Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2009, 14:13   #9
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze




To tylko cienie
.
Cienie we mgle.


Idą przez wioskę.

Mijają ruiny, które kiedyś tętniły życiem czują słaby ślad radości i marzeń ich mieszkańców, ich codziennego trudu i znoju.
Teraz patrzą na nich tylko ciemne jamy okiennic, straszą zapadłe grzywy strzech.
Buty oblepia im błoto i zgniła trawa, lepi się do nich mokra pleśń. Przenika ich wstrętem, chcą stąd jak najszybciej odejść, z tego miejsca gdzie czują jeszcze duchy mieszkańców.
Depczą przegniłe koryta, stągwie, połamane ogrodzenia.
Co stało się z tymi, którzy tu mieszkali ? Czy zginęli w bitwie, lub rzezi, czy może uciekli i zmarli z głodu i zimna ?
Ale wiedza, po prostu wiedzą, że żaden z wieśniaków nie opuścił żywy tej wioski widma. Że ich jestestwo błąka się wśród tych kamieni.

Wokół las, ciemny, nieprzenikniony. Czują jego moc drzemiącą wśród prastarych pni i konarów. Lekceważy ich bo czymże są dla niego ? Błyskiem cienia, mgnieniem chwili niewartym uwagi.
Lecz jest tam coś jeszcze, co drzemało przez stulecia, a teraz uwięzione pod korzeniami wyrywa się, walczy, chce wydostać.

Że patrzy na nich.

Dobiega go szept Akwicjusza
- Panie, ktoś nas śledzi...
Czuje to samo, lecz kłamie
- Nie bądź głupi, nikogo tu nie ma, spotkalibyśmy go...
Wie jak nie przekonywająco to brzmi.

Wreszcie opuszczają kamienne kurhany i wkraczają w jar.
Oddychają z ulga, choć ten jest równie posępny jak wymarła wioska.

Po ziemi pełzną pajęcze smugi mgły, snują się niczym mokry dywan. Stąpają po nim, lecz on nie rozstępuje się, nie rozwiewa. Wręcz przeciwnie. zaczyna oplatywać iść stopy i wznosić coraz wyżej niczym pnącza obrzydliwej winorośli.
Tylko dziewczyna zdawała się płynąć ponad nimi, niby zwiewna istota nie z tego świata.

Może to prawda - przemknęło Gotfrydowi.

Ich wędrówka stawała się coraz cięższa. Juz nie tylko kostki, lecz i kolana zdawały im się pętać szarobiałe macki. Wytrwale jednak brnęli za Altari, lecz wysiłek był coraz większy.
Zaczynali ciężko dyszeć, a ich czoła pokrywał zimny pot.

Wkrótce otoczyła ich całkowicie biała ciemność. Byla jak trujący tuman, zamiast powietrza wtłaczając im w gardła wstrętna lepkość. Nie mogli krzyczeć, nie mogli powiedzieć słowa, jedynie rzężenie wydobywało się z zatkanych gardeł.
Nie wiedzieli gdzie są, tracili orientację, w końcu stanęli, a ich ciała ogarnęło potworne, nieludzkie wręcz zmęczenie. Byli słabi jak dzieci, drżeli na całym ciele, w końcu padli na kolana.
Wtedy opar zaczął wirować, szybciej i coraz szybciej...





Szeroko rozwartymi oczami wpatrywali się w migające wokół nich potworne twarze z ustami rozwartymi do krzyku, szponiaste, dłonie, pyski pełne wyszczerzonych kłów.
Baronet posłyszał za sobą szloch Akwicjusza. Mógł go teraz zobaczyć. Jego wilczy brat skrył twarz w dłoniach i skulony płakał jak dziecko.
Dlatego tylko on zobaczył posępne twarze, które zbliżyły się do niego. W głowie zaczął dudnić mu niski, grobowy głos, do którego dołączyły inne.

- Badz przeklęty... przeklęty... ty i ONA... przeklęci... przeklęci - i cichy szept - wrócisz... powrócisz tu...

Nagle szczupła dłoń rozerwała zasłonę przeklętej mgły i ujrzeli dziewczynę. Lekko skinęła dłonią i opary zaczęły się rozwiewać.
Klęczeli wypluwając z siebie strzępki szarobiałej waty, piersi ich unosiły się ciężkimi oddechami, w końcu jednak potrafi wstać i słaniając się, chwiejnie ruszyli dalej.
Gotfryd chciał o coś spytać, lecz Altari tylko położyła palec na ustach.

Las zbliżał się i choć i tu snuły się pasma znienawidzonej już przez nich mgły, a las napawał grozą to jednak poczuli się bezpieczniej. Wspięli się na łagodny stok wylotu jaru, ślizgając się raz po raz na mokrej trawie.

- Chyba najgorsze mamy za sobą ? - Gotfryd rzucił to ni pytanie ni stwierdzenie.
Patrzy na dziewczynę, ta jednak potrząsa tylko głową, kruczoczarne włosy rozsypują się na twarzy, ramionach, skrywa ciemnym welonem migdałowego kształtu oczy.





Rusza w las.

Iz nów otacza ich mgła, lecz teraz majaczą wśród niej pnie drzew, wielkich, starych i posępnych. Słysza trzaski pękających ze starości pni, trzeszczenie ocierających się o siebie konarów, posępny szum liści.

I obecność kogoś jeszcze.
Ciemne, utkane ciemności postaci otaczają ich na małej polance. Czarne płaszcze z kapturami skrywają ich sylwetki, panuje złowróżbne milczenie.
W ich ruchach, milczącej pewności że im nie umkną jest coś nieludzkiego.
jeden...drugi... sześciu....





- Witaj... Laureen. A może ... Altari ? - głos przywódcy jest niski jakby dobywał się ze studni lub... pnia drzewa.
Cisza jak zapada zda się wręcz przygniata. Gotfryd ze świstem wciąga powietrze, kładzie dłoń na rękojeści miecza, czuje jak za jego plecami Akwicjusz czyni to samo. Ale wiedzą, że muszą czekać na to co uczyni dziewczyna.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 22-10-2009 o 14:24.
Arango jest offline