Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2009, 19:29   #44
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Stał wpatrując się w dymiącą lufę strzelby. Kulącą się ze strachu kobietę. Bezwładne ciało jednego z mężczyzn. Sączącą się z rozbitej głowy krew.
Rozbita na tysiące malutkich kawałeczków, których nikt nie poskłada.
Zwijającego się z bólu rannego. I szkarłatne plamy, rosnące wciąż i wciąż na jego coraz mniej śnieżnobiałej koszuli.
I stał tak po prostu.
Przechyliwszy głowę, wpatrywał się kałużę krwi, która powiększała się powoli. Fascynowała go ta bliskość śmierci. Teraz on ją zadawał.
Przeprowadził kolejny wywiad.
Spokojnie, opierając karabin na ramieniu podszedł do leżącego na ziemi pracownika Umbrelli. Tamten spojrzał na niego błagalnym wzrokiem.
- Nie… - głos załamał się.
Nie? Co to ma znaczyć? Że będziesz bronił każdego oddechu? Czy gdybym ja był na twoim miejscu, też bym błagał? A może naplułbym napastnikowi w twarz?
White mocnym kopnięciem odsunął od tamtego pistolet. Ukląkł przy coraz mniej ruchomym ciele. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych. Czy one coś znaczą?
- Proszę… - wyrzucił z siebie cichutkim szeptem.
Nic. Nie ma boga! Można wszystko! Ale nikt nas nie rozgrzeszy! Czy potrzebujemy rozgrzeszenia?! Nie!
Potrzebujemy tylko siebie nawzajem. Musimy mieć, kogo skrzywdzić, jak siebie samego.
Bo ostatni człowiek na świecie strzeli sobie w łeb, kończąc rzeź idiotów. Nie mogąc znieść samotności. Zabraknie mu wilków.
White momentalnie poderwał się, przystawiając tamtemu broń do głowy. Spojrzał mu w oczy. W głęboką otchłań. I znów zamarł.
Ranny ostatnim wysiłkiem podniósł dłoń. Słabym uściskiem odsunął od siebie zimną lufę. Tak wyglądała jego walka o życie. Opędzał się od strzelby, jak od natrętnej muchy.
Strzał.
Czerwona maź rozsmarowana po asfalcie. Po stali i drzewcu. Po dłoniach i niebieskim płaszczu.
Szybkim krokiem podszedł do drugiego z mężczyzn, przystawił broń do jego głowy i ponownie nacisnął na spust.
Po okularach i twarzy. Po wypastowanych butach i guzikach.
- Groza, groza… - bezszelestnie wymówiły jego wargi.
Podniósł wzrok. Dzieci kuliły się w samochodzie, tuląc się w ramiona matki. Lekarka płakała, klęcząc na kolanach. Thomson obrzucił go lodowatym spojrzeniem.
Kim jesteś by mówić mi, czym jest moje człowieczeństwo?!

Powoli, znacząc swoje kroki czerwonymi odciskami butów, obszukał ciała. Jeden z pistoletów wsadził za pasek spodni. Dwa magazynki i krótkofalówkę włożył do kieszeni płaszcza. Drugą Berretę wraz z amunicją i kolejnym walkie-talkie podał bez słowa policjantowi.
Wrócił do czarnego Land Rovera. Otworzył drzwi i wsiadł do środka.
**Siódemka zgłoś się! Czekam na raport. Siódemka, co z tą kobietą?**
- odezwało się radio.
White wyłączył je. Rozejrzał się po wnętrzu. Na tylnim siedzeniu leżał H&K i zapasowy magazynek. Nie dotykał ich. Thomson pewnie zrobi z nich lepszy użytek.

Wysiadł i zamiast pomagać innym w przeniesieniu klamotów z jednego auta do drugiego, wyciągnął ze schowka Forda śrubokręt. Szybkimi ruchami odkręcił pogięte tablicę rejestracyjne i zmienił je z tablicami Land Rovera. Wątpiłby nikt nie szukał tamtego wozu. Po co im ułatwiać?
Gdy skończył, przebrał się w niezakrwawione ciuchy należące kiedyś do martwych kowbojów i odezwał się, wskazując na ciało młodego chłopaka.
- Zostawmy go. Nie ma go, po co tachać. – Odwrócił się i odszedł zostawiając innym ostateczną decyzje w tej sprawie. Gówno go obchodziło, co zrobią z truchłem. On do tego ręki nie przyłoży.
Siadł za kółkiem czarnej terenówki. Policjancik miał już swoją szanse dzisiaj i wykorzystał ją rozwalając nas o inny wóz.
Zabiłem ich. Zabiłem. Po co?
Kim ja jestem?
Pieprzysz, wiesz?


Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymali się, by wybebeszyć połowę deski rozdzielczej w poszukiwaniu GPS. Po kilkunastu minutach sprzęt wyleciał przez okno.
Mogli ruszać dalej. Uciekać.

Po kilku chwilach doktor zaczęła swój wywód przerywany spazmami płaczu.
White słuchał uważnie. Oczywiście nie zapomniał niepostrzeżenie włączyć dyktafonu w swoim telefonie.
Jeden z tych materiałów, które sprzedają się za dobrą cenę.
-Wiem, że nie macie powodu mi ufać! Ale możemy ocalić wielu ludzi. Albo przynajmniej nas samych. To niedaleko, znam drogę. Was nie ścigają, nie będą podejrzewać. A jeśli nie... to zostawicie mnie tam samą. Proszę, chociaż tyle. A potem zrobicie, co zechcecie, nawet zabijecie za tego chłopaka, który przeze mnie...
- Proszę się uspokoić. Praktycznie go nie znaliśmy. – Przerwał jej White. Uwielbiał te gadki „Bez paniki. Nic się nie stało.” – Teraz i nas ścigają, a na pewno ten wóz. Tablicę nie załatwią sprawy, przy poważniejszej kontroli. Nie wiem, czy mamy jakieś szanse, dotrzeć tam niezauważeni.Jednak.. kuźwa.. ja chce żyć. – zrobił krótką pauzę. – Potrzebujemy tej szczepionki.
I chyba kłamał.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline