Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2009, 10:47   #121
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
zło i dobro. Te abstrakcyjne pojęcia zawsze były dla niego klarowne. Dzięki naukom kapłanów, dzięki decyzjom ojca i dowódcy. Nie musiał zastanawiać się gdzie leży granica. Wszelkie wyrzuty sumienia cedował na tego kto akurat prowadził grupę. Przesłuchiwani heretycy byli źli bo Adalbert ich napiętnował. Nawet jeśli byli dziećmi, kobietami...
Bladzi chłopi z cepami byli źli, bo Sierżant powiedział - bić obwiesi ! -, a potem dostali za to złoto.Tak było łatwiej. Cały gniew spływał z jego duszy na "Tych Złych". Teraz nikt nie dowodził, a jeśli dowódcą określić np Szuraka to tym bardziej Valdred nie chciał mu się podporządkować. Co gorsza teraz w świetle prawa to Gtorij był skazańcem i zbiegiem - "Tym Złym" i jedynie widok jego siostry sprawiał, że wiedział iż jest inaczej.
Nie mogąc zmrużyć oka wściekał się najpierw na ojca, który go takim stworzył - pasywnym, zależnym, próbującym tylko udowodnić swoją wartość w danej sytuacji, a nie mieć własne zdanie i światopogląd. Wściekał się na Sierżanta, że niegdy nie pytał ich o zdanie, sam wybierał zlecenia. Wreszcie wściekał się na siebie, że nie potrafił zerwać tej więzi wcześniej. Teraz musiał...

Musiał jednak przysnąć. Szturchnięcie wyrwało go z szaro-czarnych snów gdzie ojciec palił złotooką kobietę na stosie a malutka dziewczynka łkała obok błagając by zostawili jej mamusie. Wspomnienia pomieszane z wizjami i zdarzeniami poprzedniego dnia...
Kurt nachylił się nad nim próbując dobudzić najemnika. Teraz gladiator udawał się na spoczynek.
Valdred siedział przed wejściem do jaskini uważnie nasłuchując, jedną ręką grzebiąc w piachu. Wtem tuż obok niego pojawił się Aleam i po chwili Gotrij dosłyszał to co wzbudziło ciekawość ulicznika.
Razem ruszyli w stronę skąd dochodziły ludzkie głosy. Najemnik był mniej raczej przyzwyczajony do otwartej walki niż skrytobójstwa więc pozwolił prowadzić kompanowi. Po chwili zbliżyli się na tyle by dosłyszeć kłótnie ekscentrycznej dwójki.
Obserwując "brawurową" ucieczkę kobiety i kolejno "błyskawiczną" akcję ratunkową dziadka w szlafmycy, Valdred uśmiechnął się pod nosem i mruknął do Aleama:
- bo zupa była za słona, to co plądrujesz wóz a ja zostanę na straży ?
Po krótkiej, szeptanej wymianie zdań doszli do wniosku, że siedzący przy wozie pies może być niewielkim kłopotem, toteż jako że Val był rozkuty, postanowili wysłać Gotrija przodem, by zaoferował pomoc, wydobył jakieś informacje z dwójki i może w efekcie uzyskał jakieś wsparcie dla towarzyszy w jaskini. Szczególnie, że stan Alberta zdawał się pogarszać. Zostawił swój młot kowalski Aleamowi i ruszył na przód.
~a jak nie to trzeba będzie ich związać, a psa zjeść; albo i na odwrót~ mruknął sam do siebie dodając sobie otuchy i wychodząc z ukrycia.

Otrzepawszy spodnie ruszył w stronę podróżnych szybkim krokiem. Przygładził włosy dłonią i spróbował przywołać na twarz przyjemny wyraz. Cieszył się że zdążył się wykąpać, wyglądał teraz choć trochę... mniej opryszkowato. Przynajmniej miał nadzieję.

Dobiegając do starszego mężczyzny zbierającego z traktu potłuczoną kobietę, zwolnił i rozkładając ręce tak by widzieli jego pokojowe zamiary krzyknął:
- Witajcie Cni podróżni, kłopoty jakieś widzę macie, pozwólcie, że Was wspomogę w biedzę... - uśmiechnął się niewinnie podchodząc do podróżnych i podając dłonie kobiecie - O, Pani pozwól, że pomogę !

Dobiegając do starszego mężczyzny zbierającego potłuczoną kobietę, zwolnił i rozkładając ręce tak by widzieli jego pokojowe zamiary krzyknął:
- Witajcie Cni podróżni, kłopoty jakieś widzę macie, pozwólcie, że Was wspomogę w biedzę... - uśmiechnął się niewinnie podchodząc do podróżnych i podając dłonie kobiecie - O, Pani pozwól, że pomogę !
Valdred był przy niewieście prawie w tym samym momencie co starszy mężczyzna. Kobieta, drobna, o wąskiej tali i obfitym biuście przyjęła ofiarowaną dłoń. Wstając przysunęła młodzieńca do siebie z zaskakująco dużą siłą.
- Dziękuję panie… – zawiesiła głos jakby po tak wdzięcznej przemowie oczekiwała z jego strony przedstawienia się. Miała delikatną dłoń, bardzo długie, czarne włosy, poskręcane niczym sprężynki. Nie umiał określić jej wieku.
Po czym nie odwracając wzroku i nie puszczając dłoni Valdreda krzyknęła do starszego mężczyzny jakby całkowicie zapomniała o niedawnej kłótni.
-Stary wozu pilnuj, psy spuść. To jakiś młodzik, ale kto tam wie
- Przyjemność po mojej stronie - najemnik starał się nie spanikować i nie zepsuć fortelu. Utrzymujac kobietę na nogach dodał uprzejmym tonem
- Jestem Valdred Gotrij z Middlandu, miło poznać choć w tak nie sprzyjających okolicznościach. - zawiesił głos smutno - boć to niestety jażem li także w potrzebie na tenże trakt się udał -starał się zachować niewinną minę i wysublimowany ton grzecznego młodziana w potrzebie
- otóż straszna historia, choć może po drodze powiem, a wcześniej odpwadzę do wozu... - łypnął na dziadka w szlafmycy starając się ocenić szybkość mężczyzny i potencjalny czas do spuszczenia psów ze smyczy.
Poczuł się licho bez młota
- Lubię straszne historie. – uśmiechała się. -Też znam kilka.

