- Gdyby tylko to było takie łatwe…
Powiedział Pinhead obserwując stojące w bezruchu ciało. Zdawał się nieco rozczarowany zachowaniem młodzika. Dla postronnych wyglądało to jakby Legion właśnie popełnił samobójstwo, odcinając sobie makówkę. Jednak cały zabieg okazał się bezcelowy. Igła z karmazynowym wykończeniem oddzieliła się od odciętej łepetyny, pozostając zawieszona w powietrzu. Następnie, wystrzeliła z zawrotną prędkością, wbijając się w jego ciekłą strukturę i znikając w środku. Cóż, warto było spróbować.
*
'Here he comes, that mighty mouse...' -Oj, Toto, chyba nie jesteśmy już w Kansas...- Westchnął Michael, rozglądając się wokoło szeroko rozwartymi niebieskimi oczami z wysokości swojego metra dziewięćdziesiąt. Jeszcze przed momentem grzał się w południowym słońcu Nowego Jorku, a teraz... Teraz opala się w cieniu ciężkich, bordowych i obrzmiałych jak sińce chmur. Miasto przypominało Nowy Jork tylko w charakterystycznym zapachu metropolii - miliona ciał, tysięcy samochodów i kanalizacji która wylewała nieczystości przez studzienki burzowe po każdej ulewie. Poza tym miejsce wyglądało jak z erotycznego snu gotyckiego nastolatka.
Van Patrick kopnął delikatnie jeden z papierowych kubków czubkiem tenisówki, niejako sprawdzając jego kubkowość. Jego uderzająco przystojną, idealną pod każdym standardem twarz rozjaśnił onieśmielający uśmiech, przywodzący na myśl reklamy pasty do zębów. Rezultat eksperymentu był zadowalający - zwykły, pobrudzony szminką kubek ze Starbucksa. Starbucksa... A więc nadal był w Ameryce. Ta świadomość dodała mu otuchy.
Chłodny wiatr szarpnął nogawki jego jeansów i rozczochrał czuprynę czerwonobrązowych włosów. Chłopak od Gargulce zdobiące okoliczne dachy zdawały się kołysać i szczerzyć w rytm wietrznej melodii szeleszczących papierków i trzaskających bram blaszanych garaży. Wszystko to nadawało miastu
specyficzny klimat komiksów Jima Lee.
Gdzieś za swoimi plecami chłopak słyszał znajomy harmider nocnego życia wielkiej metropolii - miarowe szuranie butów przechodniów o szare cementowe kafle, klaksony, syreny policyjne... Stała kosmiczna wszystkich miast na planecie. Gdziekolwiek był nie była to dupa, jak z początku myślał. Nie porwał go żaden antyheros, nie wpadł w dziurę czasoprzestrzenną, mała była też możliwość na to że umarł i trafił do jakiejś niższej warstwy - Starbucks nie dotarł jeszcze z franczyzą do Piekła, choć można było podobno natrafić nań w Czyśćcu i Limbo.
Więc jeśli nie Nowy Jork, i nie dupa, to co?
Młodzieniec złapał kątem superczułego oka delikatny blask purpurowego światła wychylający się nieśmiało zza obryzganego graffiti rogu, w tym samym odcieniu Sypialnianej Czerwieni co zawirowanie energetyczne towarzyszącego jego przerzucie między Nowym Jorkiem a Chyba Nie Dupą. Jego nogi same zareagowały, niemal samowolnie niosąc Michaela ku źródłu światła, gdzie miały nadzieję rozwiązać zagadkę znalezienia się wraz ze swym właścicielem w tym nieznanym, przykrym miejscu.
W alejce za rogiem stała kobieta. Jej ubiór jednoznacznie wskazywał na wykonywany zawód - kto inny chodzi nocą po alejkach będąc przebranym za pokojówkę, jeśli nie przedstawicielka najstarszego zawodu na świecie?
Młodzieniec zdusił w sobie napływającą mu na twarz buraczaną bombę rumieńcową i otworzył usta by coś powiedzieć - prawdopodobnie 'Dobry wieczór pani', jak to zwykle miał w zwyczaju spotykając wieczorem jakąś panią - gdy rozległ się nieprzyjemny, ostry dźwięk bicza uderzającego o... coś.
Michael Van Patrick był szybki. Bardzo szybki - szybszy niż większość ludzi i nieludzi. Ale ten... ta istota pojawiła się znikąd między jednym a drugim mrugnięciem jego powieki, wprawiając go w nieliche zakłopotanie.
Zwłaszcza, że osobnik wyglądał jakby urwał się z.... filmu Hellraiser?
Więcej ludzi, uświadomił sobie Michael. Młody chłopak i dziewczyna, najwyraźniej równie zagubieni co on. Efektu dopełnił suchy trzask rozdzieranej rzeczywistości i nagłe pojawienie się purpurowego portalu(zgadnijcie czy już go gdzieś nie widzieliście?), który wypluł - tak, to dobre słowo - z siebie kolejną kobietę, której demenora i ubiór świadczyły o referencjach w agencjach towarzyszek do wynajęcia.
Dwie prostytutki, nastoletni chłopczyk i facet nabity gwoździami. Tak, to zdecydowanie BYŁ erotyczny sen gotyckiego dzieciaka. Tylko gdzie tu niby pasował Michael? Na myśl o tym, co mógłby robić w erotycznym śnie, zmierziło go.
