Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2009, 19:27   #124
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Właściwie wizerunek Vereny, który znalazł w kopalni też byłby nieco wart, ale nie chciał spieniężać czegoś, stanowiącego jakby przyczynek, do całej przygody. Wprawdzie wszystko, póki co, leciało niczym w piosence: co się polepszy, to się popieprzy. Jednak uciekli! Naprawdę niewielu było przed nimi w takiej sytuacji, a pewnie niewielu będzie po nich. Jednakże niewątpliwie stanowiło to zaledwie pierwszy etap wyrwania się na wolność:
- Musimy uważać – mruknął Callisto po drodze do obydwu dziewcząt, które dreptały razem z nim i Szurakiem do miasta. – Na miejscu Bachmanna nie darowałbym. Doskonale wie, że my wiemy, co tam w kopalni jest. Natomiast również my wiemy, że on wie i co więcej, trzyma to na pewno w ścisłej tajemnicy. Gdyby ktokolwiek się dowiedział obcy, że tam znajduje się spaczeń, nadzorca zaś to ukrywał, to wątpię, żeby wyłgał się w jakikolwiek sposób. Miałby wielkie szczęśćcie, jeżeli udałoby mu się zwiać. Zresztą, jeżeli miałbym być szczery, to po ucieczce i tak zrobiłbym uprzejmy, anonimowy donos na bydlaka do jakiejś świątyni. Biorąc pod uwagę to, co znaleźliśmy w podziemnych korytarzach, już się nim interesują. Nie zaszkodzi rozpowszechnić tą informację. Jednakże właściwie nie ma się co łudzić, on naprawdę musi nas pochwycić, gdyż inaczej jego sekret będzie wart funta kłaków.

Jakże ładniutko było snuć plany na przyszłość. Callisto lubił marzyć, nawet, jeżeli przewrotny los niekiedy zmieniał wszystko zgodnie ze swoją zachcianką. Teraz jednak maszerowali wyglądając niczym czwórka najgorszych obdartusów. Ponadto on oraz Ves dalej mieli założone kajdany. To był największy problem i trzeba byłoby nie lada optymizmu twierdząc, ze spokojnie zdołają się tak poruszać po mieście. Jeżeli coś może się spieprzyć, zapewne się spieprzy, głosiło stare przysłowie niziołków. Dlatego Callisto wolał być ostrożny. Zresztą, wszyscy woleli, nawet idąca przebojem przez świat Bobby. Szurak pewnie też. Dlatego sztygar odłączył się od uciekinierów umawiając z Bobby początek znanej obydwojgu tawernie początek dzielnicy doków. Oczywiście, gdziekolwiek to było, bo giermek miał mniej więcej identyczne pojęcie początek Pleven, co początek dalekim Brionne.

Na początek najważniejsze były jakiekolwiek ciuchy, które choć trochę okryją ich ciała i przesłonią żelazne obręcze na ich przegubach. Tym zajęła się głównie ponętna Vestine. Cała jego rola polegała tylko na łapaniu dziewczyny, kiedy skoczyła z daszku nad karczemną przybudówką. Oczywiście, złapał. Oczywiście, wywalili się obydwoje. Oczywiście, wylądowała klasycznie biustem na jego nosie przytykając mu na chwilę oddech. Cóż, w takich chwilach Callisto zastanawiał się, czy jego, dosyć purytańskie podejście do spraw chędożenia, było naprawdę właściwym rozwiązaniem. Ale nie mieli czasu na marzenia. Drab, którego poderwała Ves starym sposobem „na dziwkę szukająca prawdziwego mężczyzny”, co prawda schlany był do kompletnej nieprzytomności, ale tak czy siak nie było co czekać, aż ktoś zauważy drobne szachem macher. Dzięki jednak akcji dziewczyny, która zaryzykowała, że gość okaże się nieco trzeźwiejszy, niż sądziła i zdąży ją przelecieć parę razy, mieli jednak jakieś takie ubranie. Chociaż właściwie, żeby być szczerym, akurat powyższą kwestią Ves nie zdawała się zbytnio przejmować. Albo:
- miała charakter dziwki,
- była taka zaangażowana, poświęcając się dla ratunku towarzyszy, niczym żeńska aktywistka, która wszystko zrobi dla SPRAWY,
- kryła się w tym jakaś tajemnica, która rzucała cień na postępowanie dziewczyny.

Tym niemniej, rezultat wydawał się zadawalający. Wprawdzie ubrania miały rozmiar zdecydowanie odbiegający od sensownych norm, ale teraz to nawet lepiej. Obszerne ciuchy ułatwiały ukrycie żelaznych obręczy. Zresztą, choć Pleven należało do bogatych miast, jak wszędzie, zdecydowaną większość stanowili ludzie ubodzy, bądź wręcz, nędzarze. Nawet, jeśli strażnicy pędzili żebraków, to służących do podłych robót, pracowników najemnych, gotowych na wszystko za kawałek chleba, umorusanych dzieciaków, ubranych tylko w podarte porcięta lub tysiąckrotne łatane sukieneczki, było wszędzie pełno. No może poza głównymi ulicami. Dokładnie właśnie oni, a nie cudownie świecące blichtrem rezydencje, stanowili bazę bogactwa Pleven. Rodząc się, dorastając, parząc niczym króliki, mnożąc na potęgę oraz całe życie harując za najmarniejsze grosze przy najpodlejszych robotach.
- Podły taki los – mruknął cichutko do Bobby tak, aby Ves nie słyszała. – Mając do wyboru coś takiego, albo piracki statek, chyba, hmmmmm, ryzykowałbym morze.

