Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2009, 18:51   #104
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Ulica w Melvaunt, następnie tawerna "Dziki Kwiat" w kupieckiej dzielnicy




- Będę zaszczycona - Luna uśmiechnęła się łagodnie, ze spokojem i wdziękiem przywołując dawno zapomniany obraz istot, których historia tkwiła w jej krwi. Anglay wprost rozpromieniał.

- Jakby to na szybko wytłumaczyć - Zamyślił się mężczyzna, nim jeszcze ruszyli w drogę, spoglądając na "Elfa" - Tak, można to nazwać nowym rodzajem kuszy. To Gnomi wynalazek, działa za pomocą wybuchowego proszku, a miota małe metalowe kulki. Równie zabójczy... - Mrugnął.

Droga ulicami miasta trwała chyba z kwadrans, podczas której otoczenie znacznie ulegało zmianie. Domy przestały być z biegiem czasu coraz mniej obskurne, zniknęła również masa żebraków, lafirynd, i tym podobnych elementów, spotykanych na każdym kroku tego parszywego miasta.

Wkrótce również oczom idących ukazał się wysoki mur... oddzielający poszczególne dzielnice Melvaunt. Straż przy bramie okazała się wyjątkowo miła dla Anglay'a Bruilla oraz jego towarzyszy, życząc nawet wszystkim wszem i wobec miłego dnia. Po przekroczeniu owej bramy z kolei wszystko uległo drastycznej zmianie. Ulice były czyste i dosyć puste, przemierzający je ludzie i nie-ludzie zadbani, panował spokój i cisza, nigdzie nie było widać również zalanych wszelkim syfem rynsztoków.

- Już niedaleko - Odezwał się Szlachcic, spoglądając ponownie na Lunę, od której niemal nieustannie nie odrywał wzroku.

Tawerna robiła niezwykle miłe wrażenie z zewnątrz, w jej środku z kolei było jeszcze wspanialej. Przyzwyczajeni do wszelakich ponurych spelunek śmiałkowie zostali miło zadziwieni, zarówno jeśli chodziło o wystrój, jak i obsługę, która co prawda uniosła w zdumieniu na ich widok brwi, wszystko jednak zniknęło w mgnieniu oka, zastąpione przez przemiłe uśmiechy.


- Myślę, że zwyczajny stek, ziemniaki, ciemny sos, pasztet, i dzban wina oraz piwa w zupełności wystarczą - Anglay złożył zamówienie u pucołowatego karczmarza. Po kilku minutach przystąpiono więc do posiłku, w którym prym brał Dagal, wprost pochłaniając znajdujące się przed nim jadło.

Cichym "męczennikiem" owego obiadu stał się z kolei Milo, nie tykający jadła, ze względu na swoje magiczne przebranie. Jak w końcu miałoby wyglądać wcinanie steku u Elfa, będącego w istocie Niziołkiem, miał go sobie pakować zamiast do ust, prosto w swój iluzjoniczny brzuch?.
- Nie męcz się mały przyjacielu - Powiedział niespodziewanie do "Elfa" Bruill z dziwnym błyskiem w oku - Nie musisz się już ukrywać, jedz spokojnie... .

Towarzystwo nieco się zdziwiło.

- "Chciałabym jeszcze raz podziękować panu za ratunek, gdyby nie pan... cóż... było by źle. Czy mogę się jakoś odwdzięczyć?" - Odezwała się w trakcie posiłku Kronikarka, wpatrując się w Anglay'a.
- Pani - Mężczyzna uśmiechnął się promieniście - Takie słowa mogą czasem zostać źle zrozumiane, czy też doprowadzić do naprawdę dziwnych myśli.

Luna lekko się zmieszała, pozostali byli odrobinę zaskoczeni, szlachcic zaś nagle głośno się zaśmiał, w czym zawtórował jemu Dagal.

- Przepraszam najmocniej za ten brzydki żarcik - Anglay pochylił mocno głowę w dół, po czym spojrzał Lunie prosto w oczy - Byłbym bardzo rad, gdybyście zechcieli udać się ze mną do mej posiadłości. Domyślam się, że nie jesteście tutejsi i... osobami mającymi za sobą niejedną przygodę i niebezpieczeństwo, czego sam parokrotnie doświadczyłem, bardzo chętnie wysłuchałbym więc waszych opowieści, oferując gościnę mego domu. Wy macie gdzie nocować, jest tam chociaż znośnie?. Szczerze powiedziawszy ostatnio jakoś mi nudnawo, nie dajcie się więc prosić swojemu wybawcy z kłopotów.

Spojrzał na jasnowłosą z niezwykle rozbrajającą miną.


