Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2009, 21:09   #7
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Mężczyzna, który na oko nie miał na pewno jeszcze trzydziestu lat, stał wyprostowany na pierwszej zbiórce nowo utworzonego oddziału pośród szeregu postaci, o których można by powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że tworzyli jednolicie wyglądającą kompanię. Młoda, nieogolona twarz podczas prezentacji naczelnego dowództwa przyobleczona była niezmiennie w wyraz śmiertelnej powagi, za którym jakoś dziwnie przeczuwało się skrywany kpiący uśmieszek. Przeczuwało, ale przy próbie przyłapania wzrokiem napotykało się jednak kamienną facjatę i oczy, w których widniało zapewnienie o rzuceniu się w ogień na jeden rozkaz.

Przystojną, zawadiacką fizis okalały niemalże czarne włosy, których kosmyki rozrzucone były częściowo w nieładzie, ale w większości powiązane zostały za pomocą rzemyków i małych paciorków w długie ogony. Na szyi połyskiwały niebiesko ozdoby przeplatanego naszyjnika. Ivo, bo tak brzmiało imię mężczyzny, zaczął poruszać się właściwie dopiero gdy rozdano stare płaszcze. Co ciekawe, przyjął ekwipunek z zadowoleniem i zaraz założył ciepłą narzutę okręcając się nią troskliwie, jednocześnie wykorzystując poruszenie na placu dla obejrzenia sobie pozostałych towarzyszy broni. Przynajmniej paru wyglądało na doświadczonych w boju, a co ważniejsze porządnie uzbrojonych. Wzrok Ivo zatrzymał się dłużej na jednym z nich, tym o brązowych i długich włosach, którego twarz i ta krótko przystrzyżona broda wydały mu się dziwnie znajome…Co do innych, było to tak samo dobre mięso armatnie jak każde inne. Długouchy wodził po wszystkich wystraszonym i niepewnym wejrzeniem. Niejakim zadowoleniem i nawet mruknięciem powitał Ivo obecność niziołka w załodze. Specjalną uwagę poświęcił dziewczynie, na której warto było niewątpliwie zawiesić oko – gdy ich spojrzenia spotkały się po raz pierwszy posłał jej uprzejmy uśmiech skłoniwszy bardzo delikatnie głowę. Błysnęło stosunkowo białe szkliwo, a kobieta dostrzegła fakt, iż kły mężczyzny były troszkę, ale jednak wyraźnie dłuższe niż reszta zębów.

Teraz i jemu przyglądało się ciekawie parę innych osób. Choć wiele wykluczających się wzajemnie opowieści krążyło o pochodzeniu wgniecenia, przypominającego zaleczoną dawno bliznę, biegnącego ukośnie przez nos Ivo, prawda była taka, iż wgniecenie owo powstało od ciosu dębową ławą otrzymanego w pewnej karczemnej rozróbie. Znad tegoż wgniecenia, na świat popatrywała śmiało para piwnych, błyszczących oczu. Zdradzały one niejaką wesołość, może nawet rubaszność; ich niepokojący urok sprawiał, że niejednej już dziewce miękły kolana. Mimo to, przy dłuższym przebywaniu w towarzystwie Ivo, można było zaobserwować jak wesołość ta czasowo zanika, jakby przysłonięta przepływającymi ciemnymi chmurami, a pozostały błysk oka nadaje znacznie bardziej nieprzyjemny, zimny ton spojrzeniu mężczyzny.

Czasem zresztą nie trzeba było wcale długo czekać na zniknięcie tej wesołości. Ot, choćby w tej chwili, gdy potwór mieniący się dowódcą oddziału oznajmił o zarekwirowaniu koni, wzrok Ivo stał się od razu zimny jak poranek w Norsce, a usta mężczyzny wykrzywiły się bardzo nieznacznie. Mało kto zauważył ten grymas, bo bardzo szybko na twarz człowieka wrócił nonszalancki uśmieszek. Jeśli chodzi o kradzież i rozbój w biały dzień, Ivo zdecydowanie wolał być na drugim końcu tego układu. Skoro jednak już doszło do tych godnych pożałowania skandalicznych wydarzeń, w krótkiej chwili pojawienia się grymasu, razem z grymasem w głowie Ivo pojawiło się również pewne postanowienie, którego realizacja została odłożona na później ze względu na okoliczności…

~ A kozę tego biedaka możecie sobie zatrzymać...~- pomyślał - ~I dymać do woli, jeżeli starczy wam na nią męskości, kozojeby...~`

Oczy Ivo nadawały charakteru całej, dość młodej jeszcze i w gruncie rzeczy hardej twarzy, twarzy o śniadym odcieniu skóry. Mężczyzna stał pewnie, na dość szeroko rozstawionych nogach ,z butnie wysoko uniesioną głową. Ten zawadiacki wyraz twarzy, pełny bezczelnej pewności siebie – wrażenie to potęgował jeszcze pojawiający się od czasu do czasu lekki uśmieszek półgębkiem – mógłby należeć swobodnie do jakiegoś dworskiego trefnisia, bywalca wystawnych bali czy wodzącego oczyma po zachwyconej publice barda. Tym bardziej dziwił u kogoś, kto jednak wyraźnie, jak wskazywało wiele znaków, bez wątpienia wyglądał na wojownika.

Po pierwsze, żadna z dworskich gnid nie wystawiających nosa poza fraucymer władcy, któremu liże siedzenie, nie zachowywała by się tak swobodnie w takich okolicznościach. W każdej chwili mogli znaleźć się w samym środku zbrojnego konfliktu, w każdej chwili można było spodziewać się konieczności dobycia broni. Słowem, w każdej chwili można było zginąć. Większość normalnych ludzi okazywała w takich okolicznościach zdenerwowanie czy też chociaż niepokój. Ivo nie zdradzał żadnych oznak zdenerwowania, przeciwnie – był niezwykle rozluźniony i swobodny, a wręcz sprawiał wrażenie znudzonego. Mogło to oznaczać różne rzeczy. Może to , że mężczyzna był z niebezpieczeństwem za pan brat, śmiało patrząc w oczy śmierci. A może, że był po prostu głupi i nie zdawał sobie sprawy z zagrożeń, jakie niebawem na nich czekały.

Wreszcie,istniała jeszcze inna ewentualność: człowiek ten mógł być po prostu szalony.

Po drugie, w przeciwieństwie do co najmniej połowy zgromadzonych na placu ochotników, Ivo miał postawę wojownika. Nie chodziło nawet o masę czy imponujący wzrost – mężczyzna nie wyróżniał się specjalnie ani jednym ani drugim. Jednak wyraźnie ciało tego człowieka było w dobrej kondycji, wyprostowana i prężna sylwetka zdradzała mocną budowę klatki piersiowej, karku i szerokich ramion, a na nie osłoniętych miejscach znać było wyraźną, rzeźbioną muskulaturę. Wrażenie to potwierdziło się tylko, gdy ochotnicy ruszyli w kierunku karczmy: dla postronnego obserwatora Ivo poruszał się pewnie, zdecydowanie i energicznie, jakby z przesadną dbałością o utrzymywanie balansu ciała.

Po trzecie wreszcie, za tym, że na placu stał przynajmniej jeden prawdziwy wojownik, przemawiał strój i ekwipunek Ivo. Korpus mężczyzny okrywało odzienie, na które narzucono dopasowaną koszulkę kolczą o drobnych, połyskujących oczkach. Napierśnika oraz ochraniających ramiona płatów zbroi nie powstydziłby się niejeden szlachcic, choć pancerz nosił ślady dość intensywnego użytkowania. Zza szerokiego pasa posiadającego żelazną klamrę z wizerunkiem niedźwiedzia wystawała zdobiona rękojeść pistola, a zaraz obok przytroczono zakrzywiony lekko sztylet.
Szerokie, szare spodnie były wpuszczone w wysokie pod kolana, ściśnięte wąskimi paskami, skórzane zabłocone buciory. Na prawej łydce, za pomocą rzemieni na stałe przymocowana była usztywniona pochwa, w której spoczywał miecz. Sądząc po długości i kształcie pochwy, broń była krótsza niż większość spotykanych powszechnie mieczy, ale zdecydowanie za długa na nóż czy sztylet, o prostym kształcie klingi. Rękojeść miecza, dość klasyczna, nie zwracała na siebie uwagi, odchylona lekko do swobodnego chwytu na wysokości połowy uda. Dopełnieniem wyposażenia na wojenną wyprawę była charakterystyczna wielka tarcza, o idealnie okrągłym kształcie, przywiązana centralnie na plecach Ivo. Oprócz rzeczy o zdecydowanie wojennym przeznaczeniu, mężczyzna miał przy sobie dość wypchane podróżne worki z siermiężnego, szarego płótna. Jeszcze jeden element ekwipunku nie był bronią, choć przy odrobinie chęci i nim możnaby potraktować wroga – srebrny grawerowany kufel dumnie kołysał się na rzemyku przy skórzanym pasie Ivo.



Gdy zostali na placu sami, rozpoczęto rytuał przedstawiania się. Niektóre mroczne typy podejrzanie milczały wpatrując się w innych, ale Ivo najwyraźniej nie miał zamiaru być jednym z nich, pakując się pomiędzy zgromadzonych i przyjacielsko wieszając się ciężkimi łapami odzianymi w rękawice na znajdujących się akurat najbliżej ramionach.

- Honor to zaiste przebywać w tak zacnym towarzystwie…- zaczął rozświetlając ponury dzień błyskiem zębisk – nie dyshonor nawet i życie w takim postradać. Dla towarzystwa, powiadają, to i sylvańczyk dał się powiesić! Jam jest Ivo, przyjmijcie prawicę moją i wiedzcie, żem rad poznać i za zaszczyt sobie poznanie to poczytuję.-

Zaskoczeni nieprzystającą nieco do wojowniczego wizerunku gładką wymową ludzie ujrzeli dalej, jak z wiszącego na ramionach kompanów roześmianego człowieka Ivo zmienia się w mgnieniu oka w stającego w wystudiowanej pozie, wyprężonego dumnie kawalera – gdy nie wiadomo kiedy stanął przed jedyną kobietą w towarzystwie.

- Godzi się niewiastę tak cudownych przymiotów pierwszą witać… - skłonił się ku niej dworsko i ujął jej dłoń, by zaraz pocałować ją lekko – Przyjmij wyrazy zachwytu nad twą urodą, o Pani. W marzeniach nawet nie mógłbym spodziewać się spotkać w tym mieście kogoś takiego, czy może śnię właśnie teraz, a jeśli tak – oby nie zbudzono mnie wcale...

Cofnęła szybko dłoń, a Ivo już ściskał mocno prawice stojących nieopodal, rozdając szerokie uśmiechy. Gdy przyszła kolej na Nizioła, mężczyzna chwycił go spontanicznie pod pachy i uniósł wysoko nad głowę, aż nogi małego zaczęły majtać rozpaczliwie w powietrzu.

- Tyś dbać będziesz o podniebienia nasze?! – zaśmiał się – Przyjacielu! To najlepsza z nowin, jaką usłyszałem od kiedy postawiłem nogę w tych stronach!

Kiedy Oskar stał już bezpiecznie na klepisku, błyszczący wzrok Ivo przeniósł się na Marco.
- Parę koron do przepicia? – zakrzyknął wesoło i klepnął tileańczyka po plecach – Kiep tylko odmawia, kiedy zacny kompan prosi! Prowadź, cudzoziemcze!