Tawerna „Pod rybim łbem” wskazana im przez Angelique przypominała wszystkie inne tawerny portowe znane mu z estalijskiej Margitty. Zatłoczona, pełna okrzyków, kłótni, przesiąknięta zapachem bimbru oraz ryby. Pewnie miejscowe złodziejaszki miały tu niezłe używanie. Swoich może nie obrabiali, ale przyjezdnych marynarzy także mieli multum. Jak zresztą w każdym wielkim porcie. Krzyki, kłótnie, ktoś grał w kości, ktoś przeprowadzał jakąś transakcje, ale nade wszystko zamawiano trunki i, w mniejszym stopniu, żarcie.


Powietrze przecinały przenikające się zapachy jedzenia, alkoholu i ostrego, cuchnącego brudem potu z niemytych ciał. Na stołku opodal lady stał bard, który żonglował trójką noży jednocześnie śpiewając naprędce ułożoną piosenkę. Wyglądał trochę jak cyrkowy klown, ale głos miał ładny: dźwięczny i donośny. Tyle, że słowa swoim poziomem przypominały dziecięcą wyliczankę. Nucił na temat zwariowanej wyprawy jakiegoś kapitana statku.

Przy podnóżu wzgórza
Dziura była duża,
Zaś w dziurze potwora
Siedziała dość spora.

Ref.
Orki za mrokiem, smoki za cieniem
Zejść nam trzeba, zbadać owo podziemie.
Orki rach-ciach-ciach, smoki rach-ciach-ciach.
Powrócisz bogaty, jak to bywa w snach.

Dzielny kapitanie
Idź i spuść jej lanie.
Zdobędziesz honory,
Trzos złota dość spory,

Poszedł więc dla chwały
Kapitan zuchwały
Przy nim zaś kamraci
Z marynarskiej braci.

Każdy z wielka lagą,
Zaś w sercu z odwagą.
Kapitan na czele,
Idzie naprzód śmiele.


I tak ciągle w kółko. Wyszkolony pieśniarz potrafił na bieżąco układać poszczególne wersy i śpiewać tak, by słuchaczom wydawały się doskonale zrymowane. Ten domorosły bard aż tak dobry nie był, ale starał się usiłując wydębić jakiś monety. Niektórzy słuchali go, większość wolała jednak załatwiać swoje sprawy.
- Dwa!
- Dawaj szybciej gorzały!
- Cztery kufle chmielu!
- Nie, sześć! Przynieś sześć.
- Kolejny rzut!
- Kurwa!
- Mówię, że taniej nie sprzedam!
- Chcesz mi wcisnąć gówno?
- Moja sakiewka! Taki chuj, zwinęli mi sakiewkę.
- Poker! Niech to chuj strzeli. Poker.
- Nie mam takich lin, ale może za parę groszy przypomnę sobie, kto ma.
- Możesz sobie być wysłannikiem samego króla, nie tylko kapitana Gettora. Ale jego tu nie ma, natomiast ja jestem. Oddasz więc pieniądze, albo tak cię zmaluję poprzez gębę, że znajdą cię w ulicznym rynsztoku.
- Niech będzie moja strata.
- Hej, panie, chcesz się zabawiać?
- Tak go jebnąłem, że wyleciał z tego konia, a potem wypieprzyłem jego dziewkę i wiesz co? Ta kocica dupą ruszała, natomiast potem chciała jeszcze. Niby szlachcianka, a zwykła ulicznica, co to tylko za chędożeniem patrzy. One wszystkie takie same. Dać im tylko kawał chłopa, to zaraz mają w rzyci przyzwoitość.
- Słyszysz tego bardziocha. Śpiewa o mnie
– ktoś twierdził dumnie. - Potworów żem to kładł hordami. Haha. Gobliny, orkuny, inne tenże. Yghy – zaczkał dumnie jakiś pijaczyna.
- Ho ho, to było chyba pewnikiem dawno, bo wy osiedleni tu odkąd pamiętam
– zakpił młody głos.
- Żebyś wiedział, a co?
- Pewnie mnie nic do tego, ale waszej żonuchnie owszem. Skoście taki bohater, to może pójdziecie na morze spróbować się gdzie przeciwko wiatrom, tudzież inkszym łokrentom. Wszyscy wiedzą, ze trzyma was ostro pod babskim pantoflem.
- Dam huncwocie ci po karku
! – wrzasnął zapijaczony.
- Tylko miedziak i dam taki występ, że nawet staruszkowi by stanął – reklamowała się jakaś wiekowa profesjonalista najstarszego zawodu świata.
- Spierdalaj dziwko, kiedy se popijam. Potem przyjdź, teraz zaś won, bo przez pysk zajadę.

Przypuszczalnie Angelique doskonale znała większość tej hałastry, bo nie dość, że z karczmarzem była na per wujku, to jeszcze kupa innych obszarpańców machała do niej, rzucała jakieś powitania, a nawet zrobiono dla niej miejsce przy środkowym stole. Dziewczyna chwilę poszczebiotała z właścicielem przybytku i już po chwili mieli na pięterku niewielki pokój dla trojga z jednym wygodnym łóżkiem oraz poszerzona kozetką. Moment odpoczęli, potem Angie wyszło. Tylko pitratka mogła załatwić im uwolnienie od kajdan oraz znaleźć drogę ucieczki. Musieli jej zaufać.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 29-10-2009 o 19:38.
Kelly jest offline