziwniejsze, niepokonanym przeciwnikiem nie była istota ludzka, czy chociażby nadnaturalna. Było nim pomieszczenie. Takie, które można odnaleźć w każdym domu. Kuchenne. Dzielna pokojówka posiadała mnogą ilość talentów. Była zarówno uzdolnioną śpiewaczką, jak i gospodynią domową. Jednak gotowanie, nawet tych najbardziej prostych i podstawowych potraw, nie zaliczało się do znamienitego grona jej umiejętności. Mimo to, kobieta postanowiła ponownie spróbować swych sił, gotując obiad dla grupki przyjaciół, zaś jej pierwszą ofiarą miał paść bukiet rozmaitych warzyw. Zamachnęła się gwałtownie. Nóż już opadał w celu bestialskiego zamordowania bogu ducha winnej marchwi… jednak nigdy nie dotarł na miejsce przeznaczenia. Zaś kiedy Wilhelmina, ściskając narzędzie zbrodni, na powrót otworzyła swe ślepia, uzmysłowiła sobie, że nie znajduje się już na „polu bitwy”. Ani nawet w jego pobliżu. Wiał zimny wiatr, a ona stała na podwyższeniu zapewnianym przez pordzewiały, metalowy dach. Ten był częścią jakiegoś magazynu, zaś kierując wzrok w dal, pokojówka bez problemu zdołała stwierdzić, że nie znajduje się nawet w tym samym kraju w którym była kilka chwil temu. Ktokolwiek ją tu przetransportował, użył w tym celu potężnego i nieznanego rodzaju magii. Kiedy kobieta miała już połączyć siły ze swoją zaradną tiarą, nagle usłyszała kroki. Z wąskiej uliczki wyłonił się młody chłopak. Europejczyk, bądź Amerykanin. Po mimice malującej się na jego twarzy, Wilhelmina mogła stwierdzić, że był równie zagubiony jak ona. Czyżby także został przetransportowany wbrew własnej woli?


Nagle, rozległ się trzask. Zupełnie jakby bicz smagnął czyjeś plecy z pełną siłą. Na środku parkingu, tuż przed magazynem, pojawiła się dziwaczna postać. Nie towarzyszył temu wybuch magicznej pary, kłęby dymu, migotanie, czy jakikolwiek inny, hollywoodzki efekt. Wraz z kolejnym mrugnięciem obserwujących, osobnik po prostu się objawił. Dzielna pokojówka była jednak całkowicie pewna nadnaturalności owego zjawiska. Podobnie jak nieco zagubiony MVP, który stał się jego świadkiem ze znacznie mniejszej odległości. Zagadkowa persona była dosyć wysoka – mierzyła około dwóch metrów. Męską sylwetkę okrywała czarna, skórzana toga, z karmazynowymi wykończeniami na torsie. Jego dłonie i twarz były kredowo białe, zaś z naznaczonej symetrycznymi szramami głowy wystawała ogromna ilość szpil, również ułożonych w charakterystyczny wzór. Legion powoli otworzył oczy, tak jak Marie. Oboje zdali sobie sprawę, że ktoś oparł ich o ścianę magazynu, gdy byli nieprzytomni. Na tym jednak, podobieństwa się kończyły. Kobieta, mimo, że trzeźwa i o pustym żołądku, czuła się niezwykle dobrze. Całkowicie odprężona, zrelaksowana – jej umysł czysty i cięty jak kryształ. W momencie kiedy dotknęła swojej szyi, cienka, zaschnięta stróżka krwi stała się dla niej namacalna. Nie było jednak niczego więcej. Tego samego nie można było powiedzieć o Legionie. Gdy ten sięgnął by dotknąć tyłu swej głowy wyczuł… przedmiot. Podłużny obiekt z kulistym zakończeniem. Zupełnie jak jakieś narzędzie krawieckie, bądź nietypowa broń biała. Co gorsza, przedmiot ten po prostu tam tkwił, uparcie i nieustępliwie, niezależnie od tego jak mocno srebrny morderca próbował go wyszarpnąć.


Nagle, nieopodal Wilhelminy otworzył się kolejny, fioletowy portal, z którego wyłoniła się młoda dziewczyna o cerze w kolorze delikatnego błękitu, jak i postawionych na sztorc włosach ze znacznie mocniejszym odcieniem tej samej barwy. Jej skąpy, czarny kostium przywierał do ciała, zaś ona sama sprawiała wrażenie… słabej i wygłodzonej? Rozglądała się, uwalniając spojrzenie stanowiące mieszankę niepewności i nienawiści. Już miała skierować słowną kanonadę w stronę uzbrojonej w ostrze pokojówki, jednak…


Najwyraźniej zebrali się już wszyscy, o czym świadczył monotonny, dobitny głos szpilkowego konusa. Głos, który Marie zdołała już usłyszeć wcześniej.
- Witam was i pozdrawiam, wędrowcy. Jednocześnie przepraszam za to, że zostaliście tak niespodziewanie oderwani od swych czynności, jednak postarajcie się okazać odrobinę wyrozumiałości. Mówcie mi Pinhead. Chcę uzyskać waszą pomoc w rozwiązaniu problemu, który może zaważyć na losie nie tyle pojedynczego świata, co wszystkich uniwersów.
Kolczasty mężczyzna skrzyżował ręce na piersi, oscylując swoimi apatycznymi, atramentowo-czarnymi oczyma między przedstawicielami różnych ras, profesji i ugrupowań. Wiedział, że za chwilę nastąpi lawina pytań i był na to całkowicie przygotowany. Zło i wypaczenie które uosabiał tajemniczy mówca, przynajmniej w odniesieniu do standardowej, ludzkiej moralności, były dobrze wyczuwalne dla każdego z obecnych. Jednak mimo wstępnej niechęci jaką wywołał swoją osobą, zdawał się mieć szczere intencje.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 20-10-2009 o 10:14.
Highlander jest offline