Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-10-2009, 20:39   #41
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
To było niewyobrażalne, jak bardzo przeciętny amerykański obywatel ufał rządowym dekretom i temu co przekazują mu w mediach. Naiwność społeczeństwa jest nierzadko przyczyną jego upadku. Liberty pokręciła głową patrząc z niedowierzaniem na sznur ciągnących ku centrum Everett samochodów. Zupełnie jak prawie sto lat temu po rozpoczęciu słuchowiska „Wojna światów”, ale od tego czasu ludzie powinni już byli się nauczyć czegoś i nabrać dystansu. Czy nie było w nich choć odrobiny instynktu samozachowawczego? Przecież skoro problem zaczął się w większych miastach należało z nich spierdalać jak najszybciej, a nie pchać się jak myszy w pułapkę!
Nie było sensu jechać główną drogą. Ewentualne blokady i wielki ciąg naiwniaków mógł być sporą przeszkodą w przedarciu się na północ. Liberty postanowiła poszukać bocznego przejazdu. Zasygnalizowała jadącemu za nią Fordowi skręt w prawo i wykonała manewr. Drogi tutaj były beznadziejne, ale na szczęście całkiem puste. Jej samochód radził sobie na nich doskonale, kierującemu samochodem za nią policjantowi nie szło najlepiej, ale mozolnie jednak jakoś się przedzierał. Wszędzie pełno było wody z zasilających rzekę kanałków, które po ostatnich opadach znacznie podniosły swój poziom i wylewały się teraz na drogę, wypełniając w koleiny. Trzeba było bardzo uważać by w jakiejś nie ugrzęznąć, gdyby okazała się zbyt głęboka. W końcu jednak, po minięciu drewnianego mostku, powrócili na asfaltówkę. Liberty, odetchnęła, chyba najtrudniejszą część drogi mieli za sobą.

Znalezienie jednak działającej sesji benzynowej okazało się zadaniem niezbyt prostym. Pierwsza na którą natrafili zamknięta na głucho, aż się prosiła o złamanie prawa, niestety stała przy drodze, którą stale przemieszczały się jakieś pojazdy w kierunku Everett i Seattle, kolejni naiwniacy wierzący w szczepionkę i jednocześnie oko sumienia dla ich małej grupy. Nie byli najwyraźniej jeszcze, aż tak zdeprawowani, by robić to publicznie. Bo że byli do tego zdolni bez świadków, miała już okazję zauważyć. Ograbienie domu starego żołnierza, choć był już martwy, jak dla Liberty dalej podciągało się pod włamanie. Nie była do końca pewna czy Tim, dając mężczyznom klucze, w ogóle zdawał sobie sprawę z tego co dzieje się wokół niego. Jak dla kobiety wyglądał na całkowicie nieobecnego duchem. Zrobili to wprawdzie inni, ale ona wiedziała i nie powiedziała nic, dała milczące przyzwolenie. Staczanie się z płaszczyzny praworządności było takie proste...
Jeśli jednak świat oszalał przetrwają tylko najsilniejsi, pozbawieni skrupułów albo zbyt szaleni by zdawać sobie sprawę z deprawacji... ciekawe czy należała do którejś z tych kategorii? A inni czy do którejś należeli? Jaką mieli szansę przetrwać? Popatrzyła na przednie lusterko na przestraszone twarze Etiena i Natalii, dla nich będzie twarda, dla nich zrobi wszystko. Jej spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Dorothy, w oczach siostry była ta sama determinacja. Determinacja samicy walczącej o swe młode. Dzika i pierwotna...

Na szczęście na kolejnej stacji zastali otwarte drzwi i kierującego nią obecnie wyznawcę teorii spiskowych. Dziś być może ta teoria ocaliła mu życie, czy jednak utrzyma się na miejscu pokaże przyszłość, ale oni i tak będą już wtedy daleko.
Napełnili baki, dodatkowe paliwo do kanistrów oraz wiele przydatnych utensyliów, jak latarki, baterie, napije i jedzenie w puszkach czy leki. Liberty kupiła słodycze dla dzieci. Może smak czekolady choć trochę poprawi im humor, a także samochodzik koparkę dla Ethiena i kilka książek dla Natalii. Przez to zamieszanie Dorothy nie zabrała żadnych zabawek.
Ruszyli dalej ostrożnie, by nie nadziać się na patrole. Nie mieli ochoty na dyskusje z wojskiem, dlaczego jadą w przeciwnym kierunku niż reszta. Nie wiadomo dlaczego nikt ich nie zaczepiał. Może dzięki temu, że Hummer we mgle i przeciwmgielnych światłach wyglądał jak pojazd wojskowy? Może po prostu mieli szczęście i nie trafili na gorliwców z poczuciem misji.
Jechali dalej trasą, którą sobie wyznaczyli...

Zanim do świadomości Liby dotarł głuchy odgłos uderzenia i tłukącego się szkła, jej noga zareagowała odruchowo wciskając hamulec. Ford zniknął z lusterek, a na jego miejscu pojawiła się ustawiona w poprzek Toyota:
~Wystarczyło bym jechała trochę wolniej, kilka sekund różnicy i to my bylibyśmy na miejscu samochodu Thmpsona.~ Zanim wysiadła z samochodu przełknęła ślinę. Zobaczyła jak Nathan otwiera drzwi z drugiej strony, w reku trzymał wręczoną mu przez Clinta kuszę. ~Jak szybko dojrzewa ten dzieciak!~ pomyślała czując wewnętrzne zimno. Myślał trzeźwiej niż ona, jak by nie było dwa razy starsza od niego. Wzrokiem przez szybę wskazała Dorothy leżącą między fotelami z przodu wozu, dubeltówkę z mieszkania MacGregora, którą dał im policjant. Nie wiadomo co mogło wysiąść z tego samochodu. Lepiej by kobieta miał się czym bronić.

Zamknęła oczy i odetchnęła kilka razy przygotowując się na najgorsze..

Gdy je otworzyła zobaczyła kobietę w lekarskim kitlu, przez chwile miała wrażenie, że jakimś cudem lekarze zjawili się na miejscu wypadku, ale spojrzenie na naszyty na jej biały strój znaczek rozwiało te nadzieje. Już widziała dziś ten znaczek. Jeśli o nią chodziło wolałaby go nigdy w życiu nie oglądać. Kobieta mamrotała coś trzymając się za głowę, najwyraźniej to ona była kierowcą Toyoty.

- Zostań przy samochodzie Nathan – rzuciła jeszcze w kierunku chłopca i ruszyła pewnym krokiem do zniszczonego Forda. Otwarte poduszki na miejscu kierowcy i pasażera powiedziały jej, ze zabezpieczenie zadziałało i mężczyznom pewnie nic się nie stało. Zresztą powoli zaczęli się gramolić ze środka. Nie można tego jednak było powiedzieć o siedzącym z tyłu Timie. Nienaturalna poza jaka przybrało jego ciało i krew płynąca po oparciu siedzenia nie wróżyły mu dobrze. Montrose z przerażeniem stwierdziła, że nie czuje nic, byś może wszystkie pokłady przerażenia, zgrozy i żalu na dzisiejszy dzień już wyczerpała? A może okropna myśl, jakby ulga, że nie będą musieli wlec za sobą kogoś, kto wydawał się bezradną roślinką, która przebiegła przez jej głowę, świadczyła jak łatwo można wyzbyć się uczuć humanitarnych i człowieczeństwa.
W tym momencie chłopak zaczął rzęzić! Żył więc jeszcze. Czy była jakaś szansa uratować mu życie, kiedy w szpitalach panowało szaleństwo. Przecież nie odważą się udać do żadnego z nich. Zostawią go by umarł bez pomocy?

Przeraziły ją jej własne myśli...

Nie miała jednak zbyt wiele czasu na analizę swego sumienia. Z piskiem opon zatrzymała się obok czarna terenówka i wysiadło z niej dwóch mężczyzn w czarnych garniturach i bronią w dłoniach. Jak w jakimś idiotycznym filmie o pogromcach obcych. Dzisiejszy dzień był jak scenariusz filmu, tyle że był cholernie realistyczny i nikt nie zaproponował jej miliona dolarów za główną rolę. Ta pewnie przypadła komuś innemu, a ją potraktowano jak przypadkowego statystę, który wszedł w niewłaściwy kadr i zupełnie nie zna swojej roli.

