Kiedy Aleam otwierał bok Albertowi, żołądek powędrował w okolice gardła. Młodziak nie bał się widoku krwi - obrazy zdobione czerwoną posoką nie były niczym szczególnym. Lecz to ciepło i smród bijący z trzewi rycerza niemalże zwalał z nóg. Nie mógł patrzeć jak palce Astryi zagłębiają się w ciele operowanego, zanurzając się z delikatnym mlaśnięciem tkanek.
Po zabiegu nastała chwila niezręcznej ciszy. Aleam udał się z powrotem ku swemu legowisku, Albert zasnął, podobnie Kurt, który chwilę temu zmienił się z Valdredem na warcie, a Astria krzątała się przy ognisku przygotowując bandaże.
Wlepił wzrok w strop jaskini, po którym grały strzeliste płomienie ogniska, strzelające co jakiś czas. Co robić dalej? Uciekać morzem, a może traktem? Przyłączyć się do grupy, czy iść własną drogą? Miał własne porachunki do wyrównania... Rozmyślania przerwał cichy szmer, dobiegający z oddali. Aleam nadstawił uszu i spojrzał się z niepokojem na Valdreda. Szmer przybierał na sile, formując się w pojedyncze dźwięki. Ktoś krzyczał, choć bardziej brzmiało to jak kłótnia niż odgłosy tropicieli. Wyraźnie słychać było rżenie konia. Nie zwracając uwagi na resztę, wyszedł z kryjówki i powolnym, spokojnym krokiem kierował się w stronę dźwięków. Poczuł za sobą obecność Val'a. Po chwili ich oczom ukazał się wóz, którego koło poniewierało się tuż obok. Rozbity wóz, kłótnia dwóch kochanków nad skalistym wybrzeżem, a wszystko to w towarzystwie rytmicznego uderzania metalowych błyskotek, mających na celu reklamę kramu. Cóż za romantyczny widok...
Aleam został. Ciągle miał okowy, co od strony dyplomatycznej nie było najlepszą kartą przetargową. Czekał w gotowości na wypadek, gdyby miało wydarzyć się coś niepożądanego. Próbował wychwycić odgłosy rozmowy, ale słyszał jedynie urywane strzępki dialogu. Niedługo potem wrócić Val, streszczając sytuację.
Postanowili wyjść z ukrycia. Dopiero z bliska można było dostrzec jakiekolwiek szczegóły. Wóz w całości poobwieszany był najróżniejszymi różnościami, które dzwoniły na wietrze, tworząc metaliczną kakofonię. Pomalowany w pstrokate barwy wyglądał jak burdel na kółkach. W dodatku Dzióbka, znacznie młodsza od swojego... konkubenta? Cała poobwieszana w biżuterii, która zdaniem Aleama, była wykonana z najprawdziwszego złota, a nie sprytnej, jubilerskiej podróbki. Za równowartość tych wszystkich naszyjników, bransoletek i kolczyków można było kupić wiele. Bardzo wiele. - Witam Państwa! - Przywitał się, po czym skierował ku starszemu panu, przy którym warowały dwa duże, misiowate psy, niegroźne z wyglądu. - Cóż sprowadza dwoje ludzi w tak opustoszałe miejsce, z dala od traktów i grodów?
Podszedł do Andrei i złapał ją za ręce. Opuszkami palców szybko wymacał wyraźne blizny po okowach. Tego szczegółu Valdred po prostu nie mógł ominąć. - To, czego teraz najbardziej potrzebujemy, to odpowiednich narzędzi, aby pozbyć się tego żelastwa. - wyszeptał patrząc się jej prosto w oczy - W tym wszystko-wozie na pewno znajdzie się jakieś odpowiedni przedmiot.
Co oni do licha tutaj robią? Starszy pan, który bez krępacji mógłby być ojcem "Dzióbki", w towarzystwie tejże, w takich zgliszczach, w środku nocy. Mało tego, na biednych nie wyglądali. Zaskakujące wydawały się dość świeże ślady po kajdanach oraz... niewielka odległość od wejścia do kopalni.
__________________ gg: 8688125
A po godzinach, coś do poczytania: [nie wolno linków w podpisie, phi] |