Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-11-2009, 18:32   #101
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Zanim Mialee straciła całkowicie przytomność, dostrzegła, a raczej poczuła jak ktoś ją obmacuje. Miała ochotę tego kogoś uderzyć, coś krzyknąć, jednak nie było jak tego dokonać. Po chwili straciła świadomość, podświadomie ciesząc się z tego faktu.

***

Obudziła się na wozie, cała obolała. Na głowie wyczuła wielkiego guza, a zapewne reszta jej ciała również nie wyglądała najlepiej. Zapewne gorzej niż Mia się czuła.
Rozglądając się dookoła, dostrzegła, że znajdują się w klatce, która to z kolei jest na jakimś wozie. Spoglądając na swoje dłonie dostrzegła, że zostały zakute w kajdany, które to kajdany, drugą parą przykute były do krat.
- Ej, co to ja do jasnej cholery jestem, żeby mnie tak traktować?! – Wrzasnęła, rozeźlona. – Zwierzę jakieś?!

Zapewne tym właśnie była dla strażników. Zabiła człowieka, była mordercą… Zapewne właśnie transportowali je do więzienia. Mialee bardzo chciała obmyślić jakiś genialny plan, jednak nie miała takiej opcji. Nie miały swoich sprzętów, a Vaelle była zakneblowana. Cóż, na szczęście tym razem nie były nagie, chociaż tyle. Nagle wpadło jej coś do głowy. Była jedna „broń”, którą ciągle miała – jej głos. Wiedziała, że musi go należycie użyć. Odchrząkując, zaczęła swoją tyradę.

- TO WIELKA NIESPRAWIEDLIWOŚĆ! POKONAŁYŚMY TEGO WASZEGO MORGHA I TAK NAM SIĘ ODPŁACACIE?! TO JAWNE UPRZEDZENIE! TO UPRZEDZENIE, BO MOJA TOWARZYSZKA JEST ELFKĄ! POWINNIŚCIE SIĘ WSTYDZIĆ, WY ŻAŁOSNE SKURWYSYNY! – Wrzeszczała na całe gardło, najgłośniej jak tylko umiała. W głębi duszy, miała nadzieję, że uda jej się zwrócić czyjąś uwagę i ktoś im pomoże.
- TO RASIZM! TO POWINNO BYĆ KARALNE! CO WY SOBIE, KURWA, MYŚLICIE?! - Kontynuowała niestrudzona. Gdy strażnik grzmotnął o kratę, Mialee ucichła, ale tylko na chwilę. Za moment ponownie kontynuowała swoje krzyki.

- AHA! TO TAK W TYM MIEŚCIE NAGRADZA SIĘ BOHATERÓW! – Wybuchła ironicznym śmiechem, potrząsając głową. – TO PO TO MY SCHODZIŁYŚMY Do TYCH PIEPRZONYCH KANAŁÓW I ZABIŁYŚMY TEGO PIEPRZONEGO MORGHA, BY TERAZ ZGNIĆ W WIĘZIENIU?!– Wrzasnęła po raz ostatni, ponieważ gardło odmówiło jej już posłuszeństwa. Teraz pozostawało czekać.
 
Callisto jest offline  
Stary 06-11-2009, 22:59   #102
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wspólny posta abishai'a, Eleanor, Sayane oraz TD

W karczmie odbyły się rozważania nad tym co czynić. Jakie przybytki odwiedzić, kiedy zacząć obserwować posiadłość Markusa, co czynić dalej, gdzie mogła się podziać Una... potem tematy zeszły na narzekanie na cienkie piwo, niedopieczone jedzenie, oraz obsługę równie śpiącą co nazwa karczmy. Ale nawet mierny posiłek potrafi poprawić humor, gdy głód zagłuszy jego kulinarne niedopracowanie.
Niemniej dobry humor ulotnił mnicha się zaraz, po tym jak opuścił ten przybytek. Dwie pobite kobiety otoczone żołdakami zwany tutaj zapewne żartobliwie "strażą miejską. Dwie kobiety zamknięte niczym zwierzęta w klatce.
Z ust mnicha wyrwały się odruchowo ledwo dosłyszalne słowa.- Musimy je uwolnić.
Łatwiej jednak było to powiedzieć niż zrobić. Oczy Acaleema spoczęły na Nathanie.
- Dlaczego? - spytała trzeźwo Tiara. - Mało nam problemów ze strażą?
Dobre pytanie...mnich potarł policzek przez bandaż i dodał.- Bo tak trzeba?
Spojrzał na zamknięte w klatce kobiety i wskazał je palcem.- Czy wobec takiego barbarzyństwa można przejść obojętnie? Nie powinno się. Jeśli to miasto ma się zmienić, trzeba dać mu przykład.
Tiara westchnęła
- Po pierwsze i najważniejsze: nie wiesz czy one faktycznie nic nie zrobiły. Nawet biorąc poprawkę na tutejszą straż. Po drugie wiozą je całkiem przyzwoicie - barbarzyńskie było by przeciągnięcie w kajdanach po mieście. A po trzecie nawet setka takich diabląt jak ty nie zmieni miasta, które tańczy na trupach swych zmarłych.
- Może...mimo wszystko...-mnich zastanawiał się nad argumentami półelfki. Spojrzał na zamknięte w klatce kobiety.- Cóż...możemy się dowiedzieć, prawda? Śledzić wóz. Przyjrzeć się sytuacji. Jeśli są winne...zobaczymy. Jeśli są niewinne, powinniśmy im pomóc. Są wszak w tej samej sytuacji co my. Tyle, że nie ma kto ich obronić przed złem.
Wykonał ruch dłonią ogarniając dachy.- Lathander jest światełkiem nadziei, świtem wschodzącym nad mrokiem. Dzień zawsze zaczyna się od promyków nadziei. Może i nie zmienię miasta, ale będę pierwszym promieniem nowego dnia.
- Srały muszki będzie wiosna - mruknęła półelfka. - To co promyczku, organizujemy napad na więzienie, tak? Puknij się w ten rogaty łeb, jak ty to sobie wyobrażasz, co?
-Na razie sobie nie wyobrażam.- uśmiechnął się obandażowany Acaleem i zażartował.- Osobiście jednak wolę by mnie powiesili, za coś poważniejszego niż uczynienia impotentem podrzędnego oficerka.
Mrugnął do niej okiem i rzekł potulnie.- Patrzenie nas w kłopoty nie wpędzi. W każdym razie nie w większe, niż teraz mamy. Pożyjemy i poplanujemy. A nuż Nathan ma zmyślne zaklęcie na taką okazję?

Nathan do tej pory milczący wsłuchiwał się w to co mają do powiedzenia jego towarzysze na temat uwięzionej dwójki kobiet. Były dosyć ciekawe, a czarodziejowi zwłaszcza podobały się wyzwiska i groźby jakie pod adresem straży rzucała jedna z nich. W końcu czarodziej westchnął, przeczesał swoje nasmarowane olejkiem włosy i rzekł z uśmiechem na twarzy.

