| W Imperium było zimno, drogi zjechane, od cholery lasów, piwo za gorzkie, wino za słabe, wóda za mocna, ludzie niedomyci, baby przeważnie brzydkie, no i za dużo mutantów, zwierzoludzi i innego tałatajstwa. Mimo to Imperium mu się podobało. Podobał mu się tutejszy burdel, jeszcze większy niż w Tilei. Tu każdy każdego, albo tłukł, albo oszukiwał, albo jedno i drugie. Sprawdzało się tu powiedzenie jego kapitana „Daj nam Myrmidio sto lat wojen”.
No tu zajęcia dla młodego, zdolnego najemnika długo nie zabraknie. Zapowiadał się zarobek nieduży, ale lekki i łatwy, bo oczywiście w bajania miejscowych o żywych nieumartych, ani przez chwilę nie wierzył. Swoją drogą tubylcy mieli fantazję, a zabobonni byli gorzej niż murzyni.
Podczas apelu zapoznawczego wysłuchał spokojnie tradycyjnych pogróżek i wyzwisk. Oczywiście milczał, wszak bardzo wyraźnie im powiedzieli, by dla własnego dobra trzymali gęby na kłódki. Kontemplował wdzięki pół, ćwierć, czy Morr wie ile, ogrzycy. Co za różnica ile miała w sobie z nieczłowieka, nie był rasistą, z takimi cyckami mogła być nawet trollicą.
Miłą obserwację zakłócał mu jedynie syndrom dnia poprzedniego. Tutejsze brandy wchodziło łatwo, ale następnego dnia łeb pękał z bólu i wrzaski tej wielkiej, gorącej dziwki, którą miał ochotę smagać całą noc pejczem po zadku, były szczególnie uciążliwe. Na szczęście w miarę szybko szopka się skończyła i polazła razem z krasnalem, który też coś tam gadał. Marco stał przez chwilę trzymając kawał jakiejś brudnej szmaty. Wytrzeszczał przepite oczy starając się zrozumieć co to takiego. Jakby płaszcz. Świetnie, nigdy za wiele ubrań w tym zimnym klimacie. Wciągnął odzienie na swoją kolczą zbroję. Wprawdzie popsuło to jego gustowny wygląd, ale w tej chwili miał to w dupie.
Vieri był słusznego wzrostu i pokaźnej wagi. Czarnowłosy, o niebieskich oczach i miłej powierzchowności. Ostatnimi czasy zapuścił długie brodzisko, by ukryć swoje stirlandzkie grzeszki. Na głowie nosił ostermarkijski lisi kołpak, ciemnogranatową kurtę, ciepłe czarne pludry i długie do kolan, solidne buciory.
Miał też kilka zabawek jak zbroję kolczą, tarczę, kuszę, miecz, toporek i barbutę. Wszystko to nadawało mu dość groźny wygląd.
Jako pierwszy wyciągnął rękę do elfiego maga. - Jestem Marco Vieri z Urbimo przyjacielu. Skoro mamy jutro ruszyć na szlak, to dziś trzeba się zabawić. Zapraszam wszystkich „Pod Kieł Ogra”. Speluna w której się zatrzymałem. Chodźcie bo zimno, a ja mam kilka koron do przepicia.
Uśmiechnął się serdecznie.
Gospoda była niedaleko koszar, jednak na pierwszy rzut oka było widać, iż lokal jest ciut lepszy niż zwykła speluna. Szybki w oknach nie były pobite, a ganek pozamiatany.
W środku pomieszczenie, było nad wyraz, jak na Waldenhof, schludne. Nie było wielu gości, więc Marco nie miał problemu by zająć miejsce za jednym z większych stołów tuż przy kominku, na którym piekł się na rożnie nieco tylko napoczęty świniak.
Zanim się usadowił wyciągnął nóż i ukroił sobie kawał mięsa. Nieźle zgłodniał, co zważywszy na fakt, iż był na kacu świadczyło o jego dużych możliwościach i w piciu, i w jedzeniu, oraz nie małym doświadczeniu w tych dziedzinach.
Z gębą pełną pieczenie krzyknął zwyczajowe. - Gospodarzu gorzały i żarcia dla moich przyjaciół. Ja stawiam. – dodał klepiąc się po sakiewce. - Zostało mi trochę gotówki po koniku, którego żem wczoraj sprzedał. Jak widać Myrmidia czuwa nad moimi interesami, bo nas skurwiele spieszyli.
Wytarł ręce o wiszący przy kominku fartuch i bezceremonialnie chwycił dziewczynę, która stała razem z nimi na apelu. Nie przejmując się wcale jej skórzniami i zbójecko wyglądającym mieczem posadził ją sobie na kolana. - Powiedź mi słonko, po co się przyłączyłaś do takiej bandy obrzępałów ? Co ? Bo widzisz takie gładkie dziewki jak ty w armii, to cięgiem na zaloty żołdaków są narażone. A chłopy sama pewnie wiesz, jak nie widzą przy dziewczynie mężczyzny, to od razu myślą, że niczyja i można sobie wziąć. A w razie niewoli, to i przemocą będziesz musiała wygodzić wielu. Tedy mam dla Ciebie propozycję słoneczko. Będę dla Ciebie miły, będę Cię chronił, bronił i w ogóle dogadzał, a w zamian i Ty będziesz dla mnie miłą i mi będziesz dogadzać. Nieczęsto, raz na parę dni. Co Ty na to ? I Tobie i mnie na szlaku przyda się ktoś ciepły do przytulenia. O ! Już jest żarcie. Jedz bo ostygnie. Kurt mój zacny gospodarzu …
Marco zwrócił się do karczmarza, który był właśnie przyniósł posiłek. - A winko dla mojego skarba jakowe znajdziesz ? Tylko nie te reiklandzkie siki co, to mojej ostatniej żabci przyniosłeś. Pół nocy jej się odbijało.
Jedna ręka najemnika oplatała talię dziewczyny, a druga grzecznie leżała na jej kolanie. Jednak przez ubranie mogła wyczuć, iż między nogami Marco jest coś zgoła niegrzecznego i twardego niczym stal. |