Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2009, 12:54   #118
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Sabine Schwartzwissen - Tura 10 - 7:45 - 12:30

Dziwaczne sny, w których przewijały się wielkie kły, tańczące drzewa, latające białe plamy i pływające koty zostały przerwane głośnym dźwiękiem budzika. Nie do końca obudzona dziewczyna otworzyła oczy i zauważyła coś, jakby cień postaci siedzący na łóżku. Kiedy tylko poruszyła się i trochę przytomniej spojrzała na to zjawisko - delikatna mgiełka rozmyła się w powietrzu jak ostatni objaw marzeń sennych.

- Mmmow? - jakby zaspane i ewidentnie buntujące się przeciwko wstawaniu o takiej porze dobiegło z pościeli i tylko czarny ogonek na chwilę zafalował, aby przykryć nos Puni.

Sabine nie była wyspana, chociaż nie była również zmęczona. Wyjrzała przez okno, przez chwilę podziwiając słoneczne refleksy na starych kamienicach; oraz starą kwiaciarkę, która już zdążyła rozłożyć swój przenośny stragan z kwiatami.



Szybka poranna toaleta, szybkie śniadanie. Wszystko trochę za szybkie... Było zaledwie dwadzieścia po ósmej, kiedy gotowa czekała w przedpokoju. Z telefonem w jednej ręce, i z pudełkiem z kartką w drugiej... Nie tak wielkim jak to w które zapakowała kartkę madame Izabell, ale... Znalazła jakieś, chyba po komplecie do manicure i postanowiła je wykorzystać... Nerwowe spoglądanie na zegar niestety wcale nie powodowało, aby sekundy mijały szybciej... W końcu nie wytrzymała i wyszła przed kamienicę... Na dworze było chłodno, ale to uczucie nie wywarło na Sabine większego wrażenia... W końcu Gerhard przyjechał i dziewczyna wsiadła do samochodu. Jak zwykle - lekko nadopiekuńczy - Gerhard musiał powiedzieć swoje o czekaniu przed domem; zbyt lekkim stroju i w ogóle...

Po kilku minutach jazdy samochód zatrzymał się przed nowoczesnym budynkiem.



- Poczekam w samochodzie - powiedział kiedy Sabine w zasadzie już zatrzaskiwała drzwi. "TatterStrasse 13" - przeczytała jeszcze nazwę ulicy i numer zanim wbiegła do budynku. W przestronnym hallu nagle całe napięcie i swoiste podniecenie ją opuściło. Poczuła się dziwnie zagubiona i z pewnym ociąganiem podeszła do kontuaru, za którym siedział strażnik, który zauważył ją gdy tylko weszła.

- Przepraszam, ja... - zaczęła Sabine niepewnie
- Tak?
- Moje nazwisko Schwartzwissen. Sabine Schwartzwissen. Jestem umówiona -
mundurowy spojrzał na jakąś listę.
- Tak, rzeczywiście - podniósł słuchawkę telefonu i wybrał numer - Zawiadomię kogoś, że pani już jest. Proszę... - gdzieś za dziewczyną odezwała się winda i strażnik odłożył słuchawkę:

- Właśnie do Ciebie dzwonię Ibrahim... Panna Schwartzwissen.
- Bardzo mi miło -
młody mężczyzna o nieueropejskich rysach twarzy przedostał się przez bramkę i wyciągnął rękę: - Ibrahim ibm abdank Izzat.


- Zapraszam. - otworzył przed dziewczyną bramkę i puścił ją przodem. Już w windzie zapytał:
- Lubisz koty? - widząc jej zdziwiony wzrok dodał szybko - Takie zadrapania jakie masz na rękach powstają podczas zabawy z kotem... Przeważnie...
- Mhm... -
odparła Sabine i wyszli na korytarz.

Sabine poczuła tą aurę momentalnie. Silną, stabilną aurę duszy, której nie dane było odejść... Spojrzała w tym kierunku zaintrygowana; spojrzenia jej i młodego chłopaka na moment się spotkały... Wyglądał dziwnie, ubrany na czarno, w długim czarnym płaszczu, i elementami czarnego makijażu na twarzy...

W ułamku sekundy aura zgasła, a może tylko była złudzeniem, może jest jednak zbyt zmęczona... Chłopak wszedł w najbliższe drzwi jakby chciał po prostu usunąć się z korytarza...

- Czy coś się stało? - pytanie wyrwało Sabine z zadumy
- Nie... nic. - odparła i podążyła za Ibrahimem. Po kilkunastu krokach doszli do drzwi opisanych "LAB 7". Mężczyzna pchnął drzwi i panna Schwartzwissen weszła do pomieszczenia.
- Mamy problem - ktoś w pomieszczeniu zaczął mówić gdy tylko drzwi się otworzyły - nóż jest dokładnie taki sam, jak znaleziony pop... - starszy mężczyzna oderwał się od mikroskopu - O! Przepraszam. Byłem przekonany, że... No, nieistotne. Jakby mnie ktoś szukał to jestem na śniadaniu...
- Co jest do pooglądania? - zapytał towarzysz Sabine zakładając jednorazowe rękawiczki, gdy kiedy zostali już sami - A... Kawa, czy herbaty, są w tamtej szafce - wskazał ręką za szklaną taflę dzielącą pokój na dwie części - jeżeli masz ochotę to się poczęstuj.

Dziewczyna podała pudełko i mężczyzna zajął się pracą. Ostrożnie wyjął pocztówkę z pudełka, przyjrzał się jej kilkakrotnie w różnych kolorach światła, w niektórych zrobił kilka zdjęć. Potem metodycznie zaczął wycierać kartkę pałeczkami podobnymi do tych kosmetycznych. Sabine nie chciała jakoś natarczywie się przyglądać, aby nie wyglądało na to, że popędza, ale jednocześnie nie miała nic innego do roboty. Rozejrzała się po laboratorium. Pomieszczenie składało się z dwu części. Przy wejściu umieszczono stół, kilka szaf i kącik wypoczynkowy z wygodną kanapą i fotelami. Od drugiej części pomieszczenia oddzielała je szklana ściana ze szklanymi drzwiami. Tam stoły tworzyły literę T, a pod ścianami porozstawiana była masa sprzętu laboratoryjnego, komputerów... Na ścianach wisiały duże ciekłokrystaliczne wyświetlacze... Wcześniej Sabine widziała takie laboratoria tylko na filmach i tam zawsze to trwało jakoś krócej, a praca szła szybciej... Obchodząc pomieszczenie zauważyła na monitorze komputera, przy którym pracował starszy mężczyzna zdjęcie dziwnego noża. Kilka punktów było zaznaczonych na czerwono, a podpis pod zdjęciem głosił: "Zgodność 97,85%". Chwilę później ekran zgasł wyświetlając kolorowe linie wygaszacza ekranowego. Izzat cały czas pracował nucąc pod nosem słowa piosenki, którą akuratnie nadawało radio... Nie mając nic do roboty Sabine w końcu otwarła szafkę z herbatami i wybrała jedną z bardzo bogatego zbioru kilkunastu torebeczek...

W końcu mężczyzna znalazł się w tej samej części co Sabine i zalewając kawę powiedział:
- Jak tylko Profesor Spektrometr zakończy zabawę to będę Ci mógł coś powiedzieć... Ciekawa ta kartka. - coś w części laboratoryjnej zapiszczało i mężczyzna uśmiechnął się: - Profesor Spektrometr domaga się atencji...

- To od początku. Nie wiem nic o sprawie z której pochodzi ta kartka, więc powiem Ci co wiem. Wiele rzeczy jest dla mnie niejasne, ale może w korelacji z innymi dowodami... - Mężczyzna upił łyk kawy i wycelował pilota w jeden z ekranów. Pojawiło się coś przypominającego mapy google - Bremen to dziesięciotysięczne miasteczko w Norwegii na północ od Bodo i na zachód Sorfold. Rybacki port morski, dość znane uzdrowisko i jeden z większych w Norwegii psychiatryków. Posiada lotnisko towarowe, w okolicach prowadzone są badania oceanograficzne i botaniczne w związku z odkryciem praktycznie zamkniętego ekosystemu. Podpis na pocztówce głosi: "widok na port w Bremen, Norwegia", co zgadza ze stemplem pocztowym... Teraz dalej. Adres i napis "HILFE" zostały napisane tym samym długopisem, ale w odstępie 4-7 dni. Tusz z długopisu wskazuje na "Parkera" z wyższej półki, ale ciężko określić jaki to dokładnie typ... W każdym razie tusz schnie bardzo długo, nawet do 45 dni. Ktoś napisał adres na kartce, a dopiero kilka dni później nagryzmolił resztę i wysłał... Przez te kilka dni kartka leżała na wolnym, wilgotnym powietrzu o dużej zawartości jodu. Papier po prostu trochę napęczniał i zaabsorbował jod z otoczenia. To by potwierdzało, że kartkę nadano faktycznie z północnej Norwegii, gdzie ostatni tydzień był bardzo mglisty. Profesor Spektrometr twierdzi jednak, że w kartce nie ma żadnych zanieczyszczeń, więc raczej nie leżała na balkonie w centrum miasta, tylko poza nim... Może jakaś podmiejska willa? Kartka szła zwykła pocztą, więc badanie odcisków palców mija się z celem, ale poszukałem śladów DNA i tu niespodzianka. Dwadzieścia osiem łańcuchów, z czego 27 należy do ludzi, a jeden do niego - ekran rozjarzył się zdjęciem - Canis lupus occidentalis, po ludzku - wilk mackenzie zwany również wilkiem kanadyjskim. Wilk ten występuje w kanadzie i na Alasce, więc jego występowanie gdziekolwiek w Eurazji jest co najmniej zagadkowe. Dalej - te wgłębienia wydały mi się zbyt symetryczne, więc starałem się je do czegoś dopasować... Pasują zęby - dużego psa lub... wilka. Gdyby była szczęka do pomiaru można by powiedzieć, czy to te zęby czy nie te, ale tak... Stawiam na wilka - DNA może pochodzić ze śliny, którą pozostawił niosąc kartkę.
Reasumując: Kilka dni temu ktoś pisze adres i nalepia znaczek przygotowując kartkę do wysłania. Pozostawia ją na dworze na co najmniej dwa dni. Potem ktoś bazgrze napis "POMOCY" i tego samego dnia wilk, który nie ma prawa występować w obszarze Bremen, zanosi i wrzuca kartkę do skrzynki. Poczta robi swoje i kartka przychodzi do Essen po trzech, czterech dniach. Czasy samej podróży kartki zgadzają się ze stanem utwardzenia tuszu. Wiem, brzmi jak niezły film sensacyjny, ale takie są fakty... Jeżeli miałby to być głupi dowcip, to ktoś włożył w niego wiele pracy, na mój nos - zbyt wiele... Przygotowanie kartki chociażby: pozostawienie jej na dworze, wysmarowanie śliną wilka, odciśnięcie zębów... Mam nadzieję, że pomogłem. Tu masz kartkę i pełny raport -
zdjął z drukarki plik kartek, parafował każdą i podpisał na końcu.

- Czy mogę ci w czymś jeszcze pomóc?
 
Aschaar jest offline