Plac w Melvaunt, tuż przed główną siedzibą straży miejskiej



Wóz z dwoma uwięzionymi kobietami wciąż toczył się po placu tuż przed siedzibą miejscowych gwardzistów, z kolei czwórka przypadkowych osóbek, będących świadkami tego zdarzenia, rozpoczęła zażarte dyskusje. Debatowano, czy istnieje sens niesienia pomocy owym nieznanym kobitkom, skazanym z pewnością na bardzo przykry los. Wynikiem owych dysput było z kolei podjęcie samotnej akcji przez Nathana. Co prawda i Acaleem miał ochotę podjąć się tego ryzykownego, i nie będącego do końca logicznym, przedsięwzięcia, jednak Morgan i Tiara skutecznie powstrzymały zapędy Mnicha względem niesienia pomocy nieznajomym.

Mag wysłuchał więc relacji Tropicielki, po czym przybrał postać domniemanego Marcusa de Vell, mając nadzieję na ogłupienie prostych strażników, oraz oszczędzenie karków obu niewiast przed kacim toporem. Problem jednak polegał na tym, że same opowiastki na temat danej osoby nie były aż tak dokładne, jak choćby choć raz spojrzenie na owego mężczyznę.

- Hej dzielni gwardziści! - odezwał się Nathan pod nową postacią, podchodząc do zbrojnej kolumny - Jestem Marcus de Vell, i nakazuję wam natychmiast uwolnić obie kobiety, które dla mnie pracują!. Tu zapewne doszło do jakiegoś nieporozumienia, róbcie więc o co proszę, w przeciwnym wypadku spotkacie się z niemiłymi konsekwencjami!.

Dowódca straży spojrzał uważnie na zaczepiającego oddział osobnika, gwardziści ścisnęli mocniej swój oręż, on sam zaś położył dłoń na rękojeści swojego miecza przy pasie.

- Panie de Vell, te kobiety dokonały morderstwa i są... - Rozpoczął dowódca, "Marcus" nie dał jemu jednak dojść do słowa.
- Sprzeciwiasz się memu słowu?! - Ryknął poważany w tym cholernym mieście mężczyzna - Czy ty wiesz, z kim zadzierasz?. Chcesz do końca swoich dni pilnować przeklętych łazęg w lochu, z dala od światła dnia?!.
- Moje rozkazy... - Bronił się oficer.
- Mam gdzieś twoje rozkazy! - Wrzeszczał okryty iluzją Nathan - Mam powtórzyć czego żądam?!.
- Proszę porozmawiać z moim dowódcą! - Odkrzyknął wnerwiony dowódca.

Nathan wycofał się więc, nie widząc zbyt dużych szans z wyjątkowo upartym gwardzistą, przystępując do dalszej części swojego małego planu. Zbrojna kolumna ruszyła alej, w tym czasie Mag z kolei szeptał zawiłą formułę, mającą omamić umysł upierdliwca w mundurze, i pozwolić na zdecydowanie lepszy przebieg kolejnego starcia słownego.

W oczach Morgan oraz Tiary pojawiło się wielkie zwątpienie co do całej zaistniałej sytuacji, u Mnicha natomiast... pojawiła się jeszcze większa chęć utarcia nosa przeklętym strażnikom.

- Dosyć tego - Warknął "Marcus", podchodząc po raz kolejny do zbrojnej kolumny - Masz natychmiast wypuścić... .

Nie dokończył.

Oto bowiem, tuż nad jego głową coś, lub raczej ktoś śmignął. Dopiero teraz bladolicy mężczyzna zdał sobie sprawę z pewnego istotnego faktu.

Tuż nad głowami całej zbrojnej zgrai transportującej dwie kobiety znajdowała się lina. Została ona zapewne z czegoś wystrzelona, tworząc coś w rodzaju połączenia między dwoma odległymi od siebie budynkami. Po linie zaś pędził z dużą szybkością Czerwony Błazen, czy też raczej... "Błazenka", uwieszona ręką na dziwnym kołowrotku.

Wpadła ze sporym impetem na wóz, a dokładniej na jego woźnicę, oraz gwardzistę z kuszą, posyłając ich kopem wprost z siedziska na końskie zady. Zapanowało zamieszanie, a kusza wystrzeliła, na szczęście nie czyniąc nikomu krzywdy, strażnicy z kolei podnieśli alarm, konie zarżały, a w tym czasie śmiała dywersantka znalazła się na ławeczce wozu, chwytając lejce.

W oczach obu uwięzionych kobiet pojawiła się nadzieja.

"Czerwona" kopnęła górę sprzętu znajdującą się na wozie w stronę ich właścicielek, po czym głośno gwizdnęła na palcach, podrywając z miejsca już i tak mocno spłoszone konie. Strażnicy z kolei mocniej ścisnęli swoje halabardy, rzucając się w stronę wozu, a ich dowódca zaklnął szpetnie dobywając miecza i spinając konia prosto... na Marcusa-Nathana. Ten do końca nie był pewien, czy po prostu stał na drodze, czy też on był celem owego ataku.
Tiara rzuciła wyjątkowo mocnym bluzgiem. Szykowała się niezła draka, i to na oczach licznych osobników z głównej siedziby miejscowej gwardii.

- Bij zabij Błazna! - Krzyknęli gwardziści.

Acaleem i Morgan spojrzeli po sobie.

Uwięziona Półelfka ujrzała rzeczy znajdujące się o wiele bliżej klatki. Wśród nich był i jej miecz, który może mogłaby jakoś dosięgnąć nogą, może udałoby się jakoś przeciąć nim łańcuchy, uwolnić siebie i Vaelle, a później... "później się zobaczy".

Odważna kobietka w stroju błazna nie zajechała jednak daleko. Leżący na bruku gwardzista, mający nieprzyjemność znalezienia się na chwilę pod ruszającym wozem, pozbierał się dosyć szybko, po czym ponownie załadował swoją kuszę. Jego kolega-woźnica nie miał jednak już tyle szczęścia. Wóz na moment lekko podskakując przejechał prosto po nim, gniotąc na miazgę jego brzuch.

W tym też czasie, po starannym wycelowaniu pocisk dosięgnął celu. Bełt wbił się ubranej w kolorowe ciuszki kobiecie w okolice prawej nerki. Ta zapadła się w sobie, puszczając lejce rozpoczynających pęd, wystraszonych koni, po czym po prostu zaległa na ławeczce wozu.

Na murach siedziby gwardii podniesiono z kolei alarm, rozległy się bijące dzwony i alarmowe rogi. W ruch poszły również kusze, chwilowo jednak ataki te były wyjątkowo niecelne.

A wóz pozbawiony kontroli gnał przed siebie... .



Przed przybytkiem Czarnej Dłoni



Sever Blake.

Aasimar, potomek Niebian, oraz Paladyn Tyra, walczący całe swe życie z niegodziwościami tego świata, stanął na przeciw kolejnej z nich. Tłum wściekłych, żądnych krwi osób będących współpracownikami świątyni Bane'a nie okazywał litości. Podobnie zaś było z blondwłosym młodzianem.

Wszystko sprowadzało się tylko do jednego. Do odwiecznej walki dobra ze złem, do ścierających się sił światła i ciemności, do kolejnych wyrzeczeń i poświęceń. Aasimar nie miał zamiaru ustąpić, ugiąć się przed przeważającą liczbą przeciwników, nie podjął się ucieczki, stając dzielnie przeciw tłumowi szaleńców pozbawionych skrupułów.

Śmierć Raisona, oraz nieznany los Vanessy i Wakasha nie wywarły na nim wrażenia. Postanowił przeciwstawić się siłom zła, choćby i ceną własnego życia.

Uzbrojeni w różnorodny oręż, wrzeszczący, dzicy, otoczyli Paladyna ze wszystkich stron, żądni jego końca. On z kolei nie miał zamiaru się tak łatwo poddać, chcąc zabrać ze sobą jak najwięcej z tych zdeprawowanych jednostek, które wprost zdawało się masowo produkować cholerne Melvaunt. Zakończył żywot sześciu z nich. Wciąż jednak były ich tuziny, otaczające ze wszystkich stron. Znaleźli szybko luki w jego obronie, kąsali co chwilę bez litości, wśród jego, i własnych krzyków. Miecze wdarły się w szczeliny zbroi, sztylety wbiły w ciało, polała się krew

Obrońcy Rath, nieugiętego wyznawcy Tyra.

Czy był zadowolony z przebiegu swojego życia?. Czy czuł się... spełniony?. To były naprawdę wątpliwe pytania, wszak nie sposób od tak jednoznacznie na nie odpowiedzieć. Każdy przy zdrowych zmysłach nie chce po prostu umierać, zawsze znajdzie się powód dla którego można żyć, zawsze będzie jakieś "ale". Niespełnione marzenia, cele, brak wyjaśnionych zagadnień.

Zawsze się starał być prawym osobnikiem, kroczyć drogą jasności.


Czy to jednak miało sens?.

Sever Blake, potomek Niebian, konał wśród rozwrzeszczanego, idiotycznego tłumu nic nie znaczących debili, pragnących tylko i wyłącznie zabić wskazaną im osobę, ponieważ ktoś wydał taki rozkaz, ponieważ uważali, że tak trzeba.

To było bez sensu.

I to był już koniec... .
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline