Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2009, 21:59   #46
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Pach, pach i po sprawie. Jak w jakimś filmie rodem z tego cholernego kraju. Dwa trupy, leżące w bezładnych pozach na asfalcie. I piekący ból w udzie, który poczuł, jak było już po wszystkim. Wyjął apteczkę spod siedzenia i najpierw zabrał się za ten problem. Wszystko po kolei, jak mawiają. Tim nie żył, niech spoczywa w pokoju. Jedna z wielu, bardzo wielu ofiar tego feralnego dnia. Kobieta nie mogła mu już pomóc, na szczęście nie zatraciła się w swojej rozpaczy. Z wdzięcznością przyjął pomoc przy ranie, nigdy nie był w tym dobry. Kula przejechała po wierzchu, można powiedzieć, że miał farta. Ale to gówno prawda, równie dobrze mogła nie trafić. A tak kulał jak jakiś niepełnosprawny. I w ten sposób niby miał przeżyć? Jeszcze nie spotkali tych zainfekowanych sam na sam, a on już był ranny! Pieprzony los. Nie winił nawet tej kobiety, byłoby to bezcelowe.

Podążył śladem White'a, przyjmując od niego berettę z magazynkami. Oprócz niej wziął też kaburę, wymieniając swoją, policyjną. Automatyczny pistolet był zdecydowanie lepszy od słabego rewolweru. Aż dziwne, że jego kule dosięgły tamtych. Gdyby byli lepiej wyszkoleni, wystrzelaliby ich jak kaczki, z lepszą bronią i lepszym wyszkoleniem. Thomson może nie strzelał źle, ale za to broń miał do luftu. Nieważne, teraz to nieważne. Lepiej było nie myśleć. Krótkofalówka też mogła się przydać, włożył ją do kurtki. Dopiero potem się odezwał.
-White, nie marnuj amunicji. Może jej bardziej brakować od żarcia.
Bo co będzie, gdy dorwą ich zakażeni? Jeśli strzał w głowę skutkował, to będzie ich jedyna szansa. W innym przypadku przydałyby się średniowieczne miecze dwuręczne, którymi mogliby ucinać te łby. Fantazje, nikt z nich pewnie takiego żelastwa by nawet nie podniósł.
-Musimy się pospieszyć, nie bierzemy nic zniszczonego. Tim... obawiam się, że lepiej będzie jak tu zostanie. Może faktycznie to opanują, a wtedy ktoś go pochowa.

Nie zabrzmiało to pewnie, bo on sam w te słowa nie wierzył. Bardziej zajmowało go postrzelone udo, które mówiąc wprost, napierdalało go jak jasna cholera, gdy nosił pakunki z forda. Ważnych rzeczy nie było tam wiele, a większość z nich nie uległa poważnemu uszkodzeniu - w końcu jedzenie czy ubrania się nie niszczą. Małe przedmioty również przetrwały. Jeden kanister, namiot i kilka innych dupereli zostawili, nie było sensu tachać i potem naprawiać. Spodziewał się, że niedługo prawie wszystkie domy będą puste. Miał bardzo specyficzne podejście do prawa, które reprezentował. Nie szkodzi, to teraz mogło tylko pomóc. Gdy skończyli, zatrzymał się na chwilę jeszcze przy Liberty. Włożył jej w dłoń kaburę i kilka nabojów. Pokazał jak się odbezpiecza, zabezpiecza i przeładowuje, kilkoma szybkimi ruchami.
-To łatwe, nauczysz się. Możesz tego zajebiście nie lubić i się brzydzić, ale tylko tak możemy to przeżyć. Strzelaj najdalej na dwadzieścia metrów, dalej nie trafisz.
Spojrzał jej w oczy i poszedł do nowego wozu. Teraz przynajmniej miał niezłą brykę, solidną i wytrzymałą, możliwe, że nawet kuloodporną. Dość uczciwa wymiana za postrzelone udo. Pragmatyzm brał górę.

Ujechali ledwie tyle, by zniknęły z oczu wszystkie zabudowania i szybko pozbyli się najłatwiejszej do namierzenia rzeczy w tym samochodzie. Thomson nie był pewien, czy nie było tu nic więcej, przez co mogliby ich dopaść kolejni faceci w garniakach, ale nie chciało mu się szukać. Za pomocą latarki przejrzał tylko co łatwiej dostępne miejsca, nie odkrywając nic ciekawego. A potem kobieta zaczęła swój nieco za bardzo histeryczny wykład. Jakaś szczepionka była, to była ta dobra wiadomość. Zła, że zapowiadało się, że nie będzie łatwo do niej dotrzeć.
-Pojedziemy, zdecydowane. Jeśli nie będzie potrzeba armii, by tam wejść, to może nawet coś osiągniemy.
Wyjął z samochodu ciepłą kurtkę i pomógł się jej ubrać.
-Jestem David Thomson, to Liberty Montrose, Alexander White, Dorothy, Nathan i dwójka maluchów, których imion nie pamiętam. Wcześniej nie było okazji, a głupio umierać bezimiennie prawda? - jego oczy pozostawały spokojne - Ten, który zginął przez nieszczęśliwy wypadek miał na imię Tim. Nie warto umierać bezimiennie.
Zabrzmiało prawie pompatycznie, ale nie mógł na to nic poradzić. Nie chciał zranić tej kobiety, za to musiał ją trochę uspokoić. Miała być przewodniczką.
-Uspokój się Mario. Nie możemy dać się ponieść emocjom, jeśli chcemy coś osiągnąć. Na płacz może jeszcze będzie czas.
Podał jej rękę i pomógł wsiąść do Land Rovera. Zaufanie i spokój. Prawie jak na szkoleniu. Tylko czemu kurwa wcale nie czuł się pewnie i spokojnie? Ukrywanie emocji było całkiem przydatną cechą. Prawie tak przydatną, jak umiejętność zabijania. Wiedział, że nie będzie się wahał, gdy któryś z zarażonych go ugryzie. Bez wahania strzeli sobie w łeb. Uruchomił silnik i wziął w rękę komórkę, wybierając numer. Czas było się dowiedzieć, co działo się w mieście.
 
Widz jest offline