Za to reszta odgrywała doskonale:

Przestraszona uciekająca kobieta i dwa czarne charaktery. Teraz szlachetni bohaterowie powinni uratować niewinną ofiarę, ale kto tu do kurwy nędzy był ofiarą?!
Liberty stała z niedowierzaniem patrząc jak na chwile wszyscy zamarli. Mężczyźni w czerni skupieni na Davidzie i Alexandrze całkowicie zignorowali pasażerów Hummera,, a zwłaszcza kryjącego się za jego bokiem Nathana. W momencie, gdy zbliżyli się do rozbitego pojazdu ciszę jaka nastąpiła po ich ostatnich słowach, przerwał dźwięk zwalnianej cięciwy i świst bełtu. Liberty rzucając się na ziemię i zasłaniając dłońmi głowę, myślała tylko o jednym:
~Oby Dorothy zdążyła ukryć dzieci!~
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 01-11-2009 o 19:34.
Eleanor jest offline  
Stary 01-11-2009, 20:59   #42
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Wieprzki na rzeź, wszędzie łaziły jebane wieprzki idące wesoło na rzeź. Thomsonowi się kojarzyło to jednoznacznie i nie zamierzał modyfikować tych myśli. Gińcie sukinsyny, jeśli myśleć was nie nauczono. On nie zamierzał, on chciał uciec. Cały świat nie mógł umrzeć przez jednego idiotycznego wirusa. Zawsze znajdą się jacyś ludzie, którzy ocaleją. Ten gatunek był niezniszczalny. A on zamierzał być w tej grupie ocalałych, nawet jeśli sam będzie musiał tworzyć tą pieprzoną grupę. Dlatego bez zbytniego marudzenia przejeżdżał przez kolejne kałuże dupnych dróg, gdzieś na jakimś zadupiastym półwyspie. Nigdy wcześniej tamtędy nie jeździł, a nawet jeśli miał przypadkiem coś do załatwienia w tych wiochach, to podróżował główną drogą, teraz pięknie zablokowaną przez wojsko. Pierdolone żołnierzyki, dano im broń i kazano słuchać. Nic dziwnego, że cała banda debili leciała tam co roku, by umierać za Amerykę. Prawda była całkiem inna, bo nie umierali za kraj a za pieniądze, które ktoś gdzieś dostrzegł. Albo za coś równie idiotycznego.

Drewniany mostek, bogu niech będą dzięki za pomysłowego idiotę, który postanowił postawić go w takim miejscu! Wjechali do miasta, którego nazwy nawet nie kojarzył za bardzo, chociaż znajdowało się tuż obok. Nazwa wzięta od tego, że te kilka domków postanowiono postawić po zachodniej części jeziora. Cudownie, można być całkowicie dumnym z mieszkania w West Lake Stevens. Posrany dzień, który nie miał ochoty się skończyć. Wojskowe ciężarówki z żołnierzami w maskach. Nie mógł na to patrzeć. Jego ford sunął przed siebie, ale Thomson coraz mniej myślał o tym, gdzie jedzie. Może to tylko jakiś cholerny sen spowodowany za dużą ilością prochów i alkoholu? Dobrze chociaż, że nikt nie próbował ich zatrzymywać, miał w sobie tyle promili, że starczyłoby nawet na kilku pijanych kierowców. Dobrze, że Hummer był duży i mógł spokojnie trzymać się za jego kuprem. Najwyraźniej ta cała Liberty wiedziała co robi i w końcu udało się znaleźć czynną stację. Detektyw nie odezwał się słowem przez cały ten czas. Jakoś nie wiedział o czym mógłby gadać z reporterem, a ten dzieciak na tylnym siedzeniu nie poprawiał sytuacji.

W sklepie, prócz tego co wrzuciła do swojego wozu Montrose, David wybrał jeszcze kilka innych rzeczy. Nie miał pojęcia czy ten wirus działa w powietrzu, ale wziął kilka baniaków wody. Dziadek miał na zbyciu jakieś kanistry, więc kupił i je, nalewając do środka benzyny i ropy - po równo dla obu samochodów. Doładował swój telefon i kupił jeszcze dwa inne, z pełnymi bateriami. Były na doładowania, to i kilka kart nabył za pieniądze dziadka Tima. Nie czuł się z tym źle, jemu i tak nie były już przydatne, a Thomson był zbyt praktyczny, by ich nie wykorzystywać. Jeśli sieci padną to i tak zostanie tylko radio CB, ale to nie zmieniało faktu, że zanim się to stanie, to mogą się okazać bardzo przydatne. Miał już w głowie kilka osób, do których miał zamiar zadzwonić, gdy tylko znajdą się w miarę bezpiecznym miejscu. Wyładowane wojskie miasto do takich nie należało.

Już widział wylotówkę z miasta, a na drodze prowadzącej na północ prawie na pewno nie było już wojska. A potem z boku nadjechała terenówka, całkowicie niespodziewanie wjeżdżając mu w bok forda i z pełnym impetem rzucając na poduszki powietrzne. Zabezpieczenia samochodu zadziałały w ułamku sekundy, ratując im życie i jednocześnie obijając we wszystkich możliwych miejscach. Samochód ze zgrzytem poleciał na bok, i jeszcze wyrżnął w latarnię, czy co to tam było, zanim ostatecznie się zatrzymał. Thomson przez chwilę słyszał tylko pisk w głowie, a potem doszedł do tego jęk Tima, który nie zapiął pasów. Kurwa. Czemu ta terenówka nie mogła przejeżdżać kilka sekund później?! Tego dnia pierdoliło się wszystko, a przecież zostało jeszcze do końca!
Gdy pojawiła się kobieta, detektyw tylko w połowie zrozumiał co do niego mówiła, próbując wyswobodzić się z pasów i irytujących nadmuchanych baloników, które prawie przyciskały go do siedzenia. Oba samochody były całkiem skasowane, niech to szlag!

W pełni zwrócił uwagę na otoczenie dopiero wtedy, gdy nadjechali kolejni, a przerażona kobieta zaczęła prosić o pomoc. Thomsonowi wystarczyło jedno spojrzenie na tamtych, by mieć pewność, że prędzej on stanie się przykładnym obywatelem, niż tamci faktycznie zostawią ich w spokoju. Zwłaszcza, gdy zrobią cokolwiek w celu uratowania kobiety w kitlu z logiem Umbrelli. To wcale nie zachęcało do litowania się nad nią, ale ci debile z bronią również musieli należeć do tej samej korporacji. Wyciągnął broń z kabury, odbezpieczając ją. Tamci nie mogli wiedzieć, zasłaniała ich kobieta i drzwi. Detektyw najpierw sprawdził czy szczękę po tym obiciu miał jeszcze sprawną i dopiero odezwał się cicho do kobiety.
-Gdy krzyknę, padnij na ziemię i całuj asfalt.
Nie było wyjścia. My albo oni, standardowa sprawa. Zresztą to nawet nie wyglądało na to, by Thomson chciał tego uniknąć. Dłoń już świerzbiła. Cudowny dotyk metalu. Piękny kształt cyngla.
-White, umiesz strzelać? Jak się zacznie, chowaj się za wóz i wal z czego tam masz. Lepiej, by to nie byli prawdziwi profesjonaliści, bo jesteśmy zimne, pierdolone trupy.
Przygotował się. Broń również była gotowa, czuł to. Strzelec musiał kochać swój sprzęt. Zabawne porównanie.
-PADNIJ!
Kobieta już prawie szła w kierunku tamtych. Lepiej, by jej naukowy umyślik pracował jak należy w takich sytuacjach. Bo David już wycelował, obniżając się nieco w siedzeniu. Padł pierwszy strzał, potem drugi. Szyba nie była przeszkodą, a pajęczynka, która pokrywała ją po zderzeniu, teraz okazała się zasadzką, dla nie widzących dokładnie wnętrza czarnuchów. Gińcie skurwysyny! My albo oni, ot co. Ludzie nie zmienią się z powodu byle kryzysu wirusowego.
 