- Nie wiem jak Wy dziewczęta - tu spojrzał dziwnie na Morgan - ale ja chętnie pomógłbym tym niewiastom. W końcu nawet jeśli zasłużyły na taki los, mogą okazać się ciekawym źródłem informacji, nie uważacie? Być może coś słyszały o czarodziejce której szukamy? Nie wspominając o Unie - dodał sobie w myślach.
- Naciągana teoria - prychnęła Tiara. - Jak dla mnie Nathan, to po prostu szukasz okazji do rozróby, co by sobie nerwy popuścić.
- Ja - kontynuował mag kiwając lekko głową na słowa Tiary - mogę spróbować jakoś je uwolnić, ale raczej będę potrzebował pomocy.
-Plan i współpraca: Mając te dwie rzeczy, na pewno sobie poradzimy - uśmiechnął się mnich.
- Opcji jest kilka - powiedział jakby do siebie - Jedna z nich zakłada, że zmieniam się w dowódcę i wydaje rozkaz by uwolnić owe kobitki, problem tylko w tym, że ich dowódca musi na moment zniknąć. Mogę też spróbować przekonać strażników małą ingerencją w ich umysły, jednak jeśli mają twarde umysły może być ciężko. Zawsze jeszcze istnieje możliwość, że pobiegną za pewnym diablęciem i z ewentualną strażą coś się zrobi. No jest jeszcze jedna opcja. Można ich wszystkich zabić.
- No ja nie wiem... Tiara ma rację, naprawdę mamy swoje problemy. Macie zamiar ratować wszystkich uciśnionych w tym mieście? Życia wam nie starczy.- rzekła Morgan i popatrzyła na Nathana:
- Wydawałeś się taki rozsądny... a teraz chcesz ryzykować życie w obronie zupełnie obcych kobiet. Jak dla mnie nie wyglądają na takie, co są w stanie udzielić ci jakichś sensownych informacji.
- Na razie nigdzie się nie wybieramy Morgan. Poza tym...-wzruszył ramionami mnich.- To jest jakiś plan działania. Obawiam się, że tutejsi karczmarze boją się twej czarodziejki...Jeśli chcemy uzyskać jakieś informacje, to od osób które nie mają nic do stracenia.
- Tyle, że te dziewki wyglądają na nietutejsze; skąd niby mają znać szukaną przez nas wiedźmę? - zauważyła trzeźwo półelfka.
- Ja widzę to tak: Albo chcecie uwolnić te kobiety i robicie to teraz, niedaleko siedziby straży co jest wysoce niebezpieczne, albo czekacie aż je doprowadzą do środka i będziecie je chcieli stamtąd wyciągnąć, co zakrawa już na kompletne szaleństwo. Ja nie jestem błędnym rycerzem, ani paladynem, by ratować wszystkich uciśnionych. Dlatego jestem zdecydowanie przeciwna takim poczynaniom. Jeśli masz poczucie misji nie mogę Ci bronić, ale możesz przez to marnie skończyć - Mogran popatrzyła na Acaleena z pewnym żalem i dodała - Chyba najlepiej będzie powiedzieć sobie żegnaj w takim przypadku.
- Stawiasz sprawy na ostrzu noża, co? - westchnął smutno Acaleem, spojrzał na uwięzione kobiety - Trudno mi przechodzić wobec czegoś takiego obojętnie, ale nie jestem głupcem, by... rzucać się samemu w paszczę lwa. Bez waszej, bez twojej pomocy Morgan i tak bym ich nie uwolnił.
- Nawet dla nas wszystkich razem, taka utarczka jest zbyt ryzykowna. -Morgan miała rację. Diablę mogło jedynie smętnie pokiwać głową. Co jednak nie zmieniało faktu, że czuł się w tej chwili jakby sam skazywał te dziewuszki na śmierć. Dłonie diablęcia zacisnęły się w pięści pod wpływem gniewu. Musi być przecież jakiś sposób!

- Mero - powiedział dość głośno mag totalnie ignorując swych towarzyszy - za chwilę polecisz tam i zrobisz jakieś zamieszanie, jasne? Tylko nie daj się trafić co?

Następnie skierował się do towarzyszy.

- Bez ryzyka człowiek nie ma pewności, że żyje. - uśmiechnął się - Mam pewien pomysł, a że wy raczej nie wyglądacie na takich co byli by chętni do pomocy w uwalnianiu tych panien, to zrealizuje go sam, zwłaszcza, że ja tylko wydaje się być rozsądny - spojrzał na Morgan, a następnie odwrócił się do nich plecami i dodał - Jeśli nie chcecie bardziej podpaść straży to oddalcie się na jakiś czas ode mnie. W końcu i tak pachnę pewną zarazą prawda? - mag przeczesał włosy i ruszył powoli w kierunku tłumu, by na moment choć się w niego wmieszać. Jego plan miał wiele wad, ale czas go naglił.
- Taa... dwóch wariatów nam diabli nadali - mruknęła Tiara do Morgan. -Chcesz ich czarować to czaruj, czy się w dowódcę zamień czy ich zaurocz, wolna droga. Bylebyś nas na szkodę nie naraził. Wokół pełno luda, każdy na wóz się patrzy... a wiadomo co tym mieszczuchom do głowy strzeli, jak nas koło wozu zobaczą?
Czarodziej zatrzymał się w pół kroku po czym odwrócił do Tiary.
- Dlatego lepiej dla Was bym tylko ja tam podszedł. Jak będę chciał, to mnie nikt nie rozpozna. Jednak mnie i tylko mnie. Możecie więc iść w swoją stronę, bo ja i tak już postanowiłem.
- Pewnie, pewnie - zamarudziła dziewczyna - łatwo tak gadać, jakeśmy się wcześniej ugadali, że wspólnie w tym mieście chadzać będziemy, i sobie nawzajem pomagać, co? To teraz poleziesz sam, a my się mamy gapić jak te ciołki niesłowne? Poza tym tyś też coś nam obiecał, a teraz iść chcesz na zatracenie. Albo i nie zatracenie, ale może. Więc jak to tak, co? Ja swoją zemstę za krzywdy tutejsze przez słowo dane odkładam, a ty liziesz gdzie bądź?
- Zemstę powiadasz? - zaciekawił się nagle mag - o czym Ty do cholery gadasz? Poza tym, ja tylko spróbuje je uwolnić, jak się nie uda - wzruszył ramionami - trudno. Ale spróbować nie zaszkodzi. To - wskazał strażników - w żadnej mierze nie przypomina siłą, zwinnością ani pewnie nawet inteligencją bestii, na które polowałem. O ile więc, mogą być kłopoty z uwolnieniem - dlatego mówię że spróbuję - to złapać się na pewno nie dam. Mam przynajmniej taką nadzieję - uśmiechnął się.
- Hm...- zamyśliła się dziewczyna - No to jak nie dasz się złapać, to droga wolna. Ale słowo nam dajesz, że się nie dasz? Bo inaczej pióra powyrywam temu twojemu gadulcowi i w dupę Ci wsadzę - zagroziła z błyskiem w oku. - A jak coś to uwalniać nie będę. W takim razie się umówmy w jakiejś karczmie na spotkanie, gdyby Ci przyszło zwiewać opłotkami, co byśmy się nie zgubili zupełnie.
- Niech będzie ta w której widzieliśmy się po raz pierwszy. - powiedział spokojnie - Jak się tam spotkamy, a możesz mi wierzyć, że tak będzie, to porozmawiamy o tym co czekać nie może czyli o zemście. A teraz powiedz mi...jesteś z nas tu najdłużej. Czy wiesz jak wyglądają tutaj szlachcice? I czy straż się ich boi?
- W szlacheckie sprawy się nie mieszałam, ale tyle wiem, że to szuje są i cosik knują przeciw radzie tutejszej, więc nie wiem, czy w komitywie ze strażą żyją, czy respekt u niej mają. Jam tylko jednego szlachciurę spotkała - niech go zaraza weźmie - i Ci go opisać mogę. To ten, co za mną list gończy posłał. Ale czy staż się go ulęknie, czy też batem pogoni to ja nie wiem. Choć szlachta zawsze pospólstwem pomiata, toć pewnie i w tym mieście nie jest inaczej.
- Tak jak też myślałem - powiedział - opisz mi go dokładnie, to postaram się w niego zamienić, tylko szybko, bo panienka - wskazał głową na wóz - która tak ładnie się wydziera zaczyna chyba głos tracić.
Tiara roześmiała się na ten komentarz - wrzaski dziewoi niewiele różniły się od jej własnych w podobnych okolicznościach. Szybko opisała Nathanowi wygląd i zachowanie Marcusa, nie szczędząc mu przy tym niewybrednego słownictwa i szczegółów anatomicznych. Teraz pozostawało jej tylko wierzyć w talent maga.
- Ale jedno jest ważne i zarazem niepewne. Marcus ranny jest - raz, żem ja go pocięła, dwa, ze z jakimś psim zombie walczył. Bogaty jest, to pewnikiem już go mikstury i kapłani wyleczyli, a i pewnie straż nie wie co mu się podziało, ale miej to w pamięci.

