Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2009, 23:12   #126
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Buteleczkę leczniczego eliksiru przyjęła od sztygar bez większego wahania. Wiedziała, że jest w kiepskiej formie i długo w takim stanie nie pociągnie. Wypiła duszkiem, unosząc wcześniej fiolkę w geście toastu. Jej lista długów wobec Szuraka rosła w horrendalnym tempie. Ale spokojna głowa, spłaci je. W ten czy inny sposób. Zawsze długi spłaca.

W przydrożnym zajeździe Vestine zdobyła dla nich trochę ubrań. Bobby naciągnęła na sfatygowany gorset luźną lnianą koszulę a skórzane spodnie zamieniła na kilka rozmiarów za duże, ale za to czyściutkie, męskie gacie. Nogawice podwinęła kilka razy żeby się o nie nie przewrócić. Wyglądała może w tym stroju cudacznie, ale z pewnością nie na uciekiniera z kopalni.

Przed Pleven rozstali się ze sztygarem. Na wzmiankę o zamożnym znajomym powtórzyła swoją niedawną deklarację.
- Słonko, chętnie bym przystała na ofertę. Tyle, że jak tylko poczuje pod stopami pokład Albatrosa zmykam, gdzie wiatr mnie poniesie. Ale wcześniej tak jak obiecałam, spotkamy się „Pod rybim łbem”. Spłacę tedy swoje długi, obiecuję.

Bez zażenowania klepnęła sztygara w jego kształtny umięśniony tyłek i już prowadziła dwójkę towarzyszy do doków. Na starych śmieciach czuła się wybornie. Smród ryb i zapach morskiej soli przyjemnie łechtały nozdrza. Pierwsze kroki skierowali do wspomnianej Szurakowi speluny. Miała wrażenia, że wszystkie rozmowy ucichły kiedy dostrzegli ją za progiem. Ale zaraz zaczęli się witać. Niektórzy rozdziawili swoje gęby w uśmiechach, ukazując braki w uzębieniu, inni klepali ją zdawkowo po ramieniu. Ale każdy jakiś podejrzanie życzliwy był. Pewnie żałowali jej, że musiała się tytłać w tej cholernej kopalni.
Z barmanem przywitała się ciepłym uściskiem
- Wujcio Martin.
- Bobby, jak dobrze cię widzieć, dziecino.
- Pokoju nam trzeba. Ale nie mam czym zapłacić.
- Dostaniecie maleńka. Ale jeden, z łóżkiem podwójnym bo straszny dziś tłok mam.
- Się rozumie wujaszku. Ja dziś wyjątkowo nie wybredna.

Ktoś postawił przed nimi kubki z rumem. Wychyliła, ocierając usta rękawem. I jeszcze dwa kolejne. Czwartego odmówiła bo trzeba było najpierw załatwić sprawę okowów. Zostawiła kompanów przy szynkwasie a sama dosiadła się do zakapturzonego typka, w rogu sali.
- Gunter, mógłbyś coś dla mnie zrobić? - zagaiła.
Błysnął spod kaptura bielą drapieżnego uśmiechu.
- Zrobię maleńka. Pod warunkiem, że ty będziesz wtedy na dole, a ja na górze.
- Świnia – wyprowadziła wcale nie lekki cios w żebra zakapiora. - O inny typ przysługi mi się rozchodzi.

Dobrze było tak rozmawiać, jak dawniej. Jakby epizod w kopalni wcale się nie wydarzył. Poszli wszyscy razem do niewielkiej izbie na piętrze. Gunter przykucnął najpierw przy Vestine i zaczął dłubać przy jej więziennych bransoletkach. Sprawnie mu poszło. W tym czasie Callisto wyrzucił z siebie dręczące go wątpliwości.
- Angie, wprawdzie ponoć to twoi kumple, ale czym my im zapłacimy? Jedyne, co mamy coś warte, to nasza broń - pokazał skabveński miecz, wymagający zresztą ostrzałki po atakach na tarczę strażnika.
W odpowiedzi piratka zaczęła się rozbierać. Zrzuciła przez głowę obszerną koszulę i odwróciła się plecami do Callisto.
- Pomóż mi gorset rozwiązać.

Nie widziała jego twarzy, ale czuła zmieszanie. Ręce mu drżały gdy rozsupływał rzemienie trzymające ubranie. Bobby zaśmiała się perliście. Gorset opadł na podłogę, przez chwilę zaszczyciła wszystkich obecnych widokiem swojego pełnego biustu, po czym włożyła naprędce koszulę i zaczęła dłubać przy gorsecie. Szwy puściły wreszcie, i Bobby wyciągnęła zaszyty w połach materiału klejnot. Perła. Różowa. Niezwykle rzadka. Nosiła ją zawsze przy sobie jako zabezpieczenie na czarną godzinę. Ta godzina chyba niestety nadeszła.
- Upłynnię to na gotówkę. Załatwię żarcie, ubranie i broń. Także dla tych co zostali w jaskini. Rano do nich wrócimy. Jak widzicie nie jestem taka znów całkiem bez serca – uśmiechnęła się promiennie i klepnęła w pośladek Guntera, który chował właśnie swe niezawodne wytrychy.
- Dzięki słonko, mam u ciebie dług. Spłacę oczywiście – puściła mu oko, na co facet parsknął kpiącym śmiechem.
- Jasne Bobby. Każdemu obiecujesz, nikomu nie dajesz...

Zeszli wszyscy na powrót do głównej sali. Bobby wypiła jeszcze jedną kolejkę ale zaraz zostawiła Callisto i Ves przy szynkwasie, wołając na odchodnym.
- Możecie pić i jeść do woli. Ja później ureguluję rachunek.
I już jej nie było. Zapuściła się w dobrze sobie znajome zaułki portowej dzielnicy.

Najpierw zawitała u lichwiarza, z którym często prowadziła interesy. Spyliła u niego perłę za, uczciwe, trzysta złotych koron. Po mieście kręciła się do późnej nocy. Odwiedzała znajomych, odświeżała kontakty. Zakupiła trzy komplety dobrego odzienia dla siebie, Vestine i Callisto. Miary wybierała dla nich na oko. Sama zaś przebrała się na miejscu, w bialuśką koszulę, gorset i skórzane spodnie. Do tego wysokie za kolano buty i szeroki pas. No i rękawice. Piękne, z miękkiej cielęcej skórki, ufarbowane na cudny karminowy kolor. Podobne wzięła dla Ves. Jak blizny na dłoniach się zagoją najpewniej będzie chciała je ukryć.

Następnie odwiedziła lokalnego płatnerza. Kupiła kilka sztuk broni. Po mieczu dla siebie, Callisto, Alberta i Valdreda. Sztylety, dla siebie, Ves, Astrii i dwa dla Aleama. Kurt miał zdobyczny młot, więcej mu nie trzeba. Ogólnie majątek u płatnerza zostawiła, psia jucha. Gotówka przelatywała jej jak piasek przez palce.

Załatwiła jeszcze pełen plecak żywności. Na koniec zrobiła krótki obchód po pobliskich mordowniach. W „Bezzębnej Kurwie” została na jednego. Lokal zawdzięczał swoją wdzięczną nazwę od właścicieli tegoż przybytku, sędziwej burdel mamy, bodaj już sześćdziesięcioletniej, która nadal jednak ochoczo klientom usługiwała. Bobby lubiła tą starą wiedźmę. To u niej jej matka zaczynała szkolić się w fachu. W burdelu namierzyła Wiktora. Medyka, który kilka razy łatał ją do kupy.
Ciut pijany był tej nocki, i ostro obrabiał panienkę wystrojoną w różowe falbany. Dobrze chociaż, że nie zdążył się jeszcze całkiem w trupa zalać. Wiktor znał się na rzeczy, tyle, że lubił solidnie sobie wypić. I często. Nieraz narąbany w sztorc rany jej zszywał, ale nigdy robot nie spartaczył. Rzec można, dopóki na nogach się trzymał potrafił zdziałać cuda.
I tym razem opatrzył jej ramię i obwiązał ciasno złamany bark, który co prawda lepiej wyglądał po specyfiku Szuraka, ale nadal bolał.
- Wiktor, robotę dla ciebie bym miała.
- Teraz?
- Rano. Przejdziesz się ze mną za miasto. Kilkoro ludzi trzeba opatrzyć.
- Praca w terenie kosztuje więcej. Nie lubię ruszać się poza doki.
- Ile?
- Dwadzieścia złotych koron.
- Stoi. Przyjdź rano pod „Rybi Łeb”.
- Z góry płatne – wyciągnął znacząco dłoń.
- Ma się rozumieć, że z góry. Każdy uczciwy człowiek z góry zapłatę bierze.
Sakiewka uszczuplała się niemiłosiernie. Trochę jej było szkoda perły, prezentu od ojca. Ale naszyjniki zdobyte w altanie okazały się bezwartościowym chłamem. Ledwie dziesięć koron za nie wydębiła, a i to po znajomości.

Do tawerny wróciła późną nocą. Dużo lepiej ubrana i wyposażona. Było tam teraz zdecydowanie przytulniej. Mniej tłoczno i same gęby znajome. Chociaż Ves i Callisto wcześniej widać się zwinęli do spania, bo ich wypatrzeć nie zdołała. Nie miała czasu tej nocy odwiedzić Rosalie, by dać jej znać, że cała jest, i zdrowa względnie. Burdel „Dzikie Rozkosze” mieścił się w lepszej dzielnicy miasta, a Bobby nie miała ochoty nosa poza doki wyściubiać. Tutaj się chociaż bezpieczna czuła.

Angelique zasiadła przy kontuarze, całkiem zmęczona tym nocnym lataniem, i zamówiła ciepły garniec miodu. W głowie już solidnie jej szumiało ale nie odmówiła sobie jeszcze trunku na dobranoc.
- Wujciu, ilem dłużna za strawę i napitki? No i nocleg ma się rozumieć.
- Nocleg darmo. Tak samo jak to coś zjadła i wypiła. Za towarzyszy jeno mi zapłać.
- Kochany jesteś – uściskała go przed blat szynkwasu i opadła ponownie na krzesło.
- A moi wypłynęli? Nikogo nie widziałam, ani tutaj, ani w „Dwóch łososiach”, ani nawet w „Bezzębej Kurwie”.
Martin odwrócił wzrok i zabrał się gorliwie za wycieranie kubków. Jego milczenie jakoś zbiło dziewczynę z tropu.
- No mówże.
- Eh słonko... Jakby ci to powiedzieć...
- Mów wreszcie! – niepotrzebnie podniosła głos. Ale w trzewiach czuła, że coś złego się zdarzyło.
- Czanobrody nie żyje. Będzie ze trzy dni jak cichcem go powiesili.

Świat stanął w miejscu. A później rozpędził się w jakimś niepohamowanym szale i cudem tylko z krzesła nie spadła. Serce tłukło się w piersi jak zraniony wróbel.
Bobby wychyliła dzban do samego dna i wbiła wzrok w podłogę. Wszystko w niej wrzało. A później dwie ciężkie łzy potoczyły się po jej policzkach, po jednej z każdego kącika oka. Jedna łza za kapitana. Druga łza za ojca...

- Za co? - zapytała po chwili.
- Złupił jakiś statek handlowy, tuż przy brzegu. Król Tom się wściekł.
- Hans? - zmieniła temat, przygryzając do krwi wargę. Musiała wypytać o resztę załogi.
- Zawisł.
- Jednooki?
- Zawisł.
- Ralf?
- Podpiął się do jakiegoś okrętu.
- Chrystian? – gdy wypowiadała to imię powieka zadrżała jej ledwo zauważalnie.
- Nie wiem. Nic o nim nie słyszałem.
Bobby zdała sobie sprawę, że zaciska pięści stanowczo za mocno, bo paznokcie pozostawiły w skórze białawe wgłębienia.
- Ale Śliski żyje – dodał wtenczas karczmarz, chcąc dodać dziewczynie otuchy.
- Śliski? Przecież zgarnęli go do kopalni wraz ze mną.
- Słyszałem tylko, że widziano go w Pleven, ze dwa dni temu. Uciekł może?
- Może – Agelique dokończyła napitek i odłożyła z hukiem kubek.

Nie wróciła tej nocy do pokoju. Zmęczenie wzięło górę. Zamówiła jeszcze jeden kufel grogu ale nie zdążyła w nim nawet ust zamoczyć. Wcześniej padła centralnie na blat kontuaru. Karczmarz kazał córkom zawlec jej bezwładne zwłoki do pokoiku na piętrze, gdzie jej towarzysze od dawna już spali. Tyle dobrze, że nie śniła po pijaku żadnego koszmaru. A jeśli nawet śniła, rano o tym nie myślała. Kac sprawił, że nie myślała właściwie o niczym.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 30-10-2009 o 08:06.
liliel jest offline