Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2009, 22:55   #37
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Oświadczenie rządowe. Jasne, miały w sobie tyle samo prawdy co te policyjne. Sam praktycznie przygotowywał kilka takich. Ważne były zapewnienia, że będzie lepiej, że przestępca będzie złapany, że zrabowane pieniądze odzyskają, takie tam. Czysta bzdura. Nie wierzył w szczepionkę, chociaż uwierzył w to, że chcą zebrać wszystkich w kotły. I mogą mieć jakiś sposób na przefiltrowanie tych zdrowych, w których żyłach nie krążyła jeszcze ta wysublimowana trucizna, unieszkodliwiająca tylko mózg. Bo przecież nie działo się to od razu, sam widział jak kilku ugryzionych wyrywa się i próbuje uciekać. Szkoda, że nie wiedzieli tak naprawdę nic więcej, a nikt nie próbował powiedzieć im więcej. Motłoch. Panika i tak już wybuchła, ale sposób, w który próbowano nad nią zapanować był co najmniej głupi. Jeden lub kilku zarażonych w takim kotle...

Wtedy też pomyślał o czymś, co zmroziło mu krew w żyłach. Może to o to właśnie chodziło? Ktoś popełnił błąd, a jeśliby ktoś miał się dowiedzieć, to lepiej było pozbyć się wszystkich? Chociaż nie, wątpił, by nawet największy optymista pomyślał o wszystkich. Ale 90%, to już nie taki problem. Ciekawe ile procent ludzi na całym świecie było już zarażonych.

Starał się o tym nie myśleć, ale jego zbroja ze spokoju i opanowania zaczynała opadać im dłużej trwał ten dzień. Im bardziej inni panikowali, tym automatycznie on sam stawał się spokojniejszy. Ale to nie będzie trwało wiecznie, tego był pewien. Zerkał to na jedną, to na drugą twarz, duszkiem wypijając swoją szklankę z whiskey. Dobrze, że chociaż alkohol ta Liberty miała dobry. A potem pojechali szabrować dom martwego staruszka. I to z oficjalnym niemal pozwoleniem jego własnego wnuka. Świat już popierdoliło, co więc będzie za kilka dni? Thomson spodziewał się tylko rzeczy gorszych.

**

Dziwnie się czuł, robiąc coś przeciwnego do tego, co wpajano mu przez większość życia. Za to jak zwykle robił to metodycznie, regał po regale, szafka po szafce. Staruszek był nieźle zaopatrzony - ekwipunek i jedzenie na pewno się przydadzą. Amunicji nie było prawie wcale, trudno. Pakował wszystko do forda, później się będą zastanawiać co wziąć. Znalezienie pieniędzy skwitował wzruszeniem ramion.
-Fart.
Stwierdził na użytek White'a lub siebie samego. Tak na prawdę nie wierzył, by one były jeszcze potrzebne, nie gdy tego co się działo nie dało się powstrzymać. Zarażeni zdominują ziemię, David przez jakiś czas nawet się zastanawiał, czy też będą musieli jeść. Widział w zasadzie jak atakowali ludzi, ale czy ich organizmy potrzebują tyle samo pożywienia co żywy człowiek?
~Kurwa, Thomson. Ale się z ciebie filozof zrobił! ~
Nie było na to czasu. Tylko to zabijało myśli. Powinien tam być, pomagać i nawet zginąć, bo taki był jego zasrany obowiązek. Chociażby dla Ann, której głosu usłyszeć nie zdążył i prawdopodobnie już nigdy nie zdąży. Nie pamiętał jej numeru, by oddzwonić z innego numeru. Za to miał nadzieję, że na jakiejś stacji benzynowej będzie można doładować.

**

Kobiety zdążyły się już prawie spakować, gdy wrócili. Były konkretne, Thomson uważał, że jeśli są siostrami to muszą być podobne, a wydawały się konkretne. I dobrze, bo ten rąbnięty reporter trochę go zaczynał... przerażać? Nie, za mocno. Ale detektyw zaczynał mieć go w dupie, i jak na jego gust to mógł sobie do tego miasta biec. Już pstrykając zdjęcia tam na lotnisku udowodnił, że pod jego kopułą nie wszystko było ok. Zresztą jak i u większości tych dupków z mediów.

David nie wszedł od razu do domu. Najpierw wyjął kilka zabranych z domu dziadka baniaków i gumową rurkę, wkładając ją do baku pickupa. Hummer to było za mało na ich gromadę, gdy będzie potrzeba zawsze mogą jeden samochód zostawić. Zassał powietrze i zaczął spuszczać benzynę do prowizorycznych kanistrów. Dopiero po tym wszedł do domu, znów praktycznie całkiem mokry. Zabrany z domu tamtego sztormiak sprawdzał się nieźle, ale pogoda była całkiem do dupy.
-Nie możemy tu zostać, za blisko miasta. Jeśli nas dorwie wojsko to już się nie wywiniemy i nas wsadzą do jednego z tych kotłów, które robią z grup ludzi. I wtedy na pewno już nikomu nie pomożemy.
Odchrząknął. On nie miał tu bliskiej rodziny, jedynie znajomych i przyjaciół, ale nawet w takiej sytuacji podjęcie takiej decyzji nie przychodziło łatwo.
-Pojedziemy na dwa samochody, mogą się przydać a nam nie utrudnia. Tim, ty ze mną, ok? Jeszcze jedna osoba, reszta w Hummerze. Liberty, dobrze znasz drogę do tego rezerwatu? Indianami raczej władze przejmować się nie będą, możemy tam zostać przez jakiś czas. Po drodze zajedziemy po benzynę i wszystko, co może się nam przydać. Mam pieniądze, ale w takiej sytuacji może nie być sprzedawców. Potrzebujemy latarek, baterii, CB radia. To zabiorę z pickupa, gdy wszystko padnie, to cholerstwo wciąż będzie nadawać. No i będziemy potrzebować więcej amunicji. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam ochoty zdychać w najbliższym czasie.
Nigdy nie nadawał się na przywódcę, mówcę ani charyzmatycznego przewodnika po pierdolonych ścieżkach żywota. Ale jak nie on to kto? A wychodził z założenia, że lepszy jeden dowodzący, niż demokracja. Czasu może potem nie być. Z drugiej strony i tak już całe życie słuchał poleceń. A w każdym razie docierały one do jego uszu.
-Chyba, że macie inne pomysły, nikt też nie musi iść. White, ty też jesteś wolny. Jeśli chcesz wracać do miasta, to nie bronię. Ale stamtąd już może nie być powrotu.
Wzruszył ramionami. On mówiący takie rzeczy! Przecież to jego utrzymywało państwo przez kilkanaście pierdolonych lat! Ładnie się odwdzięczał. Ale szybciej by strzelił w łeb żołnierzowi, niż poszedł do kotła.
 
Widz jest offline