Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2009, 22:12   #10
Ayame
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Wszystko potoczyło się jak w jakimś zwariowanym filmie, który nad porządną fabułę stawiał niesamowite efekty specjalne. Trybiki planu wcielonego w życie przez MVP rozpoczęły ruch i następne kilka minut miało ukazać czy cała machina działa jak należy. Nie wiadomo w jaki dokładnie sposób wieść o podziemnej niespodziance dotarła do szarej publiki, jednak wokół zapanowała nieopisana kotłowanina chaosu. Ludzie, nie grzesząc inteligencją, ale zdecydowanie emanując instynktem samozachowawczym, pośpiesznie opuszczali dzielnicę przy użyciu rozmaitych środków. Jedni samochodami, inni na piechotę. Krzyki paniki i dezorganizacji były niezwykle irytującym zjawiskiem. Ulice opustoszały szybko. Walające się na nich produkty spożywcze, rozbite szkło i fragmenty kolorowych pism nadawały całemu rejonowi wygląd jaki posiada sceneria filmu postapokaliptycznego. Absolutną ciszę zakłócały jedynie dwie rzeczy. Odgłosy zbliżających się syren policji i… narastający dźwięk jednej z najsławniejszych piosenek grupy Judas Priest?!

- Hm. Oto i jest zabójca cywilizacji…

Podsumował Pinhead obserwując silnik jakiejś nietypowej, futurystycznej maszyny która schodziła poniżej poziomu chmur. Ku zdziwieniu (niemal) wszystkich, motor gwałtownie odbił i zaczął się oddalać… zrzuciwszy wcześniej sporych rozmiarów upominek. Wędrowcy mieli poważne trudności z dostrzeżeniem obiektu, tylko Legion i MVP widzieli go dokładnie. Coś na kształt szarego, mięsnego pocisku artyleryjskiego uderzyło właśnie w jedną z pobocznych kamienic naprzeciw budynku Daily Planet. Erupcja gruzu i cegieł zasłoniła cały widok, jednak pośród ciemności rozbłysła para karmazynowych oczu.

- Harcerzyku, gdzie jesteś!? No dalej, wychodź! Przyjechał wujek Lobo! Ha! Skopię ci dupę stąd, do drugiego końca pieprzonej drogi mlecznej!

Jakby na potwierdzenie tych słów wyskoczył gwałtownie do przodu i złapał jedną z lamp, wyrywając ją z ziemi pojedynczym pociągnięciem. Mięśnie napięły się ponownie i uderzył tymże improwizowanym kijem baseballowym wprost w piłkę którą stanowiło jedno z zaparkowanych aut. Mimo, że broń wykrzywiła się w jego rękach, dostarczona siła była wystarczająca aby cisnąć pojazdem po całej długości ulicy i wywołać kolejną już, pokaźną erupcję metalu i płomieni.

- HEJ! PINHEAD! Jeżeli chcesz abym walczyła jak najbardziej efektywnie to skołuj mi jakiś alkohol...- sfrustrowana blondyna miała dość czekania. Złapała Szpilogłowego za ramię i wpatrywała się w niego świdrującym ( na tyle na ile jej trzeźwość pozwalała) wzrokiem. Super- ten cały Lobo zjawił się no i zapewne czeka ich męcząca walka. Podejrzewała, że jego moc można by ocenić na podobny poziom do tych należących do demonów poziomu drugiego albo nawet do dziedziców rodu Noah. A na trzeźwo bić się nie chce. Tym bardziej, że przyglądając się walce na słowa dwóch "mężczyzn" zwątpiła czy można nazwać ich "zgraną drużyną". I, co najgorsze, to od tego prawdopodobnie będzie zależało powodzenie misji. Heh... Nie mogli wybrać sobie gorzej czasu na kłótnię... I po co to komu?
Tymczasem MVP był świadkiem zrzucenia wielkiego, włochatego szaraka z wysokości ulicy. Zacisnął pięści i warknął gardłowo widząc jak ciśnięty przez potwora samochód pięknym... heh... lobem pokonuje całą długość ulicy i masakruje jedną z kamienic. Michael uchylił się przed odłamkami i zaczął biec. Mimo odległości, widział go dokładnie. Czarne włosy, czerwone, otoczone tatuażem oczy... wzrost 229 centymetrów, waga 288 kilogramów, usposobienie zawodowego matkojebcy... Van Patrick wzbił się w powietrze, pokonując w ułamku sekundy odległość dzielącą go od dachu wieżowca na którym pozostawił drużynę.
-Pinhead! On już tu jest! Co robimy?
Spytał, nie odrywając wzroku od szalejącej poniżej istoty.

Zanim jednak mężczyzna w stroju BDSM zdołał udzielić należytej odpowiedzi na pytanie, z parkietu placu boju wydobył się odgłos tąpnięcia. Było to spowodowane faktem, że Lobo właśnie odbił się od ziemi i poszybował w stronę zaaferowanego MVP. Może i motocyklista nie umiał latać, ale mobilnością przewyższał popromienną sałatę z uniwersum Michaela. Na całe szczęście młodzian wykonał pośpieszny unik i góra owłosionego mięcha minęła się ze swoim celem o dobre kilkanaście centymetrów, ryjąc okutymi buciorami o strukturę dachu.

Karmazynowe oczy zmrużyły się w wysiłku mentalnym.

- Huh? Ty nie jesteś frajerem z ‘S’ na klacie!

Minęło kilka sekund absolutnej ciszy. Idealnym ich dopełnieniem byłoby cykanie owadów.