Starszy mężczyzna pobiegł do wozu ufając widać osądowi Dzióbki. Valdred miał wrażenie, że przezwisko nie pasuje do niej zupełnie, w przedramię wbijały mu się jej długie , pomalowane paznokcie. Cały czas taksowała go spojrzeniem.
- Ale nie bój się chłopcze. – mówiła dalej do wyższego od niej o dobre dwadzieścia centymetrów Valdreda - Bogobojni z nas ludzie. Podobnym nam zawsze pomożemy w potrzebie.
Starszy mężczyzna zniknął już w ciemności.
- Andrea Vega de Perez – przedstawiła się w końcu i ona
Miał wrażenie jakby mu groziła. Postanowił jednak udawać głupiego i grać dalej - cóż w końcu zostało. Udając, że nie zwraca uwagi na wbijające się w ciało paznokcie kontynuował:
- och ciesze się Pani sam wychowałem się w szczerze ufającej bogu rodzinie. Miło więc spotkać w tym nieprzyjaznym, przynajmniej dla mnie kraju kogoś szlachetnego i cnotliwego - uśmiechnął się szeroko, głupkowato ale szeroko
- Musze przyznać, że zdarzyła się mnie i mojej siostrze straszliwa tragedyja. Otóż podróżując z rodzicami, którzy zajmowali się handlem zostlisy napadnięci na wynajętym przez mojego ojaca Adalberta Gotrija - może o nim słyszałaś - statku. Niech sobie Pani wyobrazi, Piratów, którzy zakówszy nas w kajdany uwiezili na staku i chcielis przedać w niewole. Szczęściem na statku uwiezion również rosłego gladiatora i świątobliwego meża, którzy opracowali brawurowy plan i wzniecili bunt na okręcie. No przyznać musze że akurat może plan nie był genialny, ale udało się nam pokonać łajdaków i ujśc ze statku żywym korzystając z zamieszania, niestety rycerz Sir Albert ucierpiał mocno, a także młody chłopiec którego wyswobodziliśy z okowów razem z nami. I tak znaleźlisy sięna tej plaży, ranni, wyczerpani i w kajdanach jeszcze co po niektórzy. Ja jako najzdrowszy i najsilniejszy z grupy wyruszyłem szukać pomocy, wraz z jeszcze jednym młodzikiem, z którym rozdzieliłem się w okolicy traktu. I tak Pani trafiłem na Was i postanowiłem pomóc, licząc, zę moze i od Was jakąś li pomoc uda się wybłagać... dla siostry i rannego świętego rycerza - chyba przesadził, miał nadzieje że weźmie go chociaż za idiotę. W każdym razie plan który na szybkiego sklecili z Aleamem wydawał mu się teraz na prawde głupi.
Słuchała. Puściła jego rękę.
- Wielu was tam? –zapytała jakimś zupełnie innym tonem, poważnie.
gdzieś w głowie odezwały się ostrzegawcze dźwięki, Valdred zawahał się, ale po chwili odpowiedział:
- ze mną i z młodzikiem co również na trakcie szuka pomocy, będzie nas sześcioro, w tym dwóch rannych i moja siostra...- urwał, by po chwili dodać błągalnym tonem - proszę Pani pomóżcie, odwczięczymy się, pomożemy z wozem... - spojrzał jej prosto w oczy delikatnie ujmując jej dłoń
- Do traktu jest ponad godzina drogi młodzieńcze. Piechotą.
Chodź
– pociągnęła go za sobą.
Była naprawdę ładna i zgrabna, ubrana strojnie i kolorowo. Zadzwoniły długie kolczyki w jej uszach. Poczuł jakieś duszące perfumy. Nagle skojarzyła się Valdredowi z przedstawicielką najstarszej profesji świata.
- Ten kolega jest gdzieś blisko? Zawołaj go.
Szli chwilę w kierunku wozu, ale nagle się zatrzymała.
- Czułam zgrubienia od kajdan. Na twojej ręce. Szybko się robią. Czasem zostawiają blizny. – Przytrzymała jego rękę, tak, że palce Valdreda dotknęły nadgarstka Andrei. Wyczuł je u niej. Stare blizny niczym bransoleta okalały dłoń .
- Pomożemy wam. Mamy trochę jedzenia i jakieś ubrania.
Zabrzmiała jakoś tak bardziej po ludzku, naturalnie, jakoś mniej ostrożnie, jednak wolał od razu nie wypaść z roli:
- a juści daleko do traktu to fakt, i fakt że sam kajdany miałem ale moje udało się ściągnąć, więc to kolejny był powód bym ja ruszył w poszukiwaniu pomocy. Pozwól że doprowazę Cię do wozu i poszukam mego towarzysza, pewnie nie jest zbyt daleko... - urwał patrząc na jej ręce i powiedział jakoś tak bezwiednie, prosto z siebie i szczerze - dziękuje
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 28-10-2009 o 23:09. Powód: dokończenie dialogu
Nightcrawler jest offline