Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2009, 18:16   #24
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
- Kompania duża, nie powiem, ale przejdzie. Zadanie niełatwe, a nawet, bądźmy szczerzy, trudne. Ale dam radę. – Lisek zrobił efektowną pauzę, jakby chciał dać zgromadzonym chwilę na oswojenie się ze słowami „dam radę”. - Jedyne, co naprawdę smakuje mi w tej robocie to dola, jaka wpadnie do mojego skarbczyka, kiedy już odstawię was całych i zdrowych na Cintryjskiej ziemi, a może trochę dalej. – Lisek nie zwracając uwagi na miejsce, w którym się znajdował, bez skrępowania opowiadał o swoich finansach.
Rudowłosy elf oparł nogę o pobliski stołek, rozchylając przy tym oliwkowy płaszcz i ukazując obcisłe, białe spodnie jeździeckie, oraz wysokie brązowe buty, również typowe dla jeźdźca, i przez kilka chwil nieruchomo wpatrywał się w ogień szalejący w kominku. Przez około minutę ani drgnął, nie poruszył się nawet o cal. Kiedy tak stał, będąc odwróconym profilem do reszty zgromadzonych, w oczy kompanii rzuciło się, że ich przewodnik nie nosi broni. Oczywiście mógł mieć jakiś sztylet schowany w bucie, albo w rękawie, ale w środowisku, w jakim obracają się wszyscy tutaj obecni, posiadanie widocznego atrybutu swojej siły było jedną z najlepszy gwarancji bezpieczeństwa. Nie opłacało się prowokować. Elf najwidoczniej miał tego typu zagrożenia w głębokim poważaniu.
- Do rzeczy. W drogę wyruszamy za dziesięć dni, rozpoczynając liczenie od jutra. Nie muszę chyba przypominać wam, że chociaż jest jeden lider, to i tak jesteśmy zespołem? – Lisek spojrzał po twarzach zgromadzonych z nad srebrno-szafirowych binokli. Trudno określić znaczenie tego spojrzenia, nie należało ono jednak do przyjemnych.
Na zewnątrz było już całkowicie ciemno, trwała noc. Niewątpliwie świadczył o tym mroczny, gwieździsty krajobraz, rozpościerający się za małymi, umieszczonymi niemal na spojeniu ściany z sufitem okienkami. Gęsty mrok, zalegający w dużej części izby zdawał się toczyć nieustanną walkę ze światłością, wydobywającą się z lampek, oświetlających nieliczne miejsca w gabinecie, niespodziewanie poddając się woli ognistej jasności i czmychając w najdalszy kąt, zewsząd, gdzie, pojawiało się światło. Wicher nieustannie smagał grubą, lekko matową szybę, wstawioną w ciężką, dębową ramę, które razem z framugami i oczywiście otworami w ścianach tworzyły małe, aczkolwiek solidnie wyglądające okna.
- Postarajcie się jak najefektywniej wykorzystać ten okres czasu. – Ciągnął mówca. – Podczas podróży nie będzie już czasu na zakupy, załatwianie własnych spraw i innych tego typu dupereli. Radzę wam, abyście już jutro zaczęli przygotowania do wyprawy. – Lisek znów odwrócił się w stronę kominka, milczał przez chwilę, następnie zwrócił głowę, resztę ciała pozostawiając w pozycji niezmienionej, odgarnął zza uszu rude, częściowo spięte z tyłu głowy włosy i podjął dalej. – Jeżeli chodzi o pieniądze na zakupy, to otrzymacie je, jak zwykle, od Bandadara, w dzielnicy kupieckiej.
Powiedziawszy już wszystko, co miał powiedzieć, Lisek odwrócił się w stronę drzwi i bez wyraźnego zakończenia, ani nawet pożegnania ruszył w ich kierunku. Kiedy zrobił już kilka kroków i zdawało się, że zaraz opuści pomieszczenie, obrócił się na pięcie i w czasie mniejszym, niż wypowiedzenie słów: „sorbet cytrynowy”, był już obok Centelameleneii.
- Chciałbym zamienić z tobą słówko na osobności? – Powiedział, świdrując Zerrikankę szafirowym wzrokiem. – Oczywiście na tematy zawodowe. – Powiedział, obnażając perłowo-białe, drobne uzębienie.

Verilo powstał z swojego rzeźbionego krzesła, spoglądał przez chwilę na pełny księży, widoczny za oknem, drapiąc się przy tym po brodzie. Następnie wyszedł zza biurka i po kolei podchodził do każdego uczestnika wyprawy, ściskał, a raczej chwytał jego dłoń i życzył powodzenia. Kiedy Verilo pomachał już wszystkimi prawicami, przeszedł na środek pokoju, złożył dłonie „w koszyczek” i rzekł:
- Dzieci nocy, wy, którym przychodzi wyzbyć się litości, pozostawić żałośnie konające miłosierdzie na drodze za sobą, zdeptać słabości i wyzbyć się abstrakcyjnego poczucia winy, znów przyjdzie wam zabijać, być takimi, jakimi powstaliście, podążać za głosem przeznaczenia. Bogowie stworzyli nas drapieżnikami, tacy więc byliśmy, tacy jesteśmy i zawsze będziemy. Do końca dni pozostaniemy panami życia i śmierci, niewzruszeni.
Nikt nigdy nie sądził, że Verilo ap Rayilip jest religijny.
 
Minty jest offline