Adrian Skrzyk
Szames pociągając nogami przeszedł do niewielkiej salki zastawionej pokrytymi kurzem stołami. Adrian szedł za nim w milczeniu, czekając na pierwsze słowa - bądź co bądź - gospodarza tego miejsca.
- Niezbyt tu czysto, ale rzadko miewam gości, którym to przeszkadza - mruknął szames przepraszająco. - Posprzątam, jak pan Stiller wróci... Nie podobałoby mu się to zapomnienie... Zawsze mówił nasz rebe Stiller: jasno musi być i świetliście... Co pokrywa się kurzem, to zostaje zapomniane.
-Gdyby pan Stiller miał nie wrócić? - Adrian zamyślił się. - Mimo tego trzeba pamiętać jego i to miejsce.
- Wróci, wróci - duch uśmiechnął się pogodnie. - Wraca co sobota. Jeśli tylko pogodzi się z Bogiem, wszystko będzie jak dawniej.
-Kiedy pokłócił się z Bogiem? - młody hermetyk dalej trzymał światło na kluczu, a Lucjan wpatrywał się w świetlistą kulę. - Sądzę, że mógłbym zanieść tutaj światło, prawdziwe światło. Obym tylko nie skończył jak pierwszy Niosący Światło. .. Rozumiem, że nie znasz genezy tego miejsca - dodał.
- Najpierw był Bóg, i za jego sprawą wszystko się stało i dzieje. A to miejsce istniało od zawsze, od kiedy położono pierwszy kamień pod budowę synagogi. W tym kamieniu byłem ja... albo to, co się mną stało. To miejsce istnieje nadal, choć jego fizyczne odbicie zostało zniszczone. Pokłócił... nie, to złe słowo. On popełnił czyn niegodny i odszedł sam. - Teraz zatruwa go własna gorycz i żal. Jego grzech zniszczył jego córkę i jego - dlatego nie mogę go wpuścić.
- I on niesie tutaj ciemność?
- On? Nie nie nie! - szames zaprzeczył żywo. - Ten, który mieszka w klasztorze! - krzyknął, aż echo odbiło się od ścian, a z głównej sali dobiegło niespokojne szeptanie duchów. - Morderca z Breslau! Ten, który wykrzywia ścieżki i maluje je krwią. Ernst Breslauer. On pozwolił zabić panienkę Terese. Rabin Stiller wysłał ją do klasztoru, żeby szpiegowała mordercę z Breslau. A Breslauer ją zabił i nie dał jej odejść.
Adrian uśmiechnął się niemrawo.
- Czy jest sposób, aby pomóc im i temu miejscu?
Szames zamiędlił szczęką, zafalowała siwa broda.
- Ja... nie wiem. Chciałbym tylko, żeby rabin pogodził się z córką, pogodził się Bogiem. Abym mógł mu otworzyć drzwi synagogi. Żeby ten z klasztoru przestał istnieć.
-Mam jeszcze jedno pytanie - Adrian potrząsnął trzymanym światłem - Czy to miejsce jest związane z nim, ze złem i zapomnieniem? Czy gdybym wywołał po imionach boskie potęgi Materii, jak to Bóg oddzielił Niebo od Oceanu i jakbym Siłami rzekł stanie się Światłość, a aniołowie rzeczywistości przybyliby naprawić mój czyn, to czy by też naprawili to miejsce razem z mym czynem, czy też postąpiłbym źle?
Szames szarpnął brodę, aż w garści został mu wiecheć siwych kłaków.
- Zło nie zaczęło się tutaj. Narodziło się w klasztorze. Wybuchło, kiedy Niemcy zabili chorych, a Breslauer nie pozwolił zmarłym odejść. Tam musiałbyś wołać. A jaka byłaby odpowiedź? I czy ognisty miecz sług pana nie starłby cię w proch razem ze złem tego miejsca? Tego nie wiem.
Adrian przygryzł wargę oczekując odpowiedzi. Milczał nerwowo stukając palcem w klucz. Zadarł głowę do góry.
-Jeśli uważasz to za rozwiązanie, mam prośbę. Mogę ją mieć?
Szames milcząco kiwnął głową.
-Serafinowie mieli trzy pary skrzydeł, tylko jedną do lotu. Jednymi zasłaniali oczy, jednymi stopy. Miałbyś coś dla mnie, Lucjana i najlepiej towarzyszy, których poproszę o pomoc, abyśmy byli bezpieczni? Jeśli nie przed siłami, które możemy rozpętać, to przed tym miejscem. Coś, co pokaże, że jestem swój, wygaszę światło i pod płaszczem czego pójdę jak złodziej. Aby mnie brali za cześć tego miejsca. Abym dotarł do klasztoru.
Brodatą twarz rozjaśnił uśmiech.
- Jest coś takiego, ale muszę tego poszukać. To zajmie chwilę.
Wrócił po kilku minutach. W sękatych dłoniach ściskał laptop. Z boku sprzętu ciągnęła się smuga czekolady i coś, co wyglądało jak skrzepnięta krew. |