Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2009, 21:13   #105
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Co napadło kapitana? Trudno było odpowiedzieć na to pytanie.
Nudził się? Chciał sobie urządzić konkurs opowiadań na wzór turnieju bardów? A może z opowieści różnych charakter osób przy stole wraz z nim siedzących chciał poznać.
Bez względu na kierujące nim motywy był tu gospodarzem i raczej nie wypadało mu odmówić.


Gotfryd wysłuchał opowieści. Łykiem wina spłukał ostatni połykany kęs. Rozsiadł się wygodniej i powiedział:

- Może teraz ja.


Jechałem wtedy Z Altdorfu na wschód. Sam, bo w posłańca się bawiłem, a wtedy najszybciej człowiek się porusza i najszybciej do celu dotrze.
Jeśli dotrzeć mu się uda, rzecz jasna.
Mgła była przeokropna, nijak letniej porze nie odpowiadająca. Ledwo kopyta wierzchowca mego widziałem. A patrzeć trzeba było uważnie, żeby szkapa czasem z traktu nie zeszła.
Humor kiepski miałem, bo jak tu wesołym być, kiedy nie do końca wiadomo, czy dobrze się jedzie, a w dodatku za kołnierzem mokro, jakby w deszczu człek jechał.
Rozglądałem się na wszystkie strony, żeby wioski nie przegapić, o której kupiec mil wcześniej parę napotkany opowiadał.
Mgła nagle zrzedła nieco. Opary stało się jakby mniej gęste. Przy odrobinie szczęścia można było już dostrzec drzewa rosnące na poboczu drogi. W końcu kształty jakieś zobaczyłem, regularne dość, co to, ku mej uldze chałupami się okazały.
Chłopaczka, co krowy prowadził, zagadnąłem o nazwę wioski. Ten, zamiast odpowiedzi natychmiast udzielić, gapił się na mnie, jakby zjawę zobaczył. Albo i głupka, co rzeczy oczywistych nie wie.

- To Hrabiowskie Sioło - odparł.

Patrząc na chałupy nie sądziłem, by hrabia jakikolwiek kiedykolwiek się tu zatrzymał, nie tylko na noc, ale i na pięć choćby minut.

- Jest tu jakaś gospoda? - spytałem.

Chłopak wygapił się na mnie, jakbym po kislevsku do niego zagadał.

- Zajazd? Karczma? Miejsce, gdzie zjeść coś można. Albo i wypić... - dodałem.

- A! - Do chłopaka wreszcie dotarło. - Nie ma - powiedział.

Mina mi zrzedła. Wizja czegoś ciepłego w żołądku i noclegu w suchej pościeli jakby się oddaliła.

- Nie ma? - spytałem zdziwiony.

- Aha! - chłopak skinął głową. - Od kiedy Kulawemu Joshowi karczma się spaliła, z Joshem w środku, to nie ma, bo nikt nie odbudował jeszcze.

"Akurat na mnie przypadło" - pomyślałem.

- To zjeść nigdzie ni przespać się nie można? - spytałem. - U sołtysa, kowala? Albo i w szopie jakiejś na nocleg...

Chłopaczek po głowie się podrapał. Widać myślenie z trudem pewnym mu przychodziło.

- A... u kowala może i najdziecie cosik.


Kowal, do którego drogę chłopaczek mi wskazał, bardziej na sakiewkę moją, niż na mnie patrzył. I wnet namowom żony swej uległ, która z kolei na mnie okiem chętnym patrzyła, a i gestów parę zachęcających, gdy mąż nie patrzył, wykonała. Problem w tym był jednak, ze kowalowa mniej jeszcze urody miała i bardziej na kowala wyglądała, niż mąż jej, takoż i zaloty jej ewentualne niezbyt mi odpowiadały. I po pijaku człek by się z dala od niej trzymał, a co dopiero gdy głowa trzeźwa była.
Gotować, jak teraz sobie pomyślę, takoż niezbyt umiała, ale po kilkunastu godzinach w siodle ciepła strawa smaczną mi zdała.
Bimber jakiś na stole w końcu gospodarz postawił. Cuchnęło to strasznie, lecz kowal i jego połowica ciągnęli równo, nie zważając na to, że ja ledwo usta w kubku maczam.
Gdy obiado-kolacja końca dobiegła, o nocleg spytałem.

- Jedna u nas tylko izba - powiedział kowal - ale w stajni miejsce jest. Na stryszku przespać się można.

- O zapłacie mowy być nie może - dodał, gdy do sakiewki sięgnąłem. - Gość w dom...

Zdziwiło mnie to nieco, bo dość chciwym okiem na pękatość sakiewki spoglądał. Uznałem jednak, że wzrok mnie myli w niepewnym świetle kaganka.
Bagaże zabrawszy ruszyłem do stajni.

Siano na stryszku zeszłoroczne było, ale dobre na tyle, że spać w nim było całkiem przyjemnie, szczególnie jeśli człowiek w koc swój mógł się zawinąc.
Jednego sie tylko bałem... Że kowalowa może zechcieć mnie odwiedzić, noc w koszmar zamieniając. Toteż grabie w wejściu do stodoły położyłem, żeby każdy, kto wejść chciałby, musiał je trącić. A że sen miałem zawsze lekki, to by i starczyło, żeby mnie obudzić.
Drabinę również chciałem wciągnąć, wzrok gospodarza takoż pamiętając. I w znaki zesłane wierząc, a kot czarny drogę mi przebiegł, i to z lewej na prawą, bestia złośliwa.

Brzęk cichy i przekleństwa stłumione mnie obudziły.
Gdym się ku drabinie cicho podsunął, to w świetle księżyca, co przez okienko małe się do środka wdzierało, cień jakiś ujrzałem, co za drabinę chwyta i ku górze się pnie.
Pchnąłem zatem, gdy wysoko dośc był.
Krzyk się rozległ i łomot, tudzież przekleństwa paskudne. Gdy jednak głowę wystawiłem i, głupka udając, o przyczynę hałasu spytałem, nikt nie odpowiedział. Cień pozbierał się z ziemi i za drzwi wymknął.


Rankiem gospodyni o złodziejach, co w wiosce buszowali, opowiadała. Ale męża jej nie zobaczyłem. Ponoć wóz gdzieś naprawiać pojechał.
Ponoć.

Nie czekając na powrót kowala ruszyłem dalej.
Do dziś nie wiem, czy życiem sobie ratował, czy sakiewkę. Ale pytać nie miałem zamiaru.



Gotfryd zamilkł, a potem wina sobie dolał, by zwilżyć wysuszone gardło.
 
Kerm jest offline