Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2009, 17:04   #210
Thanthien Deadwhite
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Każda podjęta decyzja przynosi pewne skutki i konsekwencje. Zapamiętajcie moje słowa. Każda decyzja. Nie ważne czy słuszna czy nie, czy podjęta pospiesznie czy przemyślana, czy podjęta z kaprysu czy z przymusu. Wszystko zostawia ślad, każda akcja powoduje reakcje. Myślicie, że w przypadku Południowych Dębów oraz ich mieszkańców było inaczej? Myślicie, że Zło, które zalęgło się w samej mieścinie, jak i na jej obrzeżach było od tej zasady wolne? Jeśli tak myślicie, to grubo się mylicie.

Powiem wam szczerze, że ja sam ongiś tak myślałem. Zdawało mi się, że jestem listkiem bezwładnie wirującym w wietrze czasu, opadającym na glebę śmierci. Mniemałem w mojej bezgranicznej głupocie, iż moje życie jest nic nie znaczącym kwiatem na łące ludzkich żywotów. Jak się później pokazało byłem głupcem. Teraz to rozumiem. Rozumiem też fakt, iż głupcem okazałem się podwójnym i to w decydującym momencie nie tylko mojego życia. Raz podjęta decyzja, stała się dla mnie brzemieniem. I nie tylko dla mnie. Stała się brzemieniem dla osób mi najbliższych, w tym takich, którzy są za słabi by stanąć na przeciw wichurze, która prędzej czy później uderzy w nich z zdwojoną siłą. Ja powinienem być Dębem, z potężnie rozłożonymi konarami, zapuszczającym głęboko korzenie, by osłonić przed wiatrem tych, którzy sami nie dadzą rady. Tymczasem jedna decyzja, którą podjąłem z bliskimi, sprawiła, że nad nami wszystkimi zawisła groźba. Dlatego zaklinam Was mieszkańcy Południowych Dębów, nigdy nie wierzcie w to, że da się o czymś po prostu zapomnieć. Nie dawajcie wiary w same słowa, bowiem słowa tylko wtedy są potężne, jeśli poparte są czynami. Jeśli zaś ktoś mami Was pięknymi słowami, a nie ma poparcia w czynach znaczy jest kłamcą.

Zapamiętajcie moje słowa. Gdy nastanie wichura, może się zdarzyć tak, że nas już nie będzie. Wtedy bądźcie kowalami w swoich kuźniach przeznaczenia. Weźcie los w własne ręce i brońcie swego życia za wszelką cenę.

Niech Wielki Ojciec Dąb będzie Waszą osłoną, a każdy wschód słońca zapowiada Wam, że Lathander oświetla Wam drogę.


Fragment Przemowy Aramila Meliamne,
Rok Rogu, 1222 RD,
Południowe Dęby, Wzgórze Cmentarne - Pogrzeb Cade'a Laviny.


Południowe Dęby, domek Kosefa.


- To by było chyba za proste, nie uważasz psisynu? - syknął czarnoksiężnikowi do ucha Cyrus - Gdybym po prostu poderżnął Ci gardło, nie miałbym przyjemności z patrzenie jak cierpisz. Pobawię się z Tobą więc trochę dłużej. Muszę Ci odpłacić za wszystko, co przez Ciebie przeżyłem. - powiedział jadowitym uśmiechem i podniósł się ponownie z kucek. Nagle niespodziewanie rąbnął z całej siły nogą prosto w twarz czarnoksiężnika. Tengir przez chwilę miał wrażenie, że kopniak urwał mu głowę. Nic się takiego nie stało, a może szkoda, bo wtedy męki nie trwały by tak długo.

Cyrus jak się bowiem okazało znał wiele przemyślnych sposób torturowania. Najpierw rozpalił ogień w kominku, tylko po to rozpalone żagwie przyłożyć no stóp Kruka. Ból był okropny i nie do zniesienia. Magiczne leczenie, któremu Tengir się poddał sprawiało może, że rany nie były poważne, jednak w żaden sposób nie pomniejszało bólu jakiemu był poddawany. Mag nie raz myślał, że się udusi, gdyż został zakneblowany w bardzo brutalny sposób, a ślina jakoś nie chciała się przełykać. Później Cyrus zrobił użytek z noża po raz kolejny robiąc blizny na twarzy czarnoksiężnika, a także pogłębiając starą. Najgorsze jednak było, to iż Zhent cały czas raczył swą ofiarę opowiastkami co zrobi towarzyszom maga w tym także tej "skurwiałej paladynce". W końcu przyłożył nóż do oka Tengira i z uśmiechem napiął mięśnie.

Gdzie w tym czasie byli towarzysze Kruka, gdzie była jego miłość? Czemu nikt nie zainteresował się tym, że go tak długo nie ma? Czy nikt nie zauważył, rannych hien biegających po mieście? I czemu Cyrus był taki spokojny, jakby wiedział, że nic mu nie grozi?

Błysnęło ostrze noża i Tengir mimowolnie zamknął oczy. Wiedział iż go to jednak nie uratuje. Nóż wyglądał okropnie, był brudny i czarnoksiężnik pomyślał, że rany od takiego ostrza mogą się długo paprać i zakazić go jakimś świństwem. Był to jednak teraz jego najmniejszy problem.


Lasy wokół Południowych Dębów.


Carmellia zaklęła pod nosem. Droga powrotna okazała się bardzo trudna, a to głównie za sprawą Grei, a także Kavina. Ta pierwsza bardzo spowalniała marsz i swoim wiecznym marudzeniem doprowadzała tropicielkę do szału. Zwłaszcza iż dziewczyna ani myślała by pomóc nieść Kavina, który nawiasem mówiąc, nie miał sił by iść. W ten sposób Carmellia niemal musiała nieść swego towarzysza przez całą drogę. Całe szczęście, że należała do osób bardzo silnych. Właściwie to śmiało można powiedzieć, że tak krzepkiej dziewczyny jak Carmellia, to Grea nigdy wcześniej nie widziała. Ale mimo całej ogromnej siły i wytrzymałości, tropicielka pociła się i stękała pod ciężarem myśliwego, a Grea tylko się gapiła. No ale przecież to uwłaczało by godności "szlachcianki" jeśli zniżyła by się do poziomu zwykłego plebsu i pomogła jednego z nich nieść prawda? Tak właśnie myślała sobie córka burmistrza. Nawet nie wzięła pod uwagę, że przecież to byli jej wybawcy i gdyby nie oni, to dziewczyna by źle skończyła.

Carmellia klęła zaś, gdy tylko odbita dziewczyna się odzywała. Miała jej po dziurki w nosie, najgorsze jednak było, to że z Kavinem wcale nie było dobrze. Tu była potrzebna silniejsza magia lecznicza niż ta, którą dysponowała łowczyni. I do tego była potrzebna bardzo szybko. A przecież droga nie należała do łatwych. Dziewczyna mimo to zacisnęła zęby i krok za krokiem przybliżała się do Połudiowych Dębów.

Będąc już blisko wioski, dziewczyna nagle zatrzymała się jak wryta. Ktoś właśnie wszedł do miejsca, które ona zapieczętowała mentalną wersją alarmu. Ten właśnie w tym momencie szalał w jej głowie. To mogło znaczyć tylko jedno. Kosef i reszta właśnie wrócili do swej kryjówki. Jeśli tak, to zobaczyli co się tam stało oraz, że nie ma Grei. W tym momencie stracili pewien atut w negocjacjach o kolejną branzoletę, co mogło ich bardzo zdenerwować. Carmellia postanowiła więc wysłać swego jastrzębia, by ten sprowadził, któregoś z towarzyszy, by pomógł jej z powrotem. Trzeba było się z nim spieszyć. Dobrze, że Dęby były tak blisko.

Szybkość fruwających istot była jednak zdumiewająca. Nagle z głośnym piskiem przypominającym zew orła spadły na łowczynie dwie potężne bestie. Ciała lwa, orle skrzydła i dziób. To były niewątpliwie gryfy.



Miały co prawda w sobie coś dziwnego, w końcu dziewczyna nigdy nie widziała, by miast ogona, gryf posiadał ogon węża. Były jednak nadal bestiami, których zabijaniem Carmellia się trudziła. Wiedziała jak z nimi walczyć, jak dawać im śmierć. Zdołała delikatnie odłożyć Kavina i uskoczyła w bok, gryf już miał ją ugryźć, gdy ta kopnęła go z półobrotu w dziób. Stwór zaskrzeczał zdziwiony, Carmellia zaś błyskawicznie dobyła sejmitara i uderzyła na odlew w drugiego. Klinga buchnęła płomieniem i mimo, iż cios nie doszedł celu to cały atak przyniósł oczekiwany przez Carmellię skutek. Odstraszył na chwilę napastnika. Gryfy nie zdołały jej zabić w czasie pierwszego podejścia, co oznaczało, że teraz ruch Carmelli.

Ta wyciągnęła drugie ostrza i z pewnością siebie uderzyła w pierwszą bestię. Znała ich styl walki, toteż niemal machinalnie ominęła szpon, którym gryf się bronił i uderzyła z całej siły. Łapa potwora odpadła od cielska, a Carmellia dokończywszy swój ruch wbiła krótki miecz w podbrzusze gryfa. Jego śmierć była nagła. Drugi gryf zaatakował. Na to właśnie czekała tropicielka. Szybkim ruchem doskoczyła do stwora i cięła go mieczem w pysk. Stwór cofnął się zdziwiony niespodziewanym atakiem, a Carmellia kończąc Taniec Śmierci odcięła sejmitarem jego głowę.

To był koniec. Tak przynajmniej myślała dziewczyna. Niestety myliła się.

Nawet najszybszy gryf nie wygra wyścigu z magią teleportującą o czym dość boleśnie miała się już za chwilę przekonać Carmellia. Gdy była już na tyle blisko Dębów, że mogła zobaczyć Północną bramę, nagle z głośnym świstem kilkanaście stóp przed nią pojawiła się postać.

Gruby, nieogolony mężczyzna, w ciemnoszarym płaszczem. Żyła na skroni pulsowała mu z gniewu, który widać było też na jego gębie. Stał przed nię nie kto inny jak sam Stonar Szalony.

- To był Twój błąd suko! - ryknął wściekle i wykonał szybki gest dłonią...



Południowe Dęby, pobliże kaplicy Lathandera.


- Czego chciał ten wielkolud od Ciebie? - rzekł z dziwną miną Nilven do Babci Danusi. W pobliżu stał równie ciekawy tego Dazzaan, więc Stara Czarodziejka pokrótce opowiedziała o co mogło chodzić jej byłem towarzyszowi. Nilven na moment się uśmiechnął, choć babcia nie widziała w tej opowieści niczego do śmiechu.
- Myślę, że powinnaś udać się czy prędzej do obozowiska gnolli - rzekł nagle Druid - Wiem, co powiesz, że nie jesteś gotowa. Ale na co Ty chcesz czekać? Ciągle coś się dzieje, każdy z Nas ryzykuje co chwila śmiercią. Z tego zaś co się teraz dowiedzieliśmy, gnolle dysponują większymi siłami niż mogliśmy myśleć. Ale właśnie teraz nie będą spodziewały się ataku! Teraz jest najlepszy moment by w ich żałosnej egzystencji wprowadzić jak najwięcej śmierci i chaosu! Nie możemy czekać!

Przemowa druida była nagła i pełna pasji. Przez chwilę Aldana zastanawiała się, dlaczego nagle czas zrobił się dla niego taki ważny. Spojrzała na krasnoluda. Jego mina wyrażała zmieszanie, co oznaczało, że on też jest mocno zaskoczony słowami "drzewoluba".

