Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2009, 08:22   #11
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przez czas jakiś jechali w milczeniu.
A potem nie warto było nawet ust otwierać by pytanie zadać, jak długo jeszcze jechać trzeba, gdyż przed nimi, w dolinie, niewielkie pojawiło się miasteczko.

- Crepy - poinformował ich muszkieter.

Zgoła niepotrzebnie, bo cóż innego mogło by to być.
Ale widocznie Tocqueville uznał, że jako dobrze wychowany człowiek powinien pobawić się w przewodnika.
Wjechali do miasteczka, witani średnio zaciekawionymi spojrzeniami mieszkańców.

- Tamten budynek - Tocqueville ręką wskazał - to oberża. "Pod Czerwonym Młynem" ją zowią.

O ile budynek od razu z oberżą się kojarzył, o tyle malowidło szyld udające przedstawiało czerwoną budowlę, która z młynem na pierwszy rzut oka nie miała nic wspólnego. Dopiero gdy człowiek dokładnie się przyjrzał, zobaczyć mógł coś, co koło wodne przypominało. I niebieskie maźnięcie pędzlem, co miało pewnie wodę oznaczać.

Minęli kościół z dzwonnicą okazałą, co po drugiej stronie ryneczku stał, a za nim, z tyłu, ogród, w głębi którego średniej wielkości budynek się znajdował.

- Kościół Świętego Denisa - wyjaśnił muszkieter - a tam proboszcza, jego wielebności pana Guignona, siedziba. Zaś dom pana d'Avigny, prefekta, do którego pan de Villau państwa zaprasza, kroków tylko parę stąd się znajduje.


W zasadzie powinien wcześniej się zorientować, że coś jest nie tak.
Zwykle Tess nie zamykały się usta... Zawsze chętna była do wymienianie zdań na najprzeróżniejsze tematy - od pogody, bez względu na jej jakość, przez otoczenie mniej czy bardziej dla oka przyjemne, po plany na przyszłość i tematy zwane ogólnymi, z ich aktualną sytuacją nie mającymi nic wspólnego.
A teraz, nagle, cisza...

Ze względu na muszkietera tak robiła, czy też przedłużenie podróży i pomoc w poszukiwaniu panny jej nie odpowiadały?
Trudno rzec było, zanim nie porozmawiają, a to w obecności Tocqueville'a było niewykonalne.

A potem było jeszcze gorzej.
Tess z konia zeskoczyła, zachwiawszy się nieco, ale nie czekając na jego pomoc, jaką zawsze jej służył. I którą zawsze chętnie przyjmowała.
Boczyła się na niego o coś, czy też nagle wyprzeć się go chciała...

Wizja wielkiego, wspólnego łoża, a może i kąpieli w balii jednej, odsunęła się nagle daleko. Bardzo daleko.


Drzwi otworzyły się na stukanie, lecz miast służącego, co gości zwykle w domach takich wpuszczał, stał w nich siwawy muszkieter, znany Pierre'owi nie tylko z opowieści, ale i z widzenia.

- Franciszek de Villau - przedstawił się.

Pierre zawahał się na ułamek sekundy.
Nie całkiem wiedział, jak przedstawić Tess.
W końcu zwykle nie tak bywało, by panna młoda wraz z mężczyzną podróżowała. A jedno źle wypowiedziane słowo dyshonor nieść z sobą mogło.

- Pierre de Batz - odpowiedział - z gwardii hrabiego d'Essais.
- A to pani mego serca. Maria Teresa z domu de Villanova.

De Villau skłonił się uprzejmie i dłoń Tess ku ustom uniósł, lecz zdawać by się mogło, że więcej uwagi nie na piękną dziewczynę zwraca, lecz na jej towarzysza.
Co mogło być spowodowane ocenianiem, czy do misji jakiejś się nadaje, ale... mogło też plotki cichcem tu i tam wymieniane.
 
Kerm jest offline