Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2009, 19:55   #636
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Jens zmieciony pociskiem z wieży spadał powoli, jakby tonął w gęstym powietrzu. Albert spojrzał tylko na wejście do świątyni i pobiegł do chaty, której powałę przebił łowca. Rana wyglądała paskudnie, bełt wbił się głęboko w ciało, tnąc mięśnie i uszkadzając wątrobę. Czarno-brązowa krew plamiła koszulę tropiciela, którą kapłan rozciął mu na piersiach, oddarł jej kawałek i przyłożył do rany. Jens patrzył błędnym wzrokiem, nie poznawał chyba Alberta, szok i ból był zbyt wielki. Kapłan przytrzymując lewą ręką prowizoryczny opatrunek z koszuli ciasno przy ranie, prawą chwycił bełt i zdecydowanym ruchem wyciągnął go z rany. Jens krzyknął przeraźliwie, szarpnął się. Popatrzył na Alberta, jakby dopiero teraz go zobaczył.
Powietrze aż wibrowało w zdemolowanej chacie. Jeden z małpoludów, który zaglądnął tu na chwilę, cofnął się zaraz przestraszony. Oczy kapłana były mlecznobiałe, zroszone potem czoło było ściągnięte w wyrazie skupienia i determinacji. Jens drgnął znowu i złapał go za rękę, którą przyciskał do jego brzucha. Zemdlał zaraz gdy gorąco magii przeszło w żar. Kapłan poruszał bezdźwięcznie ustami, odmawiając kolejne wersy litanii. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego, to było… fascynujące. Zawsze był jak przekaźnik, jak łącznik który tylko ofiarowuje leczonemu iskrę boskiej łaski. Teraz czuł jak wtłacza duszę Jensa powrotem do ciała, czuł jak jego wola z całej siły przyłącza się do mocy bóstwa.
Łowca otworzył oczy, spojrzeli na ranę razem, w tej samej chwili. Nie było krwawienia, choć blizna była wyraźna. Albert już zaczynał mówić żeby Jens się nie podnosił, że musi oszczędzać siły, że naczynia i mięśnie magicznie łączone muszą mieć czas na wygojenie się. Tymczasem on podniósł najpierw głowę z glinianego klepiska, a później posykując wstał z ziemi.
- Cieszysz się widoczną łaską mego bóstwa, przyjacielu – uśmiechnął się Albert. Tylko raz w życiu widziałem coś takiego, kiedy mój mistrz Berthold leczył rannego akolitę w kryptach pod Procampur. Tylko, że ja nie mam nawet ułamka jego mocy i wiedzy. Sam Pan Zmarłych uznał, że jeszcze nie Twój czas.

Podtrzymując Jensa pod ramię, kapłan ruszył do świątyni. Walka dobiegała końca, małpoludy wściekle obległy ostatniego, słaniającego się na nogach drowa. Jens niecierpliwie w równym stopniu jak on przekroczył próg świątyni. Albert spojrzał na ciało elfa, na Elizabethę i na Alexę. Nic nie mówił, na krótką chwilę skrzyżowali spojrzenia z psioniczką. Albert spuścił wzrok. Wstydził się tego co czuł, wstydził się tego że Alexa wie co on czuje. Ulgę. Ulgę i wdzięczność.

- Swój głos przyłączam do Silii. Wiedza jest najistotniejsza, myślę że powinniśmy dowiedzieć się czegoś więcej niż to co powiedział wam Kallor i… zjawa Kossutha de Blight.

Uśmiech gadziej boginki był bardzo wymowny. Dziwne odczucie ogarnęło Alberta, może oni w całej tej historii ze świeczkami też są prowadzeni „na ślepo”? Jak małpoludy najpierw przez Aerandira, a potem przez nią?
Zatrzymał jeszcze spojrzenie na dłoni Bethy. Podszedł do rudowłosej i oglądnął oparzelinę. Słowa modlitwy popłynęły cicho, wkrótce ból zelżał. Spojrzał jeszcze na dziewczynę i na leżącego maga, a potem wyszedł za Gabrielem.

Podszedł do wielkiego wojownika, a gdy ten usiadł pod ścianą, podniósł delikatnie jego ramię. Bełt przeszył tarczę i przebił przedramię. Albert wyciągnął ze swej torby mały ostry nożyk i odciął mozolnie drzewce bełtu tuż przy grocie. Potem wyciągnął już bezpieczniej pocisk z rany. Gabriel patrzył na jego zabiegi ze stoickim spokojem, jednak kapłan wiedział, że ból musiał być wściekle odczuwalny. Nie mógł jednak znieczulić go przed usuwaniem, bo niewiele boskiej mocy już czuł w sobie. Za to zaraz po tym jak wyciągnął bełt z ręki, oczyszczając wcześniej wszystkie strużyny drewna po odcięciu grotu – pochylił znów głowę i poprosił Kelemvora o łaskę.
Po chwili poklepał przyjacielsko Gabriela po zdrowym ramieniu i powiedział:
- Dobra robota. Do jednego zaś będziesz się musiał przyzwyczaić. Sam jestem z nimi od niedawna, ale jedno jest pewne, ściągamy na siebie uwagę chyba wszystkich mocy w Faerunie. Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale to powoduje że na pewno nie będziesz się z nami nudzić – uśmiechnął się krzywo do wojownika.
Podeszli zaraz razem do Lorda i ułożyli go na krótkiej drewnianej ławie przy jednej z chat. Gabriel opowiedział kapłanowi jak likantrop na jego oczach powyrywał sobie bełty i włócznie z ran, rycząc bardziej ze wściekłości niż bólu. Albert oglądnął dokładnie rany i zauważył, że boska interwencja chyba nie będzie konieczna. Nawet głęboka rana w boku nie krwawiła mocno, a te po bełtach już zaczynały się zabliźniać. Albert nie chciał używał leczniczej mocy także z innego względu. Nie wiedział tak naprawdę nic o wilkołakach, nie chciał Lordowi zaszkodzić. Sprawdził jeszcze raz stan mężczyzny i odniósł wrażenie że omdlenie było raczej zapadnięciem w jakiś dziwny regeneracyjny sen czy letarg.

Popatrzył jeszcze na pobojowisko, na leżące ciała i jęczące ranne małpoludy. Wiedział że zanim położy głowę do snu znów będzie skonany. Wiele rzeczy jeszcze sługa Kelemvora miał tu do zrobienia.
 
Harard jest offline