Nathan miał zamknięte oczy, gdy dziewczyna opisywała Marcusa, a otwierał je tylko, gdy chciała mu coś pokazać. Jego obraz wyrył się w jej pamięci dość mocno, co wyraźnie pokazywało, że
musi dla niej wiele znaczyć. Niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu. Po chwili mag wyciągnął małą sakiewkę a z niej fragment jakiejś kości. Zaczął najciszej jak mógł wypowiadać formułę i wykonywać gesty. Po chwili stał przed Tiarą jej znienawidzony znajomy.
- Tak jest dobrze? - spytał cicho.
- Tak, że w pysk mam Ci dać ochotę, i na odlew jeszcze poprawić - odszepnęła Tiara głosem, w którym pobrzmiewała zduszona wściekłość. - A potem wykastrować. Idź lepiej, zanim zdanie zmienię... mam nadzieję, że ta iluzja krótko działa, bo mi się jeszcze pomylisz.
- Nie myl mnie dziecino z iluzjonistą, bo tym to ja nie jestem. - dotknął swego policzka - Ta skóra to nie złudzenie. Muszę się jednak spieszyć. Bywajcie. - powiedział i ruszył w kierunku wozu, przypominając sobie najbardziej złowrogie rzeczy jakie widział, rozpalając w sobie coraz większą wściekłość.
Acaleem objął znienacka Morgan i przytulił mocno do siebie, szepcząc cicho.-Przepraszam.
Po czym ruszył powoli trzymając się w pewnej odległości od maga. Nie bardzo wiedział jak ta sytuacja się rozwinie. A obecnie za bardzo się rzucał w oczy, by być w czymkolwiek pomocnym. Zamierzał jednak działać, jeśli sytuacja będzie tego wymagała.
Morgan przesłuchiwała się wymianie zdań między resztą bez komentarza. Najwyraźniej Nathan był zdeterminowany zadziałać. To była jego sprawa, ale kiedy Acaleen ruszył za nim poczuła jak robi jej się smutno. Ten głupek rzucał się w oczy, niczym wypolerowane jaja, a teraz był praktycznie zupełnie sam! Popatrzyła na Tiarę kręcąc ze smutkiem głową:
- Nie możemy ich chyba tak zostawić. Wmieszajmy się w tłum i poczekajmy na rozwój sytuacji...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-11-2009, 18:01   #103
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Zostali zaskoczeni. Był to fakt i na nic były by jakiekolwiek próby zaprzeczenia. Zadufany we własnej mocy karzeł rozproszył jego uwagę wtedy gdy właśnie najbardziej jej potrzebował. Towarzysze mimo że dzielnie stawili czoła zostali szybko obezwładnieni. Wyjątkiem był genasi który został dosłownie rozszarpany na oczach kompanów. Z zgryźliwym grymasem paladyn przypomniał sobie przechwałki obcego o własnej potędze. Kara boska okazała się nadzwyczaj szybka w Melvaunt. Wiedział że wkrótce podzieli jego los gdyż nie miał zamiaru dać się ująć żywcem. Niesiony falą tłumi Wakash darł się wniebogłosy.

Rozsądek podpowiadał młodemu paladynowi że jedynym wyjściem jest ucieczka. Nie miał żadnych szans na wybicie wszystkich adwersarzy. Uśmiechając się smutno wydobył miecz z pochwy. Czynił to powoli, z namaszczeniem żegnając się z wiernym orężem który nigdy go nie zawiódł.Zagłuszał wszelki rozsądek skupiając się na chwili.Dłonie lekko mu drżały, na plecach pojawiły się pierwsze krople zimnego potu. Od małego poszukiwał mocnych wrażeń i często igrał z ogniem. Całe życie w ciągu uderzenia serca przeleciało mu przed oczyma. Wesołe dzieciństwo, znojne ćwiczenia akademi i niiemal kilka lat na trakcie.
Miał dobre życie.Dumne i wolne a to liczyło się najbardziej. Teraz liczyło się tylko zwycięstwo albo śmierć...

Przez chwilę poszukiwał w myślach jakiejś mądrej sentencji pasującej do ostatniej chwili na ziemskim padole po czym wpadł na właściwą.

- Tchórz umiera tysiąc razy, odważny umiera tylko jeden raz - Głos miał pewny może nawet ciut zuchwały.

Grupa szybko zbliżała się chcąc zabić ostatniego pozostałego na nogach.

- Chodźcie i spróbujcie wziąć mój miecz tchórze ! - zaschłe gardło wydało nieprzyjemny głos który zaskoczył nawet jego samego. Było w nim coś zwierzęcego, dzikiego...

Przybrał pozycję szermierczą oczekując na koniec swoich dni.


Przy walce z taką tłuszczą trzeba było oszczędzać energię. Uderzał szybko i celnie bez zbędnych ruchów. Każde cięcie miało odbierać życie które tak cenił. Robił to do czego go zmuszono w tym parszywym mieście tak odległym od domu.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 08-11-2009, 18:51   #104
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Ulica w Melvaunt, następnie tawerna "Dziki Kwiat" w kupieckiej dzielnicy




- Będę zaszczycona - Luna uśmiechnęła się łagodnie, ze spokojem i wdziękiem przywołując dawno zapomniany obraz istot, których historia tkwiła w jej krwi. Anglay wprost rozpromieniał.

- Jakby to na szybko wytłumaczyć - Zamyślił się mężczyzna, nim jeszcze ruszyli w drogę, spoglądając na "Elfa" - Tak, można to nazwać nowym rodzajem kuszy. To Gnomi wynalazek, działa za pomocą wybuchowego proszku, a miota małe metalowe kulki. Równie zabójczy... - Mrugnął.

Droga ulicami miasta trwała chyba z kwadrans, podczas której otoczenie znacznie ulegało zmianie. Domy przestały być z biegiem czasu coraz mniej obskurne, zniknęła również masa żebraków, lafirynd, i tym podobnych elementów, spotykanych na każdym kroku tego parszywego miasta.