- Bah. Wszystko jedno! Czas na dobrą, staromodną rozpierduchę!

Zza pazuchy Czarnianina wyłonił się zautomatyzowany pistolet, który oddał salwę pięciu strzałów w stronę młodego przedstawiciela inicjatywy. Ku zaskoczeniu Michaela, broń była (mocno) niestandardowa. Te, odlane z nieznanego stopu kule, autentycznie bolały. Siła odrzutu była wystarczająca by targnąć nim do tyłu na dobre półtora metra. Wtedy jednak… z nikąd wydobył się szelest łańcuchów. Broń upadła na podłogę. Van Patrick odkrył, że Lobo jest trzymany przez absurdalną liczbę ogniw zakończonych hakami, które wychodzą z nikąd i najwyraźniej kontrolowane są mentalnie przez kolcogłowego. Pinhead syknął.

- Jego wola… jest niezwykle silna. Nie utrzymam go długo.

- Ty! Ty pieprzony zboku, zaraz sam skończysz z hakiem w dupie!


Mężczyzna o czerwonych oczach napiął mięśnie. Łączenia zaczęły zgrzytać i pękać jedno po drugim. Kiedy Lobo przybył ptaki siedzące na dachach budynku wzbiły się powietrze by instynktownie spieprzyć od zagrożenia wyczuwalnego z odległości kilometra. Gdy Rockman wylądował na dachu te szybowały już daleko… poza krukiem, który widocznie miał w głębokim poważaniu wrodzony system samozachowawczy. Ptak zapikował w kierunku wielkoluda… zmieniając w trakcie lotu kształty. Na początku coś na wzór metalicznej mazi pokryło stworzenie. Dziwna masa zaczęła się powiększać z zastraszającą szybkością formując się w kształt humanoidalny. Kiedy sylwetka była ukształtowana dziwna maź zaczęła wsiąkać w ciało odsłaniając… Legion! Bez wątpienia to był on, ale zaraz jakby nie on - słabe ramiona zostały zastąpione przez ich bardziej muskularny odpowiednik. Nie wyglądało to na nic ludzkiego gdyż ów metaliczna substancja zdawała się przekształcać w ciało stałe i przeplatać z mięśniami - był to widok co najmniej mogący przyprawić o zwrócenie obiadu przez słabsze psychicznie osoby. Do tego dłonie… były ogromne - mogłyby bez problemu objąć większą ludzką głowę. Były zakończone szponami… nie… palce bardziej przypominały półmetrowe ostrza zagięte do wewnętrznej strony dłoni. W momencie kiedy wylądował obok czerwonookiego od razu wymierzył jedno pchnięcie w miejsce gdzie - teoretycznie - powinno być serce a drugą łapą targnął się na głowę - a konkretnie oczy.

Trzask, prask. Dywersja autorstwa Pinhead’a w istocie nie posiadała długiej żywotności a zagubiony w amoku motocyklista najpewniej rzuciłby się w jego stronę gdyby na drodze nie pojawił się inny cel. Legion wyrósł jak z podziemi, zadając natychmiast dwa ciosy które… nie odniosły tak druzgocących skutków jak się spodziewał? Pazury faktycznie trafiły w miejsce gdzie powinno znajdować się serce, ale nie zdołały nawet całkowicie spenetrować skóry behemota, tworząc jedynie dwa krwawiące punkty. Drugi atak był bardziej skuteczny. Czarnianin, mimo, że odchylił swoją łepetynę, dostał jednym z pazurów wprost w lewe oko, wydając z siebie warkot rozjuszenia. Na tym wyczynie sukcesy pana w okularach dobiegły końca.

- Paskudny z ciebie skurwysyn…

Z ust Lobo mówiło to całkiem sporo, jednak nie tak wiele jak, mocarny, frontalny, typowo partyzancki kopniak czaszkowego obuwia. To oddzieliło legionistę od szarego mięśniaka, wysyłając go linią prostą wprost na ceglany komin. Fragmenty budulca znów przecięły powietrze, jeden z nich omal nie trafił w Marie. Niedoszły bojownik leciał jednak dalej. Z trzaskiem pokonał okno, kanapę, telewizor i zatrzymał się dopiero wewnątrz ściany przeciwległej kamienicy. Mimo, że nie było to wystarczające żeby wyłączyć go z gry, percepcja przestrzenna Legiona została mocno zaburzona.

- Jak ci się to podoba, ha?! Ty jebany szambonurku.

MVP z rozczarowaniem odkrył, że uszkodzona przed chwilą patrzałka już kończyła się regenerować.

- Cholera...- jęknął młodzieniec widząc najpierw masakrę dokonaną na osobie jego wątpliwego sprzymierzeńca, a potem niezwykle szybko postępującą regenerację Lobo. Z takimi możliwości należałoby mu przykopyrtnąć raz a dobrze... a nie mieli przy sobie bomby atomowej.

Nie tracąc więcej czasu na rozmyślania, Michael po heroicznemu ocenił swoje szanse, i dochodząc do wniosku że ma przed sobą odpowiednio beznadziejną sytuację, postanowił dać z siebie sto procent.

Skoczył, a siła jego odbicia się naznaczyła żelbetonową płytę siatką pęknięć. W locie wykonał efektywną ewolucję i połączył dłonie w kułak z zamiarem spuszczenia go prosto na łeb Lobo. Cios który powinien posłać kosmitę parę sufitów niżej... a przede wszystkim dać drużynie czas na przegrupowanie się.
 

Ostatnio edytowane przez Ayame : 23-10-2009 o 22:17.
Ayame jest offline