Witojcie!
Zacznę, że nie chcę wychodzić na ciskającą się świnię ani przemądrzalca ale pragnę zaznaczyć, że jeżeli zamierzacie na sesjach w języku angielskim korzystać z translatorów to to naprawdę będzie krew i pożoga...Jako student III roku filologii zdążyłem rozwiać wszelkie wątpliwości co do tego, że wcześniej tak naprawdę nie znałem języka mimo, iż byłem w stanie się dogadać z ludźmi zza granicy po angielsku. To czego się tutaj nauczyłem, rzeczy, które zdawały się tak oczywiste a były po prostu błędne, nauczyły mnie tego, że żeby pisać coś (w sensie tworzyć) w obcym języku należy go znać na tyle by móc to robić w pełni swobodnie. Zajęło mi to łącznie osiem lat, z czego trzy najowocniejsze lata na uczelni. Moim skromnym zdaniem (ale tylko moim) translatory to jest żenada, powie Wam to większość nauczycieli (ale takich prawdziwych, rzadko kiedy występujących w gimnazjach lub liceach) języka.
Sesja taka to świetny pomysł, ale na litość boską, bez translatorów. Chcecie pisać w klimatach średniowiecza? Musicie używać odpowiednio stylizowanego języka, choćby wstawki ze staroangielskiego mile widziane, a takiego czegoś uwierzcie mi, w translatorze nie znajdziecie.
Pozdrawiam. |