Wkrótce również oczom idących ukazał się wysoki mur... oddzielający poszczególne dzielnice Melvaunt. Straż przy bramie okazała się wyjątkowo miła dla Anglay'a Bruilla oraz jego towarzyszy, życząc nawet wszystkim wszem i wobec miłego dnia. Po przekroczeniu owej bramy z kolei wszystko uległo drastycznej zmianie. Ulice były czyste i dosyć puste, przemierzający je ludzie i nie-ludzie zadbani, panował spokój i cisza, nigdzie nie było widać również zalanych wszelkim syfem rynsztoków.

- Już niedaleko - Odezwał się Szlachcic, spoglądając ponownie na Lunę, od której niemal nieustannie nie odrywał wzroku.

Tawerna robiła niezwykle miłe wrażenie z zewnątrz, w jej środku z kolei było jeszcze wspanialej. Przyzwyczajeni do wszelakich ponurych spelunek śmiałkowie zostali miło zadziwieni, zarówno jeśli chodziło o wystrój, jak i obsługę, która co prawda uniosła w zdumieniu na ich widok brwi, wszystko jednak zniknęło w mgnieniu oka, zastąpione przez przemiłe uśmiechy.


- Myślę, że zwyczajny stek, ziemniaki, ciemny sos, pasztet, i dzban wina oraz piwa w zupełności wystarczą - Anglay złożył zamówienie u pucołowatego karczmarza. Po kilku minutach przystąpiono więc do posiłku, w którym prym brał Dagal, wprost pochłaniając znajdujące się przed nim jadło.

Cichym "męczennikiem" owego obiadu stał się z kolei Milo, nie tykający jadła, ze względu na swoje magiczne przebranie. Jak w końcu miałoby wyglądać wcinanie steku u Elfa, będącego w istocie Niziołkiem, miał go sobie pakować zamiast do ust, prosto w swój iluzjoniczny brzuch?.
- Nie męcz się mały przyjacielu - Powiedział niespodziewanie do "Elfa" Bruill z dziwnym błyskiem w oku - Nie musisz się już ukrywać, jedz spokojnie... .

Towarzystwo nieco się zdziwiło.

- "Chciałabym jeszcze raz podziękować panu za ratunek, gdyby nie pan... cóż... było by źle. Czy mogę się jakoś odwdzięczyć?" - Odezwała się w trakcie posiłku Kronikarka, wpatrując się w Anglay'a.
- Pani - Mężczyzna uśmiechnął się promieniście - Takie słowa mogą czasem zostać źle zrozumiane, czy też doprowadzić do naprawdę dziwnych myśli.

Luna lekko się zmieszała, pozostali byli odrobinę zaskoczeni, szlachcic zaś nagle głośno się zaśmiał, w czym zawtórował jemu Dagal.

- Przepraszam najmocniej za ten brzydki żarcik - Anglay pochylił mocno głowę w dół, po czym spojrzał Lunie prosto w oczy - Byłbym bardzo rad, gdybyście zechcieli udać się ze mną do mej posiadłości. Domyślam się, że nie jesteście tutejsi i... osobami mającymi za sobą niejedną przygodę i niebezpieczeństwo, czego sam parokrotnie doświadczyłem, bardzo chętnie wysłuchałbym więc waszych opowieści, oferując gościnę mego domu. Wy macie gdzie nocować, jest tam chociaż znośnie?. Szczerze powiedziawszy ostatnio jakoś mi nudnawo, nie dajcie się więc prosić swojemu wybawcy z kłopotów.

Spojrzał na jasnowłosą z niezwykle rozbrajającą miną.


Plac w Melvaunt, tuż przed główną siedzibą straży miejskiej



Wóz z dwoma uwięzionymi kobietami wciąż toczył się po placu tuż przed siedzibą miejscowych gwardzistów, z kolei czwórka przypadkowych osóbek, będących świadkami tego zdarzenia, rozpoczęła zażarte dyskusje. Debatowano, czy istnieje sens niesienia pomocy owym nieznanym kobitkom, skazanym z pewnością na bardzo przykry los. Wynikiem owych dysput było z kolei podjęcie samotnej akcji przez Nathana. Co prawda i Acaleem miał ochotę podjąć się tego ryzykownego, i nie będącego do końca logicznym, przedsięwzięcia, jednak Morgan i Tiara skutecznie powstrzymały zapędy Mnicha względem niesienia pomocy nieznajomym.

Mag wysłuchał więc relacji Tropicielki, po czym przybrał postać domniemanego Marcusa de Vell, mając nadzieję na ogłupienie prostych strażników, oraz oszczędzenie karków obu niewiast przed kacim toporem. Problem jednak polegał na tym, że same opowiastki na temat danej osoby nie były aż tak dokładne, jak choćby choć raz spojrzenie na owego mężczyznę.

- Hej dzielni gwardziści! - odezwał się Nathan pod nową postacią, podchodząc do zbrojnej kolumny - Jestem Marcus de Vell, i nakazuję wam natychmiast uwolnić obie kobiety, które dla mnie pracują!. Tu zapewne doszło do jakiegoś nieporozumienia, róbcie więc o co proszę, w przeciwnym wypadku spotkacie się z niemiłymi konsekwencjami!.

Dowódca straży spojrzał uważnie na zaczepiającego oddział osobnika, gwardziści ścisnęli mocniej swój oręż, on sam zaś położył dłoń na rękojeści swojego miecza przy pasie.

- Panie de Vell, te kobiety dokonały morderstwa i są... - Rozpoczął dowódca, "Marcus" nie dał jemu jednak dojść do słowa.
- Sprzeciwiasz się memu słowu?! - Ryknął poważany w tym cholernym mieście mężczyzna - Czy ty wiesz, z kim zadzierasz?. Chcesz do końca swoich dni pilnować przeklętych łazęg w lochu, z dala od światła dnia?!.
- Moje rozkazy... - Bronił się oficer.
- Mam gdzieś twoje rozkazy! - Wrzeszczał okryty iluzją Nathan - Mam powtórzyć czego żądam?!.
- Proszę porozmawiać z moim dowódcą! - Odkrzyknął wnerwiony dowódca.

Nathan wycofał się więc, nie widząc zbyt dużych szans z wyjątkowo upartym gwardzistą, przystępując do dalszej części swojego małego planu. Zbrojna kolumna ruszyła alej, w tym czasie Mag z kolei szeptał zawiłą formułę, mającą omamić umysł upierdliwca w mundurze, i pozwolić na zdecydowanie lepszy przebieg kolejnego starcia słownego.

W oczach Morgan oraz Tiary pojawiło się wielkie zwątpienie co do całej zaistniałej sytuacji, u Mnicha natomiast... pojawiła się jeszcze większa chęć utarcia nosa przeklętym strażnikom.

- Dosyć tego - Warknął "Marcus", podchodząc po raz kolejny do zbrojnej kolumny - Masz natychmiast wypuścić... .

Nie dokończył.

Oto bowiem, tuż nad jego głową coś, lub raczej ktoś śmignął. Dopiero teraz bladolicy mężczyzna zdał sobie sprawę z pewnego istotnego faktu.

Tuż nad głowami całej zbrojnej zgrai transportującej dwie kobiety znajdowała się lina. Została ona zapewne z czegoś wystrzelona, tworząc coś w rodzaju połączenia między dwoma odległymi od siebie budynkami. Po linie zaś pędził z dużą szybkością Czerwony Błazen, czy też raczej... "Błazenka", uwieszona ręką na dziwnym kołowrotku.

Wpadła ze sporym impetem na wóz, a dokładniej na jego woźnicę, oraz gwardzistę z kuszą, posyłając ich kopem wprost z siedziska na końskie zady. Zapanowało zamieszanie, a kusza wystrzeliła, na szczęście nie czyniąc nikomu krzywdy, strażnicy z kolei podnieśli alarm, konie zarżały, a w tym czasie śmiała dywersantka znalazła się na ławeczce wozu, chwytając lejce.

W oczach obu uwięzionych kobiet pojawiła się nadzieja.

"Czerwona" kopnęła górę sprzętu znajdującą się na wozie w stronę ich właścicielek, po czym głośno gwizdnęła na palcach, podrywając z miejsca już i tak mocno spłoszone konie. Strażnicy z kolei mocniej ścisnęli swoje halabardy, rzucając się w stronę wozu, a ich dowódca zaklnął szpetnie dobywając miecza i spinając konia prosto... na Marcusa-Nathana. Ten do końca nie był pewien, czy po prostu stał na drodze, czy też on był celem owego ataku.
Tiara rzuciła wyjątkowo mocnym bluzgiem. Szykowała się niezła draka, i to na oczach licznych osobników z głównej siedziby miejscowej gwardii.

- Bij zabij Błazna! - Krzyknęli gwardziści.

Acaleem i Morgan spojrzeli po sobie.

Uwięziona Półelfka ujrzała rzeczy znajdujące się o wiele bliżej klatki. Wśród nich był i jej miecz, który może mogłaby jakoś dosięgnąć nogą, może udałoby się jakoś przeciąć nim łańcuchy, uwolnić siebie i Vaelle, a później... "później się zobaczy".

Odważna kobietka w stroju błazna nie zajechała jednak daleko. Leżący na bruku gwardzista, mający nieprzyjemność znalezienia się na chwilę pod ruszającym wozem, pozbierał się dosyć szybko, po czym ponownie załadował swoją kuszę. Jego kolega-woźnica nie miał jednak już tyle szczęścia. Wóz na moment lekko podskakując przejechał prosto po nim, gniotąc na miazgę jego brzuch.

W tym też czasie, po starannym wycelowaniu pocisk dosięgnął celu. Bełt wbił się ubranej w kolorowe ciuszki kobiecie w okolice prawej nerki. Ta zapadła się w sobie, puszczając lejce rozpoczynających pęd, wystraszonych koni, po czym po prostu zaległa na ławeczce wozu.

Na murach siedziby gwardii podniesiono z kolei alarm, rozległy się bijące dzwony i alarmowe rogi. W ruch poszły również kusze, chwilowo jednak ataki te były wyjątkowo niecelne.

A wóz pozbawiony kontroli gnał przed siebie... .



Przed przybytkiem Czarnej Dłoni



Sever Blake.

Aasimar, potomek Niebian, oraz Paladyn Tyra, walczący całe swe życie z niegodziwościami tego świata, stanął na przeciw kolejnej z nich. Tłum wściekłych, żądnych krwi osób będących współpracownikami świątyni Bane'a nie okazywał litości. Podobnie zaś było z blondwłosym młodzianem.

Wszystko sprowadzało się tylko do jednego. Do odwiecznej walki dobra ze złem, do ścierających się sił światła i ciemności, do kolejnych wyrzeczeń i poświęceń. Aasimar nie miał zamiaru ustąpić, ugiąć się przed przeważającą liczbą przeciwników, nie podjął się ucieczki, stając dzielnie przeciw tłumowi szaleńców pozbawionych skrupułów.

Śmierć Raisona, oraz nieznany los Vanessy i Wakasha nie wywarły na nim wrażenia. Postanowił przeciwstawić się siłom zła, choćby i ceną własnego życia.

Uzbrojeni w różnorodny oręż, wrzeszczący, dzicy, otoczyli Paladyna ze wszystkich stron, żądni jego końca. On z kolei nie miał zamiaru się tak łatwo poddać, chcąc zabrać ze sobą jak najwięcej z tych zdeprawowanych jednostek, które wprost zdawało się masowo produkować cholerne Melvaunt. Zakończył żywot sześciu z nich. Wciąż jednak były ich tuziny, otaczające ze wszystkich stron. Znaleźli szybko luki w jego obronie, kąsali co chwilę bez litości, wśród jego, i własnych krzyków. Miecze wdarły się w szczeliny zbroi, sztylety wbiły w ciało, polała się krew

Obrońcy Rath, nieugiętego wyznawcy Tyra.

Czy był zadowolony z przebiegu swojego życia?. Czy czuł się... spełniony?. To były naprawdę wątpliwe pytania, wszak nie sposób od tak jednoznacznie na nie odpowiedzieć. Każdy przy zdrowych zmysłach nie chce po prostu umierać, zawsze znajdzie się powód dla którego można żyć, zawsze będzie jakieś "ale". Niespełnione marzenia, cele, brak wyjaśnionych zagadnień.

Zawsze się starał być prawym osobnikiem, kroczyć drogą jasności.


Czy to jednak miało sens?.

Sever Blake, potomek Niebian, konał wśród rozwrzeszczanego, idiotycznego tłumu nic nie znaczących debili, pragnących tylko i wyłącznie zabić wskazaną im osobę, ponieważ ktoś wydał taki rozkaz, ponieważ uważali, że tak trzeba.

To było bez sensu.

I to był już koniec... .
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 09-11-2009, 22:29   #105
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Płomień jego życia gasł. Czuł to każdą cząstką siebie. Serce biło mu jak oszalałe sprawiając że powoli zagłuszało wszelkie inne dźwięki
Stracił rachubę ilu już ludzi zabił. Dostał włócznią w bok aż mu w oczach pociemniało. Syknął z bólu. Miał jeden skurcz, w łydce - zachowywał spokój. Wykonywał wszystko tak jak na szkoleniach. Wykonał zwrot, walnął mieczem w pustą przestrzeń. Dostał cios w plecy. Odwinął się zadając brzydkie pchnięcie w brzuch napastnika. Był niczym rozjuszony odyniec zapędzony w kąt przez myśliwskie ogary. Bronił się choć nie miał szans. Robił to już tylko dla zasady. Tłum na chwilę odskoczył lecz Sever wiedział że czas gra na ich korzyść. Dopadł jednego bezlitośnie wbijając mu miecz pod łopatkę. Wyrwał ostrze z donośnym siorbnięciem świeżej rany. Nie wiedząc dokładnie z skąd wyłapał kolejny cios w bok. Wykonał płaski zamach tnąc już jednak pustkę. Słabł. Doskoczył do niego potężny włócznik, któremu się zdawało że ranny paladyn nic już nie może. Wrażenie okazało się złudne. Z trudem już wydobył miecz z piersi konającego.Było mu tak ciepło i miękko. Ktoś rzucił się na niego z impetem. Cios. Trup. Coś eksplodowało mu z tyłu głowy. Wystawił miecz pod pachą i targnął się w tył. Ktoś padł na bruk.
Dostał tęgą lagą w lewe kolano aż go obróciło. Okropny ból uświadomił mu że jeszcze żyje oraz to że nie może liczyć na nogi.
Teraz to już na pewno złamana kość - przebiegło mu ociężale przez myśl.
Upadł. Już się nie podniesie. Trudno. Uderzył kogoś prawą nogą. Straciwszy równowagę cel bezwładnie leciał na niego. Nadstawił miecz który pod wpływem impetu przeszedł przez chłopa jak by był z słomy. Było tak kolorowo. Dobrze że nie uciekał. I tak by nie miał szans, a tu było tak pięknie.
-Nie zasypiaj ! Nie zasypiaj ! łajał się w myślach.
Zarobił toporem w bark. Cios niemal uciął mu lewą rękę zatrzymując się dopiero kości.
Ale głęboko ! - mimo okropnych ran czuł coraz mniejszy ból
O mało nie zwymiotował próbując zepchnąć z siebie rzężącego pechowca który sam się nadział na jego ostrze. Był konający. Resztkami sił zwalił z siebie martwe cielsko które go przykrywało. Ktoś skorzystał z okazji i sieknął go toporem w brzuch. Syknął z bólu. - Żeby tylko tak nie bolało.
Było mu ciepło, aż się spocił na plecach. Co mógł robić ? Był już wrakiem. Czuł że po brodzie cieknie mu krew. Puścił tarczę i dobył sztyletu - miecz był tak okropnie ciężki...
Dźgnął kogoś w stopę i łydkę. Dostał ostrzem w twarz. Zwymiotował śliną i krwią. Ktoś nadepnął mu na dłoń aż chrupnęło w nadgarstku. Pozbawiono go ostatniego oręża. Tak bardzo chciało mu się spać...tak bardzo... Nie czuł już niczego. Opadał w miękką ciemność.




Czy bał się śmierci ? Nie. Był wiernym sługą Tyra przez całe swoje życie. Zawsze działał w zgodzie z prawami ludzkimi i co ważniejsze tymi które pochodziły od Bogów. Żył krótko lecz intensywnie. Każdy dzień jego życia był niezwykłą przygodą. Wierzył z całego serca że miasto kiedyś stanie się ostoją prawa. Zmiany były kwestią czasu. Cóż znaczył on?. Mały trybik w boskiej machinie wymierzania sprawiedliwości. Trybik zasłużony który zajmie zaszczytne miejsce w Celestii. Mimo radości czekających go w następnym życiu nie chciał umierać i pomimo tęgich ciosów jakie otrzymał wciąż trzymał się życia. Wiedział że od końca trudów na ziemskim padole dzielą go zaledwie chwile. Spełnił dobrze swoją misję. Był wolny na wieczność

Gdzieś z ziemskiego padołu dobiegła go rozmowa :
- Ale zabił naszych- w głosie usłyszał wyraźny podziw. Ledwie mógł zrozumieć słowa, były tak cicho wypowiedziane.
- Zdechł ?
- Nie...dycha jeszcze, dobijemy go ?
- Po co zaraz sam zdechnie.

To był koniec szlachetnego żywota paladyna Tyra. Istota bez skazy i zmazy dołączała do swych przodków.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 10-11-2009, 23:20   #106
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Spotkanie z przedstawicielami warstwy szlacheckiej parę tygodni temu nie nastawiło Yona zbyt pozytywnie do owej warstwy.
I chociaż może były to zbytnie uogólnienia, to jednak Yon był pełen wątpliwości co do intencji pana Anglay'a. Czy faktycznie Luna tak zauroczyła Bruilla, czy też miał on jakieś, sobie tylko znane, plany.
Oczywiście nie miał zamiaru nikomu nic mówić o jakichkolwiek wątpliwościach.


- Jak rozumiem - Yon skończył obserwować wyposażenie wnętrza i delektować się posiłkiem - bez pana wstawiennictwa dotarlibyśmy najwyżej do tamtej bramy...

- Oj proszę mi tak nie pochlebiać panie Early, mądra głowa znajdzie sposób na pokonanie przeszkody, wy z kolei pewnie macie ich już tuziny za sobą - Szlachcic lekko się uśmiechnął.

- Co innego pokonywać przeszkody - uśmiech Yona był równie lekki - a co innego sprawiać, by przestawały istnieć. A panu to drugie się udaje w taki... naturalny sposób. Bez najmniejszego wysiłku.

- Oj tam - Anglay potrząsnął głową. - Jak się ma znajomości... ja z kolei uważam, że im większy wysiłek, tym większe zwycięstwo - Mężczyzna w trakcie rozmowy z Yonem spojrzał na moment równy mgnieniu oka na Lunę.

Yon nie musiał nawet ruszyć głową by wiedzieć, w czyją stronę skierowane było przez mgnienie oka spojrzenie Anglay'a, Kolejny cel i ochota na zwycięstwo?

- Tu już wkraczamy w dziedziny raczej filozoficzne. Co jest cenniejsze - zwycięstwo okraszone wielkim wysiłkiem i poświęceniem, czy takie pokierowanie sprawami, by zwycięstwo łatwym się stało i nie kosztowało zbyt wiele. Jedno i drugie cenione być powinno, choć to pierwsze, szczególnie gdy morzem krwi okupione, bardziej okazałym się zdaje, zaś w tym drugim przypadku mało kto zwycięzcę doceni.

Szlachcic przysłuchując się słowom Yona napił się wina, po czym potarł swoją bródkę.

- Zgadza się, to już tematy bardziej filozoficzne, dosyć wyniosłe, i... mogące trwać godzinami - Zaśmiał się - Lepiej więc przypadkiem nie zanudzajmy reszty towarzystwa panie Early. Długo już w Melvaunt przebywacie, no i oczywiście co was tu sprowadza, jeśli można wiedzieć?.

- A różnie z tymi interesami, prawdę mówiąc. - Yon w stronę okna popatrzył, jakby porę dnia oceniając. - Doba niecała, jak tu bawimy. I nudno, prawdę mówiąc, nie jest. Jeśli kto lubi rozrywki tego typu.
Nie sprecyzował, o jakie chodzi.
- Spotkaliśmy się czas jakiś temu, przypadkiem, w ciut liczniejszej kompanii i postanowiliśmy razem mokradła Thar przebyć. W grupie zawsze raźniej i bezpieczniej. A ja, na przykład, broń swą, jak już mówiłem, naprawić chciałem, bo o kowalach tutejszych słów parę dobrych do mnie dotarło.

W zasadzie nikt nie mógł zarzucić Yonowi, że choćby słowo nieprawdy powiedział. Nawet sama, wiecznie do niego mająca o coś pretensje, Luna.

- Wyczuwam tajemniczość... - Mężczyzna przymrużył oczy, ale odezwał się szybko wesołym głosem - Ale to dobrze, każdy powinien mieć jakieś tajemnice!. To czyni życie atrakcyjniejszym. Wnioskuję więc że zwiedziliście kawał świata, a byliście może w Cormyrze ostatnio?.

- Życie bez tajemnic nic nie byłoby warte - zgodził się Yon. Wesoły błysk w oku Anglay'a sugerował, że szlachcic pretensji o tajemniczość ową nie ma. - A Cormyr? - Yon pokręcił głową. - Dawno mi się nie zdarzyło tam być. Działo się tam coś ciekawego ostatnimi czasy?

- A bo ja wiem... - Roześmiał się szlachcic - Myślałem, że może wy coś wiecie, dawno kontaktu z przyjaciółmi nie miałem, a tam te wojny z Goblinami... .

- Nie lubię wojen. Z najrozmaitszych powodów. Poza tym zawsze panuje za duży tłok i człowiek może przez przypadek oberwać.
- Wolę przygody w mniejszym gronie - dodał.

- Hmmm... - Zamyślił się szlachcic - dosyć małe te wasze grono, ledwie trzy osoby.

- Niektórzy twierdzą, że troje to już tłok - zażartował Yon. - A w gruncie rzeczy wszystko zawsze sprowadza się do tego, co chce się osiągnąć. Na wyprawę na smoka to przymało. Żeby okraść kogoś na ulicy - ciut dużo.

- No proszę mi nie mówić, że wy się zajmujecie takimi rzeczami jak kradzieże?? - Zdziwił się wyjątkowo mocno Anglay, jeśli i może nie oburzył...

- Aż dziw, że nie zaciekawiła pana wzmianka o smoku - uśmiechnął się Yon. - Nie mówiłem o nas, tylko podawałem ogólny przykład.

- Smok?? - Mężczyzna poderwał się z miejsca i niemal krzyknął, zwracając na siebie wszelką możliwą uwagę, po czym... trzasnął w stół dłonią i głośno się zaśmiał. Następnie usiadł i odezwał już całkiem normalnym tonem po tym całym teatrzyku - Panie Yon, smoki smokami, kto tam wie co któregoś dnia nam stanie na drodze, byleby być z własnego życia zadowolonym.

- Umie pan zwracać na siebie uwagę - roześmiał się Yon. - Obyśmy byli zadowoleni z życia. - Uniósł kielich do góry w geście pozdrowienia.

- Więc za to wypijmy! - Zawtórował szlachcic, za jego przykładem poszedł zaś Dagal, wznosząc toast... całym dzbanem piwa.

Po chwili...

- A właśnie - Anglay pacnął się dłonią w czoło - W końcu jesteśmy w "Dzikim kwiecie"... panie oberżysto, pozwoli pan na momencik...

Po niedługim czasie szlachcic wręczył Lunie bukiet pięknych kwiatów.

Yon dyplomatycznie nie rzekł ani słowa.
Robiło się coraz ciekawiej.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-11-2009, 20:43   #107
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Nie ma jak narwańcy, ryzykanci, świry i bohaterowie. Morgan nie była pewna do której kategorii zaliczyć towarzyszących jej i Tiarze mężczyzn, ale że nie byli całkiem normalni było zdecydowanie pewne. Wszyscy poza Nathanem mieli już zatarg z prawem w tym mieście, a ten ostatni chyba poważnie wziął sobie go serca jej propozycję, że też powinien sobie nagrabić, by nie czuć się w ich gronie wyobcowanym. Pokręciła głową widząc jak zmienia się w opisanego przez półelfkę szlachcica i rusza naprzeciw strażników. Oczywiście Acaleen postanowił iść za nim, ten to zdecydowanie miał zapędy na zbawce świata. Nie ma co pięknie sobie towarzystwo dobrała... jak jej w kłopoty nie wpakują to będzie cud!
Miała zdecydowanie złe przeczucia. Zdecydowanie.
Nie lubiła mieć złych przeczuć, za często się przekonywała, że jakoś rzadko się nie sprawdzały.

Potem zaś jedna z kobiet zaczęła się wydzierać. Pewnie obie zrobiłyby niezłe widowisko dla kręcącej się obok gawiedzi, gdyby tej drugiej profilaktycznie nie zakneblowali. Czemu nie zrobili tego i z druga trudno było powiedzieć, ale na temat inteligencji tutejszych strażników miała własne zdanie i nie było ono zbyt pochlebne. W tym przypadku poziom rozwoju, a raczej niedorozwoju umysłowego żołdaków działał zdecydowanie na ich niekorzyść, bo dziewczyna przemawiać potrafiła zaiste kwieciście i porywająco. Po zapewnieniu, ze jest niewinna i do tego pokrzywdzona przez los miała zapewnioną pomoc przynajmniej jednego osobnika, którego Morgan znała osobiście.