Widz jest offline  
Stary 04-11-2009, 14:54   #43
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 16:36 czasu lokalnego.
Pięć kilometrów na północ od West Lake Stevens


Bywały chwile w życiu, że należało podejmować ryzykowne, instynktowne decyzje. Dwóch mężczyzn nie spodziewało się oporu, kto by się spodziewał w takiej sytuacji? Oszołomieni wypadkiem ludzie, dzieciak i kobieta, ktoś w rozbitym fordzie, zasłonięty przez kobietę w kitlu. Przestraszeni epidemią nieznanego wirusa. Może nawet sparaliżowani ze strachu?
Nikt nie mógł przewidzieć, że tam siedzi lubiący strzelać policjant, reporter bez skrupułów czy dzieciak z kuszą. I że oni zaczną walić do nich ze wszystkiego, co mieli pod ręką.
Padł nagły rozkaz, a ubrani w garnitury zareagowali za wolno.
Kobieta rzuciła się na asfalt. Na szczęście dla niej samej głównie, zachowała rozsądek, zdolność myślenia i działania. Nie zdarzało się to często w takich sytuacjach.
Tamci nawet nie dostrzegli lufy pistoletu służbowego, dopiero pocisk i błysk z lufy, które wyrwały dziurę w popękanej szybie. Pierwsza kula chybiła, ale za nią nadlatywały kolejne. Jeden z nich dostał w bark, potem w brzuch. Zgiął się, a odruchowo naciśnięty spust wystrzelił pocisk, który zarykoszetował od asfaltu. Ale drugi z nich już strzelał.
*bum* *bum* *bum*
Większy kaliber lepszego pistoletu. Zgrzyt blachy i brzęk tłuczonego szkła. Thomson poczuł jak coś ociera się o jego udo. Krew zaczęła spływać powoli, ale to tylko draśnięcie.
White wypadł z samochodu, długa lufa strzelby szybko została wycelowana w tego, co jeszcze stał. Nacisnął spust.
*klik*
Nie odbezpieczone. Szybki ruch ręką i ponowne szarpnięcie za spust. Lufa rzygnęła ołowiem. Nie trafiło centralnie, ale i tak było nieźle - śrut przejechał mu po twarzy, pojawiły się krwawe szramy.
Obcy nie był idiotą, szybko zaczynał się wycofywać, ostrzeliwując się. Przestraszony, zbyt niecelny.
Bełt świsnął mu koło ucha.
Kula trafiła prosto w głowę. Krew trysnęła wszędzie, zraszając asfalt tuż przed tym jak padło na niego bezwładne ciało. Drugi z nich wykrwawiał się, jęcząc głośno. Walka była wygrana, walka o życie przypłacona jedynie lekkim zranieniem detektywa, który wyszedł z samochodu, kulując lekko.
Nikt nie mógł wygrać walki o życie Tima, który właśnie wydawał ostatnie tchnienie.


Dorothy nie wyszła z samochodu, kurczowo ściskając broń w swoich bladych dłoniach. Dzieci płakały. Nathan stał i wpatrywał się z przerażeniem w niezaładowaną kuszę. Kobiety powoli wstawały z ziemi, rozglądając się. Mężczyźni wyszli już z forda i przynajmniej jeden zainteresował się sprzątaczami z Umbrelli. Pasowało to określenie, nawet bardzo.
Jeden był już całkiem martwy, drugi wydawał właśnie ostatnie tchnienie, a jego krew zbierała się w coraz większą kałużę tuż obok.
Kobieta w kitlu w końcu opanowała swoje drżące członki i podbiegła do Tima, sprawdzając jego puls. A gdy nic nie wyczuła, jej ciałem wstrząsnął powstrzymywany szloch.
-Biedny chłopak... Przepraszam was, ja... nie mam usprawiedliwienia. Mogłam chociaż trochę uważać... To ktoś z rodziny? Tak bardzo mi przykro...
Opadła na kolana, twarz chowając w dłoniach i czekając na wyrok, osąd i złość, jaka musiała przyjść.

Tuż obok na niskich obrotach pracował czarny Land Rover. Przy ciałach znaleźli krótkofalówki, a poza leżącymi na asfalcie berettami jeszcze cztery zapasowe magazynki. W samochodzie nic więcej, poza sprawnym radiem, radiem CB a w bagażniku jeszcze pistoletem maszynowym H&K i kolejnymi sześćdziesięcioma nabojami.
Dookoła nie było wielu ludzi, nikt nie zwrócił uwagi na wydarzenia na ostatnim skrzyżowaniu West Lake Stevens.
Nie przyjechała policja, nie przyjechało wojsko. Wezwanie karetki było bezcelowe, z lekką raną Davida poradziła sobie kobieta w kitlu. A sama rana tylko trochę przeszkadzała w prowadzeniu samochodu, kula tylko drasnęła mięsień. Radio w czarnym samochodzie ożyło.
**Siódemka zgłoś się! Czekam na raport. Siódemka, co z tą kobietą?**
Wystarczyło wyłączyć. Samochód był sprawny, potrzebowali samochodu. Przenoszenie rzeczy odbyło się całkiem sprawnie. Niewiele zostało trwale uszkodzonych, na szczęście.
Czy przenieśli Tima? Czy tego dnia chowanie kogokolwiek miało jakiś sens?


Kobieta w końcu się odezwała, gdy ścisk gardła ustąpił chociaż trochę.
-Nazywam się doktor Maria Boven. Jestem, byłam raczej, jednym z biologów zajmujących się szczepionką na wirusa, który wydostał się teraz na wolność. W firmie Umbrella Corporation. Rząd nam wierzył, ci debile uwierzyli skurwysynom tworzącym broń biologiczną!
Wybuchła zupełnie nagle. Znów się rozpłakała.
-Musimy uciekać. W Land Roverze na pewno mają GPS, ale najpierw musimy uciec stąd. Proszę, wiem, że zabiłam człowieka. Ale teraz chcę uratować chociaż kilku innych!
Nie wydawało się, by miała powód kłamać. Dwa samochody ruszyły, oddalając się od miejsca wypadku i strzelaniny. Trupy pozostały na asfalcie, czekając aż ktoś je posprząta. Lub zje. Obrzydliwa wizja nowego świata, który się właśnie kreował wokół nich.

Stanęli kilka kilometrów dalej. Nie było wśród nich mechanika, ale w końcu doszli do tego, co należy wyrwać i zrobili to, unicestwiając system pozwalający zlokalizować Land Rovera. Zakopali go, licząc, że to wystarczy. I tak nie mieli przecież zamiaru się tu zatrzymywać. Maria wróciła do odpowiadania na niezadane jeszcze pytania.
-Wiem dużo o tym wirusie. Nie da się go powstrzymać, a to co wciskają teraz ludziom to nieprzetestowany syf, jeśli nawet zatrzyma infekcję to tylko na chwilę. Ale Umbrella ma co innego, to nad czym i ja pracowałam. Szczepionkę, skuteczną. Nie na ugryzienie, na to nie ma szczepionki, ale na wszystko inne. Powietrze, nawet ślinę. Wirus się uwolnił, a rozprzestrzenia się bardzo szybko. Tylko jeden procent ludzi jest odpornych sama z siebie. My... musimy zdobyć tę szczepionkę. Inaczej i tak umrzemy, gdy nas dorwie.
Przełknęła ślinę. Była śmiertelnie blada i cała się trzęsła. Bliska paniki. Ale zdeterminowana, przynajmniej do tego, o czym mówiła.
-Jeden z zakładów Umbrelli jest kilkanaście kilometrów stąd. Dobrze ukryty, ale prawie na pewno uda mi się tam jeszcze dostać. Oni też mają problemy. I tam mają szczepionkę. A gdyby jeszcze udało mi się zabrać trochę dokumentów i przyrządów, może miałabym szczęście i opracowała coś skuteczniejszego! Proszę.
Opanowała się troszkę, wpatrując się głównie w Thomsona. W końcu on w tej grupie wyglądał najpoważniej, prawie godnie zaufania. Nawet jeśli były to tylko pozory.
-Wiem, że nie macie powodu mi ufać! Ale możemy ocalić wielu ludzi. Albo przynajmniej nas samych. To niedaleko, znam drogę. Was nie ścigają, nie będą podejrzewać. A jeśli nie... to zostawicie mnie tam samą. Proszę, chociaż tyle. A potem zrobicie co zechcecie, nawet zabijecie za tego chłopaka, który przeze mnie...
Bardzo starała się nie płakać, ale dreszcze i drżenie prawie całkiem już panowały nad jej ciałem. Pomijając wszystko inne, to biały kitel zdążył całkiem zamoknąć, a i ochrony przed zimnem nie stanowił żadnej.
 
Sekal jest offline  
Stary 05-11-2009, 19:29   #44
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Stał wpatrując się w dymiącą lufę strzelby. Kulącą się ze strachu kobietę. Bezwładne ciało jednego z mężczyzn. Sączącą się z rozbitej głowy krew.
Rozbita na tysiące malutkich kawałeczków, których nikt nie poskłada.
Zwijającego się z bólu rannego. I szkarłatne plamy, rosnące wciąż i wciąż na jego coraz mniej śnieżnobiałej koszuli.
I stał tak po prostu.
Przechyliwszy głowę, wpatrywał się kałużę krwi, która powiększała się powoli. Fascynowała go ta bliskość śmierci. Teraz on ją zadawał.
Przeprowadził kolejny wywiad.
Spokojnie, opierając karabin na ramieniu podszedł do leżącego na ziemi pracownika Umbrelli. Tamten spojrzał na niego błagalnym wzrokiem.
- Nie… - głos załamał się.
Nie? Co to ma znaczyć? Że będziesz bronił każdego oddechu? Czy gdybym ja był na twoim miejscu, też bym błagał? A może naplułbym napastnikowi w twarz?
White mocnym kopnięciem odsunął od tamtego pistolet. Ukląkł przy coraz mniej ruchomym ciele. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych. Czy one coś znaczą?
- Proszę… - wyrzucił z siebie cichutkim szeptem.
Nic. Nie ma boga! Można wszystko! Ale nikt nas nie rozgrzeszy! Czy potrzebujemy rozgrzeszenia?! Nie!
Potrzebujemy tylko siebie nawzajem. Musimy mieć, kogo skrzywdzić, jak siebie samego.
Bo ostatni człowiek na świecie strzeli sobie w łeb, kończąc rzeź idiotów. Nie mogąc znieść samotności. Zabraknie mu wilków.
White momentalnie poderwał się, przystawiając tamtemu broń do głowy. Spojrzał mu w oczy. W głęboką otchłań. I znów zamarł.
Ranny ostatnim wysiłkiem podniósł dłoń. Słabym uściskiem odsunął od siebie zimną lufę. Tak wyglądała jego walka o życie. Opędzał się od strzelby, jak od natrętnej muchy.
Strzał.
Czerwona maź rozsmarowana po asfalcie. Po stali i drzewcu. Po dłoniach i niebieskim płaszczu.
Szybkim krokiem podszedł do drugiego z mężczyzn, przystawił broń do jego głowy i ponownie nacisnął na spust.
Po okularach i twarzy. Po wypastowanych butach i guzikach.
- Groza, groza… - bezszelestnie wymówiły jego wargi.
Podniósł wzrok. Dzieci kuliły się w samochodzie, tuląc się w ramiona matki. Lekarka płakała, klęcząc na kolanach. Thomson obrzucił go lodowatym spojrzeniem.
Kim jesteś by mówić mi, czym jest moje człowieczeństwo?!

Powoli, znacząc swoje kroki czerwonymi odciskami butów, obszukał ciała. Jeden z pistoletów wsadził za pasek spodni. Dwa magazynki i krótkofalówkę włożył do kieszeni płaszcza. Drugą Berretę wraz z amunicją i kolejnym walkie-talkie podał bez słowa policjantowi.
Wrócił do czarnego Land Rovera. Otworzył drzwi i wsiadł do środka.
**Siódemka zgłoś się! Czekam na raport. Siódemka, co z tą kobietą?**
- odezwało się radio.
White wyłączył je. Rozejrzał się po wnętrzu. Na tylnim siedzeniu leżał H&K i zapasowy magazynek. Nie dotykał ich. Thomson pewnie zrobi z nich lepszy użytek.

Wysiadł i zamiast pomagać innym w przeniesieniu klamotów z jednego auta do drugiego, wyciągnął ze schowka Forda śrubokręt. Szybkimi ruchami odkręcił pogięte tablicę rejestracyjne i zmienił je z tablicami Land Rovera. Wątpiłby nikt nie szukał tamtego wozu. Po co im ułatwiać?
Gdy skończył, przebrał się w niezakrwawione ciuchy należące kiedyś do martwych kowbojów i odezwał się, wskazując na ciało młodego chłopaka.
- Zostawmy go. Nie ma go, po co tachać. – Odwrócił się i odszedł zostawiając innym ostateczną decyzje w tej sprawie. Gówno go obchodziło, co zrobią z truchłem. On do tego ręki nie przyłoży.
Siadł za kółkiem czarnej terenówki. Policjancik miał już swoją szanse dzisiaj i wykorzystał ją rozwalając nas o inny wóz.
Zabiłem ich. Zabiłem. Po co?
Kim ja jestem?
Pieprzysz, wiesz?


Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymali się, by wybebeszyć połowę deski rozdzielczej w poszukiwaniu GPS. Po kilkunastu minutach sprzęt wyleciał przez okno.
Mogli ruszać dalej. Uciekać.

Po kilku chwilach doktor zaczęła swój wywód przerywany spazmami płaczu.
White słuchał uważnie. Oczywiście nie zapomniał niepostrzeżenie włączyć dyktafonu w swoim telefonie.
Jeden z tych materiałów, które sprzedają się za dobrą cenę.
-Wiem, że nie macie powodu mi ufać! Ale możemy ocalić wielu ludzi. Albo przynajmniej nas samych. To niedaleko, znam drogę. Was nie ścigają, nie będą podejrzewać. A jeśli nie... to zostawicie mnie tam samą. Proszę, chociaż tyle. A potem zrobicie, co zechcecie, nawet zabijecie za tego chłopaka, który przeze mnie...
- Proszę się uspokoić. Praktycznie go nie znaliśmy. – Przerwał jej White. Uwielbiał te gadki „Bez paniki. Nic się nie stało.” – Teraz i nas ścigają, a na pewno ten wóz. Tablicę nie załatwią sprawy, przy poważniejszej kontroli. Nie wiem, czy mamy jakieś szanse, dotrzeć tam niezauważeni.Jednak.. kuźwa.. ja chce żyć. – zrobił krótką pauzę. – Potrzebujemy tej szczepionki.
I chyba kłamał.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline  
Stary 08-11-2009, 17:29   #45
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Słyszała tylko świst kul, uderzenia i jęki bólu. Chciała być niewidzialna, chciała być daleko stąd. W jakimś ciepłym, bezpiecznym miejscu. Jedyne słowa, które cisnęły jej się na usta nie były modlitwą, ale raczej pełnym niedowierzania westchnieniem:
~Boże, Boże! Oszalałam, a cały świat razem ze mną!~

Nastała cisza... przerażająca i pełna napięcia... co zobaczy unosząc głowę? Nie czuła bólu więc chyba żyła... a może była już martwa? Przecież człowiek nie wie jak się czuje po śmierci...
I wtedy dobiegł do niej dźwięk dziecięcego płaczu! Teraz był niczym muzyka dla jej uszu. Płakały więc żyły... a Dorothy. Nathan?
Uniosła głowę z niepokojem lustrując sytuację:
Żyli...
Uniosła się na dłoniach, a potem usiadła w pozycji klęczącej. Trzy metry dalej jeden z napastników jęczał cicho. Kobieta z Toyoty, wstała z ziemi i pobiegła do Forda chyba sprawdzić co z Timem. Jej pełen rozpaczy głos potwierdził to, co Liby czuła patrząc na chłopaka przez rozbitą szybę: Kolejna niepotrzebna ofiara nieszczęśliwego zbiegu sytuacji.

Potem zobaczyła Whie'a i świat na chwile się zatrzymał, gdy popatrzyła na jego oblicze...
Z przerażeniem obserwowała rosnącą na asfalcie kałużę krwi i reportera, który z kamiennym wyrazem twarzy strzelał w głowy leżących mężczyzn. Ich mózgi rozprysnęły się w koło ochlapując buty i spodnie Alexandra. Patrzyła i nie była w stanie wykonać żadnego ruchu, wypowiedzieć słowa.
Dopiero kiedy zimno dotarło przez jeansy do jej ciała z trudem uniosła się w górę na zdrętwiałych nogach. Nie zwróciła wcześniej uwagi na to, że cały przód jej ubrania jest mokry i ubłocony. W całym swoim życiu nie zetknęła się z taką dozą przemocy jak dzisiejszego dnia, a jednak to obraz dziennikarza wywołał w jej ciele dreszcze. Zimno, które czuła od środka było stokroć mocniejsze od tego, które przenikało jej ciało. Świat stawał na głowie a oni wkraczali w krainę bezprawia. Mogli już liczyć tylko na siebie. Mieli prosty wybór czy stać się łupem czy drapieżnikiem. Niedowierzanie i poczucie irracjonalności sytuacji powoli zaczęło ustępować przerażającej pewności:

Wybór, wydawał się oczywisty...

Bezmierne pragnienie przetrwania...

Wola życia tak potężna w każdej żyjącej istocie...

Liberty zacisnęła dłonie wbijając paznokcie do krwi. Jeśli utrzymanie przy życiu najbliższych tego będzie od niej wymagało, była gotowa walczyć i zabijać. Nawet tych, którzy pozornie stali po właściwej stronie...

Bez słowa zaczęła przenosić rzeczy ze zniszczonego Forda do samochodu napastników, którzy stali się ofiarami własnej pewności siebie. Bezbronna zwierzyna stała się łowcą.
Skutecznie wzrokiem omijała martwe ciało Tma: Nie patrzeć, nie myśleć, nie czuć. Przetrwać! Broń w Land Roverze zwiększała znów o trochę szansę przetrwania. Każdy pocisk na wagę złota. Tylko Ci, którzy będą w jej posiadaniu i użyją bez wahania przetrwają. Rodził się nowy świat, świat dzikich bestii.

Nie rozmawiały z Dorothy, słowa nie miały sensu. W jej spojrzeniu była ta sama determinacja. Choć dzieliło je kilka lat, zawsze były sobie bliskie niczym bliźniaczki. Nawet małżeństwo siostry, nawet podróże Liberty nie mogły tego zmienić. Wyjęła kusze z rąk Nathana i włożyła do schowka. Przytuliła do siebie drżącego chłopca, bo ciągle był chłopcem. Miał tylko szesnaście lat i nie powinien oglądać takich rzeczy, ale by przetrwać musiał się nauczyć, musiał przestać być dzieckiem. Zabili jego niewinność by miał szanse żyć.

Odjechali zostawiając za sobą pobojowisko. Szlak krwi prowadził ich dalej.
Kilka kilometrów dalej pozbyli się gps-a z terenówki, zmienili rejestracje. Może to zmyli poszukujących kobietę z Umbrella Corporation zabójców... może...
Jej kolejne słowa jednocześnie dawały i odbierały nadzieję~. Koszmarem było słuchać, jak ktoś potwierdza wszystkie twoje najgorsze obawy:
~Nie da się go powstrzymać... wciskają syf... nie ma szczepionki na ugryzienie. Rozprzestrzenia się szybko... powietrze, ślina... na to jest, ale trzeba ja zdobyć...~ Panika i strach w oczach mówiące, były najlepszym świadectwem prawdy w jej oczach.
Liberty pokiwała głową i powiedziała twardo:
- Nie mamy więc wyjścia. Musimy zdobyć ten specyfik i wszystko co może się przydać do zrobienia czegoś skuteczniejszego. Albo my albo on! Nie dam się tak łatwo powalić jakiejś mutującej cząstce DNA!
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 08-11-2009, 21:59   #46
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Pach, pach i po sprawie. Jak w jakimś filmie rodem z tego cholernego kraju. Dwa trupy, leżące w bezładnych pozach na asfalcie. I piekący ból w udzie, który poczuł, jak było już po wszystkim. Wyjął apteczkę spod siedzenia i najpierw zabrał się za ten problem. Wszystko po kolei, jak mawiają. Tim nie żył, niech spoczywa w pokoju. Jedna z wielu, bardzo wielu ofiar tego feralnego dnia. Kobieta nie mogła mu już pomóc, na szczęście nie zatraciła się w swojej rozpaczy. Z wdzięcznością przyjął pomoc przy ranie, nigdy nie był w tym dobry. Kula przejechała po wierzchu, można powiedzieć, że miał farta. Ale to gówno prawda, równie dobrze mogła nie trafić. A tak kulał jak jakiś niepełnosprawny. I w ten sposób niby miał przeżyć? Jeszcze nie spotkali tych zainfekowanych sam na sam, a on już był ranny! Pieprzony los. Nie winił nawet tej kobiety, byłoby to bezcelowe.

Podążył śladem White'a, przyjmując od niego berettę z magazynkami. Oprócz niej wziął też kaburę, wymieniając swoją, policyjną. Automatyczny pistolet był zdecydowanie lepszy od słabego rewolweru. Aż dziwne, że jego kule dosięgły tamtych. Gdyby byli lepiej wyszkoleni, wystrzelaliby ich jak kaczki, z lepszą bronią i lepszym wyszkoleniem. Thomson może nie strzelał źle, ale za to broń miał do luftu. Nieważne, teraz to nieważne. Lepiej było nie myśleć. Krótkofalówka też mogła się przydać, włożył ją do kurtki. Dopiero potem się odezwał.
-White, nie marnuj amunicji. Może jej bardziej brakować od żarcia.
Bo co będzie, gdy dorwą ich zakażeni? Jeśli strzał w głowę skutkował, to będzie ich jedyna szansa. W innym przypadku przydałyby się średniowieczne miecze dwuręczne, którymi mogliby ucinać te łby. Fantazje, nikt z nich pewnie takiego żelastwa by nawet nie podniósł.
-Musimy się pospieszyć, nie bierzemy nic zniszczonego. Tim... obawiam się, że lepiej będzie jak tu zostanie. Może faktycznie to opanują, a wtedy ktoś go pochowa.

Nie zabrzmiało to pewnie, bo on sam w te słowa nie wierzył. Bardziej zajmowało go postrzelone udo, które mówiąc wprost, napierdalało go jak jasna cholera, gdy nosił pakunki z forda. Ważnych rzeczy nie było tam wiele, a większość z nich nie uległa poważnemu uszkodzeniu - w końcu jedzenie czy ubrania się nie niszczą. Małe przedmioty również przetrwały. Jeden kanister, namiot i kilka innych dupereli zostawili, nie było sensu tachać i potem naprawiać. Spodziewał się, że niedługo prawie wszystkie domy będą puste. Miał bardzo specyficzne podejście do prawa, które reprezentował. Nie szkodzi, to teraz mogło tylko pomóc. Gdy skończyli, zatrzymał się na chwilę jeszcze przy Liberty. Włożył jej w dłoń kaburę i kilka nabojów. Pokazał jak się odbezpiecza, zabezpiecza i przeładowuje, kilkoma szybkimi ruchami.
-To łatwe, nauczysz się. Możesz tego zajebiście nie lubić i się brzydzić, ale tylko tak możemy to przeżyć. Strzelaj najdalej na dwadzieścia metrów, dalej nie trafisz.
Spojrzał jej w oczy i poszedł do nowego wozu. Teraz przynajmniej miał niezłą brykę, solidną i wytrzymałą, możliwe, że nawet kuloodporną. Dość uczciwa wymiana za postrzelone udo. Pragmatyzm brał górę.

Ujechali ledwie tyle, by zniknęły z oczu wszystkie zabudowania i szybko pozbyli się najłatwiejszej do namierzenia rzeczy w tym samochodzie. Thomson nie był pewien, czy nie było tu nic więcej, przez co mogliby ich dopaść kolejni faceci w garniakach, ale nie chciało mu się szukać. Za pomocą latarki przejrzał tylko co łatwiej dostępne miejsca, nie odkrywając nic ciekawego. A potem kobieta zaczęła swój nieco za bardzo histeryczny wykład. Jakaś szczepionka była, to była ta dobra wiadomość. Zła, że zapowiadało się, że nie będzie łatwo do niej dotrzeć.
-Pojedziemy, zdecydowane. Jeśli nie będzie potrzeba armii, by tam wejść, to może nawet coś osiągniemy.
Wyjął z samochodu ciepłą kurtkę i pomógł się jej ubrać.
-Jestem David Thomson, to Liberty Montrose, Alexander White, Dorothy, Nathan i dwójka maluchów, których imion nie pamiętam. Wcześniej nie było okazji, a głupio umierać bezimiennie prawda? - jego oczy pozostawały spokojne - Ten, który zginął przez nieszczęśliwy wypadek miał na imię Tim. Nie warto umierać bezimiennie.
Zabrzmiało prawie pompatycznie, ale nie mógł na to nic poradzić. Nie chciał zranić tej kobiety, za to musiał ją trochę uspokoić. Miała być przewodniczką.
-Uspokój się Mario. Nie możemy dać się ponieść emocjom, jeśli chcemy coś osiągnąć. Na płacz może jeszcze będzie czas.
Podał jej rękę i pomógł wsiąść do Land Rovera. Zaufanie i spokój. Prawie jak na szkoleniu. Tylko czemu kurwa wcale nie czuł się pewnie i spokojnie? Ukrywanie emocji było całkiem przydatną cechą. Prawie tak przydatną, jak umiejętność zabijania. Wiedział, że nie będzie się wahał, gdy któryś z zarażonych go ugryzie. Bez wahania strzeli sobie w łeb. Uruchomił silnik i wziął w rękę komórkę, wybierając numer. Czas było się dowiedzieć, co działo się w mieście.
 
Widz jest offline  
Stary 11-11-2009, 16:35   #47
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 17:23 czasu lokalnego.
Gdzieś w pobliżu Cassidy Lake, północny wschód od Everett


[MEDIA]http://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/02_Meltdown.mp3[/MEDIA]

Odetchnęła z ulgą, gdy się zgodzili. Zależało jej, to było widać i z nieprzymuszoną wdzięcznością spojrzała na Thomsona, gdy ten owinął ją kurtkę i pomógł wsiąść do samochodu.
-Dziękuję wam. Za zaufanie. Mam nadzieję, że uda nam się dostać do środka...
Czy jednak to było zaufanie? Oba samochody znów ożyły, a długie światła przeciwmgielne przebijały zasłonę ciemności i mlecznobiałej poświaty, która za nic nie chciała się zmniejszyć. Jakby była naturalnie związana z biologicznym kataklizmem, który właśnie następował. Każdy chciał przeżyć, nieważne jak zły był w "poprzednim życiu". Ba, może im gorszy, tym pragnienie przeżycia było większe? Jak w filmach. Tylko tam zawsze wygrywał pozytywny bohater, zdobywając przy okazji nieziemsko piękną kobietę. Czasem warto było wierzyć w filmy, przynosiły ze sobą jakąś nadzieję.

David wybierał kolejno numery swoich znajomych, próbując połączyć się z kimkolwiek. Niestety, tylko w przypadku Ann telefon w ogóle odpowiadał, ale kobieta nie odbierała. Nagrał się na skrzynkę, nie mogąc liczyć na wiele. Pozostałe telefony miały sygnał zajętości lub jeszcze mniej przyjemne "abonent jest tymczasowo niedostępny". Czy padła sieć, czy telefon, to już była zgadywanka. Cholera wiedziała, co teraz się tam działo. Ale cholery tu nie było, wąska, podmiejska jednopasmówka była pusta. Minęli tylko jeden czy dwa samochody, jadące w drugą zupełnie stronę niż oni sami. Zacinający deszcz uniemożliwiał się przyjrzenie czemuś bliżej, a Boven prowadziła, bezbłędnie wskazując odpowiednie zjazdy. Minęli jeszcze kilka mniejszych skupisk ludzkich, gdzieś za sobą zostawili jezioro Stavens i parli dalej, w coraz bardziej porośnięte lasami tereny.
-Teren zaznaczyli jako wojskowy, zazwyczaj też jeździły wokół regularne patrole. Prowadzi tam tylko jedna droga, oczywiście monitorowana. Moglibyśmy wysiąść i iść pieszo, ale... - przełknęła ślinę - ...myślę, że mają własne problemy. Nie wiem nawet czy ktoś żyje. Tam... tam również był wypadek. Chyba nie chcieli, by ktoś wyniósł ich tajemnicę. Jeszcze mógłby przeżyć i wykorzystać do czegoś tę wiedzę. To dlatego uciekałam.

Minęli kolejne jezioro, zdecydowanie mniejsze od Stevens, otoczone lasami. Dobre miejsce na piknik, w przyjemny, letni dzień. Tego wieczora zdecydowanie mroczny i nieprzyjemny widok, podobnie jak czarne lasy wokół. Zjechali w końcu na małą, ale asfaltową drogę, a tablice wokół krzyczały wyraźnie, by trzymać się z daleka. Były ogrodzenia, a także rogatki, opuszczone, ale pozbawione straży. Budka strażnika była pusta, a mały telewizorek, który się tam znajdował, śnieżył i szumiał cicho. Szlaban dał się podnieść i mogli ruszać dalej.


Radcliffe miał zjebany dzień. Nie spieprzony, ani po prostu zły. Ten dzień był zjebany i tyle. Sterczał w swojej budce z monitorami od samego rana tego mglistego, mokrego i nieprzyjemnego dnia. Coś się posrało. Coś się posrało tak bardzo, że teraz facet w czarnym garniturze leżał w kałuży swojej krwi tuż przed drzwiami stróżówki. Z kulą Daniela we łbie. Strażnik swoje wiedział, takich jak tamten nie przysyła się w odwiedziny, chyba, że traktować je jako całkiem ostatnie. Popełnili błąd - nie wyłączyli monitorów. Nie miał podglądu do wewnątrz laboratoriów, ale to co miał tutaj wystarczało. Kilku ludzi w kitlach zaciągnięto do środka siłą, jednego zastrzelili na zewnątrz. Widział, że komuś się nawet udało, jedna z prywatnych Toyot wyrwała do przodu jakiś czas temu i zniknęła z monitorów, a tuż za nią ten czarny Land Rover. Oczywiście niewiele mógł zrobić, miał wtedy własne zajęcie. Zastrzelił dwóch, jeden nawet się nie zdążył zbliżyć. Tylko miał pewność, że było ich więcej, czemu do cholery nie wyszli ze środka i nie dokończyli roboty? Miał już tylko jeden magazynek do Beretty i pół kolejnego do tej spluwy, którą zabrał bliższemu trupowi. Dalej nie odważył się ruszyć.

Cały ten supertajny teren stanowiły dwa niskie budynki. Oczywiście nie był aż tak głupi, by w to wierzyć, prawdziwe tajne rzeczy musiały być pod ziemią. Może dlatego tamci nie wychodzili? Bo jeszcze nie skończyli? Pracowników w środku była jakaś setka, może trochę mniej. Codziennie wpuszczał i wypuszczał większość z nich, część chyba tu nawet mieszkała, bo widział może raz czy dwa. Inna sprawa, że i pracował tu krótko. Ale to nie to zatrzymywało go w środku, oczywiście.
Były dwa ogrodzenia, które strzegły tego miejsca. Pierwsze, to przy jego stróżówce, rozwaliła kobieta swoim samochodem. Nie były zbyt mocne, tak na prawdę to przed intruzami były inne zabezpieczenia, ta siatka była mniej istotna. Drugie zamknęli ludzie z Land Rovera. Szybko się przekonał czemu - od bramy dzieliło go może ze trzydzieści metrów, otwartej przestrzeni, po której biegało przynajmniej kilka pierdolonych, wściekłych rottweilerów. Wcześniej żarły tego trupa tam dalej, teraz gdzieś zniknęły. Dobrze, że chociaż twarde drzwi i kilka kul przepędziły te bestie. Trafił tylko jedną, za słabo. Tak więc od bramy dzieliło go trzydzieści metrów, a od parkingu jakieś pięćdziesiąt. Z jego nogami - prawie samobójstwo.

Zanim się zdecydował, coś się zaczęło dziać. Pojawiły się dwa samochody, mijając pierwszy szlaban. Land Rover, którego już poznawał, a także drugi - Hummer. Monitory były czarno białe a widoczność beznadziejna, więc nawet nie wiedział, czy wojskowy czy prywatny. Przynajmniej póki tamci nie podjechali do głównej bramy, zatrzymując wozy i gasząc światła. Postaci, które z nich wysiadły, nie wyglądały ani na kolesi w garniturach, ani na wojskowych. Kilka kobiet, jakieś dzieciaki kręcące się na tylnym siedzeniu. Dwóch facetów i jakiś nastolatek. Mężczyźni mieli broń - jeden strzelbę, drugi jakiś pistolet maszynowy, ale Radcliffe nie widział dobrze. Rozglądali się i podeszli do bramy. Psy jeszcze nie wyskoczyły, ale to była kwestia czasu. Ale co innego go zaciekawiło bardziej - jedna z kobiet miała pod kurtką ten biały kitel, a twarz wydawała się znajoma. Nie pamiętał jej imienia, ale prawie na pewno to była ta, która uciekała. A więc się jej udało. Tylko na cholerę wracała? Tak czy inaczej, miał wreszcie szansę. Tylko znów pojawiły się te psy!


