Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2009, 20:35   #249
Gantolandon
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Klauge słuchał. To była chwila, na którą czekał przez całe życie. Chwila, dla której przystąpił do Bractwa. Dla której brał środki, na które z przerażeniem spojrzałby nawet ćpun siedzący w najgorszej ze spelun Neoberlina. Dla której pełnił fuchę chłopca na posyłki i żołnierza w jednym, zabijając ludzi, którzy na dobrą sprawę mu nigdy w życiu nic złego nie zrobili.

Kiedy pierwszy raz posłuchał tego, co ma do powiedzenia Bractwo Jedenastu Wymiarów, uważał ich za kompletnych świrów. Jak bardzo pojebana musi być grupa ludzi, którzy wszystkich innych uważają za iluzje? Którzy wszystko wokół traktują jako coś w rodzaju testu? Oczywiście, wiele było ześwirowanych sekt, a Kościół Pantokratora (z którym teraz mieli szansę się zapoznać) wcale nie był od nich normalniejszy.

O tak, skręcał się wtedy ze śmiechu. Nie wiedział, że niecały rok później będzie już jednym z peregrini, oddaną służbą starając się wywalczyć sobie wyższy stopień w hierarchii. Gdzieś tam na górze majaczyli ludzie, którzy posiadali prawdziwą wiedzę. Którzy byli bliscy odkrycia, jak wyjść z tej pojebanej rzeczywistości, w której nikomu nie zbywało jedynie na chorobach, brudzie, pluskwach i wkurwionych SDkach. Dodatkowy bonus polegał na tym, że jakiegokolwiek kurewstwa by się komu nie zrobiło, prawdopodobnie i tak miało się do czynienia z iluzją.

Oczywiście, bywało ciężko. Poznanie Katriny niemal wytrąciło go z tego stanu, w którym liczył się tylko następny cel do wykonania i subtelne znaki mające mówić co dalej. Na szczęście, tylko niemal. Trudno było trzymać dwie sroki za ogon, ale nie było to do końca niemożliwe. Najważniejsze, że nigdy nie zatracił swojego prawdziwego celu. Tego, którego spełnienie było tak blisko...

Lauch spojrzał raz jeszcze w stronę leżącego na ziemi Millera. Jego zleceniodawca. W ciągu wszystkich tych lat, Siegfried Klauge nie sprzeciwił się wydanemu mu poleceniu ani razu. Zbyt wiele poświęcił dla członkostwa w Bractwie, a jeszcze więcej, pnąc się w górę hierarchii. Jedna porażka i osiągnięcie celu stanie się niemożliwością.

Dostarczenie Giegera Bractwu z pewnością otworzyłoby mu drogę na sam szczyt. Pieniądze, władza i, przede wszystkim, tajemnice tej rzeczywistości - wszystko to stałoby się jego udziałem. Teraz, kiedy Katrinę jakimś cudem inkorporowano w szeregi Bractwa, nie musiałby udawać, że ich znajomość nic nie znaczy. Teraz prawdopodobnie uszłoby mu już wszystko.

Prawie więc żałował, że do tego nigdy nie dojdzie. To była jednak jego próba, z której musiał wyjść zwycięsko. Gieger musi umrzeć. Fałszywa rzeczywistość musi zostać rozpieprzona w drobny mak, wraz ze wszystkimi, którzy się w niej znajdują. Wtedy, i tylko wtedy, on, Siegfried Klauge, będzie mógł wydostać się poza jej granice. Z dala od syfu, brudu i plugastwa.

Dłoń sama sięgnęła za pazuchę. Ten gest miał wyćwiczony do perfekcji, wykonywał go już setki razy. Palce chwyciły za kolbę pistoletu. Oczy Klaugego wpatrzone były już w sam środek wątłej czaszki Arnolda Giegera/Konrada Hahna. Starczył jeden strzał... Jeden, jedyny strzał...
 
Gantolandon jest offline