Zakutane w bandaże diablę ruszyło na ratunek... i najwyraźniej nie tylko ono... Rudowłosa wojowniczka zobaczyła jak po rozpiętej pomiędzy budynkami nad ulicą zjeżdża, znana jej już z wczorajszego wieczoru, czerwona błazenka. Istota ta najwyraźniej nie lubiła się nudzić i połknęła bohaterskiego bakcyla podobnie jak Acaleen. Tych dwoje zdecydowanie idealnie pasowałoby do siebie.
Gwardziści z kolei, podobnie jak wczoraj bywalcy karczmy zdecydowanie nie darzyli jej wielką miłością. Okrzyki:
- Bij zabij Błazna! - Zaraz po tym jak czerwona zgrabnie strącając strażników z wozu podjęła próbę jego przejęcia. Nawet, by jej się to udało gdyby nie dodatkowe i trzeba przyznać cholernie skuteczne uzbrojenie, większości strażników miejskich jakim była kusza.
Morgan oglądała scenę w której, odważna błazenka, przebita bełtem, niczym nadmuchany świński pęcherz, z którego uszło powietrze, upadła na wóz. Lejce wysunęły się z jej bezwładnych rąk, spłoszone konie pognały naprzód wraz z wozem, a za nimi niczym pocisk z katapulty pognał Acaleen. Teraz już nic nie było go w stanie powstrzymać przed bohaterskim pędem na ratunek uciśnionym.
Cała imprezka była zbyt huczna by mogła przejść niezauważona. Siedziba straży obudziła się do życia.
Dziewczyna popatrzyła w druga stronę, gdzie na wprost czarodzieja szarżował dowódca oddziału. Czy chciał go wyminąć w pościgu za wozem, czy jego zamiary były inne, nie było wiadomo. Jedno było pewne:należało z tego miejsca zwiewać jak najszybciej i to najlepiej całą trójką.
Tiara stała obok również z wyraźnym niedowierzanie przyglądając się rozgrywającej scenie. Morgan nachyliła się do niej i szepnęła:
- Bierzemy czarodzieja i w nogi. Nie będziemy walczyć z całym regimentem, który zaraz pewnie się tu stawi!
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 11-11-2009, 21:12   #108
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozwój sytuacji z groźnego zmieniła się na dramatycznego na heroiczny...a obecnie toczył się w kierunku pozbawionej nadziei sytuacji. A mnich nie zamierzał być dłużej biernym obserwatorem, zdarł z siebie kapelusz i bandaże. Polują tu na diabła, nie potrzebują jeszcze na mumię polować. Spojrzał smutno na Nathana... zostawił go bez pomocy. Ale jest czarodziejem, w dodatku z wolnymi rękami. I być może Tiara z Morgan mu pomogą. On sam też ruszył na pomoc, przemknął pomiędzy zgromadzonym tłumem przeskoczył nad strażnikiem z kuszą i pognał w kierunku rozpędzającego sie wozu. Gnał tak szybko jak potrafił po drodze uwalniając spętany ogon. Co prawda nie było on niezbędny, ale pomagał w zadaniach wymagających równowagi. Uwolniwszy ogon skoczył na wóz...uczepiony krawędzi patrzył jak wóz wjeżdża w uliczkę wywołując panikę u przechodniów i taranując straganiki.
Czasu było coraz mniej. Wlazł na wóz i spojrzał na siedzącą na koźle kobietę, zwiniętą w kłębek i nie trzymającą lejców. Na światło Lathandera. nieźle się wpakował. Sięgnął do plecaka i podał fiolkę z eliksirem leczenia kobiecie. Ta krwawa plama na jej boku nie wyglądała za dobrze. Błazenek zdziwiona gapiła na Acaleema i nie sięgając po eliksir z jego dłoni. Mnich westchnął. Nie czas na przekonywanie do siebie i zabawę w budowanie zaufania. Spojrzał na pędzące konie i chowając do eliksir do plecach sięgnął po lejce. Podał je kobiecie mówiąc.-Lejce w łapki? Kieruj końmi?
Pokiwa lekko głową, trzymając się za bok z wbitym w niego bełtem... Sięgnęła jedną ręką po lejce, a mnich mógł tylko zawyć w duszy na jej wybitny brak współpracy. No nic...może z uwięzionymi kobietami pójdzie lepiej.
Mnich zbliżył się do klatki i spojrzał na półelfkę przyciągającą nogą miecz, potem na jej twarz. Następnie rzekł.- Przykro mi panienko, ale będę potrzebował tego mieczyka.
Ogon mnicha owinął się wokół rękojeści miecza, gdy on sam sięgnął po butelkę alkoholu i duszkiem ją opróżnił. Tak zaprawione diablę wsunęło miecz półelfki między kłódkę a kraty tak, by użyć go jako łomu. Zacisnęło dłonie na rękojeści i starało się owym orężem wyłamać kłódkę. Paradoksalnie...wypity alkohol tylko dodawał sił mnichowi i rumieńców jego czerwonemu obliczu.
Plan Acaleema był prosty, wyłamać kłódkę od krat, uwolnić kobiety z łańcuchów i zwiewać z całą trójką z tego wozu zagłady, pędzącego coraz szybciej...lub go zatrzymać, jakoś. Mnich jako urodzony optymista...nie miał w zwyczaju tworzyć długofalowych planów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-11-2009 o 16:54.
abishai jest offline  
Stary 12-11-2009, 16:28   #109
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
- Nie męcz się mały przyjacielu - Powiedział niespodziewanie do "Elfa" Bruill z dziwnym błyskiem w oku - Nie musisz się już ukrywać, jedz spokojnie...
Te słowa wyleciały z ust szlachcica. Zdziwiły one bardzo małego poszukiwacza przygód.
Czyżby wiedział, że jestem niziołkiem? A może chodzi mu, żebym się nie męczył i zjadł coś? Nie... wyraźnie powiedział "mały". Wie że jestem halflingiem... Na jaja koguta! Czyżby wszyscy w tym mieście umieli widzieć rzeczy takimi jakie są naprawdę? Widzieli zawsze to co niewidzialne? I jak tu żyć jako łotrzyk, gdy najbardziej magiczne fortele nie wychodzą. Życie jest brutalne...
Niziołek czując, ze nie powinien tego dłużej przeciągać, bo i po co, zdjął czapeczkę z głowy. Iluzja natychmiast się rozwiała. Oczom siedzących przy stole ukazał się niewysoki mężczyzna, którego Obrońcy Rath znali jako Milo, a obrońcy Obrońców Rath jako Milendran'a. Niziołek łakomym wzrokiem objął własny talerz lecz zanim rzucił się na swój obiad nieszczęśnie powoli stygnący trzeba było zająć się pewnymi formalnościami.
- Ah! Musze frzefrosić faństwo za tą maskaradę. Nistety fewne bandyctwo chciało by zobaczyć mój tyłek w sosie własnym. Dla mojego bezfieczeństwa używam tego frostego frzebrania. Musze je jeszcze dofracować. Jak widać są ludzie na tyle inteligentni by frzejrzeć tą iluzję. A nigdy nie wiadomo z jakimi umysłami zdarzy się zmierzyć. Frawda? Taki frzykładowo baron Chernin... - spojrzał w stronę swych kompanów jakby oczekując potwierdzenia jego słów - No nie zdasz sobie sfrawy co to za cwany typ dofóki sam nie ukazał swej frawdziwej gęby. Łeeech - wzdrygnął się odruchowo gdy przypomniał sobie kościane policzki i wysuszoną skórę wisząca na czaszce licza. - No ale wyfadało by się frzedstawić... Bo jak musisz wiedzieć Milendran to nie me właściwe miano. Wymyśliłem je dziś rano co frawda... Zresztą co ja tu mówię. Fewno to już wiesz zanim tu przyszliśmy... Jam jest Milo Greebottle... - łotrzyk zwinnie wskoczył na stołek i ukłonił się nosem sięgając prawie talerza przed sobą. Miły zapach soczystego steku doleciał mu do nozdrzy. Ślinka nieznośnie zebrała mu się w ustach. Cierpliwość. Jakże mu jej brakowało. Zwłaszcza gdy centralnie przed sobą miał smakowite danie - ...z tych Greenbottle'ów. Może słyszałeś o mym dziadku? - wyprostował się i dumnie wypiął pierś. Jednak jakby zmalał jeszcze o dwa centymetry widząc, że Bruill zwracał większą uwagę Lunie niźli jemu. Usiadł nie pocieszony i od razu poprawił mu się humor gdy zanurzył pierwszy kęs w swych ustach. Niebo! Milo uważają by nie wypaść na zbyt bardzo łapczywego wszamywał swój posiłek, wyłączając się na jakiś czas z rozmowy. Odruchowo nawet wypił toast nie zdając sobie dokładnie sprawy za co. Jednak pewne słowa przykuły jego uwagę.

- ... bardzo chętnie wysłuchałbym więc waszych opowieści, oferując gościnę mego domu. Wy macie gdzie nocować, jest tam chociaż znośnie?. Szczerze powiedziawszy ostatnio jakoś mi nudnawo, nie dajcie się więc prosić swojemu wybawcy z kłopotów.

Niziołek aż przerwał jeść. Nie dawno temu też byli u pewnego arystokraty w zamku... Kim się on okazał to tego nie trzeba przypominać. Chociaż z drugiej strony... Nic im się w końcu wtedy nie stało. I zjedli całkiem wyśmienity posiłek... I sauna... Ciekawość dręczyła niziołka.
A jeśli poczęstuje ich jeszcze bardziej smaczniejszym jedzeniem? I wygodne łóżko? I służba? I ogólnie nic nie trzeba robić tylko się zabawiać i jeść? (dla niziołka nie ma nawet zbyt dużej różnicy miedzy tymi dwoma)
- Ja nie mam nic frzeciwko, a za to mam wiele do ofowiadania. Co wy na to? No nie dajcie się frosić...
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 14-11-2009, 18:21   #110
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Wóz wciąż toczył się po placu, a półelfka w końcu przestała krzyczeć tracąc siłę i nadzieję. Opadła koło towarzyszki, przesyłając jej spojrzenie, które miało pokazać, że przykro jej iż zawiodła. Tak to właśnie odczuwała Mialee – sprawiła Vaelle zawód. Z resztą, gdyby nie nalegała, nie byłoby ich dziś tutaj. To był jej pomysł by odebrać nagrodę i to ona je w to wpakowała. Powinna była obronić siebie i towarzyszkę, jednak nie potrafiła.

Gdy jednak zobaczyła walkę, która działa się na zewnątrz coś się w niej ożywiło. Miło było wiedzieć, że ktoś się zdecydował im pomóc. Szczęściu jednak trzeba było dopomóc. Rozglądając się dostrzegła rzeczy znajdujące się blisko klatki. Korzystając z okazji, Mialee próbowała dosięgnąć swojego miecza nogami, jednak ubiegło ją diablę. Nie miała mu jednak tego za złe, gdyż obiecał, że je uwolni. Nie pozostało jej więc nic innego, jak czekać na rozwój wydarzeń. Spoglądając na Mialee przesłała jej lekki, mający dodać otuchy uśmiech.
„Lada chwila będziemy wolne.” Pomyślała, zadowolona, że jej krzyki odniosły jakikolwiek skutek.
 
Callisto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172