Las porastający drogę z obu stron skończył się nagle, a przed prowadzącym Land Roverem stanęła brama z grubej siatki, zaopatrzona w drut kolczasty na szczycie. Była zamknięta, ale niestarannie i nie wyglądało to na jakieś potężne zabezpieczenie przed włamaniem. We mgle nie było widać wiele więcej - światło z jakiegoś małego budyneczku jakieś trzydzieści metrów dalej, zarysy samochodów na parkingu, już wewnątrz ogrodzenia. Trochę dalej była też druga brama, otwarta. Maria podeszła do siatki i próbując dostrzec przez mgłę coś więcej.
-Ta druga brama... to ja ją wyważyłam. Nikt jej nie zamknął, najwyraźniej nie wychodzili nawet ze środka. Są tam dwa budynki, pod jednym z nich znajdują się laboratoria, w których pracowałam. Ja i setka innych ludzi, a pilnowali ich tacy, jakich mieliście już nieprzyjemność poznać. Tylko kilku strażników było normalnych, jak ja - ci ze stróżówek i budynków na górze. Pewnie się ich pozbyli jak wszystkich pozostałych.
Zadrżała wyraźnie i zbliżyła się do detektywa i reportera. Przy mężczyznach z bronią najwyraźniej czuła się nieco pewniej.

Brama nie wyglądała solidnie, nawet nie była zamknięta na klucz czy cokolwiek innego. Można było ją otworzyć, chwilę męcząc się z łańcuchami. Lub po prostu rozjechać samochodem. Ale zanim to zrobili, z głębi terenu rozległo się psie ujadanie i już chwilę potem na bramę skoczył wielki rottweiler, warcząc i ujadając wściekle. Był dziwny, pokryty krwią, z pianą na pysku i czerwonymi oczami. Najwyraźniej nie zdawał sobie do końca sprawy z istnienia siatki i gryzł ją ostrymi zębiskami, próbując się dorwać do ciepłego ciała, stojącego niedaleko. Łańcuch naprężał się cały czas, a po chwili pojawiły się kolejne sylwetki potężnych psów. Boven postąpiła kilka kroków do tyłu, podobnie jak Nathan, który szybko wrócił do Hummera. Głos biologiczki przebijał się przez to ujadanie.
-Wyglądają, jakby do ich krwi dostał się wirus! Czują tylko ciepłe ciała i naszą krew. Musimy je zabić, nie mieli tu tak wiele tych psów. Ale jeśli one... boję się, co możemy spotkać wewnątrz. Te Land Rovery są opancerzone, może uda się je... rozjechać? Może część uciec, ale tam mogą być kolejni strażnicy z bronią i jak usłyszą strzały...
Wycofała się powoli do samochodu, pozostawiając decyzję ludziom z bronią. Psy miały niesamowitą siłę, siatka wyginała się, a kilka ogniw pękło nagle. Również łańcuch poluzował się i teraz cała brama ruszała się w przód i w tył. Nie było czasu.
 
Sekal jest offline  
Stary 11-11-2009, 20:04   #48
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Najpierw zapalił.
Pomijając ten cały zjebany dzień, mógł powiedzieć, że reszta jego zjebanego życia nie była tak zjebana, jak właśnie ten dzień. Ten dzień, który postanowił zjebać resztę jego życia. I to na dobre. Dla niego to właściwie żadna różnica, czy ludzie po prostu kołysali się koło niego, gaworząc jak dzieci świeżo nauczone mówić, czy padały jak marionetki, gryzione przez psy, którym z powodu zgnilizny odpadały uszy przy gwałtowniejszych ruchach. Jego ludzka część – obojętnie, jak bardzo jej się nie brzydził – nauczenie reagowała na bodźce zewnętrzne. Takie jak szum w radiu, mgła na dworze, krew na chodniku, nagie dzieci w szatni(frywolna myśl, skarcił się Daniel), wirus w powietrzu, zmasakrowani naukowcy w kompleksie, pewna dziewczynka czekająca w jego domu na niego(bardzo frywolna myśl, skarcił się Daniel). To wszystko było niepokojące, pomyślały jego bardziej ludzkie części. A inne... Na razie nie chciał myśleć o tych innych.
Z dymu papierosów Pall Mall wyłaniała się jego para niespokojnie wyglądających oczu. Nieogolona twarz, w tym wąs i broda. Coraz bardziej bezlitośnie wstępująca siatka zmarszczek. Powyżej: Czarne, lekko siwiejące i wypadające włosy. Reszta jego ciała zakuta w lekką kamizelkę kuloodporną, skrzętnie ukrytą pod kurtką z biało-czerwonym parasolem.
Fakt, że dzień był zjebany, wcale nie nastrajał go tak pozytywnie, jak by miał na początku sądzić. Po pierwsze, jak strażnik, dostał wyraźne dyrektywy, że okolica może przechodzić przez „pewne manewry wojskowe” przeprowadzane przez Umbrella. Świetnie, pomyślał, chociaż mieli tyle gestu, żeby uprzedzić go o dziwnych komunikatach w radio i kordonie wojskowym okalającym miasto. Nic, co mogłoby wzruszyć Daniela W. Radcliffe'a, nowo wynajętego strażnika Korporacji Umbrella. Do czasu. Do tego czasu, kiedy wszystkie stacje radiowe i telewizyjne w mieście nagle zamilkły, ruch w bazie Umbrella nagle zamarł, a ostatnie informacje, które ujrzał w swoim telewizorze – teraz śnieżącym – były o dziwnym wirusie, który spadł na miasto.
No dobra, zbeształ siebie Daniel. Te fakty jeszcze mało znaczą, nawet, jeżeli w okolicy jest kompleks zajmujący się właśnie badaniami wirologicznymi. Sądził, że jak jest jakaś choroba, to za chwilę pojawią się ludzie w białych kitlach, którzy go zaszczepią. Pech chciał, że pojawił się ktoś, kto zaciągnął wszystkich naukowców do środka. A potem jednego z nich zabił. Chyba kula i krew były o wiele bardziej przekonujące dla Daniela, niż jakiekolwiek informacje z telewizji. I dalsza kula w człowieku, który przyszedł, żeby go zabić.
No to świetnie, kurwa. Pierwsza krew na rękach. Moment, w którym przestał ufać swoim pracodawcom.
I wcale nie czuł się lepiej, gdy na jego usta zaczął wpełzać mimowolny uśmieszek. Czuł się dziwnie. Wszystko nagle zaczęło się rozpadać. Kawałek po kawałku, cała rzeczywistość. Albo jego dotychczasowe życie nauczyło go takiej znieczulicy, albo -
Ktoś przeszedł przez pierwszy szlaban. Mało tego, ktoś z kompleksu laboratoryjnego. Świetnie, może zapyta się, co tutaj się wyrabia. Sfora psów, z których parę gryzło zwłoki człowieka z Umbrella Corporation, pobiegła w ich stronę.
Chwilowo jednak, jego nogi odmawiały posłuszeństwa, a w każdym razie na tyle, żeby popędzić prędzej, niż psy. Tyle dobrze, że zamierzali się dostać do kompleksu. W każdym razie, to zmniejszało jego szanse na śmierć.
Wziął mikrofon i odchrząknął:
- Halo! - wrzasnął. - Zamierzacie się dostać do kompleksu?
To było głupie pytanie, więc kontynuował:
- Jeśli weźmiecie mnie ze sobą, pomogę wam pozbyć się psów! Mogę pomóc!
Wrzeszczał, mając nadzieję, że chociaż słowo „pomóc” przebije się przez mgłę i wiatr. Wyciągnął pałkę. Czekał. Kalkulował. Jeśli będą chcieli dostać się do bunkra, będą musieli przejechać tą drogą. Mają broń, a to najważniejsze. Mógł im zaofiarować broń i umiejętność strzelania z niej. Cokolwiek się stało z miastem, miał wrażenie, że mogą tego potrzebować.
Powtórzył jeszcze parę razy swój komunikat przez głośniki. W końcu, przeładował broń. Spojrzał na swoje odbicie na szybie, za którą była tylko ciemność.
Skoro mięśnie jego twarzy przestawały słuchać form, które umierały z każdą minutą, on także przestawał. Nie chciał umrzeć, nie, za wszelką cenę. Potrzebne było coś trzeciego – dowód, że on też nie lubi tego, co oni. Nie czekał. W końcu tamte przedostawały się już na drugą stronę.
- A ti ti ti – wyrwało się z jego ściśniętej krtani. Wolno uchylił drzwi, na tyle, by móc je zamknąć natychmiast. Celował we łby.
A potem zaczął naciskać cyngiel. Tylko zabić je wszystkie, pomyślał. Tylko przetrzymać, aż dostaną się aż tutaj. Oni, nie psy.
 
Irrlicht jest offline  
Stary 15-11-2009, 18:55   #49
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Jebać system. Tak jest, jebać pierdolony system. I na kiego chuja kupował te komórki? Żeby pograć w zjebane gierki na małym ekraniku, każda po $3.99? Cisnął aparatem na podłogę wozu, wściekle klnąc na dokładkę. Do dupy. Jeden sygnał połączenia, ale i tak nic z tego. Nie żyli, nie słyszeli, właśnie pakowali kolejne kulki w paskudne łby zmutowanych człowieczków. Cudownie, kurwa cudownie! Chciało mu się wyć ze złości, ale nawet pedału gazu nie mógł do końca wcisnąć. Bo co? Bo mgła! Uwielbiał stan Waszyngton, proste jak drut, że uwielbiał. Jak nie deszcz to mgła, jak nie mgła to śnieg, jak nie śnieg to na pewno i tak coś by się znalazło. Chociażby mutanci, bo czemu nie? Rodem z filmów z superbohaterami, gdzie jeden gościu wystrzeliwał setki tego, ratując piękną, młodą i chętną kobietę. Chociaż tu się Thomson mało nie roześmiał, na tylnym siedzeniu miał piękną kobietę. Może nie super młodą i wątpił, że chętną, ale chociaż spełniała ten jeden warunek. Zajebiście. Pytanie kto z nich był głównym bohaterem, bo w tych superprodukcjach poboczni byli zjadani.

Nie odzywał się znowu, bo i po co. Nie miał najmniejszej ochoty otwierać japy i gadać o tym co się działo. Każdy widział, każdy wiedział. A o niczym innym rozmawiać się nie dało, przynajmniej on by nie mógł, bo we łbie miał konkretne myśli. Wszystko śmierdziało. Ta sprawa ze szczepionką tak samo mocno jak cały wirus. Pierwsza budka z opłacanym przez korporację strażnikiem. Tylko bez strażnika. Pobiegł idiota patrzeć co się dzieje? Pyknął mu ktoś kulkę? Czy może gościu miał rozum i spieprzył? Ciekawe pytania, niemal egzystencjonalne. Chyba zaczynało mu odpierdalać. David zaklął jeszcze raz i wysiadł, podnosząc szlaban samemu. Przynajmniej nie musieli nikomu walić prosto w łeb. Jeszcze.

Potem były bramy, siatka i budynki. Parking i to pełny, oraz oczywiście "drobne" niedogodności. Nie dało się nic konkretnego przez tę mgłę dojrzeć, a psy zagłuszały swoim jazgotem wszystko inne. Albo prawie, odezwał się jakiś bobek z drugiej budki. Pewnie nie zdążył spieprzyć zanim wypuścili swoje wściekłe pieski. Zarażone? Jeśli tak to wolał, by go nie ugryzły. Zanim coś powiedział, odezwała się laska z drugiego wozu.
- Skoro ten facet w budce strażnika, wydziera się przez megafon na całe gardło, oznajmiając wszem i wobec o naszej obecności, kilka strzałów nic już i tak nie zmieni. Zabijcie te ścierwa!
Thomson wzruszył ramionami. Trochę szkoda było amunicji, ale za to chociaż będzie pewne, że już nie wstaną. Jakby je rozjechać, to któreś bydle mogłoby przeżyć i weź potem ganiaj je w tej mgle. Detektyw spojrzał na swój pistolet maszynowy i zawiesił go na ramieniu. Szybkim ruchem rozbroił reportera prostą dźwignią, kiwając by się odsunął.
-Nie drgaj tak. To ma większy kaliber, a zdaje się, że lepiej strzelam. Odsuń się, po to gówno zachlapie wszystko.

Odbezpieczył, wycelował i z metra posłał pierwszemu psu chmurkę ołowiu i ognia. Bryznęło, ochlapując wszystko szczątkami mózgu. Tamten gościu z budki też chyba walił, chociaż ledwo było słychać jego małą pukawkę. Gdyby nic nie powiedział, to Thomson by mu po prostu łeb odstrzelił, przecież ten idiota walił prawie w nich i to z ręcznego pistoletu! Czując podwójne zagrożenie, szybko przeładowywał i rozwalał kolejne psy. Aż ostatni z nich padł martwy na ziemię. Wreszcie ucichło, zdążyły rozboleć go bębenki. Zerwał łańcuch i wrócił do samochodu, po drodze wycierając twarz z resztek krwi. Kurtką zatroszczy się później.
Wjechali do środka, a detektyw nie zatrzymał Land Rovera tuż przy domniemanym strażniku. Nieopodal leżał trup kolesia w garniturze.
-Najwyraźniej nie tylko pani chcieli się pozbyć, panno Boven. Co wyście tu kurwa narobili?
Podjechał jeszcze kilkanaście metrów i dopiero się zatrzymał, przy jednym z budynków. Wysiadł, dla bezpieczeństwa trzymając dłonie blisko H&K. Nie miał zadowolonej miny, gdy się odezwał do tego palanta, co walił do psów z trzydziestu metrów.
-Pojebało cię? Z trzydziestu metrów z takiej zabawki?! Gdzie cię strzelać uczyli, niech mnie szlag! Cud, żeś nas nie pozabijał. To nie jest dobry dzień.
Wyciągnął papierosa i zapalił. Deszcz wciąż zmywał z niego szczątki psów.
-Jestem detektyw David Thomson. Żyje tam ktoś w środku?
Wskazał kciukiem za siebie, na budynek. A gdy kobieta wyszła z samochodu, kiwnął na strażnika.
-Znasz go, Mario? Można mu zaufać? Bo tu najwyraźniej niezła czystka była.
 
Widz jest offline  
Stary 15-11-2009, 22:28   #50
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Myśli krążyły dookoła głowy Alexandra. Jakoś nie mógł się zainteresować tragedią, która rozkwitała dookoła niego. Chyba nic nie można zrobić.
Chyba zabijała ona świat, dla którego on żył.
Bo co mu przyjdzie z istnienia, gdy będzie sam. Gdy nikt nie będzie patrzył na niego z podziwem i skrzętnie skrywaną zazdrością?
Gdy nie będzie bogiem dla nieśmiertelników? Gdy jego istnienie nie znaczyć będzie nic?
Dalej będzie sobie potrzebny?
Nie. A ktoś inny go potrzebuje?
Nie.
Budzisz się pewnego poranka i wiesz, że nikt nie zauważyłby, gdybyś umarł we śnie.

Reflektory cięły mgłę, wydobywając kształty lasu. Minęli jezioro. Byli coraz bliżej celu.
White obrócił się i otaksował wzrokiem Marie. Co jeśli, tak kobieta kłamie? Jeśli pędzą właśnie w pułapkę? Jeśli celem nie jest jakaś ułudna szczepionka, tylko jej własny, nie do końca sprecyzowany interes?
Czy to ma jakiś sens?

***

Pierdolone kundle. Pokrwawione, z pyskami pełnymi bordowej śliny. Bydlęta.
Po kilkunastu sekundach bydlęta nafaszerowane ołowiem.
Nawet nie miał zamiaru wychodzić. Siedział w ciepłym wozie, słuchając kanału alarmowego i obserwował Thomsona puszczającego serie za serią.

Gdy w końcu wjechali na teren ośrodka i stanęli przed budką strażniczą, White wysiadł z wozu trzymając w rękach karabin.
-Jestem detektyw David Thomson. Żyje tam ktoś w środku?
Alexander nie miał tyle zaufania. Ustawiony za komorą silnikową, celował w otwarte drzwi. Nie żył nadzieją, że na tym świecie jest jeszcze ktoś kogo warto zostawić przy życiu.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172