Szczęście w nieszczęściu, Babcia nie musiała dawać odpowiedzi, gdyż nagle z nieba spadł pikujący jastrząb. Poderwał się przy samej babcia, zakołował szybko wokół niej i wzbił się ponownie w powietrze lecąc w stronę Północnej Bramy, po chwili zawrócił i znowu zapikował na babcię robiąc kilka kółek wokół jej sukni i z niezwykłą prędkością znów lecąc na Północ.

- Co te ptaszysko kurwa wyprawia? - syknął zdziwiony krasnolud. Nilven zaś powiedział, że nie wie, co zaciekawiło dość mocno czarodziejkę. Druid nie wiedział co robi jastrząb?
- Gwen daje nam znak, iż mamy iść za nim - powiedziała mocnym głosem babcia. - Carmellia nie wysłała go bez potrzeby. Idziemy.

Krasnolud ruszył za babcią, a druid chwilę się zawahał i w końcu poszedł ich śladem wraz z pełznącym za nim Kłem.

Południowe Dęby, Grobowiec Cade'a Laviny.


Liadon nie wierzył w to co zobaczył po opadnięciu płomieni. Astearia i Mago wciąż tam byli. Dziewczyna stała opierając się o laskę, którą dostała od Babci Danusi, Mago zaś leżał pod jej stopami. Zarówno czarodziejka jak i akrobata nie wyglądali dobrze. Byli osmoleni i w postrzępionych ciuchach. Z tej odległości, elf nawet nie był pewien czy niziołek żyje. Mimo, iż ulga była znaczna pozostawało pytanie jak udało im się przeżyć?

Wojownik obserwował co się dzieje z napięciem. Aria była niemal naga, prawie cała jej suknia spaliła się w pożarze. Mimo to gdy dziewczyna odwróciła głowę, było na jej twarzy widać zaskoczenie i lekki uśmiech. Naspnie dziewczyna szybko kucnęła przy Mago. Z laski zaczął bić leciutki blask i po chwili niziołek się podniósł. Chwilę rozmawiali, przytulili się i w końcu dziewczyna pomogła wstać niziołkowi. Ten wyglądał znacznie gorzej, miał na plecach ślady poparzenia. Pomachał jednak Liadonowi i ruszył przed siebie. Zatrzymał się przy drzwiach i pociągnął za coś, najpewniej za dźwignię. Po chwili rozległo się dziwne pyknięcie i elf usłyszał.

- Już możesz do nas podejść.

Południowe Dęby, przed Północną Bramą.


Carmellia leżała na ziemi. Nie miała najmniejszych szans w starciu z tak potężnym wrogiem. Gdy wykonał gest, ona instynktownie odskoczyła w bok. Jak się jednak okazało mag nie uderzał w nią śmiercionośnym ogniem czy błyskawicami. On za to wkradł się w jej umysł i jednym słowem sparaliżował. Dziewczyna runęła na ziemię jak długa, słysząc śmiech swego prześladowcy. Mogła wszystko obserwować, wszystko widziała, czuła i słyszała. Nie mogła się jednak poruszyć. Była na łasce wroga. W pewnym momencie usłyszała jak Grea próbuje uciec. Carmellia wiedziała, że nie ma na to szans.

Kilka gestów, słów i czerwony promień pomknął nad leżącą tropicielką. Głośny wrzask Grei i odgłos upadku uświadomił łowczyni, że niestety miała rację.

- No to teraz się policzymy małpo! - krzyknął mężczyzna patrząc na leżącą tropicielkę. Wtem dziewczyna zobaczyła nad głową Stonara lecącego jastrzębia. W jej ducha wstąpiła nadzieja. I dokładnie w tym momencie fala ognia uderzyła w maga. Ryk ból i zaskoczenia wydobył się z jego gardła. Gdy się odwrócił zobaczył starą ludzką czarodziejką idącą na czele, krok za nią krasnolud z młotem w ręku a kilka kroków za nimi nowy druid Dębów.

Babcia Danusia była zła jak nigdy. Najpierw Seraph, teraz ten cholerny czarodziej! Był potężny, uśpił wszystkich strażników na murach, a teraz powalił także Carmellię. Co gorsza raz bez spocenia pokonał już Babcię Danusię. Ale ona też nie była słaba, a miała po swej stronie mężnego Kapitana Straży Miejskiej oraz bardzo mocnego druida.

- No chodźcie! - ryknął rozeźlony grubas i zaczął dziko machać rękoma. Nagle przed babcią Danusią znikąd pojawiły się cztery okropne psy i już miały natrzeć na trzy osobową grupę, lecz babcia błyskawicznie uderzyła ich stożkiem dźwięku, co sprawiło że bestie poleciały martwe w tył.



Sytuację od razu wykorzystał Dazzaan i pędem ruszył w kierunku wroga. W tym czasie za babcią rozległ się mocny głos druida, który już wzywał na pomoc swą potężną magię. Coś poszło jednak nie tak, gdyż tym razem to on ryknął z bólu i przerwał czarowanie. Z jego pleców sterczała strzała z charakterystyczną lotką.

- Pozabijam was wszystkich! - krzyknęła Amra stojąc w otwartej Północnej Bramie. Jak ona dostała się do miasta? Nie było jednak czasu na myślenie gdyż wróg nie spał. Wszyscy zaś widzieli teraz dokładnie jeden detal. Na jej przegubie z daleka błyskała charakterystyczna branzoletka z czerwonym rubinem.


- Zajmę się nią! - krzyknął druid i szybko wyczarował drugiego wielkiego węża i wraz z nimi ruszył za Amrą, która oddając kolejną salwę strzał schowała się za palisadą. Wkrótce zniknął za nią gniewny druid, bowiem jedna ze strzał uśmierciła Kła.

W tym czasie zupełnie jakby na wyścigi dwóch potężnych czarodziei inkantowało kolejne zaklęcia, kompletnie ignorując biegnącego krasnoluda. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Z ręki babci Danusi wystrzeliła ognista kula, zaś z palca Szalonego wystrzelił czarny, wirujący promień. Kula ognista huknęła mocno w maga i ten zaryczał z bólu. Zdołał jednak w porę paść na ziemię, w innej sytuacji byłby pewnie martwy. Czarodziejka zaś dostała w pierś czarnym promieniem. Poczuła jak zrobiło się okropnie zimno, umysł nagle zrobił się pusty, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Poczuła ból w klatce piersiowej w miejscu gdzie jest serce. Złapała się za szatę i padła na ziemię. Jej oczy zaszła mgła.

Carmellia była zrozpaczona. Wszystko toczyło się nie po jej myśli. Wiedziała, że Dazzaan nie zdoła dobiec do maga na czas, że ten zdoła porazić go jakąś śmiercionośną mocą. Musiała uwolnić się z paraliżującej jej magii. Musiała znaleźć w sobie siłę, by złamać zaklęcie. W tym czasie Dazzaan dokonał niemożliwego. Zauważywszy, iż mag zaczyna następne zaklęcie cisnął swym młotem. Ten trafił grubasa w korpus cofając go do tyłu i odbierając oddech. Krasnolud wykorzystał tą chwilę i w pełnym biegu wpadł na maga. Razem padli na ziemię i po chwili krasnolud zaczął okładać czarodzieja klnąc wniebogłosy. Mag nie był jednak bezbronny, nawet w takich warunkach udało mu się przywołać swą moc. Błysnęło czerwienią i krasnoluda wyrzuciło w powietrze. Głuche uderzenie o glebę świadczyło o tym, że mogło być bardzo źle. Grubas się podniósł lecz nie docenił obrońców Dębów. Carmelli bowiem udało się wydostać spod działania czaru. Runęła na czarodzieja niczym jastrząb, ten był jednak zwinny i zdołał odskoczyć jednocześnie zasłaniając się peleryną. Ostrze sejmitara ześliznęło się po nim, lecz już ostrze drugiego miecza wznosiło się do sztychu. Mag jednym gestem wybił miecz z dłoni dziewczyny, na co ta zareagowała mocnym kopnięciem z wyskoku w jego brzuch. Grubas uderzył plecami o drzewo. Był wykończony - poparzony i pobity ledwo stał na nogach. W dalszym ciągu był jednak niebezpieczny. Tak jak Carmellia. Dziewczyna z furią w oczach ruszyła na maga ściskając swój płomienny oręż w dwóch dłoniach i mocno zamachując się nim, mag zaś szybko skandował jakieś zaklęcie. Na jego twarzy widniał strach. Ostrze uderzyło, znowu błysnęło.

- Nieeeeeeeeee! - wyrwało się tropicielce gdy miecz wbił w korę drzewa, a czarodziej zniknął z głośnym trzaskiem. Udało mu się uciec.

To był koniec walki. Dziewczyna rozejrzała się. Babcia Danusia leżała na ziemi, w miejscu gdzie zostawiła leżał też Kavin. Grea leżała kilka kroków za nim porażona mocą grubasa. Dazzaana dziewczyna zaś wcale nie widziała.

Czy wszyscy nie żyli? A jeśli nie, to kogo ratować? Takie pytania przemknęły przez głowę dziewczyny. Po chwili pojawiło się jeszcze jedno. Co z Armą i Nilvenem?

Południowe Dęby, Grobowiec Cade'a Laviny.


Mago nacisnął dźwignię co unieruchomiło wszystkie pułapki. Czuł się fatalnie. Wyglądał zresztą podobnie. Mięśnie mu drżały, skóra jeszcze trochę go szczypała. Nie to było jednak najgorsze. Wszystko co posiadał a nie miał magicznej mocy zostało strawione przez ogień. Cały niemagiczny sprzęt, pieniądze, ciuchy oraz co gorsza włosy przestały istnieć. Mago był łysym niziołkiem. Podobnie rzecz miała się z Arią. jej suknia była w strzępach, a włosów nie było. To było straszne. Najważniejsze jednak, że żyli.

- Jak? - zdołał wydusić tylko Liadon swoim normalnym już głosem.

- To laska Babci Danusi - pospieszyła Aria z wyjaśnianiem. - Gdy uderzyła w nas fala ognia myśleliśmy, że już po nas. I wtedy poczułam ogromną moc płynącą z laski. Zaczęła nagle łączyć się ze wszystkimi przedmiotami posiadającą cząstkę Sztuki w sobie. Z magicznymi pierścieniami, karwaszami. Z branzoletą. Moc ta zaczęła mnie osłaniać. Mago to zauważył i szybko chwycił mnie za kostkę, więc magia z laski połączyła się z jego przedmiotami. To było straszne. Czuliśmy ogień, ale jednocześnie laska nas chroniła i leczyła. Spaliło wszystko co nie zostało objęte magią, ale nas uleczyła magia. Tylko dzięki temu przedmiotowi wciąż żyjemy - zakończyła cicho.

- Tylko, że teraz on chyba już jest niezdatny do użytku. - dodał cicho Mago patrząc na poczerniałą od ognia laskę.

***

W końcu weszli do komnaty i tym razem byli mocno zaskoczeni. Nie było na ścianach rysunków tak jak się spodziewali. Tym razem na ścianach widniały kolorowe napisy. Całe ściany aż od nich świeciły.

- To są zaklęcia - powiedziała po chwili czarodziejka - Spis formuł, gestów oraz opis działań zaklęć. Cała ta komnata jest jedną wielką księgą czarów! - krzyknęła zaskoczona.

Gdy trójka przyjaciół w końcu się oswoiła z tymi niecodziennymi napisami stanęła przy grobowcu.


Był raczej mały, rozmiarami wskazując na niziołka. Sarkofag był ze szczerego złota. Na płycie widniał napis.

- Jeśli tu wszedłeś, znak to, iż większym mistrzem niż ja jesteś. Modlę się, tylko, byś był godzien mych skarbów. Wszystkie bowiem należą do Ciebie. - odczytał Mago przekładając mowę niziołków na język wspólny.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline