Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2009, 20:34   #9
K.D.
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Nadszedł koniec pożegnań i złamanych serc. Grupa wyruszająca do drugiego z miast pokonała fioletową barierę. Nastąpił oślepiający błysk światła, oraz mnoga ilość innych efektów powiązanych z tym typem transportu, jednak spora część wędrowców była już do nich przyzwyczajona. Te zdawały się niewiele bardziej stresujące czy niezwykłe niż codzienna podróż metrem. Metropolis całkowicie różniło się od pozostawionego w tyle siedliska korupcji i zepsucia. Budynki były nowoczesne, być może nawet odrobinę futurystyczne. Na tle nocnego, gwieździstego nieba zdawały się lśnić złotą aurą co w połączeniu z mnogą ilością świateł i reflektorów tworzyło niezapomniany klimat. Osoby które przybyły z kolczastym jegomościem znajdowały się obecnie na dachu jednego z wieżowców, posiadając doskonały widok na tętniące nocnym życiem ulice.

- Mamy jeszcze kilka minut zanim pojawi się Lobo. Przygotujcie się.

Pinhead rzekł bez jakiejkolwiek emocji, łącząc ręce za plecami.
Marie rozejrzała się po okolicy. Nic nadzwyczajnego- miejsce jak każde inne. Ale prawdę mówiąc, również i miejsce piekło. Suszyło ją niemiłosiernie a w zasięgu wzroku ani jednego monopolowego. Może by tak oświecić Pinheada, że jednak niedobór alkoholu źle na nią wpływa? To chyba ostatni moment.... Chyba padnie. Sake... Wódki... Wina... Czegokolwiek!
- Hej, Pinny... Chcesz, abym walczyła z jakimś typkiem, prawda? To jest jedna rzecz, o której powinieneś wiedzieć.- zaczęła w miarę spokojnie, licząc na to, że zwróci to jakoś uwagę Pana Szpilkogłowego. Kolczasty najwyraźniej nie był jednak w nastroju na słuchanie o uzależnieniu i nałogach. O czym świadczył wykonany przezeń gest uciszenia.
Michael tymczasem chłonął widok nocnego miasta. Czuł się tutaj znacznie pewniej - to całe Metropolis znacznie bardziej przypominało Nowy Jork niż mroczne, przesadnie pesymistyczne i brudne Gotham, upstrzone gargulcami i zastraszającymi, mrocznymi masywami współcześnie gotyckich budowli. Nawet taksówki był podobne.
Młodzieniec przeniósł wzrok na niebotyczny budynek Daily Planet, który wyrastał ponad inne. Skąd wiedział, że to ten? Otóż ciężko przegapić wielką złotą kulę z obracającym się napisem, jednoznacznie wskazującym że to właśnie w bezpośredniej bliskości tego miejsca pojawi się ten cały Lobo. Van Patrick czuł powoli wypełniającą jego żyły adrenalinę, jak przed każdą walką. Wziął płytki oddech i spowolnił bicie serca, tak, jak uczono go na treningach w bazie Hammond. Wpadnięcie w walkę 'na gorącą głowę' w znakomitej większości przypadków kończyło się owej kończyny straceniem. Nagle chłopak jęknął, jakby nagle przyszła mu do głowy jakaś straszna myśl. Zamiótł wzrokiem dookoła, ogarniając bezmiar świateł miasta odpychający lepki mrok nocy.
- Na Boga - westchnął - Tu muszą żyć miliony ludzi! Powiedziałeś, że jest wystarczająco potężny, by zrównać całe miasto z ziemią - chłopak mówił szybko i dramatycznie - Nawet jeśli go powstrzymamy, podczas walki mogą zginąć setki, tysiące! - już niemal krzyczał - Nie mogę na to pozwolić. Ile mamy czasu? - spytał Pinhead'a.

- Według moich informacji… około pięciu minut. Ofiar zapewne i tak będzie sporo, niezależnie od waszych… naszych starań.

Pinezkogłowy pragmatyk, nie ma co.
-Wiedziałem, że u kogo jak u kogo, ale Pan Moralność się odezwie. Troskę o ludzi masz tak bardzo wypisaną na twarzy, że robi mi się niedobrze na Twój widok. Możesz sobie spokojnie wmówić, że to “mniejsze zło” rozumiesz? Niech zginą setki by żyć mogły biliony innych. To dobra wymiana nie sądzisz? - nastolatek wyraził swoją opinię na temat zachowania MVP, ale po chwili dodał bardziej już poważnym tonem:
- Dla mnie lepiej by Ci ludzie tutaj byli. Jeśli coś się stanie użyję ich by odnowić swoje siły. Lepszy los baterii niż bezmyślna śmierć. Przynajmniej pomogą w ten sposób ocalić swój świat, nieprawdaż? Według mnie to bardzo… patriotyczne. - dla Legionu lepiej było by nikt nie ostrzegał tych ludzi, ale MVP pewnie i tak to zrobi… ciekawe jednak kto go posłucha? Poza tym komentarzem, Legion niezbyt się przejął resztą. Stał ze spuszczoną głową przez chwilę i tak jakby… węszył? Nagle szybko odwrócił się w jednym kierunku - w stronę jakiejś wąskiej ulicy. Zeskoczył z dachu i jakby nigdy nic wylądował zgrabnie na zimie. Zaczął iść powolnym krokiem we wcześniej upatrzoną stronę. Mimo, że szedł zdawałoby się wolnym tempem już na goły rzut oka było widać, że tak nie porusza się człowiek. Na ulicy było sporo ludzi a on ich mijał w taki sposób, że mimo wszystko przysiąc by można, że idzie cały czas prosto. Cały spacer zajął dosłownie chwilę dla przeciętnej ludzkiej percepcji, mimo że odległość była dość spora na pierwszy rzut oka. Niemniej zanim Legion doszedł końca swej wędrówki zaczął… rozpływać się w powietrzu aż w końcu znikł z pola widzenia. Co się z nim stało? To chyba tylko on… i może Pan Szpilka wiedzieli.
-Legion...- głos Michaela nie był spokojny. Drżał z gniewu. -...wypierdalaj!- ryknął na całe gardło i niemal rzucił się na nastolatka.

-Słyszysz się w ogóle? Jak możesz uważać czekanie aż na tych ludzi spadnie nieszczęście 'mniejszym złem'! To większe zło, ty pizdoskrzepie!- Łagodny dotąd młodzieniec zmienił się nie do poznania. -Użyć ich by odnowić własne siły?... Ty nędzny, chory dzieciaku... Po moim trupie- warknął z determinacją, po czym wziął głęboki oddech. -Zobaczymy się za 5!- Krzyknął do Pinheada, po czym wziął krótki rozbieg, wypuścił powietrze przez nos i dał susa z dachu wieżowca.
Jego sylwetka drobniała w oczach, stając się w końcu tylko ciemną plamką na tle jasnych dachów samochodów. Lecz zamiast rozplaskacić się na nich jak Pan Bóg przykazał, plamka odbiła gdzieś w bok.
Michael wylądował gwałtownie w bocznej alejce, krusząc tenisówkami beton. Miał nadzieję, że nikt go nie zauważył - zazwyczaj moment w którymś ktoś spada jest rejestrowany dopiero wtedy gdy uderza o ziemię.

Nie tracąc czasu, Van Patrick puścił się szaleńczym biegiem wzdłuż głównej ulicy. Nie starał się już nawet korzystać z ludzkiej szybkości - pędził chodnikiem dobre sto piećdziesiąt na godzinę i tylko nadludzkiemu refleksowi zawdzięczał to że nikogo przy tym nie zabił. Nagle rozmyta sylwetka biegnącego chłopaka zastygła gwałtownie, jego niebieskie oczy utkwione w stoisku z gazetami.
Michael podbiegł do niego. Nietrudno było znaleźć egzemplarz Daily Planet - świeże wydanie z dzisiejszego ranka spoczywało niekupione i nie chciane na całej długości jednego z trzymadełek. MVP porwał je stamtąd i zaczął gorączkowo kartkować, niepokojąc sprzedawcę.

-Ej, młody- zagadnął go Murzyn, poprawiając druciane okulary na nosie. -To nie czytelnia, dotknąłeś, kupuje...-
Nie dokończył. Van Patrick najwyraźniej znalazł to, czego szukał, odrzucając gazetę na miejsce, po czym doskoczył do sprzedawcy i złapał go za klapy kurtki.

-Telefon! Gdzie tu jest telefon?- jęknął mu prosto w twarz. Murzyn przełknął głośno i wskazał przeciwległą stronę ulicy. Zanim zdążył mrugnąć, szalonego dzieciaka już nie było.

Zachary Worthington, edytor Daily Planet, sączył powoli przyjemnie gorącą kawę z dużego papierowego kubka. Była taka, jak lubił - mocna, czarna i gorzka jak gotowana opona, taka jaką piją europejczycy. Miał wrażenie, że żeby skończyć jutrzejszy folder, będzie musiał podpiąć ją sobie do żyły - sterta papieru na biurku przed nim nie napawała optymizmem. Zachary jeknął, zerkając na zdjęcie swojej żony i córeczki stojące na sekretarzu obok, i uśmiechnął się ciepło na myśl o jutrzejszych urodzinach jedynaczki.
Wtedy zadzwonił telefon.

Worthington zaklął szpetnie, odstawił kubek i wygrzebał jęczące urządzenie spod sterty makulatury.

-Daily Planet, mówi Worthington- powiedział, starając się mówić swoim wesołym, energicznym tonem z któego był znany. Odpowiedział mu natomiast zimny, zaciągający z ruska, parchaty charkot.

-W podziemiach waszej gazety umieściliśmy bombę- obwieścił ów mrożący krew w żyłach głos. Worthington mało nie spadł z krzesła. -Wybuch zmieni waszą wieżę w domek z kart. Chcemy stu milinów dolarów dostarczonych dzisiaj do północy pod pomnik Pattona w Central Parku w Nowym Jorku, albo pół dzielnicy pójdzie z dymem- Kliknięcie, głuche tymm, tymm, tymm zakończonej rozmowy. Worthington pobladł, odłożył słuchawkę, spojrzał na zdjęcie swojej rodziny, podniósł ją i wykręcił 911.

MVP odwiesił bladożółtą słuchawkę na widełki i zagryzł dolną wargę. Czuł się podle robiąc to, ale wiedział, że to jedyny sposób by uratować choć część tych ludzi - znająć możliwości nowoczesnych wielkich metropolii, za pięć minut połowa dzielnicy opustoszeje, a Central Park stanie się bogatszy o 100 milionów. Bogu dzięki Inicjatywie - szkoliła swoich ludzi bardzo wszechstronnie... kto by pomyślał, że zajęcia z antyterroryzmu i setki przesłuchanych kaset z nagraniami kiedykolwiek się przydadzą? Michael miał tylko nadzieję, że edytor Worthington nie przejrzy przez jego improwizowaną próbę wyłudzenia okupu i że w tym uniwersum istnieje miasto Nowy Jork...
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 23-10-2009 o 20:51.
K.D. jest offline