Jak można było domniemywać po pierwszym wrażeniu, w gospodzie Ivo czuł się jak ryba w wodzie. Wszedł śmiało, z mocnym pchnięciem drewnianych drzwi szynku, zaraz za progiem rzuciwszy parę głośnych słów powitania do wszystkich obecnych. Słowa te nie były zrozumiałe dla wszystkich, ale niektórzy z właśnie przybyłych, a większość ze zwykłych bywalców karczmy rozpoznała je jako rodzimy dialekt sylvański. Parę głów, które podniosły się z niechętnym wrogim spojrzeniem zaraz po wejściu nieznajomych, po usłyszeniu swojskiego pozdrowienia przybrało spokojniejszy wyraz mordy odmrukując niewyraźnie w odpowiedzi. Na podłogę runęły z łoskotem toboły podróżne, a zaraz potem ciało mężczyzny zwaliło się zwinnie za jedną z ław. Już za stołem Ivo ochoczo przyłączył się do biesiady, tym chętniej, że goszczono go dzięki hojności jednego z kompanów. Na rozpoczęte pospiesznie rubaszne zaloty jednego ze świeżo zaciągniętych rekrutów względem oddziałowej piękności zdawał się nie zwracać uwagi. W pierwszej części wieczoru Ivo nie mówił zbyt wiele, pałaszując z apetytem odrywane od pieczystego wielkie parujące kęsy prosto z ostrza noża, za to często wybuchał śmiechem i uderzał z rozmachem kielichem o kielichy skwapliwie dołączając do kolejnych toastów.

Gdy zabawa weszła już w tę fazę, w której biesiadnicy przestają zwracać na siebie uwagę, Ivo odsunął się nieco do tyłu oparłwszy się wygodnie o dębowe pnie tworzące ścianę gospody. Wypity alkohol przyjemnie grzał od środka pełny od mięsiwa brzuch, a umysł zanurzył się w przyjemny szmer paplających pijanych głosów, ulubioną symfonię stukających kufli , śmiechu rozwiązłych niewiast, nawoływań karczmarza. Mężczyzna pogrążył się w zadumie, jakby przy okazji rejestrując tylko wzrokiem to co działo się tuż obok.

Wschód zmienił się, od ostatniego czasu gdy Ivo witał w tych stronach, i to bardzo. Ulicami miasta, niegdyś miasta, o którym stirlandczycy śnili koszmary i którym straszyli dzieci, teraz przechadzali się okuci w stal imperialni gwardziści. Patrzył z obrzydzeniem spode łba, jak człowiek mówiący z wyraźnym sylvańskim akcentem podgrzewa pogrzebaczem piwo – a więc stirlandzkie, imperialne zwyczaje wdzierają się nawet i tutaj, zmieniają powoli sylvańskich ziomków w poddanych cesarskich…Kiedy minęły te czasy, gdy przed książętami sylvańskimi drżały całe miasta stirlandzkich rubieży i ich perfumowani władcy? Ale Ivo wiedział jacy ludzie mieszkają na tych ziemiach, wiedział, bo sam był jednym z nich.

Sylvania…

Nie dawała się ujarzmić do końca…Była jak tlący się w przygaszonym ognisku węgiel, tylko kwestią czasu było, kiedy pożar obejmie wszystko dookoła biorąc w swoje posiadanie ciała przerażonych najeźdźców. Bo ci bali się…Przy świetle dnia mówili głośno i stukali obutymi stopami o miejski bruk, prężyli się, prezentując lśniące halabardy. Ale nocami…Nocami, gdy z mroku popatrywały na nich kształty gargulców z fasad miejskich kamienic, gdy w obozowiskach za miastem wiał wicher na sylvańskich otwartych przestrzeniach – wtedy na ich czołach pojawiał się pot, a do ich serc podpełzał powolutku strach ukazując prorocze wizje. Wizje, w których prawdziwi władcy Sylvanii wracali upomnieć się o swoje dziedzictwo…

Ivo poruszył się, wzdrygnął nagle, jakby ocknął się z krótkiej drzemki. Karczemny gwar stał się znowu wyraźny, jakby ktoś nagle stłukł tłumiącą odgłosy rzeczywistego świata szybę. Oczy mężczyzny były szkliste i zimne jak stal, gdy sięgnął po swoją torbę podróżną, gotując się niespiesznie do wyjścia.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 23-10-2009 o 20:51.
arm1tage jest offline