-- Witam was i pozdrawiam, wędrowcy. Jednocześnie przepraszam za to, że zostaliście tak niespodziewanie oderwani od swych czynności, jednak postarajcie się okazać odrobinę wyrozumiałości. Mówcie mi Pinhead. Chcę uzyskać waszą pomoc w rozwiązaniu problemu, który może zaważyć na losie nie tyle pojedynczego świata, co wszystkich uniwersów.
Ratowanie wszechświata > mokry sen gościa w wieku dojrzewania. Ulga.
Pierwszy zaczął chłopak w krawacie. Van Patrick przysłuchiwał się jego rozmowie z kolczastym z
rosnącym niepokojem. A kiedy okularnik wyraził swoją wątpliwość wobec tego czy Michael jest osobą, jako kontr-nazwę proponując dziwadło...
Reakcja młodzieńca była prosta do przewidzenia.
To, co stało się później - samobójstwo chłopaka i jego następująca reformacja z kałuży srebrnego kisielu - na zawsze pozostanie milczeniem.
-Wow- Mruknął MVP, przyglądając się bugloczącej masie, która przed chwilą była obrażającym wszystkich pizdoskrzepnym okularnikiem z szałem macicy. A potem podniósł wzrok na gościa z... gwoździami w... głowie.
-Um... Panie Pinhead...- Zaczął, raczej ostrożnie niż nieporadnie.
- Spokojnie Michael, wystarczy Pinhead. Nie jesteś moim podkomendnym a potencjalnym sprzymierzeńcem. Choć przyznam, że skład tej… jakże nietypowej grupy może kolidować z twoim światopoglądem. Zapewne masz do mnie jakieś pytania.
Stwierdził, bardziej niż powiedział. I miał rację... grupa była nietypowa i kolidowała ze światopoglądem nieco wszak idealistycznego młodzieńca.
-Tak... tak, mam pytania- Zaczerpnął powietrza.
-Po pierwsze... gdzie jesteśmy? I dlaczego nas... Nie, na razie tylko gdzie jesteśmy- Pohamował się Van Patrick, czując, że jeśli spróbuje rozwiać wszystkie swoje wątpliwości na raz, na żadne z z pytań nie otrzyma zadowalającej odpowiedzi.
- Znajdujemy się w uniwersum zbliżonym do twojego. Jest ono domem dla rozmaitych nadludzi, takich jak chociażby Live Wire, którą miałeś już okazję poznać. Super-herosów i super-łotrów, którzy ścierają się ze sobą w rozmaitych starciach o władzę, potęgę i… oczywiście pieniądze. Takie przyziemne motywacje…
Wspomniana przez iglaka dziewczyna, obecnie zdawała się pochłaniać ogromne ilości elektryczności. Jej sylwetka buzowała i lśniła skrzącym światłem, wysuszając zarówno sam wadliwy neon, jak i jego bliżej nieokreślone źródło mocy. Uniosła dłoń w geście przywitania, choć nie przerwała swojego nietypowego posiłku.
- Jeśli chodzi o miasto, jest to Gotham City. Jeżeli dobrze się orientuję, to niestety nie ma ono odpowiednika w twoim rodzimym świecie.
Skwitował Pinhead, wpatrując się w kłęby smogu zawieszone na niebie.
-Rzeczywiście nie ma- Chłopak rozejrzał się i również uniósł dłoń na powitanie zajadającej prąd dziewczyny. Czułby się trochę jak w kółku pomocy szpitala psychiatrycznego, gdyby kiedykolwiek do niego trafił - grupka przymusowo skojarzonych ze sobą nieznajomych, każdy zastanawiający się, jak bardzo ten drugi jest pojebany i czy będzie niebezpieczny, jeśli za długo na niego patrzeć. Wiedział, że w ten sam sposób i on jest teraz oceniany przez innych. Miał nadzieję nie sprostać ich oczekiwaniom szaleństwa. Żeby odwrócić swoją własną uwagę od wnikania w ten temat, Michael skupił się na czymś godniejszym jego uwagi(jego skromnym zdaniem).
-Mówiłeś, że potrzebujesz pomocy- Zainteresował się. Pomaganie - w tym był dobry. Nawet, jeśli facet wygląda jak ofiara szalonego młotka pneumatycznego. Wyraźnie mówił o 'ratowaniu' uniwersum... a MVP był na tyle naiwny, by łyknąć to jak świeżą rybkę.
Kolczasty potarł swój podbródek i nieznacznie przytaknął. Najwyraźniej młodzieńcza werwa MVP zdołała zrobić na nim wrażenie lepsze niż butność autorstwa Legiona.
- Tak, zgadza się. W skutek ingerencji pewnych niekorzystnych sił, kilka z uniwersów zostało wytrąconych ze swojego naturalnego rytmu, stojąc na krawędzi chaosu i… destrukcji. Choć rezydenci tych światów nie zdają sobie sprawy z powagi problemu, my nie możemy pozwolić sobie na luksus jakim jest jego ignorowanie. Jeśli zniszczeniu ulegnie chociaż jeden, może dojść do reakcji łańcuchowej i unicestwienia całego multiwersum. Jednak taki stan rzeczy nie powinien być dla ciebie niczym nowym, prawda Michael?
Bez wątpienia nawiązywał do wielu podobnych wydarzeń w uniwersum MVP, którego wszechświat niejedno już widział... Cholera, gdzie jest Fantastyczna Czwórka kiedy jest potrzebna? Chociaż w sumie...
jeden, dwa, trzy, cztery, czterech fantastycznych herosów! Nie licząc laski jedzącej prąd. A sądząc po dobraniu się grupy... odpowiednią nazwą byłoby Heroes of Convenience.
Drżyj, wszechświecie, ruszamy ci na ratunek!