Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2009, 23:00   #109
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Vireless kończył pakować torbę podróżną. Reszta ekwipunku już leżała na
łóżku.
- Ekron
- Szukałem Cię, półelfie
- Ekron zawsze gdy tylko miał możliwość
przypominał że jego rasa jest wyższa. I że zna swych rodziców. Inna
sprawa że oni nie chcą znać jego.
- Tak..?
- Mimo że Heinrich nie wierzy w nich prosił bym zaczął się przygotowywać
do rzucenia teleportu.
- Ja w nich wierzę
- Nie przerywaj mi. Nie mam całego dnia na dyskusje. Zajmie mi to trochę
czasu. Na dodatek będziesz musiał być tam osobiście. Dlatego moją prośbę
przesuwamy w czasie.
- Może zabiorę tych, którzy się wyróżnią w misji?
- O ile przeżyją..

- O ile.
- powtórzył jak echo ale na tyle cicho by nie denerwować maga

Mag nie zważając na to że znajdował się w budynku kaplicy
bezceremonialnie wyteleportował się zostawiając samotnego kapłana.

***

YouTube - Chaîne de AudioFeels

Karczma zdawała się być na poły opuszczona. W połowie jej panował normalny dla tej godziny gwar… druga połowa była prawie opuszczona. Prawie. Siedziały tam zaledwie dwa orki. Jeden w stopniu pułkownika wywiadu, drugi w stopniu porucznika tej samej organizacji. Obaj zamknięci w płyty, obaj uzbrojeni po zęby, obaj z wielkimi kuflami piwa w rękach, obaj śmiertelnie poważni.

Gdzieś w oddali grupa bardów zaczynała swój występ. Nieźli byli, ale chcieli zdecydowanie za dużo za swoje wybryki.

W karczmie panował gwar, jaki zwykle w takich miejscach panował. Orkom było to po prawdzie na rękę.
- Udało się?
- Tak.
- Problemy?
- W zasadzie nie. Niewielki opór. Ktoś zostawił strażników. Jakiś golem… trochę nieumarłych.
- Oczekuję pełnego raportu.

Ciężkie westchnięcie padło z jednej z orczych piersi.
- Nie dla mnie!
- Wiem.
- Mi też to się nie podoba, ale ponoć księgowi żądzą światem. A sam wiesz ile pochłania nasza sekcja.
- Owszem, ale księstwo ma z tego wymierne korzyści.
- Wymierne, nie znaczy widoczne. Bardzo często są to również korzyści odwleczone w czasie. A jakby na to nie patrzeć skarbiec, choć duży ma również swoje dno… gdzieś tam ma je na pewno.
- Jasne. Będziesz miał papiery wieczorem. Jak sobie radzi Ghardul?
- Źle!

Cisza jaka przez kilka chwil panowała dotyczyła tylko zielonskórych.
- Powiesz mi coś więcej?
- Na razie powiedzmy, że nie trzymają języków za zębami. W okolice wyrusza właśnie szwadron z Miecza. Może to tylko przypadek, a może nie.
- Jeśli będą mieli przeciwko sobie eskortę konwoju i jeszcze tych rycerzyków… Heinrich to samobójstwo.

Szary ork skinął, głową. Jego Twarz nie wyraziła najmniejszych nawet emocji.
- Kiwniesz palcem?
- Nie!
- To ja to zrobię.
- Nie!
W padającym stwierdzeniu dało się słyszeć odgłos świszczącego metalu. - Jeśli im się uda, będę wiedział że są jednak czegoś warci, jeśli im się uda, może zrozumieją że posiadana wiedza jest czasem cenniejsza niż złoto i czyjeś życie.
- Jeśli im się nie uda…
- Spoczną sobie pod jakąś brzozą.
- Heinrich….
- Nie! Barbaku, to że jest tam Twój syn niczego nie zmienia.
- Może dla Ciebie.

Twarz Szarego Orka stężała.
- Nie rób mi tego. Zacznij trzeźwo oceniać sytuacje i patrzeć na to z szerszej perspektywy. Sam wiesz że nie możemy sobie pozwolić na wpadkę!
- Tak wiem. Mimo tego to wcale nie jest łatwe.
- Nikt nie powiedział, że takie będzie.
- Możesz im przynajmniej wysłać jakieś ostrzeżenie?
- Poślę im Vire. Ale ojczulek włączy się jedynie w ostateczności. Ma głównie patrzeć i oceniać! Jeśli nie będzie innego wyjścia będzie miał ich zabrać.
- Okej. To powinno wystarczyć. W razie czego Vire po prostu ich zabierze.

Szary ork pokręcił głową.
- Pamiętaj o adamancie!
- Cholera. Dużo go tam jest?
- Raporty mówią, że około tony.

Głośne gwizdnięcie rozbrzmiało wokoło.
- Kapłan tego nie wyteleportuje. Nawet do spółki z Ekronem by tego nie zrobili!
- Wiem, ale musimy mieć ten metal. Łapiemy w ten sposób za jaja Arkanię. Może nie na długo… ale na jakiś miesiąc na pewno… Poza tym są w plecy ekwipunek przynajmniej dla jednego batalionu.
- A jeśli…
- A jeśli im się nie uda… brzózki już czekają….
- Pójdę z Vire!
- Nie!
- Pójdę, nie dlatego, że jest tam Ghardul, ale dlatego, że jest tam adamant i mithril. Dodatkowa para rąk i ostrzy może się przydać! Szczególnie jeśli do zabawy wplącze się jeden z zakonów!

Szary ork przez kilka chwil zdawać się mogło ważył słowa i argumenty.
- Niech Cię szlag! Wyhodowałem żmiję na własnej piersi! Niech będzie. Tylko, obym tego nie żałował!
- Nie będziesz! Słowo!


***

Z teleportu wyszło kilka postaci. Prowadził ją zielony ork w płytach.
Szybko i sprawnie zajął pozycję na trawersie teleportu. Za nim wyszedł
elf w błękitnych szatach oraz 4 zbrojnych. Wszyscy najpierw sprawdzili
czy teleport nie zawiódł ich w miejsce jakiego nie chcieli odwiedzić.
Gdy doszli do wniosku że są bezpieczni zbrojni targając ze sobą cały
arsenał nie licząc chyba tylko katapulty oblężniczej ruszyli w stronę
wskazaną przez Kapłana.
- Moi ludzie, moje rozkazy
- Twoi ludzie, moje zaklęcia, wasze pół roku marszu do "Niedźwiadka" –

Nazwa widocznie była bliska dla obydwu.
- Ale to ja mam miecz
- Ale to ja mam tu
- Pół elf popukał się skroń
- Tu to trzeba mieć hełm!
Na ten tekst obydwaj roześmiali się serdecznie. Atmosferę popsuł Barbak
rzucając "K.. Macie" w kierunku swych żołnierzy
- Ile jeszcze będziecie tu stać jak te panienki w sobotni wieczór.
Każdy ma zadania, JUŻ!

Popędzani żołnierze ruszyli truchtem. Za nimi Barbak i Vireless. Do
miejsca spotkania z konwojem i/lub drużyną dzieliło ich kilka godzin. A
nie chcieli się spóźnić. Niezależnie od starań drużyny Heinrich bardzo
mocno zaakcentował że chce mieć adamant i mithryll dla siebie, A to
znaczyło dla nich bardzo dużo..

***

Książe Jerzy już odświeżony i przebrany był sam w swojej komnacie.
Przegonił stąd wszystkich, nawet i służkę. Chciał być sam. Na stole
spoczywał jego dzisiejszy łup.
http://www.danscottart.com/Images/Em...ngsword_H5.jpg
Lśnił złotym pięknem i kusił swymi liniami. Obiecywał walkę, zwycięstwa
i władzę. Taka broń nie trafiła się każdemu a młody Książę kochał piękną
broń. Teraz wydawało się że broń pokochała jego.

Powietrze zafurkotało gdy klinga wykonywała szerokie zamachy i
zdradzieckie pchnięcia. Błyszczała w promieniach świec oddając złoto w
refleksach. Rękojeść spi


Od razu dopasowała się do stylu walki swego Pana i teraz obiecywała że
to dopiero początek

***


Ghardul, Taki:
Negocjacje z karczmarzem okazały się być nad wyraz owocne. Człek nie był w stanie odeprzeć skrzętnie dobranych argumentów Ślepca i sprawnie (choć nie bez biadolenia) opuścił Wam 15% z początkowej kwoty. Łącznie nie było to może nic oszałamiającego… jednak to co zaoszczędziliście wesoło podzwaniało teraz w Waszych kieszeniach.
Taki proponując udanie się na planowane miejsce zasadzki miał swoje racje, jednak Wasze szanse rosły, gdy rośliście liczebnie jako zespół. Postanowiliście zatem powrócić do karczmy.

Kompania
Kolejna impreza z gatunku ktoś stawia, a my pijemy. Ostatnimi czasy natrafiało się ich nad wyraz wiele. Fakt były przeplatane dość niecodziennymi wydarzeniami (ot choćby porwanie czy walka na arenie), jednak bardzo łatwo było przywyknąć do sytuacji w której ktoś płaci, a Wy jecie/pijecie ile wlezie (a wleźć mogło sporo).

Taki do spółki z Ghardulem próbowali Was namówić do szybkiego wyjazdu… jednak było tu duuużo mięsiwa, gorzałki… Po pewnym czasie i oni zrezygnowali. Wspólnie uradziliście, że konwój nie zając… napić się trzeba, a za zadanie zabierzecie się jutro.

Zarezerwowane sale zapełniliście, gdy księżyc był już wysoko na niebie. Elfy udało się na małe elfickie pogadanki do dwuosobowego pokoju… reszta zielonej ferajny zaległa we wspólnej izbie na piętrze. Wypity alkohol w połączeniu i solidną porcją mięcha dość szybko ukoił Was do snu i wkrótce salę wypełniło głośne chrapanie. Przerywały je jedynie poćmakiwania śpiących czy głośno puszczane wiatry najedzonych… sielanka znaczy się.

Ghardul Wieczór spędziłeś raczej nie korzystając z nadmiaru alkoholu. Po prawdzie to raczej zdecydowałeś się miast alkoholu napić się wody. Takie rozwiązanie wyraźnie sprawdziło się, bowiem nie licząc w miarę przytomnego druhii w drugim pokoju, byłeś jedynym zdolnym do pełnienia warty. Ale czy ktoś ośmielił by się zaatakować tak dziwne towarzystwo?

Delikatne skrzypienie spadzistego dachu wywołało Twoje zaciekawienie. Nie z jakiegoś konkretnego powodu, po prostu po kliku chwilach przekonany byłeś, że ktoś dość sprawnie porusza się po dachu. Zachowałeś jeszcze przez chwilę spokój… gdy dotarło do Ciebie, że ten ktoś właśnie dłubie przy oknie… a dość epicko błyszczący sztylet w świetle księżyca może nie wróżyć nic dobrego.

Zank Z racji na to, że Twój żołądek nie był aż tak bardzo pojemny jakby się zdawać mogło, oraz że jako wprawny kucharz darzyłeś podaną strawę szczerą pogardą, ułożyłeś się do snu zdecydowanie nie najedzony i nie dopity. Byłeś z tego powodu nie specjalnie szczęśliwy… a czysta pościel i konieczność spania na normalnym sienniku dopełniały wszystkiego. Przewracałeś się zatem z boku na bok nie mogąc złapać dobrego snu…. gdy naraz Twe na poły otwarte oczy ujrzały w oknie postać:
gothic assasin by ~dragonwarfare on deviantART
Ująłeś pewnie, twą wierną przyjaciółkę patelnie… zastanawiając się co zrobić dalej.

Kompania
Człek starający się dostać do Waszej sypialni był albo nie wprawiony w tym co robił, albo pewien swego. Bez ceremonialnie uderzył pięścią w szybę, burząc nocną ciszę. Zanim echo przebrzmiało był już na parapecie, a w jego dłoniach obok sztyletu zamajaczyło jeszcze coś, jakby ostrze dobyte z przedramienia. Ruszył pędem ku pierwszemu z łóżek, w którym to ze słodkiego snu właśnie przebudził się Kashyyk. Zamiar zdawać by się mogło był dość oczywisty.

Civril, Sashivei Odgłos wybijanej szyby w sąsiednim pokoju wyraźnie wskazywał na to że albo coś się dzieje… albo zielone towarzystwo mimo upojnej nocy bawi się dalej.

Gdzieś na trakcie:
Vire
Fakt, że ta zielona banda nie radziła sobie do końca z zadaniem był dość oczywisty. Nie dość że tak się działo, to musiałeś jeszcze naprawiać to co potencjalnie zostanie z parę godzin spaprane. Zadanie nie było proste. Przy użyciu rąk zaledwie jednej drużyny, Barbaka i swoich własnych musiałeś zorganizować coś co będzie w stanie zgładzić/zatrzymać/zniechęcić oddział konnych. Z dużą dozą prawdopodobieństwa należało zgadywać, że Twój intelekt i aparycja orka tu nie wystarczy. Do dyspozycji miałeś jednak zabrany ze sobą całkiem pokaźny ekwipunek… i nieocenioną pomoc przyjaciela!
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline